11.01.2020

Od Nitaena


Patrzyłem tępo w barmana pod postacią jakiejś fuzji lisa, ptaka i... barana? A może to był kozioł? Pomimo całego roku, kiedy tutaj przychodziłem, ten nadal się nie zmienił, a ja nadal nie wiedziałem jaka to fuzja. Alkohol był tu bez smaku, całkowicie nijaki. Gdzieś w rogu tego dziwnego "budynku" jeśli można to tak nazwać, siedział jakiś karzeł gadający z innym wilkiem, wydającym się już zmarnowany życiem.
- Mikii - zawołałem fuzję, gapiąc się w swój kubeł z... chyba piwem.
- Czego - burknął podchodząc. Był młodym samcem o imieniu... jak mu tam było? Nie jestem pewien. Pamiętam tylko że gdy tylko pierwszy raz tu zawędrowałem i usłyszałem jego imię jako nowego pracownika od razu wiedziałem, że trzeba by to skrócić. Tak narodził się Miki, a samiec chyba to zaakceptował, chociaż nadal był podirytowany gdy tylko słyszał to zdrobnienie.
- Zostajecie tutaj, nie? - spytałem patrząc na już nieco wyludnione pomieszczenie - ostatnio jest zbyt cicho. Zauważyłeś prawda? Wataha się przenosi.
- To już wiem - powiedział, nie zważając zbytnio na moje słowa. Spokojnie ścierał jakiś stolik szmatką - Ostatnio zawędrował tu kupiec, który słyszał wieści od pewnego szamana, że te tereny, jak i kilka krain zapadnie w sen. Watahy lub grupy tam żyjące będą musiały się wynieść, jeśli nie chcą zostać bez pożywienia przez kilka, jak nie kilkadziesiąt lat zimy.
- Czyli bogowie nie mają zbytnio na to wpływu... - mruknąłem, dalej kręcąc kubłem.
- Brzmisz teraz jak jakiś obłąkany kapłan - zakpił Miki, podając jakiemuś karłowi danie, które pewnie składało się z resztek innych dań. Człekopodobnemu to chyba jednak nie przeszkadzało - w każdym razie - powiedział jakby wybudzając się z jakiegoś stanu hibernacji - na razie się stąd nie ruszam. Inni nadal przychodzą w te strony, a to nadal dobra okazja by kogoś poznać, usłyszeć wieści czy choćby zarobić. Możliwe że przeniosę się na wiosnę... o ile w ogóle będę wiedział kiedy to, skoro wszystko ma zostać skute lodem. - Westchnąłem dopijając resztę tego beznadziejnego piwa, po czym gdy tylko zapłaciłem odpowiednią sumę, wyszedłem na zewnątrz. Śniegu tutaj nie było. Tylko zimne światło bladego dnia, zmarznięta ziemia i oszroniona roślinność. Zostawiłem za sobą właśnie miejsce spotkań, zagnieżdżone na przejeździe, pod korzeniami wielkiego, starego drzewa o dziwnych właściwościach. Jego pień zdawał się być w obwodzie, wielkości jakiejś wierzy w zamku. Może nieco większy. Ostatni raz odwiedzałem to miejsce, tak że... żegnaj stary lesie! Teraz czas uczynić ostatnie przygotowania do wyruszenia w podróż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz