21.03.2018

Od Lii do Łosia

Nie ma to jak dosłownie walnąć w irytującego, nowego członka watahy. Wyglądał jak tortilla z Mc'Donadls. Czyli dość marnie.
- Pomóc panu, czy pan sobie sam poradzi? - spytałam unosząc brwi, pryz okazji stając przy nim.
- Nie, poradzę sobie - burknął po czym poturlał się w jedną stronę, potem wyprostował jedno skrzydło. Przez chwilę dostał zawiasu by pomyśleć co zrobić dalej, bo drugie skrzydło miał zawinięte pod siebie i na siebie pod spodem.... skrzydła.
- Może jednak pomóc? - przekrzywiłam głowę.
- Nie, już mówiłem, że sobie poradzę - Jak powiedział, tak zrobił. Po chwili stał na czterech własnych łapach, i patrzył na mnie dziwnym wzrokiem. Zrobiłam krzywą minę. Ten zapach... już go gdzieś czułam.
- Czy my się kiedyś nie spotkaliśmy? - spytałam marszcząc brwi.
- Em... nie, raczej nie..
- Oke, to zapomnij o pytaniu - powiedziałam szybko i czując że dostanę zaraz doła, udałam się do swojej jaskini. I... dostałam doła. Siedziałam sama w swojej ciemnicy na grzybie z głową pod czerwonym, milutkim kocem. I tam zostałam. BOŻE JAKIE MOJE ŻYCIE JEST BEZNADZIEJNE. Zaczęłam marudzić w swoim umyśle, słuchając nightcore. Manga mi się skończyła. II części "kotów" w empiku nie było, a książki Riordana już wszystkie przeczytałam. Moja depresja zaczęła mi mącić w głowie. Tak siedziałam do nocy. I tak raczej nie zasnę. Wyszłam na zewnątrz w kocu na głowie, więc wyglądałam jak duch. Mojego kocyka mi był szkoda, więc wzięłam mój drugi mniej fajny, a z futer szczeniaków kocyka nie zrobię, bo Demo zrobiła z tego dywan. Powiem że: całkiem miły.
Tylko że o niego za bardzo dba, i nie można od razu na niego wchodzić, tylko najpierw umyć łapy. Wyszłam sobie na skałkę przy wodospadzie i tam zostałam.



< Lełosiu? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz