Kiedy już skończyłem obczyszczanie się z mrówek z pomocą Royce'a, któremu podobna okoliczność sprawiła niewiarygodną przyjemność ('Drugie śniadanie na życzenie to w końcu świetna sprawa'), kontynuowaliśmy wyprawę, tym razem w dogodnym dla mnie tempie. Wolałbym wrócić do sierocińca niż biec drugie tyle z tą samą prędkością. Płuca by mi wysiadły.
- Zaraz będziemy- odparł mój towarzysz, co oczywiście było zbędne. Tak duże jezioro to widać było z kilkunastu metrów.- Wiesz, że nie wpuszczę cię do wody, nie?
- Nie masz nic do wpuszczania.
- Będziesz chory- zagroził, ale postanowiłem to olać. Ostatnio chory to ja byłem... Nawet nie pamiętam kiedy.
- Katarek mi nie groźny- wywróciłem oczami i lekceważąco machnąłem ogonem.
- Może katarek nie, ale kaszelek czy zapalenie płuc to co innego.
- Musi tu być jakiś medyk, nic mi nie będzie.
- Ciekawe jak go znajdziesz- zaśmiał się gardłowo.- Zero orientacji w terenie, kochany.
- Zamknij dziób, demonie
- Też cię kocham. Oh! Twoja Alpha!
Co.
- Jednak stąd idziemy, Royce.- Szybko zawróciłem, oglądając się jeszcze na waderę, która łowiła ryby w przejrzystej wodzie. Szybko zacząłem biec w stronę wcześniej widzianego wielkiego głazu, którego było widać nawet stąd. Schowam się za nim, a potem obierzemy inny cel wyprawy. Biblioteka nie wydaje się aż tak złym pomysłem. A może zobaczę czy kest tu jakaś szkoła?
Westchnąłem, kiedy byłem już dobry kawałek od Alphy. Te kilkadziesiąt kroków, nawet na otwartej przestrzeni dawało mi minimalną ulgę. A Royce... Chwila.
- Royce, idziemy!- warknąłem na kruka, żeby się pospieszył.
CHWILA STOP! COFNĄĆ TO! NIC NIE MÓWIŁEM! BASTA! NIENIENIE.
Samica niestety zdążyła się odwrócić, a ja stanąłem jak skamieniały.
- Royce, zabierz mnie stąd- szepnąłem, do najwyraźniej świetnie się bawiącego kruka.
- Hej, poczekajcie!
NIENIENIENIENIENIENIE.
Skrzydlaty diabeł zawrócił w stronę wadery, a ja nie widząc innej opcji także podreptałem w jej stronę.
<Lia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz