13.09.2017

Od Mateo do Hestii (szkoła i po szkole)



Popatrzyłem na nią z zaciekawieniem.
- A ty idziesz?
- Pójdę.
A więc poszliśmy do sali, w której były zajęcia. Było tam jeszcze kilka szczeniaków. W końcu do sali weszła wadera, na widok której instynktownie się skuliłem. Była szara, ale w niektórych miejscach jej sierść miała fioletowy, czarny lub zielony kolor. Jej oczy bez źrenic również były zielone. Na ogonie miała zwój drutu kolczastego. Kilka szczeniaków - najwyraźniej nowych -
również się przestraszyło, a te, które już kiedys były na tej lekcji, tylko lekko się zaniepokoiło.
- Dla nowych - jestem Judy. Jestem tu zamiast nauczyciela zielarstwa, którego.. nie ma. O zielarstwie w zasadzie nie wiem nic. Macie tam podręczniki - uczcie się. A ja se tu posiedzę.
Super. Wymieniliśmy się z Hestią spojrzeniami. Ta lekcja nie miała sensu.
Otworzyłem podręcznik. "Zioła lecznicze - jak je rozpoznać i stosować". To jeszcze dało się zrozumieć. Potem jednak było tyle dziwnych słów, że nic nie rozumiałem. Siedzenie tu to marnowanie czasu. Jednak wiedza z podręcznika mogła się kiedyś przydać, gdybym znalazł kogoś, kto by mi to wytłumaczył.
- Proszę pani, a te podręczniki są teraz nasze? - spytałem.
- Zieeeeew..Eee, co? A, tak. Należą do klasy, ale możesz sobie wziąć do domu. Ich jest ze 40, a do szkoły chodzi niewiele szczeniaków. - odpowiedziała, na wpół śpiąc. Dla niej przebywanie tu było tak samo nudne jak dla nas.
- Zrywamy się stąd? Oczywiście, normalnie bym tego nie zrobił, ale teraz..- szepnąłem do Hestii.
- Ja też bym nawet nie myślała o wagarowaniu, ale jaka jest alternatywa?
Niektóre szczeniaki nawet nie chodzą do szkoły.
- Dobra. - szepnąłem, a potem powiedziałem głośno: - Proszę paaaanii, ja muszę iść do toalety.
- Co?... Dobrze, dobrze. Idź. - mruknęła nauczycielka.
- Proszę pani, ja też muszęę.. - powiedziała Hestia.
- Co was tak wzięło? Możesz iść.. - powiedziała Judy, a potem.. zasnęła.
Chwyciłem w zęby podręcznik, a potem cicho wyszliśmy z sali. Za nami poszły jeszcze 2 szczeniaki. Potem kolejny. Powoli wyszły wszystkie i rozeszły się. Ja z Hestią wyszliśmy ze szkoły.
- Co teraz? - spytała. Wyplułem podręcznik na ziemię. Smakował zielem angielskim.
- Nie wiem. Może przejdziemy się po watasze?
- Dobra. Może dzieje się coś ciekawego.
Więc poszliśmy. Niestety, nie działo się nic.
- Może zagramy w jakąś grę? - zapytała Hestia.
- Ok. Może "zgadnij, co widzę"?
- Może być, ale ulepszmy ją. "Zgadnij, co słyszę" nie brzmi lepiej?
- Dobra. Zacznij.
- Słyszę.... - zamyśliła się. Kopnąłem kamyk. - Cichy szelest.
- Eeee.. Co może szeleścić? - wsłuchałem się. Może rzeczywiście coś szeleściło, ale bardzo cichutko. - Zając?
- Nie, to sarna, nieuku. Musisz poćwiczyć słuchanie. - zaśmiała się i pobiegła szybciej.
- Więc znowu ty, jak jesteś taka mądra. - naburmuszyłem się.
- Okej. Słyszę.. - nagle zatrzymała się i spoważniała. - Skomlenie?
- Skomlenie? - nagle też to usłyszałem. Dobiegało z jaskini obok. - Czyja jest ta jaskinia? - spytałem.
- Nie wiem.. Ale chyba powinniśmy tam wejść, coś mogło się stać..
- Masz rację. Wchodzimy.
Tak więc weszliśmy. Na ziemi leżała mała, chuda, szara waderka (to jednak lepsze określenie). Obok niej było skalne podwyższenie, na którym leżał kocyk. Mała trzęsła się z zimna i skomlała. Nietrudno było sobie wyobrazić, co się stało.
- Czegoś nie rozumiem.. Przecież ona ma kilka tygodni. Powinna już umieć chodzić i mówić, nie? - spytałem. Hestia nie odpowiedziała, ale widać było, że myśli tak samo. Okryła małą kocykiem.
<Hestia?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz