4.03.2018

Od Mateo do ktosia

- Bobsleju, idziesz czy nie? - zapytałem po raz enty, łomocząc w ściankę piekarnika. Ze środka dobiegło, stłumione przez drzwiczki wraz z ich nieprzebraną liczbą różnorakich nowoczesnych powłok, zniecierpliwione piśnięcie, po czym świstak wylazł.
Wyglądał obłędnie, przynajmniej jak na świstaka. Miał na sobie matowoczarny surdut i szarawe spodnie. Na tylnych łapkach połyskiwały czarne kozaczki, a całości dopełniał wysoki cylinder. Gdyby tego było mało, Bobslej dokleił sobie jeszcze sztuczne wąsy.
- Co... - wyjąkałem, gapiąc się na przyjaciela. - Co ty...
- Świs! - świsnął świstak z wyższością, wyjmując z kieszeni rozkładaną teleskopowo laseczkę ze staromodną gałką. To było już dla mnie prawdopodobnie tak dziwne, że wybudziło mnie z osłupienia.
- Aha... Okej, niech ci będzie. Idziemy - oznajmiłem, opuszczając jaskinię.
Zazwyczaj Bobslej nie stroił się tak na codzienny spacer po lesie. Jakkolwiek zastanawiające by to dla mnie nie było, miałem przeczucie, że już niedługo poznam przyczynę jego dziwnego zachowania.
Zaczynał się następny piękny dzień. Ptaszki ćwierkały, drzewka szumiały, chmurki przesuwały się po niebie. A ja szedłem po leśnej ścieżce z wystrojonym do granic możliwości świstakiem u boku i czułem się w jakiś sposób winny zakłócaniu harmonii świata. Wrażenie narastało, w miarę oddalania się od domu.
Gdy już zacząłem wyobrażać sobie, że lada chwila z krzaków wyjdzie jakaś winegra i każe mi zapłacić mandat, Bobslej świsnął coś pod nosem i poprawił cylinder. Był zdenerwowany. Zanim jednak zdążyłem zapytać go, o co chodzi, skręcił i zniknął w gałęziach jarzębiny. Teraz byłem już ciekaw do granic możliwości; skoczyłem na gałąź najbliższego drzewa i spojrzałem w dół.
Przede mną rozciągała się niewielka polanka, na której środku stał mój towarzysz. Przez parę chwil nic się nie działo, ale wtem...
- ŚWIIIIIIIST! - Krzaki po drugiej stronie jakby wybuchły; wybiegła z nich jakaś świstacza dziewczyna, gubiąc po drodze swoją kokardkę. Zaraz za nią z lasu wypadł jakiś wilk. Bobslej świsnął i pobiegł w moją stronę, skręciła w nią również śwista.. świstaczka...? Drapieżca pomknął za nimi.
- Stop! - wrzasnąłem, zeskakując z drzewa.
<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz