12.03.2018

Od Mateo do Vergila

Bobslej chciał czym prędzej uciekać przed swoim niedoszłym oprawcą, więc, rad nie rad, wrzuciłem go sobie na grzbiet i, korzystając z nieuwagi Vergila czy jak mu tam, śmignąłem z powrotem do lasu. Świstak prawie co chwila ocierał się o gałęzie, a przy mijaniu krzaków jeżyn prawie zleciał. Wreszcie jednak dotarliśmy do domu. Bobslej fuknął gniewnie, oglądając swój podarty surdut.
- Świiiis świ świiii.... ŚWI!
- Co się... Ła! - wrzasnąłem, kiedy po odwróceniu głowy ujrzałem Zjadacza Świstaków.
- Nie krzycz - odwarknął, kładąc uszy po sobie. Ucichłem grzecznie, ale tylko na kilka sekund, bo na pysk cisnęło mi się ważne pytanie.
- Dlaczego mnie śledzisz? 
- A dlaczego ty uciekasz? - skontrował, taksując mnie spojrzeniem.
- Przestraszyłeś mi świstaka i chciał uciekać, więc mu to umożliwiłem - odpowiedziałem z prostotą. Demoniczny karaluch rozmówcy spojrzał na niego z wyrzutem, mówiąc jakby "on przynajmniej dba o ten worek mięsa, a ty co?". - Nie widziałem cię tu wcześniej. Chciałbyś może dołączyć do watahy..?
Kiedy basior otwierał pysk do odpowiedzi, z wnętrza jaskini wypchnięte zostały dwa szczenięce ciałka.
- Misja rozpoznawcza rozpoczęta! - oznajmił uroczyście przytłumiony dziecięcy głosik z głębi mieszkania. Po jakichś pięciu sekundach bezruchu lekko poturbowanego rodzeństwa Ren wylazł jednak z jaskini ze zniecierpliwionym wyrazem pyszczka. Za nim wybiegła Kallisto.
- Nie lenić się... - rozkazał i umilkł, ponieważ właśnie zobaczył Vergila. 
- Cześć - mruknął basior, patrząc z dezaprobatą na moje rodzeństwo.
<Vergil?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz