Zaszarżowałam.
Wadera spodziewając się mojego ruchu zwinnie odskoczyła na
bok, okręcając się wokół własnej osi. Zaryłam pazurami o twardą, nieistniejącą
posadzkę, zmniejszając prędkość nadaną podczas szarży. Przy okazji zdążyłam
obrócić się w stronę mojego przeciwnika, który akurat teraz bez rozbiegu
skoczył w moją stronę, chwytając w swoją paszcze mój bark. Zaskomlałam, jednak
nie poddałam się tak prędko. Próbując ją z siebie zrzucić odepchnęłam się
tylnymi łapami od podłogi , z przednimi pazurami nadal wbitymi w podłogę. W
taki sposób odskakując pociągnęłam ją za sobą, i dzięki sile odśrodkowej,
troszkę uszkadzając mięśnie na barku, zrzuciłam ją z siebie. Lekko zakręciło mi
się w głowie od piruetu.
Dzięki chwili słabości wilczyca była w stanie się na mnie
rzucić, obalając na ziemie. Przyszpiliła mnie swoimi ostrymi pazurami, wbijając
je w moją klatkę piersiową. Spojrzała w moje oczy szaleńczym spojrzeniem, jakby
zdradzając swoje mordercze intencje. Nie chciała mnie zagryźć. Chciała mnie
szarpać, drapać, podgryzać dopóty nie będę jej błagała o śmierć. Zanim zdążyła
zryć moją pierś pazurami, zdążyłam kopnąć ją z całej swojej siły w słabiznę.
Nikt nie powstrzymałby się od krzyku bólu, włącznie z nią. Kopnięcie było na
tyle silne, by odepchnąć ją ode mnie na tyle, bym mogła wstać na cztery łapy.
Dopiero wtedy zauważyłam, że zamiast krwi cieknie ze mnie
dziwna, błękitno-kryształowa maź o konsystencji podobnej do śliny. Najwyraźniej
jest to odpowiednik szkarłatnej cieczy tak bardzo potrzebnej do funkcjonowania
organizmu żywego.
Spojrzała na mnie nienawistnie, kryjąc ból swoją chęcią
mordu. Jeżeli nie zostanę obdarowana opatrznością bożą, jest ogromnie wielkie
prawdopodobieństwo że zginę.
- Nawet nie myśl że ktoś przyjdzie ci z pomocą, a
szczególnie ci zapchleni bodzy – rzekła, jakby czytając mi w myślach. – Ich
siła tutaj nie sięga, jesteśmy tu tylko my. Nie masz żadnych szans na ratunek.
Jej słowa mnie strasznie przeraziły. Spojrzałam na nią
szeroko otwartymi oczami, czując w głębi duszy strach przed śmiercią. Nie
będzie to zwykła śmierć – zniknę na zawsze. Nie doznam spokoju wiecznego ani
płomieni piekielnych. Nawet ta druga opcja zdawała się w tej chwili
wybawieniem. Ogromnym marzeniem które nigdy nie miało się spełnić. Nikt nie
chciałby tak skończyć, szczególnie osoba młoda, jeszcze przed ukończeniem
pełnoletności. To było straszniejsze niż wszystko co zdołałabym sobie
wyobrazić.
- Ktoś… Ktoś tutaj jest? – usłyszałam obcy głos zza moich
pleców.
C.D.N
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz