23.09.2017

od kiiyuko do mateo >:)

Ehmm...- Moje serce zaczęło bić szybciej. Nie może się dowiedzieć, że jesteśmy na wagarach!- Nie, pozwolili nam opuścić lekcję...
-Czyżby...?- Rodinia zlustrowała nas wzrokiem.-Hmmmmm?
Serce prawie wyleciało mi z klatki piersiowej.
-Tak..- Mateo próbował rozpaczliwie ratować sytuację. Medyczka popatrzyła na nas podejrzliwie. Nastała chwila ciszy.
-Aha, okej.- Nie wierzę, że dała się przekonać... chociaż, może się skapnęła, ale po prostu nam odpuściła..
Wbiła błyszczącą igłę w ciałko mieszańca.
-Auć! Krzyknął i ocknął się mały mieszaniec. Na widok Rodinii wrzasnął, podskoczył i próbował uciec z jaskinii, lecz wraz z Mateem zablokowaliśmy mu wyjście. Mały zaczął się drzeć, przedarł się przez żywą ścianę i wybiegł gdzieś. Próbowaliśmy go gonić, ale znikł nam z oczu.
-Queeeet! Queeeeeeeeet!- wołaliśmy na zmianę z Mateo.
Czekaliśmy, ale nie przyszedł. Przepadł na zawsze.
Z braku innych zajęć poszliśmy na spacer, było jeszcze jasno. Minęliśmy imprezę sarn... Zaszliśmy bardzo daleko. Za bardzo. Byliśmy w części lasu, której jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Nie wiedzieliśmy jak wrócić. Wszechobecny był zapach wilgotnych liści, lekko miodowy.. oraz ogólnie wilgoć. Nawet nie było gdzie przysiąść. Powoli zaczęło się ściemniać. Łaziliśmy w kółko i w kółko, co wywnioskowaliśmy po tym, że co jakiś czas mijaliśmy to samo drzewo, na którym siedziała ta sama sójka. Już mnie denerwowało jej rezolutne ćwierkanie. Gdy mijaliśmy ją po raz  już nie wiem, który raz, w końcu straciłam cierpliwość.
-Zamknij się, ty mała, ptasza pokrako!- krzyknęłam. Sójka odleciała.
-Nie płosz ptaków..- westchnął zrezygnowany Mateo. Usiedliśmy pod sójkowym drzewem. Ściemniło się już na dobre, nie było nic widać. Na dodatek zaczął padać deszcz. Rozpłakałam się.
Było zimno, mokro i nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy.
-Mateo...- wychlipałam.- Weź coś zrób..
Basiorek tylko mnie przytulił. Od teraz moglśmy nazywać się prawdziwymi przyjaciółmi.
<Mateo?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz