- Wiadomo już coś o tych "nawiedzonych" zwierzakach? - spytała.
- Niestety nic o tym nie wiem. Możemy jutro pójść do Lii, może nam coś powie. - odpowiedziałam.
- Ok.
- Właśnie. Jutro weźmiemy się za twój "dom". - uśmiechnęłam się. - Dam ci jakieś koce, zrobimy drzwi, lub chociaż wywiesimy jakieś płachty, żeby deszcz nie wpadał do środka. Wykopiemy rów, mogę też zaczarować wodę, by jakoś omijała twoją jaskinię. Wiem! Możemy... - nie skończyłam, bowiem wadera mi przerwała.
- Lily! Nie zapędzaj się tak!
Zrobiło mi się trochę głupio. Tyle nieprzemyślanych pomysłów i decyzji... Podjętych przeze mnie.
- Przepraszam... Może chodźmy już spać. - zmieniłam temat.
- Dobrze. Dobranoc. - odparła.
- Dobranoc. - powiedziałam, i zasnęłam.
< Cassandra? Co się będzie działo! ;) >
30.09.2017
Od Lily CD. Nighta
Po całej rozwiązanej sprawie, wróciłam do miejsca, w którym znajdowała się bariera. Ne było w niej już żadnych dziur. Błyszczała w słońcu mieniąc się różnymi kolorami, których nie potrafiłam nazwać. Zamknęłam oczy i odetchnęłam świeżym powietrzem. Ten dzień był piękny. W tym momencie myślałam tylko o dobrych i miłych rzeczach, w mojej głowie nie było miejsca na problemy i zmartwienia... Nagle coś mi przerwało, a mianowicie syk. Odwróciłam się. Tuż za mną, na niewielkim kamieniu, leżał (czy może stał?) około metrowy zaskroniec. Mimo jego groźnej postawy, tylko rozczuliła mnie jego bezbronność. Syknął raz jeszcze i zsunął się z kamienia. Zaczął pełznąć w moją stronę, a ja - zaczęłam się cofać. W pewnym momencie skoczył w moją stronę i mnie ukąsił. To był moment, nie byłam w stanie nic zrobić. Chwilę potem wąż uciekł do lasu. Na początku tylko zapiekło, ale z czasem bolało coraz bardziej. Nie wiedziałam, dlaczego aż tak mnie bolało. Z tego co wiem, ukąszenia zaskrońców nie są strasznie bolesne, ani trujące. Spojrzałam na krwawiący już bok. Wyciekała z niego... czarna krew. Czarna? Dobra, zrozumiałabym niebieską, ale czarna? To coraz mniej mi się podobało. Zaczęłam iść w stronę watahy. Na szczęście dotarłam na miejsce. Najbliżej stał domek Nighta. Jak najszybciej mogłam, pobiegłam do jego domu. Wpadłam do środka, i wysapałam:
- Szybko...Wąż...Krew...
Po czym runęłam na podłogę.
~~ Nie wiadomo ile czasu później. Powód - utrata przytomności~~
Kiedy otworzyłam oczy, oślepiło mnie światło. Stali nade mną Night i jakaś wadera. "Jestem w niebie? Ale co on tu robi?"
- Gdzie ja jestem? - wydukałam.
< Night? Sorki, że musiałeś tak długo czekać... >
- Szybko...Wąż...Krew...
Po czym runęłam na podłogę.
~~ Nie wiadomo ile czasu później. Powód - utrata przytomności~~
Kiedy otworzyłam oczy, oślepiło mnie światło. Stali nade mną Night i jakaś wadera. "Jestem w niebie? Ale co on tu robi?"
- Gdzie ja jestem? - wydukałam.
< Night? Sorki, że musiałeś tak długo czekać... >
28.09.2017
Od Cassandry cd. Lily
Minęło kilka dni, a wraz z nimi zmieniła się pogoda. Ze słonecznej,
ciepłej jesieni w szarą, zimną i mokrą.
Stałam na śliskiej wysepce pośrodku mojej jaskini. Sytuacja nie
wyglądała kolorowo. Na zewnątrz panowała monstrualna ulewa, która wlewała do
mojego domu hektolitry wody. Sama byłam już przemoknięta do suchej nitki. Kichnęłam
i otrzepałam się. Ten niezgrabny ruch spowodował utratę równowagi, w efekcie
runęłam z pluskiem do wody. Wynurzyłam się szybko, łapiąc haustami powietrze i
szorując łapami po niemal pionowej ścianie. Nie tak wyobrażałam sobie moje
mieszkanie…
Targana wiatrem, stanęłam przed wylotem jedynej jaskini,
gdzie miałam nadzieję znaleźć tymczasowe schronienie.
- Mój Boże! – jęknęła Lily, kiedy mnie zobaczyła. Miała rację,
wyglądałam jak nieszczęście. Do futra przylepiły mi się liście, łapy miałam po
łokcie w błocie.
- Strasznie ci
dziękuję – powiedziałam, kiedy wadera owinęła mnie kocami i podała kubek
herbaty. U niej w domu było ciepło, ogień płonął w kominku, przy którym
wygrzewała się wydra.
- Nie ma za co –
uśmiechnęła się. – Dom chyba niezbyt dobrze spełnia swoją funkcję.
Kiwnęłam smętnie głową i zaczęłam kaszleć. Lily popatrzyła
na mnie ze współczuciem, po czym podeszła do drewnianej szafki, z której wyjęła
niewielką buteleczkę.
- Co to jest? –
spytałam trochę przestraszona, gdy podsunęła mi naczynie pod noc.
- Syrop z czarnej
porzeczki. Na przeziębienie, wypij mały łyk, więcej i tak nie dasz rady –
mrugnęła do mnie. Jak to nie dam rady. Pociągnęłam z butelki i w jednej chwili
poczułam jakby przełyk trawił mi żywy ogień. Zaczęłam charkać, krztusić się i
pluć na wszystkie strony. Lily ze śmiechem podała mi kubek z herbatą, który
osuszyłam duszkiem.
- Mówiłam ci, mały
łyk – wykrztusiła, ocierając łzy. Wykrzywiłam się i schowałam głębiej w koc.
- Wiadomo coś może o
tych ''nawiedzonych'' zwierzakach? – zapytałam, zmieniając temat.
<Lily?>
24.09.2017
Od Mateo CD Kiiyuko
Wilgoć. Wilgoć wszędzie. Zanim tu zginiemy, zdążymy jeszcze dostać artretyzmu. Usiedliśmy zrezygnowani pod drzewem sójki.
- Mateo... - zaczęła pochlipywać Ki. - Weź coś zrób...
Przytuliłem ją tylko, bo nic więcej nie dało się zrobić. Miała miękksze futerko, niż sądziłem. W górze, między liśćmi, coś zaszeleściło.
- Nie... Nie wierzę. - zezłościła się waderka. - To znowu ty!?
I rzeczywiście, na wysokiej gałęzi usiadł nie kto inny jak nasza znajoma sójeczka. Zaczęła śpiewać swą piosenkę, która w obecnych okolicznościach brzmiała jak marsz żałobny.
- Och, Mateo, podsadź mnie tam! Kiedy ktoś będzie śpiewał na moim pogrzebie, to na pewno nie ten świżdżypał! - teraz Ki była już mocno wkurzona.
- Dobra... - mruknąłem, ale nagle coś sobie uświadomiłem. - Przecież to doskonały pomysł! Z tego drzewa możesz sprawdzić, dokąd trzeba teraz iść! Musisz po prostu wypatrzyć watahę!
Kiiyuko cała się rozpromieniła (pewnie również dlatego, że niedługo chwila zemsty na sójeczce), a potem na mnie wskoczyła. No cóż, to była zdecydowanie najmniej przyjemna część planu, ale w końcu udało jej się wskoczyć(auć) na najniższą gałąź. Potem hop, hop, i była już wyżej. Następnie zasłoniły mi ją liście, ale o postępie informował mnie ciągły szelest, spadające listowie i sójka. Również spadająca.
- Udało się! Wiem, gdzie trzeba iść!
- To super! Złaź na dół!
Zlazła.
- A więc idziemy! - krzyknąłem, wziąłem martwego (niestety, ten upadek okazał się śmiertelny dla naszego żałobnika) ptaka w zęby, i pobiegliśmy w stronę, którą wskazała Ki.
<Kiiyuko? Czy bezpiecznie dotrą do domu? Poza tym może niech spotkają Qweta?>
- Mateo... - zaczęła pochlipywać Ki. - Weź coś zrób...
Przytuliłem ją tylko, bo nic więcej nie dało się zrobić. Miała miękksze futerko, niż sądziłem. W górze, między liśćmi, coś zaszeleściło.
- Nie... Nie wierzę. - zezłościła się waderka. - To znowu ty!?
I rzeczywiście, na wysokiej gałęzi usiadł nie kto inny jak nasza znajoma sójeczka. Zaczęła śpiewać swą piosenkę, która w obecnych okolicznościach brzmiała jak marsz żałobny.
- Och, Mateo, podsadź mnie tam! Kiedy ktoś będzie śpiewał na moim pogrzebie, to na pewno nie ten świżdżypał! - teraz Ki była już mocno wkurzona.
- Dobra... - mruknąłem, ale nagle coś sobie uświadomiłem. - Przecież to doskonały pomysł! Z tego drzewa możesz sprawdzić, dokąd trzeba teraz iść! Musisz po prostu wypatrzyć watahę!
Kiiyuko cała się rozpromieniła (pewnie również dlatego, że niedługo chwila zemsty na sójeczce), a potem na mnie wskoczyła. No cóż, to była zdecydowanie najmniej przyjemna część planu, ale w końcu udało jej się wskoczyć(auć) na najniższą gałąź. Potem hop, hop, i była już wyżej. Następnie zasłoniły mi ją liście, ale o postępie informował mnie ciągły szelest, spadające listowie i sójka. Również spadająca.
- Udało się! Wiem, gdzie trzeba iść!
- To super! Złaź na dół!
Zlazła.
- A więc idziemy! - krzyknąłem, wziąłem martwego (niestety, ten upadek okazał się śmiertelny dla naszego żałobnika) ptaka w zęby, i pobiegliśmy w stronę, którą wskazała Ki.
<Kiiyuko? Czy bezpiecznie dotrą do domu? Poza tym może niech spotkają Qweta?>
Od Night'a CD Lily
Skierowałem się do Cheeky:
- Cheeky, weż z watahy Iwo, Noctisa, Aobe (przepraszam, nie wiem jak się odmienia), Dantego, Yukiye i Psychopate. Tyle nas powinno wystarczyć. Wadera przeteleportowała się do watahy, a kiedy już byliśmy gotowi do wygenerowania kolejnej porcji siły zjawiła się z resztą basiorów:
- Słuchajcie! - krzyknąłem do wszystkich - musimy wzmocnić barierę. Niech teraz każdy się skupi!
Wszyscy skupiliśmy się ponownie i ze wszystkich wydobyła się smuga: z Kagekao czarna, z Demona czarna przeplatana białą, ze mnie szaro - niebieska, z Evana ciemno szara, od Cheeky czerwona, od Lily niebieska, od Iwo granatowa, od Psychopaty również czarna, od od Dantego szara, od Yukiyi zielona, od Noctisa bordowa i od Aoby ciemno zielona. Po złączeniu całej mocy odnowiliśmy całą barierę, a stwora, który usiłował ją zniszczyć wywaliło gdzieś daleko. Zapewne na jego tereny. Wszyscy padliśmy ze zmęczenia. Cheeky resztkami sił przeteleportowała nas do watahy, a po nieuniknionym ostrzeżeniu reszty wilków wszyscy rozeszliśmy się do swoich jaskiń. Na następny dzień obudziła mnie... Lily. Wparowała do mojej jaskini bardzo zdyszana. Zdążyła mi wytłumaczyć tylko tyle, że ma bardzo ważną sprawę. Pewnie coś się stało, czy coś.
< Lily? Jaka to sprawa? Aoba bardzo przepraszam. Nie potrafię odmieniać Twojego imienia ;/ >
- Cheeky, weż z watahy Iwo, Noctisa, Aobe (przepraszam, nie wiem jak się odmienia), Dantego, Yukiye i Psychopate. Tyle nas powinno wystarczyć. Wadera przeteleportowała się do watahy, a kiedy już byliśmy gotowi do wygenerowania kolejnej porcji siły zjawiła się z resztą basiorów:
- Słuchajcie! - krzyknąłem do wszystkich - musimy wzmocnić barierę. Niech teraz każdy się skupi!
Wszyscy skupiliśmy się ponownie i ze wszystkich wydobyła się smuga: z Kagekao czarna, z Demona czarna przeplatana białą, ze mnie szaro - niebieska, z Evana ciemno szara, od Cheeky czerwona, od Lily niebieska, od Iwo granatowa, od Psychopaty również czarna, od od Dantego szara, od Yukiyi zielona, od Noctisa bordowa i od Aoby ciemno zielona. Po złączeniu całej mocy odnowiliśmy całą barierę, a stwora, który usiłował ją zniszczyć wywaliło gdzieś daleko. Zapewne na jego tereny. Wszyscy padliśmy ze zmęczenia. Cheeky resztkami sił przeteleportowała nas do watahy, a po nieuniknionym ostrzeżeniu reszty wilków wszyscy rozeszliśmy się do swoich jaskiń. Na następny dzień obudziła mnie... Lily. Wparowała do mojej jaskini bardzo zdyszana. Zdążyła mi wytłumaczyć tylko tyle, że ma bardzo ważną sprawę. Pewnie coś się stało, czy coś.
< Lily? Jaka to sprawa? Aoba bardzo przepraszam. Nie potrafię odmieniać Twojego imienia ;/ >
Od Lily CD. Cassandry
Kiedy załatwiłam to, co miałam do załatwienia, wyszłam z jaskini. Słońce chyliło się ku zachodowi.
- Chodź Lumeo. Poszukamy Cassie. Nie może sama błąkać się po nieznanych terenach. - powiedziałam. " Pewnie jest nad morzem." - pomyślałam, idąc w wyznaczonym kierunku. Kiedy dotarłam na miejsce, zawołałam:
- Cassandra, jesteś tu?
- Tak! Chodź, Lily, musisz to zobaczyć! - zawołała pełnym radości głosem. Zbiegłam na plażę i podążyłam, tam, skąd dobiegał jej głos.
- O co cho... - nie dokończyłam, bowiem stała przede mną otworem jaskinia. Ale nie taka zwykła. Kamienie mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Światło wpadało do jej wnętrza przez dwa wejścia. Westchnęłam.
- Piękna, prawda? - stwierdziła, i dodała - Myślisz... Myślisz, że mogę tu zamieszkać?
- Myślę, że tak. - uśmiechnęłam się. Jej oczy zabłyszczały. - Nie słyszałam, żeby ktoś tu mieszkał. Miałabyś ciszę i spokój, zapach morza i lasu.
- To ja już pójdę. - powiedziałam. - Dobrej nocy.
I poszłam. Przez całą drogę myślałam o tym, co się ostatnio działo.
< Cassandra? Sorki, że krótkie i nic się nie dzieje...>
- Chodź Lumeo. Poszukamy Cassie. Nie może sama błąkać się po nieznanych terenach. - powiedziałam. " Pewnie jest nad morzem." - pomyślałam, idąc w wyznaczonym kierunku. Kiedy dotarłam na miejsce, zawołałam:
- Cassandra, jesteś tu?
- Tak! Chodź, Lily, musisz to zobaczyć! - zawołała pełnym radości głosem. Zbiegłam na plażę i podążyłam, tam, skąd dobiegał jej głos.
- O co cho... - nie dokończyłam, bowiem stała przede mną otworem jaskinia. Ale nie taka zwykła. Kamienie mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. Światło wpadało do jej wnętrza przez dwa wejścia. Westchnęłam.
- Piękna, prawda? - stwierdziła, i dodała - Myślisz... Myślisz, że mogę tu zamieszkać?
- Myślę, że tak. - uśmiechnęłam się. Jej oczy zabłyszczały. - Nie słyszałam, żeby ktoś tu mieszkał. Miałabyś ciszę i spokój, zapach morza i lasu.
- To ja już pójdę. - powiedziałam. - Dobrej nocy.
I poszłam. Przez całą drogę myślałam o tym, co się ostatnio działo.
< Cassandra? Sorki, że krótkie i nic się nie dzieje...>
Od Lily CD. Nighta
Zebraliśmy całą ekipę. Night twierdził, że są to silne i wytrzymałe wilki. Ja tam się nie mieszałam, przecież w ogóle ich nie znałam. Przez całą drogę z ciekawością każdemu się przyglądałam.
- Czemu się gapisz? - spytał w końcu wilk nazwany przez Nighta Kagekao. Nie otrzymał odpowiedzi.
Kiedy dotarliśmy, zobaczyliśmy barierę. Chociaż nie wiem, czy można było tak ją nazwać, bowiem w niektórych miejscach były duże wyrwy. Co jakiś czas, słychać było huk, a bariera ochronna błyskała niebezpiecznie.
- Coś próbuje wydostać się ze środka! - krzyknęła Cheeky.
- Magia bariery słabnie! - zawołał Evan.
- Obejdźmy barierę dookoła! Może znajdziemy źródło zniszczeń! - próbowałam przekrzyczeć hałas.
Pobiegliśmy wszyscy w prawo. Po jakimś czasie zobaczyliśmy... Hm... Jakby to nazwać... Może łatwiej będzie opisać. Otóż, stwór był od nas jakieś trzy razy większy. Miał ogon jaszczurki, tułów wilka, na jego grzbiecie spoczywał pancerz podobny do pancerza pancernika. Przednie nogi jak u konia, a tylne lamparta. Jego głowa była na podobieństwo wilczej, ale miał potężne rogi jak u byka, którymi walił w barierę. Nie wiedziałam dlaczego, ale nawet się na nas nie popatrzył.
- Musimy wzmocnić barierę! - wrzasnęłam.
Każde z nas ( bez wyjątku )się skupiło. Z każdego wydobyła się smuga: z Kagekao czarna, od Demona czarna przeplatana bielą, z Evana ciemno szara, z Nighta szaro - niebieska, od Cheeky czerwona, a ode mnie - niebieska. Kiedy wszystkie złączyły się w jedność, skierowaliśmy je na barierę. Wszystkie dziury i wyrwy się zasklepiły. Stwór ryknął rozwścieczony i zaczął walić za zdwojoną siłą, ale to i tak nie wystarczyło. Padliśmy wycieńczeni na ziemię.
- Musimy zawiadomić watahę! - krzyknął Kagekao.
< Night? Co teraz będzie? >
Pobiegliśmy wszyscy w prawo. Po jakimś czasie zobaczyliśmy... Hm... Jakby to nazwać... Może łatwiej będzie opisać. Otóż, stwór był od nas jakieś trzy razy większy. Miał ogon jaszczurki, tułów wilka, na jego grzbiecie spoczywał pancerz podobny do pancerza pancernika. Przednie nogi jak u konia, a tylne lamparta. Jego głowa była na podobieństwo wilczej, ale miał potężne rogi jak u byka, którymi walił w barierę. Nie wiedziałam dlaczego, ale nawet się na nas nie popatrzył.
- Musimy wzmocnić barierę! - wrzasnęłam.
Każde z nas ( bez wyjątku )się skupiło. Z każdego wydobyła się smuga: z Kagekao czarna, od Demona czarna przeplatana bielą, z Evana ciemno szara, z Nighta szaro - niebieska, od Cheeky czerwona, a ode mnie - niebieska. Kiedy wszystkie złączyły się w jedność, skierowaliśmy je na barierę. Wszystkie dziury i wyrwy się zasklepiły. Stwór ryknął rozwścieczony i zaczął walić za zdwojoną siłą, ale to i tak nie wystarczyło. Padliśmy wycieńczeni na ziemię.
- Musimy zawiadomić watahę! - krzyknął Kagekao.
< Night? Co teraz będzie? >
23.09.2017
od kiiyuko do mateo >:)
Ehmm...- Moje serce zaczęło bić szybciej. Nie może się dowiedzieć, że jesteśmy na wagarach!- Nie, pozwolili nam opuścić lekcję...
-Czyżby...?- Rodinia zlustrowała nas wzrokiem.-Hmmmmm?
Serce prawie wyleciało mi z klatki piersiowej.
-Tak..- Mateo próbował rozpaczliwie ratować sytuację. Medyczka popatrzyła na nas podejrzliwie. Nastała chwila ciszy.
-Aha, okej.- Nie wierzę, że dała się przekonać... chociaż, może się skapnęła, ale po prostu nam odpuściła..
Wbiła błyszczącą igłę w ciałko mieszańca.
-Auć! Krzyknął i ocknął się mały mieszaniec. Na widok Rodinii wrzasnął, podskoczył i próbował uciec z jaskinii, lecz wraz z Mateem zablokowaliśmy mu wyjście. Mały zaczął się drzeć, przedarł się przez żywą ścianę i wybiegł gdzieś. Próbowaliśmy go gonić, ale znikł nam z oczu.
-Queeeet! Queeeeeeeeet!- wołaliśmy na zmianę z Mateo.
Czekaliśmy, ale nie przyszedł. Przepadł na zawsze.
Z braku innych zajęć poszliśmy na spacer, było jeszcze jasno. Minęliśmy imprezę sarn... Zaszliśmy bardzo daleko. Za bardzo. Byliśmy w części lasu, której jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Nie wiedzieliśmy jak wrócić. Wszechobecny był zapach wilgotnych liści, lekko miodowy.. oraz ogólnie wilgoć. Nawet nie było gdzie przysiąść. Powoli zaczęło się ściemniać. Łaziliśmy w kółko i w kółko, co wywnioskowaliśmy po tym, że co jakiś czas mijaliśmy to samo drzewo, na którym siedziała ta sama sójka. Już mnie denerwowało jej rezolutne ćwierkanie. Gdy mijaliśmy ją po raz już nie wiem, który raz, w końcu straciłam cierpliwość.
-Zamknij się, ty mała, ptasza pokrako!- krzyknęłam. Sójka odleciała.
-Nie płosz ptaków..- westchnął zrezygnowany Mateo. Usiedliśmy pod sójkowym drzewem. Ściemniło się już na dobre, nie było nic widać. Na dodatek zaczął padać deszcz. Rozpłakałam się.
Było zimno, mokro i nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy.
-Mateo...- wychlipałam.- Weź coś zrób..
Basiorek tylko mnie przytulił. Od teraz moglśmy nazywać się prawdziwymi przyjaciółmi.
<Mateo?>
-Czyżby...?- Rodinia zlustrowała nas wzrokiem.-Hmmmmm?
Serce prawie wyleciało mi z klatki piersiowej.
-Tak..- Mateo próbował rozpaczliwie ratować sytuację. Medyczka popatrzyła na nas podejrzliwie. Nastała chwila ciszy.
-Aha, okej.- Nie wierzę, że dała się przekonać... chociaż, może się skapnęła, ale po prostu nam odpuściła..
Wbiła błyszczącą igłę w ciałko mieszańca.
-Auć! Krzyknął i ocknął się mały mieszaniec. Na widok Rodinii wrzasnął, podskoczył i próbował uciec z jaskinii, lecz wraz z Mateem zablokowaliśmy mu wyjście. Mały zaczął się drzeć, przedarł się przez żywą ścianę i wybiegł gdzieś. Próbowaliśmy go gonić, ale znikł nam z oczu.
-Queeeet! Queeeeeeeeet!- wołaliśmy na zmianę z Mateo.
Czekaliśmy, ale nie przyszedł. Przepadł na zawsze.
Z braku innych zajęć poszliśmy na spacer, było jeszcze jasno. Minęliśmy imprezę sarn... Zaszliśmy bardzo daleko. Za bardzo. Byliśmy w części lasu, której jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Nie wiedzieliśmy jak wrócić. Wszechobecny był zapach wilgotnych liści, lekko miodowy.. oraz ogólnie wilgoć. Nawet nie było gdzie przysiąść. Powoli zaczęło się ściemniać. Łaziliśmy w kółko i w kółko, co wywnioskowaliśmy po tym, że co jakiś czas mijaliśmy to samo drzewo, na którym siedziała ta sama sójka. Już mnie denerwowało jej rezolutne ćwierkanie. Gdy mijaliśmy ją po raz już nie wiem, który raz, w końcu straciłam cierpliwość.
-Zamknij się, ty mała, ptasza pokrako!- krzyknęłam. Sójka odleciała.
-Nie płosz ptaków..- westchnął zrezygnowany Mateo. Usiedliśmy pod sójkowym drzewem. Ściemniło się już na dobre, nie było nic widać. Na dodatek zaczął padać deszcz. Rozpłakałam się.
Było zimno, mokro i nie wiedzieliśmy gdzie jesteśmy.
-Mateo...- wychlipałam.- Weź coś zrób..
Basiorek tylko mnie przytulił. Od teraz moglśmy nazywać się prawdziwymi przyjaciółmi.
<Mateo?>
Od Night'a CD Mirana
- Eee... jestem... Night - odpowiedziałem przeciągle. Szczerze mówiąc byłem mega zdezorientowany. Stoję tu sobie sam pod dębem i patrzę na sarny, a tu nagle JEBS pojawia się przede mną wadera. Ile wader JESZCZE poznam?
- Fajne imię - skopmlementowała mnie Mirana
- Tak. Dzięki - dalej byłem zdezorientowany - co ty tu robisz?
Mirana opowiedziała jak to się tu znalazła, a ja dalej nie wiedziałem jak stało się owe zjawisko, że nie ma nic, nikogo, a tu JEBS wadera.
- Fascynujące - powiedziałem od niechcenia
- Nie ważne. Co TY tutaj robisz? - zapytała samica
- Stoję, a nie widać? - zapytałem trochę za ostro
- Nie, nie. Widać - najwyraźniej nie zraziło to nowo poznanej wilczycy - Tak więc... co robimy? - zapytała jakbym miał ochotę na przechadzkę, ale żeby nie było, że mam ją gdzieś odpowiedziałem:
- Możemy iść nad wodospad, morze i nigdzie
- To może chodźmy nad morze - odpowiedziała. Nie no. Brzmi świetnie. Mam wszystkiego dość, a tu życie bums. Idę nad morze z prawie obcą waderą. Cała droga zleciała nam na tym, że Mirana zadawała jakieś pytanie, a ja odpowiadałem na nie od niechcenia
< Mirana? Przepraszam za nastawienie Night'a, ale uznałam, że tak będzie ciekawiej xd >
- Fajne imię - skopmlementowała mnie Mirana
- Tak. Dzięki - dalej byłem zdezorientowany - co ty tu robisz?
Mirana opowiedziała jak to się tu znalazła, a ja dalej nie wiedziałem jak stało się owe zjawisko, że nie ma nic, nikogo, a tu JEBS wadera.
- Fascynujące - powiedziałem od niechcenia
- Nie ważne. Co TY tutaj robisz? - zapytała samica
- Stoję, a nie widać? - zapytałem trochę za ostro
- Nie, nie. Widać - najwyraźniej nie zraziło to nowo poznanej wilczycy - Tak więc... co robimy? - zapytała jakbym miał ochotę na przechadzkę, ale żeby nie było, że mam ją gdzieś odpowiedziałem:
- Możemy iść nad wodospad, morze i nigdzie
- To może chodźmy nad morze - odpowiedziała. Nie no. Brzmi świetnie. Mam wszystkiego dość, a tu życie bums. Idę nad morze z prawie obcą waderą. Cała droga zleciała nam na tym, że Mirana zadawała jakieś pytanie, a ja odpowiadałem na nie od niechcenia
< Mirana? Przepraszam za nastawienie Night'a, ale uznałam, że tak będzie ciekawiej xd >
Od Mateo do Kijka
- Eeee... Weź, nie mazgaj się. Podoba ci się Qwet czy nie? - spytałem szczeniaka.
- No, przyzwyczaję się. Ale co ja teraz zrobię.... - powoli się uspokajał. Bardzo, BARDZO powoli.
- Z czym? - Kiijuko tez niczego nie rozumiała.
- Noooo... - najwyraźniej nasz nowy kompan nie potrafił podać celu poprzedniej wypowiedzi, więc postanowiłem ją zbagatelizować.
- Czy jesteś mieszańcem? - odważyłem się w końcu zapytać.
- Mieszańce? Mieszańce, gdzie!? Dlaczego miałbym być mieszańcem!? One są straszne! - w oczach Qweta zalśnił strach (jeżeli on może lśnić).
- No bo masz, no wiesz, rogi, i w ogóle... - błądziła Ki, próbując ująć sprawę delikatnie.
- Ja? Nie! Coś ci się przywidziało! Ja nie mam rogów! Tylko coś mnie tak troszku w ucho gniecie... - sięgnął łapką do głowy. Zamiast futerka, napotkał jednak masywny róg. - Co? C-co to... - zdążył wyjąkać, zanim znów zemdlał.
- Czy on tak musi na okrągło? - mruknęła waderka.
- Może go zanieść do lekarza? - zapytałem.
- Chyba trza iść...
Tak więc wzięliśmy go zaczęliśmy go pchać i toczyć po trawie, może niezbyt delikatnie, ale przecież nie mogliśmy dopuścić do śliny mieszańcowego wirusa, więc nie mogliśmy go nieść.
Wreszcie - my zziajani, a Qwet poobijany - dotarliśmy pod jaskinię naszego medyka, czyli Rodinii. Ki zapukała.
- Proszę. - rozległo się ze środka.
Otworzyliśmy drzwi i wepchnąłem szczeniaka do środka. Rodinia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami.
- No bo proszę pani, byliśmy na łące, i tam była taka zmutowana wielka mysz na chruście i powiedziała "Bho!" i uciekła i pod chrustem był on. - powiedziała ciągiem Kiijuko.
- Mieszaniec? Uważaliście na siebie? Na zaraziliście się? - pytała lekarka, już w swoim żywiole.
- Tak. Pchaliśmy go tu.
- Właśnie widzę po jego stanie. Zachowywał się agresywnie?
- Nie, był bardzo zdezorientowany i nawet nie wiedział, że jest mieszańcem.
- Czyli niedawno się zamienił. To znaczy, że mogę go uratować. Dobrze, zaczekajcie chwilę.
Zaczekaliśmy. Po chwili Rodinia wróciła ze strzykawką.
- Przepraszaaaaam, a co pani tutaaaj roooobiiiii? - spytałem.
- Podaję mu antidotum. Już taki zostanie, ale nie będzie się zachowywał jak mieszaniec. Będzie normalny, tylko wygląd zostanie.
- A co mamy teraz zrobić?
- Idźcie na zewnątrz. Powiem wam, jak się obudzi. Zaraz... A wy nie powinniście być w szkole? - spytała wadera badawczo.
< Ki? Co teraz zrobimy?>
- No, przyzwyczaję się. Ale co ja teraz zrobię.... - powoli się uspokajał. Bardzo, BARDZO powoli.
- Z czym? - Kiijuko tez niczego nie rozumiała.
- Noooo... - najwyraźniej nasz nowy kompan nie potrafił podać celu poprzedniej wypowiedzi, więc postanowiłem ją zbagatelizować.
- Czy jesteś mieszańcem? - odważyłem się w końcu zapytać.
- Mieszańce? Mieszańce, gdzie!? Dlaczego miałbym być mieszańcem!? One są straszne! - w oczach Qweta zalśnił strach (jeżeli on może lśnić).
- No bo masz, no wiesz, rogi, i w ogóle... - błądziła Ki, próbując ująć sprawę delikatnie.
- Ja? Nie! Coś ci się przywidziało! Ja nie mam rogów! Tylko coś mnie tak troszku w ucho gniecie... - sięgnął łapką do głowy. Zamiast futerka, napotkał jednak masywny róg. - Co? C-co to... - zdążył wyjąkać, zanim znów zemdlał.
- Czy on tak musi na okrągło? - mruknęła waderka.
- Może go zanieść do lekarza? - zapytałem.
- Chyba trza iść...
Tak więc wzięliśmy go zaczęliśmy go pchać i toczyć po trawie, może niezbyt delikatnie, ale przecież nie mogliśmy dopuścić do śliny mieszańcowego wirusa, więc nie mogliśmy go nieść.
Wreszcie - my zziajani, a Qwet poobijany - dotarliśmy pod jaskinię naszego medyka, czyli Rodinii. Ki zapukała.
- Proszę. - rozległo się ze środka.
Otworzyliśmy drzwi i wepchnąłem szczeniaka do środka. Rodinia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami.
- No bo proszę pani, byliśmy na łące, i tam była taka zmutowana wielka mysz na chruście i powiedziała "Bho!" i uciekła i pod chrustem był on. - powiedziała ciągiem Kiijuko.
- Mieszaniec? Uważaliście na siebie? Na zaraziliście się? - pytała lekarka, już w swoim żywiole.
- Tak. Pchaliśmy go tu.
- Właśnie widzę po jego stanie. Zachowywał się agresywnie?
- Nie, był bardzo zdezorientowany i nawet nie wiedział, że jest mieszańcem.
- Czyli niedawno się zamienił. To znaczy, że mogę go uratować. Dobrze, zaczekajcie chwilę.
Zaczekaliśmy. Po chwili Rodinia wróciła ze strzykawką.
- Przepraszaaaaam, a co pani tutaaaj roooobiiiii? - spytałem.
- Podaję mu antidotum. Już taki zostanie, ale nie będzie się zachowywał jak mieszaniec. Będzie normalny, tylko wygląd zostanie.
- A co mamy teraz zrobić?
- Idźcie na zewnątrz. Powiem wam, jak się obudzi. Zaraz... A wy nie powinniście być w szkole? - spytała wadera badawczo.
< Ki? Co teraz zrobimy?>
Od Mirany do Nighta
Wyszłam z jaskinii. Wciągnęłam zapach lekko wilgotnych liści i jesiennego wiatru. Kocham to. Wchodziłam coraz głębiej w las. Ptaki cicho świergotały, w oddali było słychać tupot sarnich kopytek i... głośną muzykę? Widocznie sarny znowu urządzają dziką imprezę. Zatrzymałam się. Zdołałam wychwycić kawałek tekstu. Najpierw sarny wołały coś w rodzaju "Sławomir! Sławomir! Sławomir!".
Potem rozległa się muzyka i jakiś gościu krzyknął "[...] Rock polo![..]", a póżniej słyszałam już tylko refreny, coś w rodzaju... chyba jakieś "miłość miłość w Zakopanem! Polewamy się szmpanem!".
Zatkałam uszy i poszłam dalej. Nie wiem, jak można czegoś takiego słuchać. Za swoimi plecami wciąż słyszałam sarnie bity. Gdy już ucichły, poczułam, jak coś szturchnęło mnie w grzbiet. Odwróciłam się. Była to sarna.
-Hej, chodź się z nami pobawić!- zaprosiła mnie. Nie wypadało odmówić. Zawróciłam i poszłam za sarną. Nagle przyśpieszyła.
-O! chodź szybko, teraz najlepsza piosenka!- ponagliła. Nie miałam wyboru, musiałam zgęszczać ruchy. Gdy dotarłyśmy na polanę, czyli miejsce imprezy, rozległo się głośne "PRZEZ TWE OCZY TWE OCZY ZIELONE OSZALAŁEM!!!!!!!!!!!!!!!".
Sarna straciła mną zainteresowanie, więc postanowiłam nażreć się smakołyków i umknąć. Nagle, pod młodym dębęm ujrzałam innego przedstawiciela mojej rasy, tylko, że basiora. Podeszłam do niego.
-Hej, jestem Mirana, a ty?- zapytałam.
<Night?>
od kija juko do mateo (bez dużych liter bo nie >:) )
Boże kochany, co my tam spotkaliśmy! Z kupki chrustu wyłonił się mały, rudy mieszaniec. I zemdlał.
-Co my z nim zrobimy?- zapytał Mateo, który jako pierwszy ocknął się z osłupienia.
-Ehmm...- zamyślilam się.- A jeśli jest niebezpieczny? Może... Zostawimy go tu i pójdziemy?
-Ale on jest taki sam i... samotny...i... smutny...- powiedział Mateo nadmiernie przeciągając ostatnią głoskę wyrazu "smutny". Był bliski płaczu.
-To może poczekamy, aż się obudzi?- zaproponowałam.
-o-okej..- zgodził się basior.
Nie musieliśmy dlugo czekać, po około 10 minutach mały gość się obudził.
-Eemm...- Zaczął.- Czeeeeeeeeeść! Mówię do was kompletnie bez wyrazu, nie pamiętam jak mam na imię i nie wiem kim jestem...- wyjąkał i usiadł.
-Janusz?- zapytałam małego.
-Znasz go?- wtrącił Mateo.
-Nie, po prostu próbuję mu przypomnieć jego imię.
-Nie, nie Janusz, Janusz nie.- zaprzeczył mieszaniec.
-To może... Stuart?
-Też nie... Nie pamiętam...- mały miał łzy w oczach.
-A może chcesz mieć na imię.... Quet?- zapytałam już lekko znudzona wymyślaniem imienia dla mieszańca i z nadzieją w głosie.
-Skoro i tak nie mam wyboru..- zgodził się mały i totalnie się rozrzewnił.
<i co my, dwa biedne wilczki, zrobimy z takim mazgajem?>
-Co my z nim zrobimy?- zapytał Mateo, który jako pierwszy ocknął się z osłupienia.
-Ehmm...- zamyślilam się.- A jeśli jest niebezpieczny? Może... Zostawimy go tu i pójdziemy?
-Ale on jest taki sam i... samotny...i... smutny...- powiedział Mateo nadmiernie przeciągając ostatnią głoskę wyrazu "smutny". Był bliski płaczu.
-To może poczekamy, aż się obudzi?- zaproponowałam.
-o-okej..- zgodził się basior.
Nie musieliśmy dlugo czekać, po około 10 minutach mały gość się obudził.
-Eemm...- Zaczął.- Czeeeeeeeeeść! Mówię do was kompletnie bez wyrazu, nie pamiętam jak mam na imię i nie wiem kim jestem...- wyjąkał i usiadł.
-Janusz?- zapytałam małego.
-Znasz go?- wtrącił Mateo.
-Nie, po prostu próbuję mu przypomnieć jego imię.
-Nie, nie Janusz, Janusz nie.- zaprzeczył mieszaniec.
-To może... Stuart?
-Też nie... Nie pamiętam...- mały miał łzy w oczach.
-A może chcesz mieć na imię.... Quet?- zapytałam już lekko znudzona wymyślaniem imienia dla mieszańca i z nadzieją w głosie.
-Skoro i tak nie mam wyboru..- zgodził się mały i totalnie się rozrzewnił.
<i co my, dwa biedne wilczki, zrobimy z takim mazgajem?>
Od Cassandry cd. Lily
To był dom Alfy. Stała tam, wyniosła i pełna wdzięku.
Błękitne skrzydła spokojnie spoczywały po bokach smukłego ciała.
- Coś się stało? –
spytała, patrząc na mnie. Uniosłam trochę głowę, ale cofnęłam się i pozwoliłam
mówić Lily.
- W zasadzie chodzi o
dwie rzeczy. To Cassandra, chciałaby dołączyć, ale to nie jest zbyt ważne w tej
chwili. Cassandro, to jest Lia – wadera zwróciła się do mnie. Skłoniłam głowę z
szacunkiem. Alfa odpowiedziała tym samym i dała znak Lily by kontynuowała.
- Przed chwilą byłyśmy
nad morzem i z jakichś nieznanych nam powodów zwierzęta zaczęły nas atakować. Jakby
coś przejęło nad nimi kontrolę.
Dla potwierdzenia jej snów streściłam to dziwne zachowanie
ptaków i wiewiórek.
- Nie rozumiem tego,
ale mogę wam obiecać, że to sprawdzę. Dziękuję, że przyszłyście. I witaj w
stadzie, Cassandro – Lia uśmiechnęła się ciepło. Wyszczerzyłam zęby w uśmiechu
i wyszłyśmy. Słońce zdążyło nieco zmienić swoje położenie. Rozpromieniona wskoczyłam
na pobliski kamień i objęłam wzrokiem terytorium watahy. Jeziora, lasy, łąki,
pagórki, złote pola sięgające aż po horyzont.
- Nie wierzę… -
westchnęłam, oddychając jesiennym powietrzem. Byłam szczęśliwa.
- Zostawię cię tu. Zwiedzaj
i ciesz się dniem, ja muszę skoczyć do jaskini – poinformowała mnie Lily. Kiwnęłam
głową i poszłam w przeciwną stronę niż ona. W stronę morza.
Znów stałam na plaży. Bryza niosła ze sobą nieznane mi dotąd
zapachy, którymi z radością się upajałam. Spacerowałam po mokrym piasku, co
krok znajdując różowe muszle, które woda wyrzuciła na brzeg. Słońce powoli
zachodziło, jego pomarańczowy blask barwił wodę i skalną ścianę obok mnie. Patrzyłam
na swój ogromny cień. Tutaj spostrzegłam coś dziwnego. Skalną wyrwę. Podbiegłam
tam i odkryłam jaskinię. Częściowo była zalana wodą, ale zauważyłam też występy
i skalne półki. Oczarowała mnie. Miała dwa wejścia – jedno po wschodniej,
drugie po zachodniej stronie. W tej chwili dzięki zachodzącemu słońcu roztaczała
się we wnętrzu cudowna, czerwonawa poświata. Stałam chwilę i poczułam, że to
będzie mój nowy dom.
<Lily?>
Od Night'a CD Lily
Więc wyszło na to, że idziemy sprawdzać barierę ochronną z winegrami razem z patrolem. Obróciłem się na pięcie:
- Lio. Z całym szacunkiem. Kto ma z nami iść?
- Sami zdecydujcie. Ja nie mogę iść z wami, a teraz szybko. Nie ma chwili do stracenia
- Dobra. Na pewno zabierzemy Kagekao, bo jest silny. Pójdzie Cheeky, Evan, Demon i my oczywiście. Tyle nas wystarczy. Nie może być nas za dużo - mówiłem w drodze do jaskiń wilków. Pierw doszliśmy do jaskini Evana:
- Evan!
- Tak? - z cienia wyłonił się masywny wilk
- Idziesz z nami na patrol. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Wszystko opowiemy w drodze. Teraz idziemy do... Kagekao! - krzyknąłem na widok dużego wilka
- Czego? - odpowiedział bez wyrazu
- Ty też idziesz z nami
- Mowy nie ma - protestował
- Może trzeba będzie kogoś zabić
- No dobra - udało nam się go namówić
Tak samo zgarnęliśmy Demona i Cheeky
- Więc tak. Idziemy sprawdzać barierę ochronną na terenie winegr
- Bo? - odezwał się ktoś z tłumu
I tak opowiedziałem zdarzenia z rana
- Nieźle - znów się ktoś odezwał
Resztę drogi zleciała nam w milczeniu. Byliśmy na miejscu
< Lily? Weny brak. Przepraszam ;( >
- Lio. Z całym szacunkiem. Kto ma z nami iść?
- Sami zdecydujcie. Ja nie mogę iść z wami, a teraz szybko. Nie ma chwili do stracenia
- Dobra. Na pewno zabierzemy Kagekao, bo jest silny. Pójdzie Cheeky, Evan, Demon i my oczywiście. Tyle nas wystarczy. Nie może być nas za dużo - mówiłem w drodze do jaskiń wilków. Pierw doszliśmy do jaskini Evana:
- Evan!
- Tak? - z cienia wyłonił się masywny wilk
- Idziesz z nami na patrol. Nie ma czasu na wyjaśnienia. Wszystko opowiemy w drodze. Teraz idziemy do... Kagekao! - krzyknąłem na widok dużego wilka
- Czego? - odpowiedział bez wyrazu
- Ty też idziesz z nami
- Mowy nie ma - protestował
- Może trzeba będzie kogoś zabić
- No dobra - udało nam się go namówić
Tak samo zgarnęliśmy Demona i Cheeky
- Więc tak. Idziemy sprawdzać barierę ochronną na terenie winegr
- Bo? - odezwał się ktoś z tłumu
I tak opowiedziałem zdarzenia z rana
- Nieźle - znów się ktoś odezwał
Resztę drogi zleciała nam w milczeniu. Byliśmy na miejscu
< Lily? Weny brak. Przepraszam ;( >
Od Lily CD Nighta
- Dziękuję. - zarumieniłam się.
- Powinniśmy pójść do Alfy. - powiedział zamyślony. Przez chwilę nie wiedziałam o co mu chodzi, ale w końcu zrozumiałam.
- A, chodzi ci o tą winegrę? Prawda, nie powinna być na wolności...
- Chodźmy. - powtórzył i zaczął iść. Podążyłam za nim. Po jakichś 15 minutach doszliśmy do domu Alfy. Zapukałam cicho, po czym uchyliłam lekko drzwi.
- Lia? - spytałam cicho.
- Możesz wejść. - odpowiedziała. Weszliśmy z Nightem do środka.
- O co chodzi? - spytała nasza Alfa.
- Chodzi o winegry. - powiedzieliśmy chórem. - Ty pierwsza. - stwierdził.
- Dobrze. Więc kiedy wyszłam z jaskini, zaczęłam ćwiczyć. Przez cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Nagle z krzaków wyskoczyła winegra. - alfa wyraźnie słuchała. - Na szczęście udało mi się jej pozbyć, ale... Czy ona nie powinna być razem z innymi potworami w Mrocznym Lesie? - spytałam.
- Masz rację... - powiedziała zamyślona Alfa. - Wyślę patrol zwiadowczy, sprawdzą co z barierą. Wy wracajcie do domu. Ostrzeżcie każdego wilka, którego spotkacie.
- Nie możemy pójść razem z patrolem? - spytał z nadzieją Night. Lia wahała się, ale po chwili stwierdziła:
- Dobrze. Możecie iść.
< Night? Gotowy na wyprawę? ;) >
- Powinniśmy pójść do Alfy. - powiedział zamyślony. Przez chwilę nie wiedziałam o co mu chodzi, ale w końcu zrozumiałam.
- A, chodzi ci o tą winegrę? Prawda, nie powinna być na wolności...
- Chodźmy. - powtórzył i zaczął iść. Podążyłam za nim. Po jakichś 15 minutach doszliśmy do domu Alfy. Zapukałam cicho, po czym uchyliłam lekko drzwi.
- Lia? - spytałam cicho.
- Możesz wejść. - odpowiedziała. Weszliśmy z Nightem do środka.
- O co chodzi? - spytała nasza Alfa.
- Chodzi o winegry. - powiedzieliśmy chórem. - Ty pierwsza. - stwierdził.
- Dobrze. Więc kiedy wyszłam z jaskini, zaczęłam ćwiczyć. Przez cały czas miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Nagle z krzaków wyskoczyła winegra. - alfa wyraźnie słuchała. - Na szczęście udało mi się jej pozbyć, ale... Czy ona nie powinna być razem z innymi potworami w Mrocznym Lesie? - spytałam.
- Masz rację... - powiedziała zamyślona Alfa. - Wyślę patrol zwiadowczy, sprawdzą co z barierą. Wy wracajcie do domu. Ostrzeżcie każdego wilka, którego spotkacie.
- Nie możemy pójść razem z patrolem? - spytał z nadzieją Night. Lia wahała się, ale po chwili stwierdziła:
- Dobrze. Możecie iść.
< Night? Gotowy na wyprawę? ;) >
22.09.2017
Od Night'a CD Lily
Stałem w krzakach i przyglądałem się waderze, która właśnie trenowała władczość nad wodą. Uwielbiam patrzeć na takie rzeczy. Nagle coś zaszeleściło w równoległych do mnie krzakach. Po chwili wyskoczyła z nich wielka winegra. Byłem bardzo zdziwiony jej widokiem. Jak widać wadera również była wytrącona z równowagi. Całą uwagę skupiła na niewielkiej kałuży. Nagle woda uniosła się i zaczęła utwarzać się w stopniowo większe wodne tornado. Tornado pochłonęło stwora i wyrzuciło go na oko na 10 kilometrów od nas
- Brawo - powiedziałem
- Co? A, dzięki - powiedziała wadera
- Kim jesteś? - zapytałem
- Jestem Lily, a ty?
- Night. Dobrze ci idzie z tą wodą
- Dzięki. Ponownie - zarumieniła się Lily
< Lily? Wiem. Mało nowości, ale nie mam weny. Trochę tam jest xd >
- Brawo - powiedziałem
- Co? A, dzięki - powiedziała wadera
- Kim jesteś? - zapytałem
- Jestem Lily, a ty?
- Night. Dobrze ci idzie z tą wodą
- Dzięki. Ponownie - zarumieniła się Lily
< Lily? Wiem. Mało nowości, ale nie mam weny. Trochę tam jest xd >
Od Lily do Nighta
Wyszłam z jaskini. Dzień zapowiadał się wspaniale. Co by tu porobić? Rozglądnęłam się. Zobaczyłam tylko żabę w kałuży. Tego było mi trzeba. Podeszłam do niej.
- Mogłabyś się przesunąć? - spytałam cichutko, ale żaba ani drgnęła. - Ekhem.
Ona tylko leniwie i powoli popatrzyła się na mnie.
- Ech... - westchnęłam, po czym uniosłam żabę w bąblu wody i odłożyłam ją niedaleko.
- Dobra. - powiedziałam i zatarłam łapy.
Uniosłam wodę i zaczęłam wywijać nią na prawo i lewo, tworzyć różne wzory itd.
Wciąż czułam, że jestem obserwowana, ale nie przejmowałam się tym. A więc ćwiczyłam dalej. Ptaki ćwierkały, wiatr szumiał w konarach drzew. Było pięknie. Nagle usłyszałam jakieś szmery w krzakach niedaleko. Wyskoczyła z nich...winegra. " Nie, to nie możliwe. Przecież winegry żyją w Mrocznym Lesie, otoczonym barierą. Chyba że... " - nie dokończyłam myśli, bowiem stwór skoczył w moją stronę, odsłaniając swoje długie i ostre jak szable zęby. Uskoczyłam w bok. Skupiłam całą swoją uwagę na kałuży. Tylko WODA, WODA, WODA i jeszcze raz WODA. Podniosła się. Robił się z niej coraz większy wir, aż w końcu powstało tornado, które wciągnęło potwora i wyrzuciło ok. 10 km dalej. Padłam wycieńczona na ziemię.
- Brawo. - usłyszałam jakiś głos. Odwróciłam się. Stał za mną czarno - biały skrzydlaty wilk.
< Night? >
- Mogłabyś się przesunąć? - spytałam cichutko, ale żaba ani drgnęła. - Ekhem.
Ona tylko leniwie i powoli popatrzyła się na mnie.
- Ech... - westchnęłam, po czym uniosłam żabę w bąblu wody i odłożyłam ją niedaleko.
- Dobra. - powiedziałam i zatarłam łapy.
Uniosłam wodę i zaczęłam wywijać nią na prawo i lewo, tworzyć różne wzory itd.
Wciąż czułam, że jestem obserwowana, ale nie przejmowałam się tym. A więc ćwiczyłam dalej. Ptaki ćwierkały, wiatr szumiał w konarach drzew. Było pięknie. Nagle usłyszałam jakieś szmery w krzakach niedaleko. Wyskoczyła z nich...winegra. " Nie, to nie możliwe. Przecież winegry żyją w Mrocznym Lesie, otoczonym barierą. Chyba że... " - nie dokończyłam myśli, bowiem stwór skoczył w moją stronę, odsłaniając swoje długie i ostre jak szable zęby. Uskoczyłam w bok. Skupiłam całą swoją uwagę na kałuży. Tylko WODA, WODA, WODA i jeszcze raz WODA. Podniosła się. Robił się z niej coraz większy wir, aż w końcu powstało tornado, które wciągnęło potwora i wyrzuciło ok. 10 km dalej. Padłam wycieńczona na ziemię.
- Brawo. - usłyszałam jakiś głos. Odwróciłam się. Stał za mną czarno - biały skrzydlaty wilk.
< Night? >
21.09.2017
Od Mateo do Hestii (szkoła)
Zjadłem swoją rybę (nie była za dobra), a potem poszliśmy na lekcję Pisania i Czytania.
- Ja nie mogę... Dlaczego musimy tam iść? - jęknąłem.
- Nie wiem... Umiemy już pisać i czytać. I tak niczego się nie nauczymy - stwierdziła Hestia.
Usiedliśmy jednak w ławkach i czekaliśmy na nauczycielkę. Łącznie szczeniaków było ok. 8.
Wreszcie drzwi się uchyliły i do sali wmaszerowała wadera. O nie, wmaszerowała to złe słowo, bowiem kryje się w nim choć krztyna entuzjazmu. Czego nie można powiedzieć o nauczycielce.
- Czego was tak dużo? - jęknęła. - Umiecie pisać i czytać? - większość szczeniaków pokręciła głowami.
- I czego ja się spodziewałam... No dobrze, więc alfabet to literki: a-be-ce-de-e-ef-gie-ha-i-jot-ka-el-em-en-o-pe-er-es-te-u-wu-igrek-zet. I ich odmiany ze znakami diakrytycznymi... Czemu? Czemu mi to robisz świecie?.. Ale jest wśród was choć jeden szczeniak, który umie pisać i czytać, prawda?
Razem z Hestią podnieśliśmy łapy.
- To sio mi stąd. Będę was miała mniej na głowie.
Nie mogąc uwierzyć we własne szczęście, wyszliśmy z sali.
- Wygląda na to, że mamy przedwczesne wolne. - stwierdziła Hestia.
- Jeeej! Weekend! - krzyknąłem i zacząłem biec przed siebie, a Hestia za mną. Nagle na drogę wyskoczyło coś wielkości... Nie. To nie może być to!
- Eeeeee... Co to jest, Mateo? - spytała waderka, stając w miejscu obok mnie.
Co to było? Ech, żebym ja to wiedział..
Gigantyczna mysz wielkości piłki plażowej patrzyła na nas oczami równie przekrwionymi, co wcześniej. Nagłe "Bho!" rozdarło zgęstniałe powietrze, a potem przedarło je również jego źródło - olbrzymi gryzoń uskoczył w krzaki, rzucając mi nienawistne spojrzenie. Cisza znów opanowała świat.
- Co. To. Było? - wyjąkała Hestia.
- Długa historia. Chodź do mojej jaskini, to ci opowiem. - powiedziałem. Byłem roztrzęsiony. Za pierwszym razem to było obezwładniająco śmieszne, ale teraz..
~~kilka minut później~~
- To tu mieszkasz?
- Najwyraźniej.
Zaprowadziłem Hestię do mojej nory. Kiedy weszliśmy oboje, zostało dość mało miejsca. Nie był to właściwie mój dom, a jedynie schronienie. Tylko tu spałem. Nawet żeby się ponudzić, wychodziłem stąd.
- A więc, co to było to coś na drodze? - spytała Hestia.
- Widzisz, kiedy byłem w lesie umyć łapę po przedstawieniu....
~~ileś czasu później~~
... i wtedy go znaleźliśmy. - zakończyłem.
- A co się z nim stało?
- Został zawieszony w alternatywnej rzeczywistości na czas nieokreślony. - wzruszyłem ramionami.
- Jak możesz być w dwóch rzeczywistościach w jednym czasie? - zdziwiła się Hestia.
- Wszyscy to robią. Ja, za sprawą natchnienia przez Opowiaducha, czyli autora, zdaję sobie z tego sprawę.
- I gdzie jeszcze jesteś, zawieszony w czasie?
- Przy wodospadzie, z nową waderą, Nicolle. Ale to teraz nieważne. Możesz zapomnieć, że ci to powiedziałem, bo gdyby to dotarło do wszystkich...
- To by cię wywalili?
- Bardziej prawdopodobne byłoby, że wszechświat by się rozpadł.
- Aha.
<Hestia? I co powiesz na wyjawienie tajemnicy naszego uniwersum? :D
- Ja nie mogę... Dlaczego musimy tam iść? - jęknąłem.
- Nie wiem... Umiemy już pisać i czytać. I tak niczego się nie nauczymy - stwierdziła Hestia.
Usiedliśmy jednak w ławkach i czekaliśmy na nauczycielkę. Łącznie szczeniaków było ok. 8.
Wreszcie drzwi się uchyliły i do sali wmaszerowała wadera. O nie, wmaszerowała to złe słowo, bowiem kryje się w nim choć krztyna entuzjazmu. Czego nie można powiedzieć o nauczycielce.
- Czego was tak dużo? - jęknęła. - Umiecie pisać i czytać? - większość szczeniaków pokręciła głowami.
- I czego ja się spodziewałam... No dobrze, więc alfabet to literki: a-be-ce-de-e-ef-gie-ha-i-jot-ka-el-em-en-o-pe-er-es-te-u-wu-igrek-zet. I ich odmiany ze znakami diakrytycznymi... Czemu? Czemu mi to robisz świecie?.. Ale jest wśród was choć jeden szczeniak, który umie pisać i czytać, prawda?
Razem z Hestią podnieśliśmy łapy.
- To sio mi stąd. Będę was miała mniej na głowie.
Nie mogąc uwierzyć we własne szczęście, wyszliśmy z sali.
- Wygląda na to, że mamy przedwczesne wolne. - stwierdziła Hestia.
- Jeeej! Weekend! - krzyknąłem i zacząłem biec przed siebie, a Hestia za mną. Nagle na drogę wyskoczyło coś wielkości... Nie. To nie może być to!
- Eeeeee... Co to jest, Mateo? - spytała waderka, stając w miejscu obok mnie.
Co to było? Ech, żebym ja to wiedział..
Gigantyczna mysz wielkości piłki plażowej patrzyła na nas oczami równie przekrwionymi, co wcześniej. Nagłe "Bho!" rozdarło zgęstniałe powietrze, a potem przedarło je również jego źródło - olbrzymi gryzoń uskoczył w krzaki, rzucając mi nienawistne spojrzenie. Cisza znów opanowała świat.
- Co. To. Było? - wyjąkała Hestia.
- Długa historia. Chodź do mojej jaskini, to ci opowiem. - powiedziałem. Byłem roztrzęsiony. Za pierwszym razem to było obezwładniająco śmieszne, ale teraz..
~~kilka minut później~~
- To tu mieszkasz?
- Najwyraźniej.
Zaprowadziłem Hestię do mojej nory. Kiedy weszliśmy oboje, zostało dość mało miejsca. Nie był to właściwie mój dom, a jedynie schronienie. Tylko tu spałem. Nawet żeby się ponudzić, wychodziłem stąd.
- A więc, co to było to coś na drodze? - spytała Hestia.
- Widzisz, kiedy byłem w lesie umyć łapę po przedstawieniu....
~~ileś czasu później~~
... i wtedy go znaleźliśmy. - zakończyłem.
- A co się z nim stało?
- Został zawieszony w alternatywnej rzeczywistości na czas nieokreślony. - wzruszyłem ramionami.
- Jak możesz być w dwóch rzeczywistościach w jednym czasie? - zdziwiła się Hestia.
- Wszyscy to robią. Ja, za sprawą natchnienia przez Opowiaducha, czyli autora, zdaję sobie z tego sprawę.
- I gdzie jeszcze jesteś, zawieszony w czasie?
- Przy wodospadzie, z nową waderą, Nicolle. Ale to teraz nieważne. Możesz zapomnieć, że ci to powiedziałem, bo gdyby to dotarło do wszystkich...
- To by cię wywalili?
- Bardziej prawdopodobne byłoby, że wszechświat by się rozpadł.
- Aha.
<Hestia? I co powiesz na wyjawienie tajemnicy naszego uniwersum? :D
Od Hestii do Mateo
Lekcja polowania nie należy do moich ulubionych. Mam problemy z koncentracją. Wyszłam z Mateo na podwórko i zaczęłam się rozglądać. Dzisiaj była ładna pogoda, więc chyba będzie łowienie ryb. Nie wiem, czemu akurat ryby zaliczały się do planu łowienia. Przecież nie są głównym pokarmem, a przecież można zastawić sieć.... żeby się zbytnio nie zmoczyć.
- Dobry dzień. - odezwał się Mateo. Nie daleko od drzewa siedziała Lia ze wzrokiem utkwionym gdzieś na tafli wody.
- Dzisiaj się akurat fajnie trafiło - powiedziała z uśmiechem - Ryby podpływają do brzegu jeziora.
* Kilka minut później *
Szczeniaki taplały się w wodzie, przewracały na brzegu, ale ryb nie łowiły. Alpha chodziła i próbowała ich uspokoić. Czasem się udawało, a czasem nie. Zaczęłam wpatrywać się w taflę wody. Po chwili szybko zanurzyłam w niej moją głowę, a kły... tylko musnęły śliską rybę.
- Mateo, masz coś? - spytałam otrzepując futro głowy z wody.
- Mhym - młody basior siedział właśnie z rybą w pysku. Już nie żywą.
- Jakim cudem potrafisz złowić tak śliską i szybką rybę?
- Em... trzeba być jeszcze ślirzszym i szybszym od ryby. - odrzekł wzruszając ramionami. Popatrzyłam na niego spode łba, po czym znowu zanurkowałam głową po rybę, i tym razem... się udało. Wyciągnęłam rybę, która poleciała w powietrze, po czym złapałam ją zęby. Ryba zaczęła się miotać, a moja głowa razem z nią. W końcu ją wyplułam, ale... ta jeszcze bardziej zaczęła się miotać. kilka razy pobiła się od mojej głowy i łap, próbujących ją złapać, aż wreszcie znowu wpadła do wody. Moje zaskoczenie zmieniło się w brak uczuć, a chwilowy brak uczuć w beznadziejność.
- No czemu... - jęknęłam.
- No cóż... - mruknął Mateo - Najwyraźniej ta ryba była mądrzejsza od ciebie. - Z miną spode łba ochlapałam go wodą, po czym usiadłam i zapytałam
- Teraz nauka pisania i czytania.
< Mateo? >
Od Nicolle CD Mateo
- No chodź, chodź! - poganiałam basiorka
Tak. Biegliśmy i szukaliśmy powodu, dla którego echo kwakania tych całych kaszek ię rozchodzi.
- Ej, tak w ogóle to skąd biorą się te wszystkie kaszki? - zapytałam
- Nie kaszki tylko kaCZki
- No dobra. Wielka mi różnica. Ale skąd one się biorą?
- Rodzą się. Tak jak wilki, sarny i inne zwierzęta
- Dobra. Nie ważne - powiedziałam i nie usłyszałam echa - chwila. Gdzie się podziało echo tych kaczek?
- No. Gratuluję. Dobrze powiedziałaś - zaśmiał się Mateo
- Trzeba się wrócić
- Co... ale...
- Cicho. Idziemy - przerwałam w pół słowy basiorowi
- No dobra... - zgodził się i wróciliśmy z powrotem nad wodospad. Na całe szczęście kaczki dalej tam były. Wskoczyłam do wody, a pod taflą było coś co mnie zadziwiło. Była to jaskinia. Na powierzchni był to tylko wielki głaz z otworem
- Mateo! Mateo! - krzyczałam kiedy tylko się wynurzyłam
- Co? - zapytał zaskoczony wilczek
- Już wiem skąd dochodzi echo. Widzisz tamten głaz?
- Ehe - przytaknął
- To nie jest głaz. To jaskinia!
- Wow
- No. To co teraz zrobimy z tą jaskinio - głazem? - zapytałam
< Mateo? Zagadka rozwiązana! >
Ps: nie ogarniam tych etykiet ;/
Tak. Biegliśmy i szukaliśmy powodu, dla którego echo kwakania tych całych kaszek ię rozchodzi.
- Ej, tak w ogóle to skąd biorą się te wszystkie kaszki? - zapytałam
- Nie kaszki tylko kaCZki
- No dobra. Wielka mi różnica. Ale skąd one się biorą?
- Rodzą się. Tak jak wilki, sarny i inne zwierzęta
- Dobra. Nie ważne - powiedziałam i nie usłyszałam echa - chwila. Gdzie się podziało echo tych kaczek?
- No. Gratuluję. Dobrze powiedziałaś - zaśmiał się Mateo
- Trzeba się wrócić
- Co... ale...
- Cicho. Idziemy - przerwałam w pół słowy basiorowi
- No dobra... - zgodził się i wróciliśmy z powrotem nad wodospad. Na całe szczęście kaczki dalej tam były. Wskoczyłam do wody, a pod taflą było coś co mnie zadziwiło. Była to jaskinia. Na powierzchni był to tylko wielki głaz z otworem
- Mateo! Mateo! - krzyczałam kiedy tylko się wynurzyłam
- Co? - zapytał zaskoczony wilczek
- Już wiem skąd dochodzi echo. Widzisz tamten głaz?
- Ehe - przytaknął
- To nie jest głaz. To jaskinia!
- Wow
- No. To co teraz zrobimy z tą jaskinio - głazem? - zapytałam
< Mateo? Zagadka rozwiązana! >
Ps: nie ogarniam tych etykiet ;/
Od Mateo CD Nicolle
Ruszyliśmy nad wodospad. Tak właściwie to nawet nie wiedziałem, gdzie on jest, ale po godzinie błądzenia i udawania, że wiem, dokąd idę, dotarliśmy.
- Co to jest? - spytała nagle Nicolle.
- Co? - popatrzyłem tam, gdzie wskazywała, ale oprócz kaczki siedzącej na kamieniu nie zauważyłem niczego niezwykłego.
- Nooo.. T-tam siedzi. - wydukała.
- Eee.. Nie wiem, o co ci chodzi. Tam jest tylko kaczka. - wzruszyłem ramionami.
- Kaczka! Tak się nazywa ten potwór? - spytała z przejęciem.
- Nigdy nie widziałaś kaczki? Jak to możliwe? - krzyknąłem. Przecież to zupełnie bez sensu. No wilki, jak można nie wiedzieć, co to kaczka!?
- Nie, u mnie nigdy nie było takiej kaszki. Jest niebezpieczna?
- Nie! To tylko ptak wodny. I nazywa się kaCZka. Głównie pływa, czasem nurkuje, zjada glony. Nie jest zbyt ciekawa.
- Aaaaaaaa! - wrzasnęła nagle Nicolle i uciekła za drzewo.
- Co ci się stało? - pytałem, próbując zachować spokój.
- Nieeee! Uciekaj! Ona... one.... się ROZMNOŻYŁY!!!!!! - zawyła. Spojrzałem na kaczkę, a raczej na kaczki, bo teraz było ich już 7. Pewnie wypłynęły zza tego kamienia. Ale jak one dały radę się tam tak skondensować?
- One tylko przypłynęły! Spokojnie, przecież są niegroźne. - uspokajałem waderkę. Nicolle powoli wyszła zza drzewa, nie spuszczając jednak ani na chwilę oka z podejrzanego ptactwa.
- Kwaaaaaaa! - kwaknęła kaczka. Moja koleżanka odskoczyła do tyłu, ale nie uciekła.
- Chwila.. - mruknęła. - Heeeej hooooo! Słyszysz? Słychać echo. - oznajmiła.
- I co w tym dziwnego?
- Zaczekaj... - zaczekaliśmy więc.
- Kwaaaa!
- Słyszaleś?
- No... Kwaknęła.
- Nie! Słyszałeś echo?
- Eeeeee.... Wiesz co? Nie słyszałem!
- O to mi chodzi? Dlaczego kwakanie się nie odbija?
<Dam dam daaaaaam!!! "Nicolle i Mateo na tropie: Echa kaczek" - pierwsze miejsce na liście bestsellerów New York Times'a! Nicolle? :D>
PS. Twoje opko nie ma etykiety.
- Co to jest? - spytała nagle Nicolle.
- Co? - popatrzyłem tam, gdzie wskazywała, ale oprócz kaczki siedzącej na kamieniu nie zauważyłem niczego niezwykłego.
- Nooo.. T-tam siedzi. - wydukała.
- Eee.. Nie wiem, o co ci chodzi. Tam jest tylko kaczka. - wzruszyłem ramionami.
- Kaczka! Tak się nazywa ten potwór? - spytała z przejęciem.
- Nigdy nie widziałaś kaczki? Jak to możliwe? - krzyknąłem. Przecież to zupełnie bez sensu. No wilki, jak można nie wiedzieć, co to kaczka!?
- Nie, u mnie nigdy nie było takiej kaszki. Jest niebezpieczna?
- Nie! To tylko ptak wodny. I nazywa się kaCZka. Głównie pływa, czasem nurkuje, zjada glony. Nie jest zbyt ciekawa.
- Aaaaaaaa! - wrzasnęła nagle Nicolle i uciekła za drzewo.
- Co ci się stało? - pytałem, próbując zachować spokój.
- Nieeee! Uciekaj! Ona... one.... się ROZMNOŻYŁY!!!!!! - zawyła. Spojrzałem na kaczkę, a raczej na kaczki, bo teraz było ich już 7. Pewnie wypłynęły zza tego kamienia. Ale jak one dały radę się tam tak skondensować?
- One tylko przypłynęły! Spokojnie, przecież są niegroźne. - uspokajałem waderkę. Nicolle powoli wyszła zza drzewa, nie spuszczając jednak ani na chwilę oka z podejrzanego ptactwa.
- Kwaaaaaaa! - kwaknęła kaczka. Moja koleżanka odskoczyła do tyłu, ale nie uciekła.
- Chwila.. - mruknęła. - Heeeej hooooo! Słyszysz? Słychać echo. - oznajmiła.
- I co w tym dziwnego?
- Zaczekaj... - zaczekaliśmy więc.
- Kwaaaa!
- Słyszaleś?
- No... Kwaknęła.
- Nie! Słyszałeś echo?
- Eeeeee.... Wiesz co? Nie słyszałem!
- O to mi chodzi? Dlaczego kwakanie się nie odbija?
<Dam dam daaaaaam!!! "Nicolle i Mateo na tropie: Echa kaczek" - pierwsze miejsce na liście bestsellerów New York Times'a! Nicolle? :D>
PS. Twoje opko nie ma etykiety.
Od Nicolle CD Mateo
- To było... dziwne - powiedziałam wkraczając na spaloną polanę
- Bynajmniej. Ej, kim ty w ogóle jesteś? - zapytał mnie szczeniak
- Jestem Nicolle, a ty?
- Mateo. Co ty tu robisz?
- To samo co ty. Nudzę się
- No widzisz. Teraz nie będziemy się nudzić
- No. To co robimy?
- Możemy iść... w sumie wszędzie
- To chodźmy... może jest tu jakaś szkoła?
- No jest, ale... dzisiaj nie ma lekcji. Jutro są
- Dobra. To chodźmy do lasu, ok?
- Okej
I poszliśmy nazbieraliśmy kilka grzybów, troszkę zapolowaliśmy.
- To... co teraz?
- Może chodźmy do... wodospadu? - zaproponował Mateo
- Mi pasuje
I znów ruszyliśmy w drogę
< Mateo? Wiem. Mało tekstu i dużo dialogów. Sorry ;/ >
- Bynajmniej. Ej, kim ty w ogóle jesteś? - zapytał mnie szczeniak
- Jestem Nicolle, a ty?
- Mateo. Co ty tu robisz?
- To samo co ty. Nudzę się
- No widzisz. Teraz nie będziemy się nudzić
- No. To co robimy?
- Możemy iść... w sumie wszędzie
- To chodźmy... może jest tu jakaś szkoła?
- No jest, ale... dzisiaj nie ma lekcji. Jutro są
- Dobra. To chodźmy do lasu, ok?
- Okej
I poszliśmy nazbieraliśmy kilka grzybów, troszkę zapolowaliśmy.
- To... co teraz?
- Może chodźmy do... wodospadu? - zaproponował Mateo
- Mi pasuje
I znów ruszyliśmy w drogę
< Mateo? Wiem. Mało tekstu i dużo dialogów. Sorry ;/ >
20.09.2017
Od Mateo "Nudzi mi się"
Nudzi mi się. Dlaczego nic się nie dzieje? Nikogo nie ma na tej łące. Po co ja tu siedzę?
"Nikogo tu nie ma właśnie dlatego, że nic się nie dzieje. Nic się nie dzieje, dlatego, że nikogo nie ma." - Odpowiedziały mi drzewa. "Czyżby paradoksy?" - podobała mi się ta mentalna wymiana zdań. Chociaż w sumie to chyba zwariowałem.
"Czy paradoksy? Hmmm.... Może..." - drzewa dalej szumiały. Uszczypnąłem się w ramię. Dobra, puściłem wodze wyobraźni, ale już je ściągam z powrotem. Tylko co tu robić? A może poćwiczyć magię? Skupiłem się, co w obecnej ciszy nie było zbyt trudne. Przed oczami zatańczyła mi iskierka, ii zaczęła się powoli powiększać. Elektryczność w powietrzu nastroszyła moje futro. Czułem jej narastające natężenie. Nagle wybuchła. Po prostu. Oślepiło mnie i przewróciłem się na trawę. Byłem zupełnie zdezorientowany, mrugałem, chcąc odzyskać wzrok. Poczułem gryzącą woń dymu. Gdy znów widziałem, zobaczyłem właśnie jego. Dym. Łąka się pali. "Jeeeej! Wreszcie coś się dzieje!" - zawołała jakaś część mojej świadomości. Ale taka wybitnie malutka i raczej nie za inteligentna.
Płomienie zacieśniały wokół mnie zabójczy krąg. Dym gryzł w oczy. Otrząsnąłem się i wyskoczyłem, parząc sobie troszkę brzuch. No trudno. Pobiegłem przed siebie. Trzeba kogoś zawiadomić, żeby to zgasił.
- Iiiiijoooo iiiiijoooo iiiiijoooo!- usłyszałem nagle z boku. Odwróciłem się... i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ten obrazek był zbyt absurdalny, żeby wierzyć.
Szary szczeniak ciągnął sponiewierany karton. W środku coś miotało się i złorzeczyło. Najprawdopodobniej dorosła wadera. Na górze kartonu siedział drugi, biały szczeniak.
- IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIJOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO! - krzyknął znowu. - No już, bracie! Gasimy! - zeskoczył z pudła. Natychmiast poleciało ono w górę, ponieważ wyskoczyła spod niego uwięziona wcześniej wadera.
- To. Było. Według. Was. ŚMIESZNE?!?!?!?! - wrzasnęła na dwa, teraz przestraszone, wilczki.
- Aaaaa! - krzyknęła znów, bo płomień wlazł na jej puchaty ogon. Dalej krzycząc, wadera przywołała wodę, która ugasiła pożar. - Dość tego! Zabieram was... ee... do Alfy! - po czym wrzuciła szczeniaki do pudła i zaczęła ciągnąć. Przez chwilę jeszcze stałem jak wryty, a potem zacząłem biec w ich stronę.
<Ktoś coś?>
"Nikogo tu nie ma właśnie dlatego, że nic się nie dzieje. Nic się nie dzieje, dlatego, że nikogo nie ma." - Odpowiedziały mi drzewa. "Czyżby paradoksy?" - podobała mi się ta mentalna wymiana zdań. Chociaż w sumie to chyba zwariowałem.
"Czy paradoksy? Hmmm.... Może..." - drzewa dalej szumiały. Uszczypnąłem się w ramię. Dobra, puściłem wodze wyobraźni, ale już je ściągam z powrotem. Tylko co tu robić? A może poćwiczyć magię? Skupiłem się, co w obecnej ciszy nie było zbyt trudne. Przed oczami zatańczyła mi iskierka, ii zaczęła się powoli powiększać. Elektryczność w powietrzu nastroszyła moje futro. Czułem jej narastające natężenie. Nagle wybuchła. Po prostu. Oślepiło mnie i przewróciłem się na trawę. Byłem zupełnie zdezorientowany, mrugałem, chcąc odzyskać wzrok. Poczułem gryzącą woń dymu. Gdy znów widziałem, zobaczyłem właśnie jego. Dym. Łąka się pali. "Jeeeej! Wreszcie coś się dzieje!" - zawołała jakaś część mojej świadomości. Ale taka wybitnie malutka i raczej nie za inteligentna.
Płomienie zacieśniały wokół mnie zabójczy krąg. Dym gryzł w oczy. Otrząsnąłem się i wyskoczyłem, parząc sobie troszkę brzuch. No trudno. Pobiegłem przed siebie. Trzeba kogoś zawiadomić, żeby to zgasił.
- Iiiiijoooo iiiiijoooo iiiiijoooo!- usłyszałem nagle z boku. Odwróciłem się... i nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Ten obrazek był zbyt absurdalny, żeby wierzyć.
Szary szczeniak ciągnął sponiewierany karton. W środku coś miotało się i złorzeczyło. Najprawdopodobniej dorosła wadera. Na górze kartonu siedział drugi, biały szczeniak.
- IIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIIJOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOO! - krzyknął znowu. - No już, bracie! Gasimy! - zeskoczył z pudła. Natychmiast poleciało ono w górę, ponieważ wyskoczyła spod niego uwięziona wcześniej wadera.
- To. Było. Według. Was. ŚMIESZNE?!?!?!?! - wrzasnęła na dwa, teraz przestraszone, wilczki.
- Aaaaa! - krzyknęła znów, bo płomień wlazł na jej puchaty ogon. Dalej krzycząc, wadera przywołała wodę, która ugasiła pożar. - Dość tego! Zabieram was... ee... do Alfy! - po czym wrzuciła szczeniaki do pudła i zaczęła ciągnąć. Przez chwilę jeszcze stałem jak wryty, a potem zacząłem biec w ich stronę.
<Ktoś coś?>
Od Mateo do Kija Yuko xd
Podeszliśmy do Krzewów Leszczyny Jakieś Pięćdziesiąt Metrów Od Nas. Coś znów zaszeleściło.
- Ja tam wskoczę i sprawdzę. - oznajmiłem. Widać było, że Kiiyuko też chciała to zrobić, ale nie zdążyła zaoponować. Skoczyłem więc i ... nie, nie musiałem się rozglądać. Źródło szelestów było tuż przede mną. Leżała tam kupka chrustu, a na niej siedziała największa mysz, jaką widziałem. Miała chyba z pół metra wysokości i była wielkości.. dużej piłki plażowej? Czy takie coś podchodzi pod mysz. Gapiła się na mnie wielkimi przekrwionymi oczami. Lekko drgała.
- Bho. - harknęła w końcu gniewnie i schowała się w Dalszej Części Krzewów Leszczyny Jakieś Zero Metrów Od Nas. Stałem jak wryty. Zaraz potem wywróciłem się tak, że wypadłem z krzaka pod nogi Kiiyuko. Nie mogłem opanować śmiechu.
- Cożesz ci się stało? - spytała z e-zgrozą.
- Bho! Nie mogę.... Na serio, gdybyś to widziała.. - śmiałem się dalej. - Okej.
No tam była taka kupka chrustu, dość duża, i na niej siedziała taka gruba olbrzymia mysz...
- To pewnie był szczur. - przerwała mi z lekceważeniem Kiiyuko.
- Nie, to była mysz mojej wielkości! Wyglądała jak polna, tylko była olbrzymia, w kształcie kuli. Bardzo tłusta. I ta mysz się na mnie gapiła, jakbym zabił jej babcię, a potem..
- Co potem? - spytała z przejęciem.
- Potem powiedziała: Bho! - krzyknąłem.
- Bho?- zdziwiła się waderka.
- No bho! Przecież mówię! - zawołałem, znów się śmiejąc. - Ej, co to znowu? - coś znów szeleściło w naszych kochanych Krzewach Leszczyny.
Tym razem wskoczyliśmy tam oboje. Wymieniliśmy spojrzenia. Kupka chrustu szeleściła. Sama z siebie. Po chwili zaczęła się również poruszać.
Nagle wylazł spod niej szczeniak.
- Eeee..... - tylko na to było w tej chwili stać Kiiyuko. Ja natomiast zawołałem:
- Kim jesteś?
Niestety, szczeniak zawtórował Ki, a potem zemdlał. Patrząc na niego, uświadomiłem sobie, co wprawiło moją koleżankę w osłupienie. Otóż leżący teraz na trawie osobnik bynajmniej nie wyglądał jak zwyczajny wilk...
<Kiju Yuko? Co z nim bedzie?>
Od Lily do Tenshi
Był wtorek. Siedziałam sobie przy biurku przygotowana do lekcji. Szczeniaki miały przerwę. Miałam już kilka razy okazję do pracowania z szczeniakami, ale nadal każda lekcja wywoływała we mnie silne emocje. Nagle zadzwonił dzwonek. Wzdrygnęłam się, jeszcze nie przyzwyczaiłam się do tego dźwięku. Szczeniaki weszły do klasy i zajęły swoje miejsca.
- Dzień dobry. - powiedziałam. Cała klasa odpowiedziała tym samym.
- Proszę pani? - spytał mały, czarny wilczek.
- Tak?
- Bo ja muszę do toalety...
- Przecież niecałą minutę temu była przerwa. - odrzekłam zdziwiona.
- Ale ja wtedy jadłem...
- No dobrze. Idź do tej toalety. - zanim skończyłam mówić, szczeniak już był w drodze.
- Dobrze. Żeby czarować, trzeba umieć się skoncentrować. Pokażę wam, jak ja to robię. - powiedziałam. Skupiłam się. Na biurku stała szklanka z wodą. Płyn uniósł się, po czym przeleciał po całej klasie i wrócił na swoje miejsce.
- Oczywiście, są różne grupy żywiołów: ziemi, powietrzne, ogniste, świetliste, mroczne, materii. Moim żywiołem jest woda. Ale w każdej grupie jest po kilka lub więcej żywiołów. Np. żywioły Świetliste: blask, światło, nadzieja, miłość, biała magia, uczucia, dzień, harmonia, muzyka i niebo.
- Teraz będę podchodzić do każdego z was i spróbujecie coś wyczarować. - pierwsza była skrzydlata, biało - bordowa sunia.
< Tenshi? Tak, ostatnie zdanie było o tobie :). >
18.09.2017
Od Lily do Cassandry
Obudził mnie jakiś szmer. Otworzyłam zaspane oczy, po czym zauważyłam, że nie ma mojej nowej towarzyszki.
- Cassandra? - szepnęłam. Nikt nie odpowiedział. Słychać było tylko cichutki oddech śpiącego Lumeo. Wstałam, przeciągnęłam się, po czym leciutko szturchnęłam wydrę nosem. Obudził się. Wcale nie był zły, wręcz przeciwnie - cieszył się. Jego wielkie oczy mówiły pytająco: "Spacerek?"
- Chodź, Lumeo. Przejdziemy się kawałek. - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się leciutko. Już chciałam ruszyć, ale...Przecież ona mogła być wszędzie. Wataha była bardzo duża. Pomyślałam chwilę, po czym nagle mnie olśniło. Przypomniałam sobie, z jakim zachwytem patrzyła na morze. Zdecydowanie nie była wodnym wilkiem. "Chociaż ja jestem wilkiem żywiołu wody, choć na niego nie wyglądam, ona na pewno nim nie jest. Po prostu to czuję." - pomyślałam. Więc ruszyliśmy - ja, i Lumeo. Podróż nie zajęła zbyt wiele czasu. Po...nie wiem ilu minutach, byliśmy na miejscu. Zobaczyłam ją pluskającą się w wodzie. Świetnie się bawiła. Podeszłam do niej od tyłu, kiedy mnie nie widziała. Skupiłam się na wodzie, po czym wystrzeliła w górę. Cassandra gapiła się na to jednocześnie zdziwiona i zachwycona. Zaśmiałam się, wtedy - nadal wielkimi ze zdziwienia oczami -popatrzyła się w moją stronę.
- Coś, czułam, że cię tu znajdę - powiedziałam, wesoło machając ociekającym wodą ogonem.
- Hej...- powiedziała, po czym jeszcze raz zerknęła na daleko rozciągające się morze. - To bardzo piękne miejsce, prawda?
- Masz rację. Ale po... - nie dokończyłam, ponieważ przerwał mi skrzek mewy. Pikowała w naszą stronę.
- Eee...Lily? Mewa...Ona...Atakuje nas? - rzekła zdziwiona. - Nie wiem...Może spróbuj się z nią jakoś porozumieć, czy coś?
Skoncentrowałam się. Próbowałam wejść do umysłu ptaka i z nim porozmawiać, ale...nie mogłam.
- Nie mogę! Jakby coś kontrolowało jego umysłem! Jakby był...opętany! Nie wiem! - krzyknęłam ze strachem.
Ptak był coraz bliżej. Za nim leciały kolejne. Dookoła krążyło ich chyba z 20.
- Szybko! - krzyknęła Cassandra. - Do lasu!
Pobiegłyśmy we wskazanym przez nią kierunku. Ptaki nadal nas goniły. Kiedy wbiegłyśmy pomiędzy drzewa, mewy się zatrzymały. Na szczęście.
- Uff...Zdążyłyśmy. - powiedziałam zasapana. Chwilę po mojej wypowiedzi coś spadło Cassandrze na głowę:
- Auć! - powiedziała niezadowolona, po czym popatrzyła w górę. Ja zrobiłam to samo. Jedyne co zobaczyłyśmy, to...trzy wiewiórki. Najzwyklejsze w świecie wiewiórki, trzymające żołędzie. Ale coś w nich było nie tak. Miały ostre jak brzytwy pazury i dzikie oczy.
- Coś mi tu nie gra. - westchnęłam.
Po czym jak na zawołanie pojawiła się czwarta wiewiórka. I piąta. Potem szósta. I kolejna. Aż nazbierało się ich ok. 15. Każda trzymała żołądź. Nagle wszystkie pisnęły jak na okrzyk bojowy i zaczęły w nas rzucać. Znowu byłyśmy zmuszone uciekać. Biegłyśmy tak, nie odwracając się za siebie, dopóki nie dobiegłyśmy do jaskini Alfy. Bez pukania, otworzyłam drzwi i wpadłam do środka. Lia gapiła się na nas.
< Cassandra? Sorry, że tak poźno i wgl... >
- Cassandra? - szepnęłam. Nikt nie odpowiedział. Słychać było tylko cichutki oddech śpiącego Lumeo. Wstałam, przeciągnęłam się, po czym leciutko szturchnęłam wydrę nosem. Obudził się. Wcale nie był zły, wręcz przeciwnie - cieszył się. Jego wielkie oczy mówiły pytająco: "Spacerek?"
- Chodź, Lumeo. Przejdziemy się kawałek. - powiedziałam, po czym uśmiechnęłam się leciutko. Już chciałam ruszyć, ale...Przecież ona mogła być wszędzie. Wataha była bardzo duża. Pomyślałam chwilę, po czym nagle mnie olśniło. Przypomniałam sobie, z jakim zachwytem patrzyła na morze. Zdecydowanie nie była wodnym wilkiem. "Chociaż ja jestem wilkiem żywiołu wody, choć na niego nie wyglądam, ona na pewno nim nie jest. Po prostu to czuję." - pomyślałam. Więc ruszyliśmy - ja, i Lumeo. Podróż nie zajęła zbyt wiele czasu. Po...nie wiem ilu minutach, byliśmy na miejscu. Zobaczyłam ją pluskającą się w wodzie. Świetnie się bawiła. Podeszłam do niej od tyłu, kiedy mnie nie widziała. Skupiłam się na wodzie, po czym wystrzeliła w górę. Cassandra gapiła się na to jednocześnie zdziwiona i zachwycona. Zaśmiałam się, wtedy - nadal wielkimi ze zdziwienia oczami -popatrzyła się w moją stronę.
- Coś, czułam, że cię tu znajdę - powiedziałam, wesoło machając ociekającym wodą ogonem.
- Hej...- powiedziała, po czym jeszcze raz zerknęła na daleko rozciągające się morze. - To bardzo piękne miejsce, prawda?
- Masz rację. Ale po... - nie dokończyłam, ponieważ przerwał mi skrzek mewy. Pikowała w naszą stronę.
- Eee...Lily? Mewa...Ona...Atakuje nas? - rzekła zdziwiona. - Nie wiem...Może spróbuj się z nią jakoś porozumieć, czy coś?
Skoncentrowałam się. Próbowałam wejść do umysłu ptaka i z nim porozmawiać, ale...nie mogłam.
- Nie mogę! Jakby coś kontrolowało jego umysłem! Jakby był...opętany! Nie wiem! - krzyknęłam ze strachem.
Ptak był coraz bliżej. Za nim leciały kolejne. Dookoła krążyło ich chyba z 20.
- Szybko! - krzyknęła Cassandra. - Do lasu!
Pobiegłyśmy we wskazanym przez nią kierunku. Ptaki nadal nas goniły. Kiedy wbiegłyśmy pomiędzy drzewa, mewy się zatrzymały. Na szczęście.
- Uff...Zdążyłyśmy. - powiedziałam zasapana. Chwilę po mojej wypowiedzi coś spadło Cassandrze na głowę:
- Auć! - powiedziała niezadowolona, po czym popatrzyła w górę. Ja zrobiłam to samo. Jedyne co zobaczyłyśmy, to...trzy wiewiórki. Najzwyklejsze w świecie wiewiórki, trzymające żołędzie. Ale coś w nich było nie tak. Miały ostre jak brzytwy pazury i dzikie oczy.
- Coś mi tu nie gra. - westchnęłam.
Po czym jak na zawołanie pojawiła się czwarta wiewiórka. I piąta. Potem szósta. I kolejna. Aż nazbierało się ich ok. 15. Każda trzymała żołądź. Nagle wszystkie pisnęły jak na okrzyk bojowy i zaczęły w nas rzucać. Znowu byłyśmy zmuszone uciekać. Biegłyśmy tak, nie odwracając się za siebie, dopóki nie dobiegłyśmy do jaskini Alfy. Bez pukania, otworzyłam drzwi i wpadłam do środka. Lia gapiła się na nas.
< Cassandra? Sorry, że tak poźno i wgl... >
Od Mateo do Hestii (szkoła)
Grzyby? Czemu nie? Nigdy nie jadłem. Po zebraniu prawie 30 pożegnaliśmy się i poszedłem do domu, czyli tej starej nory. Zagrzebałem się w liściach i zasnąłem.
~~minutę później~~
Wyszedłem z nory. Jak przyjemnie! Ruszyłem w stronę lasu. Ptaki pięknie śpiewały.. Przypomniałem sobie, że trzeba iść do szkoły. Eeeeeech... Trudno. Z tylko troszkę mniejszym entuzjazmem ruszyłem w innym kierunku. Nagle drogę zastąpił mi borowik. I muchomor zielonawy. I purchawka.
- Co tu się dzieje, do jasnej cholibki?!
Grzyby zaczęły mnie gonić. Robiły się większe i większe, były coraz bliżej...
Obudziłem się. Był ranek, tym razem prawdziwy. Wyszedłem i przeciągnąłem się, a potem ruszyłem do szkoły. Było jak zwykle - zwykła lekcja Liczenia, na której jakieś młodsze szczeniaki miały problem z dodaniem 5 do 15, przez co wybuchła kłótnia. W końcu jeden przeprowadził sondę w klasie, czy wynik to 18, czy 205, i się skończyło. Przy czym tylko cztery osoby (wliczając mnie i Hestię) wstrzymały się od głosu...
Na lekcji Magii natomiast zmieniła się nauczycielka (czy raczej przybyła, bo pani Luna była na zastępstwo). Nie wiem, czy to kwestia innego sposobu tłumaczenia, czy po prostu momentu, ale Hestia wyczarowała mgiełkę!
Najpierw była rzadka, a potem zgęstniała. Po osiągnięciu pewnego poziomu gęstości się rozwiała i została sama Hestia z szeroko otwartymi oczami. Po chwili otrząsnęła się i uśmiechnęła do mnie. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko rzucić jej paczkę chusteczek.
~~nie - wiem - ile - minut - później - bo - w - klasie - nie - ma - zegara~~
- Jej! Udało mi się! - wołała Hestia.
- Hurra! Uczcijmy to.. Eeee..
- Berkiem może?
- Albo zagrajmy w chowanego! - zaproponowałem. - Ja chcę się cho..
Nie dane mi było dokończyć, ponieważ moja rozmówczyni zdążyła już zwiać i prawdopodobnie szukała kryjówki. Westchnąłem i zacząłem liczyć.
Podczas reszty przerwy zdążyliśmy trzy razy zamienić się rolami, zagrać w berka i odkryć, że magiczna mgiełka jakimś cudem może się zapalić od równie magicznej iskierki... W końcu zadzwonił dzwonek.
- Teraz lekcja Polowania. - stwierdziłem. - Chodźmy do lasu.
<Hestia?>
16.09.2017
Nowy wilk! Jeff
Howrse: Kama3007 | Gmail: gwiazdkowa3007@gmail.com
Imię: Jeff. Imię nadane mu lata temu przez nieżyjącego już ojca. Przez wielu jednak zwany był Jeffy, JJ czy Hawk.
Wiek: Pojawił się na tym świecie nieco ponad 4 lata temu.
Płeć: Czy ktokolwiek ze zgromadzonych posiada jakieś wątpliwości? Jeff to pełnoprawny basior.
Żywioł: Nietypowa mieszanka trzech żywiołów - szaleństwa, umysłu oraz mroku.
Stanowisko: Przyjął na swoje barki posadę szpiega, jednak w razie potrzeby może z chęcią ruszyć do bitwy jako wojownik.
Cechy fizyczne: Owy samiec już na pierwszy rzut oka daje nam jasno do zrozumienia, że ma spore doświadczenie w walce. Od małego pasjonował się tą dziedziną, zaś lata treningów nie poszły na marne. Jego głównym atrybutem jest spryt oraz ponadprzeciętna zręczność. Celne oko już nieraz uratowało mu skórę. Nawiasem mówiąc, właśnie dzięki tej umiejętności zyskał pseudonim "Hawk", czyli z angielskiego "jastrząb". Stonowane umaszczenie pozwala mu łatwo wtopić się w tło i stanowi pewnego rodzaju formę kamuflażu. Doskonale radzi sobie w trudnych warunkach.
Cechy Charakteru: Jeff... Postać nieszablonowa, nieco wyróżniająca się wśród reszty przedstawicieli jego gatunku. Samiec od zawsze odznaczał się wyjątkową odwagą, która towarzyszyła mu od pierwszych chwil jego życia, pozostając wierną kompanką aż do dziś. To bez wątpienia szlachetna cecha, jednak w połączeniu z jego brawurową naturą oraz odrobiną bezmyślności może przysporzyć porządnych kłopotów. Jest niezwykle uparty i wytrwały w dążeniu do celu. Gotów podjąć się najbardziej chorego wyzwania, byleby udowodnić, że da radę. Adrenalina to jego żywioł, nie przetrwałby bez niej dnia. Jego życie nieprzerwanie toczy się na krawędzi, jednak zwykle z niebezpiecznych sytuacji wychodzi bez szwanku, co w dużej mierze zawdzięcza własnej przebiegłości czy inteligencji. Mimo wszystko, warto jeszcze dodać o drobnym udziale 'szczęścia', podczas tego typu akcji. Można śmiało zaliczyć go do grona osób towarzyskich, gdyż zawieranie nowych znajomości, a także dbanie o długotrwałe relacje nie stanowi dla niego problemu. Nieraz zdarzy mu się rzucić jakimś kąśliwym tekstem, nie przebierając przy tym w słowach. Wali prosto z mostu, lecz rzadko kiedy tego żałuje. Bywa nieco arogancki, chociaż każdorazowo stara się stłumić w sobie tę cechę. Wbrew pozorom, jakie można dostrzec na codzień, jego serce odlane zostało ze szczerego złota. Nigdy nie rzuca słów na wiatr, więc żadna jego obietnica nie zostanie złamana. Gotów jest z narażeniem własnego życia ruszyć na pomoc zupełnie obcej osobie. Wówczas nigdy się nie wycofa. Raz już to zrobił. Właśnie ten mały błąd kosztował go tak wiele. Zbyt wiele.
Cechy szczególne: Do takich 'cech' z pewnością możemy zaliczyć liczne blizny rozsiane na jego ciele. Nigdy nie rozstaje się również z charakterystycznym strojem oraz swoim karabinem.
Lubi: Ryzyko, walkę, strzelać z karabinu, bronie, imprezy, dobry alkohol.
Nie lubi: Rutyny, znęcania się nad słabszymi, tchórzostwa.
Boi się: Utraty bliskiej osoby, powtórzenia się sytuacji sprzed lat.
Moce: Jego najprostszą, podstawową mocą jest panowanie nad ciemnością. Może dla przykładu otoczyć kogoś mrokiem, wywołując tym samym w nim lęk i silny niepokój. Ponadto jest w stanie 'wkraść się' do czyjegoś umysłu - czytać myśli, szukać konkretnych wspomnień, a nawet sprawiać ofierze potworny ból. Aby jednak był w stanie to zrobić, jego 'cel' musi mieć słabą wolę czy też psychikę. Potrafi także wpłynąć na świadomość danego osobnika, [chociażby przez wywoływanie nieistniejących stworów] doprowadzając go do utraty zmysłów.
Historia: Z wczesnego dzieciństwa owego samca zachowały się jedynie urywki scen. Rozmazane twarze rodziców, ciepły uśmiech ukochanej babci czy drobne przekomarzanki ze starszym bratem. Aż nagle wszystko zniknęło. Cierpki dym drażnił nozdrza, trzask łamanych gałęzi wywoływał ciarki na plecach, zaś szalejące ogniste języki z uporem usiłowały sięgnąć przerażonego szczeniaka, ukrytego w grocie za wodospadem. Niewiele później Jeff włóczył się powoli po spustoszonym lesie. Odkrycie ciał swojej martwej rodziny było dla niego ogromnym ciosem. I wreszcie pojawił się on - Xander. Wilk, który przygarnął przybłędę pod swoje skrzydła. Wychowywał go jak własnego syna. Świetnie sprawdzał się w roli ojca. Pewnego dnia jednak wyszedł z domu. Już nigdy nie wrócił. Młody basior wyruszył w drogę. Pomijając szczegóły, dołączył do pewnej 'tajnej organizacji', walczącej z przestępczością. To było to. Wreszcie odnalazł swoje miejsce na ziemi. Niestety, nie został tam na długo, lecz resztę jego historii zna tylko on sam.
Zauroczenie: Brak.
Partner: Brak.
Szczeniaki: Brak.
Jaskinia: Nie ma stałego miejsca zamieszkania. Śpi gdzie mu wygodniej.
Amulet: Link
Coins: 0
Towarzysz: Na chwilę obecną.
Inne zdjęcia: ~
Rzeczy ze sklepiku: 0
Rzeczy znalezione w op: 0
Dodatkowe informacje: ~
Umiejętności:
: Siła: 100
: Zręczność: 125
: Wiedza: 100
: Spryt: 150
: Zwinność: 100
: Szybkość: 125
: Mana: 100
Od Cassandry cd. Lilly
Ułożyłam łeb na przednich łapach i przymknęłam oczy. Ciągle
byłam spięta, czułam się jakby ktoś zaraz miał się na mnie rzucić. Zerknęłam ukradkiem
na Lily. Leżała zwinięta pod ścianą jaskini, jej puszysty ogon zakrywał mordkę.
Chyba spała. Taką miałam przynajmniej nadzieję. Przesunęłam się bliżej
naprzeciwległej ściany i oparłam się o nią grzbietem. Po chwili przewróciłam
się na drugą stronę. Wreszcie wstałam i najciszej jak mogłam wyszłam na
zewnątrz. Odetchnęłam rześkim powietrzem poranka. Niebo na wschodzie delikatnie
się zaróżowiło, noc ustępowała miejsca dniu. Odwróciłam się i spojrzałam
jeszcze raz na waderę śpiącą w głębi jaskini. Minutę później byłam już w
drodze.
Była to sytuacja dotąd mi nieznana. Mieć stado. Polować stadem.
Spać ze stadem. Żyć ze stadem. Wszystko ze stadem. Wszystko razem. Wataha jest
jak rodzina. Ale ja nigdy rodziny nie miałam, jest mi to obce. Czy będę umiała
się przystosować? Zabić w sobie tę egoistkę, którą mimowolnie się stałam? Tyle pytań
zrodziło się we mnie, a na żadne nie potrafiłam odpowiedzieć. Zjadana przez
wątpliwości nie zauważyłam, że zapędziłam się tak daleko. Uniosłam głowę i
oślepiło mnie słońce. Mrużąc oczy zobaczyłam jeden z wymarzonych, wyśnionych
nocami, najpiękniejszych widoków. Morze. Lazurowe fale, szmaragdowa toń i białe
mewy szybujące nad tą potęgą. Zawładnęła mną szaleńcza radość, nieokiełznana,
wprost nie do opisania. Zbiegłam z klifu, na którym stałam. Stanęłam na plaży,
zanurzyłam jedną łapę w błękitnej wodzie. Była przyjemnie chłodna, zamruczałam
z zadowolenia. Wskoczyłam do morza po szyję, ale tak, że miałam jeszcze grunt. Zaczęłam
robić kółka, nurkować, chlapać, bawić się z jedyną miłością mojego życia. Wtedy
zobaczyłam wir nieopodal mnie, z którego wytworzyło się wodne tornado i potężny
słup wody wystrzelił wysoko w górę. Wpatrywałam się oczarowana w to zjawisko. Woda
iskrzyła w świetle słońca niczym gwiazdy na nocnym niebie. Gdy morze na nowo
się uspokoiło zauważyłam, że na tafli stoi Lily. Śmiała się do mnie, była cała
mokra, grzywka opadała na roześmiany pyszczek.
- Coś czułam, że cię
tu znajdę – powiedziała, machając ociekającym wodą ogonem.
<Lily?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)