4.01.2020

Od Rena c.d Tibia

– Spróbuję, ale nie obiecuję – powiedziałem.
Wadera uśmiechnęła się przyjaźnie, na co ja odpowiedziałem tym samym. Może jednak nie jest tak agresywna jak mi się zdawało.
– Ta cała jaskinia jest twoja? – zapytałem rozglądając się po grocie.
– Teraz już tak. – Przestała się uśmiechać.
– Mieszkałaś z kimś wcześniej?
Chyba trafiłem w sedno.
– Nie chcę o tym rozmawiać – wymruczała niemrawo.
Nastała niezręczna cisza, przerywana rytmicznym odgłosem kapiącej wody. O co mogę jeszcze zapytać? Właśnie, nie znam jej imienia.
– Tak w ogóle, jak się nazywasz?
– Tibia – odpowiedziała zdawkowo.
– Ren – przedstawiłem się. – Miło mi cię poznać – dodałem automatycznie, czując że powinienem tak powiedzieć.
– Nie należysz do Watahy Mrocznych Skrzydeł?
Spojrzałem na nią, nie rozumiejąc jej pytania.
– Należę, czemu myślałaś że nie?
Moja odpowiedź najwyraźniej wybiła waderę z rytmu.
– No bo… Szukałeś jaskini, myślałam że jesteś samotnikiem – wytłumaczyła się.
– To nie tak. – Próbowałem ukryć lekki uśmiech. – Mój tata miał mnie już dość i wywalił mnie z jaskini mówiąc, że mogę wrócić dopiero jak coś dla nich upoluje.
– Urodziłeś się w watasze?
– Yhym – potwierdziłem.
Znowu cisza.
– A ramię cię teraz łaskocze czy boleć przestało? – spytała.
Kurde. Gdyby mi nie przypomniała to nie zdałbym sobie sprawy, że w chwili obecnej wokół mojej rany da się poczuć nieprzyjemne uczucie mrowienia. Jeszcze ta różnica temperatur, tylko podsycająca ból.
– Masz tutaj gdzieś pajęczyny?
Zdziwiona pytaniem odpowiedziała:
– Tak, ale pewnie są na nich pająki.
– Mogłabyś nazbierać trochę na opatrunek? – poprosiłem.
– Co ja, gosposia? Sam se nazbieraj.
Westchnąłem.
– A gdzie szukać?
– Nie wiem, pewnie gdzieś w zakamarkach.
Nie musiałem długo szukać, naprawdę dużo było tutaj pajęczyn. I pająków. Tych wielkich, włochatych czy tych z długimi nogami. Obrzydliwe.
– Tylko nie płosz pająków! – zawołała wadera. – Przynieś mi parę.
– Po co ci pająki? – Odwróciłem głowę w jej stronę.
– Są smaczne.
– Co.
– Białko jak białko – skwitowała krótko.
Wolę nie wnikać. Dziwne nawyki żywieniowe. Pokracznie zebrałem trochę pajęczyn, od razu nakładając je na ranę na przedramieniu. Odpuściłem sobie opatrzenie zacięć na grzbiecie jako że nie były jakoś specjalnie poważne, a i tak miałbym więcej z nimi roboty niż pożytku. Złapałem trochę pajęczaków do pyska, przytrzymując je zębami żeby mi nie uciekły. Szarpały się wierzgając swoimi patykowymi kończynami. Jak ona może to coś jeść?
- Złapałeś grubego! – Ucieszyła się widząc co trzymam w pysku. – Grubsze są pyszniejsze bo mają więcej białka – wytłumaczyła z uśmiechem na pysku. – Nie mają tylu włosów co te czarne włochate, a ich odnóża nie zostają między zębami.
Wyplułem przed nią pająki i przytrzymałem je łapą. To, z jakim entuzjazmem opowiada o jedzeniu robali jest niesmaczne. Gdybym zjadł posiłek, pewnie bym zwymiotował gdyby kontynuowała swoje zachwycanie się pajęczakami.
– Po prostu już jedz.
– A ty nie jesz? – zapytała zniżając pysk do mojej łapy by podnieść jednego z wijących się pająków.
– Nie, już wolę iść poszukać jakiejś trawy. – Wzdrygnąłem się na samą myśl, że miałbym zjeść robale.
Przegryzła pajęczaka, a kiedy już go połknęła, odezwała się.
– Jesteś wegetarianinem? – Ponownie sięgnęła po następnego.
– Nie, po prostu lubię trawę.
Pomijając już nie-ważny-dla-fabuły dialog, Tibia skończyła jeść, a ja oznajmiłem że idę poszukać czegoś dla siebie do jedzenia. Na dworze oczywiście straszliwie zimno. Od mojego wejścia do jaskini rozpadało się tak mocno, że trawa była już całkowicie przykryta białym dywanem. Może jeszcze nie jest za późno i zdążę wygrzebać co smaczniejsze źdźbła.
Szukałem wkoło drzew, rozgrzebując świeży śnieg łapami. Po przeszukaniu następnego drzewa, doszedłem do wniosku, że trawa rosnąca wokół drzew liściastych jest soczystsza od tej, która rośnie pod drzewami iglastymi. Od wtedy szukałem jedzenia jedynie pod tymi drzewami, które nie miały igieł. Poszukiwania skończyły się tak, że z pełnym żołądkiem i zapasem trawy w pysku wróciłem do Tibii.
Gdy wróciłem zastałem ją leżącą nad bajorkiem. Zawinięta w kłębek smacznie spała, oddychając równomiernie. W tej pozycji wyglądała puszyściej niż wcześniej. Jak taka kupka sierści. Postanowiłem, że jej teraz nie obudzę. Położyłem trawę koło jednego z stalagmitów, czy jakkolwiek się to coś wystające z ziemi nazywa i zastanowiłem się, co mógłbym teraz zrobić. Może pójść rozejrzeć się po całej jaskini? Może i mogę wrócić do domu już jutro, ale i tak lepiej wiedzieć gdzie co jest umieszczone, tak na wszelki wypadek. Gdyby okazało się, że tak naprawdę muszę zostać tu parę dni, oczywiście jeżeli Tibia nie będzie chciała parę dni wcześniej wywalić mnie na zbity pysk.
Gdy przebadałem drugie wyjście, oraz obszedłem grotę dookoła wróciłem do bajorka. Wadera dalej spała, więc założyłem, że pewnie nie obudzi się aż do następnego ranka, jako że słońce już zachodziło. Napiłem się trochę wody i również postanowiłem położyć się do snu. Zwinąłem się w kłębek, żeby następnie w spokoju czekać aż zasnę.
Zimno nie dawało mi zasnąć. Ciągle wiało, kapało, nie dawało po prostu się wyciszyć i pozwolić wejść w objęcia morfeusza. Po długim okresie czasu, którego niestety nie mógłbym określić, wstałem już trochę podirytowany i podszedłem do gospodarza. Wygląda że jest w głębokim śnie, to pewnie nawet nie poczuje. Położyłem się obok niej, przytulając się do jej ciepłego ciała.
<Tibia? Gryź >D >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz