Postanowiłem zaprowadzić ją do Rodinii, medyczki naszej watahy.
Kira utykała, ale w końcu jakoś doszliśmy do jaskinii medyczki. Rodinia wyciągnęła jakieś ziółka (nie wiem, nie znam się na tym) czy coś i odkaziła ranę Kiry. Po jakimś czasie wadera mogła już normalnie chodzić i tlko przy mociejszym zgięciu bolała ją noga. Poszliśmy do lasu. Postanowiłem jakoś zacząć rozmowę.
-Idziemy gdzieś?- zapytałem.
-Nie wiem, ja tu jestem nowa.- zaśmiała się delikatnie Kira.- Może mnie gdzieś zaprowadzisz?
-Dobra. To może pójdziemy... w tamtą stronę?-zaproponowałem i odwróciłem się w losowym kierunku.
-Spoko.- zgodziła się Kira i ruszyliśmy przed siebie.
Na naszej drodze nie było nic ciekawego, raz tylko jakiś zając przebiegł nam drogę. W sumie nic dziwnego, powoli zaczynało świtać, las dopiero budził się do życia. W końcu postanowiliśmy się zatrzymać. Chciałem skorzystać z reszek nocnej ciemności, więc poszedłem spać. Kira położyła się trochę dalej, pod brzozą. Nie wiem, ile spałem. Obudziły nas jakieś dziwne odgłosy. Zerwałem się z ziemi i podszedłem do Kiry. Lekko poddenerwowany zapytałem wadery:
-Też to słyszałaś?
-Tak.. Co to było?
Znowu rozległy się te dźwięki. Jakby wołanie, jakiś mroczny śpiew. Nie wiedziałem, z której strony dochodzi. Poszliśmy dalej, jednak już bez entuzjazmu. Gdy przechodziliśmy koło skał, nagle kira wskoczyła za krzak i skuliła się. Zrobiłem to samo, chociaż nie wiedziałem, o co chodzi.
-Patrz...- wyszeptała i popatrzyła przez szpary między gałęziami krzaka. Podążyłem za jej wzrokiem. To co zobaczyłem, wprawiło mnie w niezmierne zdziwienie i lekki lęk.
Z pobliskiej jaskinii wychodziła kawalkada zakapturzonych stworzeń Były mniej więcej naszej wielkości, prawdopodobnie były to wilki. Szeptały coś między sobą i czasem śpiewały tym samym, mrocznym głosem co poprzednio słyszeliśmy. Jakby była to jakaś sekta...
<Kira? Wena dopisuje>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz