Razem z Lux przemierzałyśmy kolejny las. Łasiczka stała się dziś niespokojna. Zdziwiona jej zachowanie postanowiłam wytężyć wszystkie moje zmysły. Zbliżyłam nos do ziemi, by po chwili wyczuć nawet intensywny zapach gromady wilków. Ostrożnie ruszyłam za wonią. Padał śnieg, więc ślady zostały zasypane. Przeszłam przez zamarznięty potok, który okazał się za słaby, aby przetrwać mróz. Gdy usłyszałam trzask zlękłam się. Gwałtownie się zatrzymałam. Padający śnieg i ciemność lasu ograniczały widoczność, a do tego zbliżał się zachód słońca. Było trochę po piętnastej.
-Co robi tu ta mała?- ledwie usłyszała cichutki, żeński głosik. Niepewnie się odwróciła i powoli podeszła w tamtym kierunku. Jej oczom ukazała się szara, skrzydlata wadera. Jej grzywka miała niebieskie końcówki. Po kilku sekundach zwróciłam uwagę, na piękne niebieskie skrzydła.
-Kim Pani jest?- Spytałam – Nie zrobi mi, Pani krzywdy prawda?- miałam napięte mięśnie, w każdej chwili mogłam odskoczyć w bok i uciec, ale powstrzymywała mnie możliwość pojawienia się niewielkiego szczęścia w mym życiu. Po dostojnej postawie wadery wywnioskowałam, że ma wysokie stanowisko w wataszy. Po chwili wadera odpowiedziała
-Nie zrobię Ci krzywdy. Nazywam Się Lia i jestem Alfą Watahy Mrocznych Skrzydeł. Co robisz tutaj sama? Jak się nazywasz?- *mogłam się spodziewać tych pytań* pomyślałam
-Nazywam się Eve. –powiedziałam- Nie należę do żadnej watahy… -dodałam trochę ciszej- Skrzydlata wadera chwilę myślała. –jeśli chcesz możesz dołączyć do nas. W prawdzie na razie wędrujemy, ale każda para młodych łapek na pewno się przyda- powiedziała- Chodź za mną…- odwróciła się i poszła, chyba w kierunku reszty watahy. Po kilku sekundach namysłu uznałam, że pewnie nie przeżyłabym sam do wiosny. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z zimna. Ruszyłam za alfą, mojej nowej watahy. Doszliśmy do obozowiska. Na środku płonęło ognisko, przy którym grzało się około 30 wilków. Niepewnie podeszłam bliżej.
-Moi drodzy…- Wszystkie oczy, zwróciły się Na nas- Poznajcie Eve, od dzisiaj należy do naszej watahy.- Większość miło się uśmiechnęła, część została obojętna, a niektórzy wyrażali rzeczywiste zainteresowanie moją osobą. Dla mnke wszyscycbyli ogromni, miałam może 30cm wzrostu. To powodowało u mnie lekki stres, ale mimo wszystko się rozluźniłam. Alfa podeszła bliżej ogniska. Po chwili podszedł do mnie basior, wyglądem przypominający mi Anubisa (egipskie bóstwo), podał mi miseczkę z jakąś substancją i kazał zjeść. Posłusznie zjadłam substancję, wyczułam w niej mieszankę mięsa i ziół, ale nie byłam w stanie określić jakich. Przestałam odczuwać nieznośny ból spowodowany niejedzeniem od kilku dni. Basior zabrał wylizaną. Dokładnie miseczkę, zanim soę jednak oddalił powoedziałam ciche "dziękuję". Gdy wrócił poradził iść za sobą, zaprowadził mnie do reszty szczeniąt. Co było dziwne miałam przeczucie, że inne szczeniaki były powiązane z bogami. *Boskie szczeniaki na ziemi? Tak po prostu, w wataszy? Ta grupa coraz bardziej mnie interesuje* pomyślałam. Znajdowaliśmy się w niewielkiej, nawet ciepłej grocie, gdzie położyłam się z zamiarem zaśnięcia. Basior przedstawił mi się po drodze, więc nie stresowałam się już jego obecnością i mogłam w spokoju pozbierać myśli. Dowiadziałam się, że Abir, gdyż tak nazywa się basior, jest naszym Nauczycielem Zielarstwa. Położyłam się dość blisko wyjścia z jaskini. Kilka metrów dalej leżały 4 koszyki z jednomiesięcznymi szczeniakami. Abir bacznie się mi przyglądał, po czym widocznie stwierdził, że nie jest to konieczne, bo jestem spokojna i oczy same mi się kleją. Usiadł przed wyjściem i czuwał.
Zanim zasnęłam Lux położyła się obok mnie.
-Dobranoc- cicho szepnęłam i zasnęłam zmęczona całym dniem. Dopiero w tej chwili poczułam na sobie ciężar samotnej wędrówki i lekki głód który mi towarzyszył od początku zimy, ale teraz nie miało to znaczenia. Byłam w końcu bezpieczna, miałam opiekunów (może nie dosłownych ale jednak) i czułam spokuj. Rozpoczął się nowy rozdział, a w moim życiu pojawiła się nowa nadzieja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz