4.03.2018

Od Mateo do Vergila

Kurczęta wszystkich narodów, ten wielki czarny wilk i jego zmutowany karaczan chcą zjeść mojego świstaka! Rozbój w biały dzień!
Wtem mała, biała chmurka przesłoniła słońce, i zapadł półmrok. Bobslej spojrzał na mnie błagalnie, próbując się wyrwać z uścisku silnych szczęk.
- Słuchaj - zacząłem, lekko się cofając - to jest mój świstak. Znaczy się, nie zamierzam go jeść, jest moim towarzyszem, i...
Stojący przede mną basior wypluł Bobsleja, ale zanim ten zdążył cokolwiek zrobić, przytrzymał go łapą. Przekreśliło to wszystkie szanse ucieczki. Obrzydliwe kameleono-nie-wiadomo-co niebezpiecznie się zbliżyło.
- Szkoda mi twojego zwierzaczka, ale od paru dni nic nie jadłem. Tak samo on. - wilk skinął głową w stronę swojego... czegoś, szczerzącego swoją demoniczną twarz. Czy co on tam miał.
- A... - starałem się coś wymyślić na szybko. - A nie zjadłbyś spaghetti? Czy coś?
- Spaghetti? - prychnął nieznajomy, ale wyglądał na zaintrygowanego.
- Bobslej umie gotować, jeżeli tylko go wypuścisz, możemy cię zaprosić na obiad - zaproponowałem entuzjastycznie. Świstak spojrzał na mnie z ukosa, po czym wyświsał coś na temat braków w spiżarni.
- Taki pyszny makaron, z klopsikami, z sosikiem pomidorowym... - zachęcałem. Basior spojrzał na mnie podejrzliwie, po czym powiedział...
<Virgil?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz