Takie chodzenie mnie zmęczyło. W końcu nie wytrzymałem, i razem z Cheeky musieliśmy lecieć. Co było w tym wszystkim najgorsze? A no to, że gdy wadera była nieprzytomna rozmawiałem z Mel. Szczeniaki mogą się urodzić w każdej chwili. One na serio się szybko rozwijają. ZA szybko. Po paru minutach musieliśmy zrobić postój. Cheeky się szybko męczyła.
- Dobrze się czujesz? - zapytałem. Teraz krajobraz się zmienił nie było piankowo, tylko ponuro. Drzewa nie miały liści, trawa zrobiła się szara. Trochę jakby było po ataku winegr w poprzednich czasach na WMS.
- Echem. - potaknęła wadera, ale w jej oczach było widać coś innego. Popatrzyłem na nią z ukosa podnosząc brwi. Wadera przewróciła oczami.
- No dobra. Gorzej niż dobrze.
- A więc postój. - powiedziałem.
- Ale... - wadera zatrzęsła się. - Chyba.... - białka oczne poleciały jej do góry, po czym zemdlała.
***
Mam silne szczęki, które doskonale nadają się do rozrywania mięsa. Ale do ciągnięcia nie przytomnej wadery? Nie za bardzo. Zaciągnąłem ją pod korzenie takiego ogromnego, zeschłego drzewa. Zaczęło kropić gdzieś tak w połowie drogi. Kiedy już zaciągnąłem Cheeky pod to drzewo, lało jakby ktoś wylewał wodę z wielkiego wiadra, oraz... no cóż. Grzmiało. Co chwila niebo przeszywała błyskawica. Miałem ochotę znaleźć tą zjawę, i jej/jemu przywalić. Co dla mnie i dla niego skończyło by się bez szwanku, bo to przecież zjawa. Po chwili położyłem się obok wadery kładąc głowę na łapach. Po chwili usnąłem.
< Cheeky? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz