Stałam na śliskiej wysepce pośrodku mojej jaskini. Sytuacja nie
wyglądała kolorowo. Na zewnątrz panowała monstrualna ulewa, która wlewała do
mojego domu hektolitry wody. Sama byłam już przemoknięta do suchej nitki. Kichnęłam
i otrzepałam się. Ten niezgrabny ruch spowodował utratę równowagi, w efekcie
runęłam z pluskiem do wody. Wynurzyłam się szybko, łapiąc haustami powietrze i
szorując łapami po niemal pionowej ścianie. Nie tak wyobrażałam sobie moje
mieszkanie…
Targana wiatrem, stanęłam przed wylotem jedynej jaskini,
gdzie miałam nadzieję znaleźć tymczasowe schronienie.
- Mój Boże! – jęknęła Lily, kiedy mnie zobaczyła. Miała rację,
wyglądałam jak nieszczęście. Do futra przylepiły mi się liście, łapy miałam po
łokcie w błocie.
- Strasznie ci
dziękuję – powiedziałam, kiedy wadera owinęła mnie kocami i podała kubek
herbaty. U niej w domu było ciepło, ogień płonął w kominku, przy którym
wygrzewała się wydra.
- Nie ma za co –
uśmiechnęła się. – Dom chyba niezbyt dobrze spełnia swoją funkcję.
Kiwnęłam smętnie głową i zaczęłam kaszleć. Lily popatrzyła
na mnie ze współczuciem, po czym podeszła do drewnianej szafki, z której wyjęła
niewielką buteleczkę.
- Co to jest? –
spytałam trochę przestraszona, gdy podsunęła mi naczynie pod noc.
- Syrop z czarnej
porzeczki. Na przeziębienie, wypij mały łyk, więcej i tak nie dasz rady –
mrugnęła do mnie. Jak to nie dam rady. Pociągnęłam z butelki i w jednej chwili
poczułam jakby przełyk trawił mi żywy ogień. Zaczęłam charkać, krztusić się i
pluć na wszystkie strony. Lily ze śmiechem podała mi kubek z herbatą, który
osuszyłam duszkiem.
- Mówiłam ci, mały
łyk – wykrztusiła, ocierając łzy. Wykrzywiłam się i schowałam głębiej w koc.
- Wiadomo coś może o
tych ''nawiedzonych'' zwierzakach? – zapytałam, zmieniając temat.
<Lily?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz