Szedłem sobie między regałami biblioteki. Poszukiwałem jednej, konkretnej książki... A dokładniej mangi. Wkrótce ją zobaczyłem. Stała na jednej z najwyższych półek. Nie miałem ochoty szukać drabiny czy wołać kogoś do pomocy, dlatego postanowiłem podlecieć. Zamachałem przydużymi skrzydłami, wywołując istną śnieżycę; przez wywołany przeze mnie wiatr, z wszelkich półek pospadał kurz. Gdzieś pode mną rozległ się kaszel przerywany krzykami protestu.
Chwyciłem upragnioną lekturę i wróciłem na ziemię. Siedziała tam oburzona Alpha.
- Coś nie tak? - spytałem zadziornie, widząc jej minę.
- Nie - odparła sarkastycznie - nic się nie stało, wszystko dobrze.
Westchnąłem teatralnie.
- Och, to bardzo dobrze - stwierdziłem, robiąc niewinną minkę. - Bo już myślałem, że się coś stało - dodałem z przekąsem. - Miłego dnia!
To mówiąc, poszedłem wypożyczyć książkę. Kiedy już tymczasowo stała się moja, poszedłem do swojego nowego domu.
~~~*~~~
Kiedy wszystko w jaskini zostało ogarnięte, postanowiłem się przelecieć i rozprostować skrzydła. Wzbiłem się w powietrze, ciesząc zimnymi powiewami wiatru muskającymi moje boki. Beztroska chwila trwała bardzo krótko, bowiem została brutalnie przerwana przez... kogoś. Tym kimś była nasza ukochana Alpha, Lia. Wleciała prosto we mnie, przez co totalnie straciłem równowagę i bez ostrzeżenia zaplątałem się w swoje skrzydła, spadając w dół. Chwilowe oszołomienie nie pozwoliło mi na żadne manewry, dlatego z wielkim impetem walnąłem o ziemię. Lii - która spadła gdzieś niedaleko mnie - także nie dopisało szczęście. Wiedziałem to, bo usłyszałem uderzenie. Jednak nie mogłem tego zobaczyć... Dlaczego? Skrzydła owinęły całe moje ciało, łącznie z głową. Ledwo co mogłem oddychać. Niczym naleśnik, skrzydła były ciastem, a reszta ciała - nadzieniem. Zacząłem się szamotać, kiedy usłyszałem kpiący śmiech wadery.
<Liaaaaa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz