4.04.2017

Noc Oczyszczenia cz.1 - Mel


Tego pięknego, chłodnego wieczoru byłam zajęta przybijaniem drewnianej tabliczki do słupa przed mojej jaskini. Wykonany jagodowym sokiem z dodatkiem węgla napis głosił dumnie " Tu mieszka Nawiedzona Mel". Khoshekh wydatnie pomagał mi, gapiąc się z takiego miejsca, z którego nie zasłaniał słońca. Nie ma to jak mieć towarzysza, na którego można liczyć, gdy musisz zamocować drewniany prostokąt za pomocą jedynie dwóch kamieni.
- Mel?
Podskoczyłam, wypuszczając z pyska przygotowane uprzednio ostre, kamienne odłamki skalne, zastępujące to, co w humanoidalnych kulturach nazwano by gwoźdźmi. Bardzo pożyteczny wynalazek, moim skromnym zdaniem. Ale o czym to ja... Ach, tak!
Za mną stała Lia. Naprawdę, musi się wyzbyć tego nawyku zachodzenia mnie od tyłu. Jakbym nie miała wystarczającego rozstroju nerwowego. Wpadliście kiedyś w panikę na widok liścia latającego po jaskini?
Ale dość tych moich nieistotnych dygresji.
- Szlag... - mruknęłam, po czym schyliłam się, niemalże pełznąc po trawie w poszukiwaniu zguby. Wadera wpatrywała się we mnie z niejakim zdziwieniem.
- Nie krępuj się. - rzuciłam w jej kierunku, rozgarniając źdźbła łapami.
Widocznie uznała, że nie ma sensu tracić czasu na próby zrozumienia, co właściwie u diabła wyprawiam, bo rzuciła tylko zdawkowo:
- Mam nadzieję, że pamiętasz o dzisiejszej Nocy Oczyszczenia?

Poskrobałam się w głowę. Spomiędzy dredów wyleciały resztki czegoś, co musiałam sobie kiedyś w nie wpiąć.
- Noc Oczyszczenia?
- To tradycja w tej watasze. - wyjaśniła Lia. - Raz do roku upadają bariery strzegące terenów winegr. Nasi założyciele i twórcy bariery uważali, że jeśli damy potworom się wyszumieć raz do roku, będą bardziej skore do trzymania się swoich terenów przez resztę czasu.
Zmarszczyłam brwi, niechętnie podnosząc się z niedorzecznej pozycji.
- Czy to na pewno bezpieczne? - spytałam.
Lia wzruszyła łapami.
- Dla tych, którzy się dobrze przygotują, owszem. Właśnie dlatego robię obchód i przypominam.
Otworzyłam szerzej oczy, drżąc mimowolnie.
- To oznacza, że aż do ranka będziemy zdani na łaskę i niełaskę stworów?
- W tym tkwi rzecz. - potwierdziła alpha.
- Czy to konieczne? - dopytywałam.
- Mela...
- Znaczy, jeśli trzeba, można by przebadać barierę i sprawdzić, czy... - kontynuowałam.
- MEL!!! - wykrzyknęła, przerywając mi. - Nie będę teraz zmieniać planów i narażać wilków na niebezpieczeństwo bo tobie się zebrało na kontrolę stanu bariery! Niech lepiej dobrze obwarują się w jaskiniach i czekają do świtu.
- Po prostu masz nadzieję na masakrę! - odparłam zbulwersowana.
Lia pokręciła głowa.
- Słuchaj, Mel. To moja wataha i zależy mi na nich, ale niektóre rzeczy muszą się dopełnić. Jesteś szamanką. Na pewno rozumiesz wagę rytuałów. Oczyszczenie zajmuje tylko jedną, jedyną noc w roku. Nie chcę, aby ktokolwiek zginął, łącznie z tobą. Przyszykuj się dobrze.
Po czym odeszła, machając zamaszyście szarym ogonem. Westchnęłam ciężko, po czym uświadomiłam sobie, że nie mam dużo czasu. Niedługo zacznie się ściemniać.
Popędziłam do jaskini i wyniosłam kryształy energetyczne, aby podładowały się w resztkach popołudniowego słońca. Khoshekha nigdzie nie było i prędko zaczęłam przeklinać mojego towarzysza. Wytaszczyłam z jaskini kadzidła i wypełniłam je wkładem z najbardziej śmierdzących ziół, jakie tylko miałam. Pamiętacie eksplodujące, dymiące, magiczne niebieskie dzwonki? Tak, to też planowałam spalić. Może zamaskuje odrobinę zapach żywych istot wewnątrz.
Usłyszawszy miauczenie odwróciłam się, aby ujrzeć mojego towarzysza, trzymającego w mackach zgubione przez mnie zaimprowizowane  gwoździe. Na głowie mia skorupkę ogromnego jajka. Nie chciałam nawet wiedzieć, skąd ją wziął.
- Och, Khoshekh... - stwierdziłam z rozczuleniem, biorąc kamień. - Już myślałam,że masz zamiar zostać na zewnątrz.

Mój towarzysz, jak zwykle, nie powiedział ani słowa. ****************************************************************************************************
Słońce zaszło. Właśnie skończyliśmy zabijać gałęziami wejście do jaskini i schować świecie głębiej, tak, aby nie było ich widać z zewnątrz. Śmierdzące, ostre dymy z kadzideł doskonale spełniły swoje zadanie. Nie sądzę, aby winegry nas wyczuły. Szczerze mówiąc, mam uzasadnione podejrzenia, że stracą całkowicie węch w tym smrodzie.
Ja i mój towarzysz zabarykadowaliśmy się w pokoju z jajem. Doszłam do wniosku, że w noc śmierci dobrze będzie zgromadzić się w pobliżu czegoś żywego.
Kot krążył niespokojnie wokół, ściskając w pyszczku ostatni gwóźdź, w charakterze broni. Niedorzeczny hełm kiwał się na jego małej główce, regularnie zakrywając oczy. Ja trzymałam w łapach sakiewkę z proszkiem błyskowym i elegancką buławę, lepiej nadająca się do tańców, niż do walki.
Z daleka dobiegł wrzeszcząco-piszczące odgłosy spragnionych krwi winegr.
Siedzenie na bombie czas zacząć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz