Boże kochany, co my tam spotkaliśmy! Z kupki chrustu wyłonił się mały, rudy mieszaniec. I zemdlał.
-Co my z nim zrobimy?- zapytał Mateo, który jako pierwszy ocknął się z osłupienia.
-Ehmm...- zamyślilam się.- A jeśli jest niebezpieczny? Może... Zostawimy go tu i pójdziemy?
-Ale on jest taki sam i... samotny...i... smutny...- powiedział Mateo nadmiernie przeciągając ostatnią głoskę wyrazu "smutny". Był bliski płaczu.
-To może poczekamy, aż się obudzi?- zaproponowałam.
-o-okej..- zgodził się basior.
Nie musieliśmy dlugo czekać, po około 10 minutach mały gość się obudził.
-Eemm...- Zaczął.- Czeeeeeeeeeść! Mówię do was kompletnie bez wyrazu, nie pamiętam jak mam na imię i nie wiem kim jestem...- wyjąkał i usiadł.
-Janusz?- zapytałam małego.
-Znasz go?- wtrącił Mateo.
-Nie, po prostu próbuję mu przypomnieć jego imię.
-Nie, nie Janusz, Janusz nie.- zaprzeczył mieszaniec.
-To może... Stuart?
-Też nie... Nie pamiętam...- mały miał łzy w oczach.
-A może chcesz mieć na imię.... Quet?- zapytałam już lekko znudzona wymyślaniem imienia dla mieszańca i z nadzieją w głosie.
-Skoro i tak nie mam wyboru..- zgodził się mały i totalnie się rozrzewnił.
<i co my, dwa biedne wilczki, zrobimy z takim mazgajem?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz