-Ciszej trochę, ty...-myślałam nad sensownym przezwiskiem.- ty... rudzielcu!- powiedziałam dobitnie. Spojrzałam na nią znacząco, a ta- ni z gruszki ni z pietruszki- rzuciła we mnie skorupką od orzecha i poczęła mnie wyzywać w swoim wiewiórczym języku. Znaczy nie wiem, czy mnie wyzywała, ale pewnie tak. Piszczała coś w sobie tylko znanym języku. Pobiegłam dalej, żeby jeszcze raz nie dostać tą durną skorupką. Ale biegnąc, dalej krzyczałam:
-Rudzielec! Rudzielec!
Nagle ktoś krzyknął:
-Do kogo wrzeszczysz?
<Haaalo? Odpisze ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz