Dzień wlókł się powoli, a z nim lekki wiatr, który niósł ze sobą uschnięte liście, po skończonej już dawno jesieni. Słońce zrzucało na łąkę swoje promienie, ogarniając teren jasną szatą.
Ptaki snuły się spokojnie po niebie, niczym nakręcone zabawki, które dawno puszczało się małym szczeniaczkom. W pobliżu nigdzie nie było drapieżników. Ani na lądzie czy w powietrzu.
Spacer po okolicy, która wydawała się spokojna, mijał mi spokojnie.
Dziki świat, a jednak tak spokojny, że aż chciałoby się ułożyć na wilgotnej trawie, wciągnąć powietrze, przepełnione zapachem kwiatów, lasu...
Na płaskowyżu nie było ani krzty żywej duszy, chyba że nie brać pod uwagę obecności zwierzyny. Spojrzałem w lewo, gdzie spokojnie pasła się mała sarenka, do czasu aż mnie nie namierzyła swoimi węgielkowymi oczami, ale to ją nie zmartwiło i wróciła do poprzedniej czynności.
Pokręciłem głową, gardząc lekkomyślnego postępowania głupiego zwierzęcia, bo gdybym był głody, ta sarenka już dawno pożegnałaby się z życiem.
-Witaj
A już pochwaliłem dzień przed zachodem słońca. Jednak była żywa dusza, która się do mnie odezwała. Jednak to się odbyło tak szybko, że nie potrafiłem stwierdzić do kogo ten głos należy. Exan, durniu odwróć się, a się dowiesz- podpowiedziała mi podświadomość.
Odwracam się.
- Hej.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz