24.02.2019

Od Kalego CD. Herberta

- Z dala od jaskini- prychnąłem pod nosem, szurając łapami o ziemię.- Od węża- warknąłem, angażując w swoją przechadzkę pazury.- Zmartwień.- Kopnąłem jakiś przemoknięty, spróchniały patyk, który od razu złamał się w połowie.

I od Doktorci.

Westchnąłem. Trzeba odejść trochę dalej niż teraz. To nadal góry.
Rześkie powietrze pomagało w zebraniu myśli, ale również na swój sposób mnie rozdrażniało. W dobrym sensie. Potrzebowałem tego; podejście do polowania na dziko to coś, co marzyło mi się od jakiegoś czasu, a lekko wyczulone od poddenerwowania zmysły polepszają dwukrotnie rozrywkę.
Bez planowania, bez obmyślania, gdzie tu wbić kły, a gdzie pazury. Istna wariacka samowolka.
Postanowiłem się poprzeciągać. Po górach nie lata zbyt wiele zwierząt. Dużo tu nie ma do upolowania. Może coś więcej będzie przy rzece. Zwierzyna lubi mieszkać blisko wody. Trzeba będzie zejść trochę na południe. Chociaż nie. Kto by się fatygował? Yh, i tak nie mam nic do roboty. Przy Aneksie nie będę szalał. Największa rzeka jest w miarę często odwiedzana. Wilki kręcące się wszędzie płoszą jedzenie. W jej pobliżu jest dużo mniejszych żyjątek. Nah. Miałem ochotę zaatakować coś dużego. O wiele większego niż byle zajączek. Przecież szarak to żadne wyzwanie. Gdzieś dalej powinno być coś konkretniejszego. Las kolorów jest na zachodzie, ale nie widzi mi się unikanie drzew. Nie chcę się czaić. Chcę sobie wreszcie porządnie zaszarżować. Może przy wodopoju na zachodzie? Tam powinno kręcić się sporo zwierząt. Ahh,

A jutro już na dobre skończę z Zerem w jakiś porządny sposób. Za długo go męczę i przez to nie mogę wziąć na siebie kolejnego zlecenia. Muszę szybciej się uwijać z celami, bo tylko marnuję sobie czas.

*machina czasu zaprasza na skip later, bo płynne przejście mi nie leży*

Rozgrzewka? Rozeznanie? Nie wiem, poczułem po prostu przymus przebiegnięcia kilku rundek wokół watahy. W mgnieniu oka mijam góry, wodospad, źródło Aneksy, dolinę lawy i wiele innych. Łapy ledwo dotykają ziemi, a oczy nie biorą udziału w przebieżce. Nadal nie wiem, jakim cudem przy takiej prędkości na nic nie wpadam. To chyba jakiś specjalny refleks. Sam nie wiem, czy nie zaliczyć go do swoich mocy, ale bez superprędkości nie działa, więc jakoś się ku temu nie przymierzam (¿ - nie wiem, czy tak jest ok, ale zaliczyłam kilkudniowego artblocka, więc nie czepiaj sb pls. Te opko nie będzie wykwintnie dobre).
Po trzynastej rundce zacząłem zwalniać, gdy poczułem coś miękkiego pod łapami. Lepiej zatrzymać się na tym niż na jakiejś skalistej obłożonej ostrymi kijami części watahy. Lawenda. Dość mocno pachnie w nocy. Kto był tego właścicielem? Red? A nie, on zdechł.
Rozejrzałem się po kwiatach, próbując doszukać się jakiegoś przekwitniętego czy czarnego wyjątku, ale znalazłem tylko... basiora. I to nadzwyczaj brzydkiego i łysego.
Nie żyje? Ah, nie. Śpi.
Hm... Może chociaż razem z nim zapoluje. Jeśli robi to dobrze, będzie można załatwić coś naprawdę wielkiego i to bez użycia mocy. Bardziej dziko. Bardziej agresywnie.

Szturchnąć? A co ja się tam będę! Od czego ma się łeb!

Po chwili zacząłem tworzyć w pełni audiowizualną iluzję drzewa, by zaraz mogło z głośnym walnięciem upaść na ziemię i narobić hałasu, po czym by znikło.

Ale niestety zniknęło przedwcześnie. Za słaby jestem teraz na takie bajery. Niedostatecznie skupiony, znaczy się. Cóż, może obudzi się od dźwięku nawalania w blachę? Tyle jeszcze z siebie mogę wykrzesać.

<Herbert? Sory, że tak długo czasowo i że tak słabo merytorycznie. Postaram się o coś lepszego, jak pomordujemy razem <3 >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz