4.10.2018

Od Haraczki CD. Kalego

W tym momencie spod palety dobiegła nowa fala ochrypłych, wściekłych wrzasków, od której szczurzycy ścierpły uszy. Tego nie dało się ignorować.
- Mam nawet lepszy – oznajmiła, zeskakując na ziemię. – Po prostu chodźmy stąd, a on w tym czasie zedrze sobie gardło.
Tak oto zwierzaczki opuściły jaskinię (Haraka rzuciła jeszcze podejrzliwe spojrzenie za siebie, by upewnić się, że wąż pozostał w środku wraz z uzewnętrzniającym ochoczo swe cierpienie Zerem) i ruszyły w losowym kierunku. Kiedy wreszcie krzyki basiora przestały być słyszalne, oboje odetchnęli z ulgą.
- Nie wiem, czy on wytrzyma choć ułamek tego, co chcesz mu zgotować – odezwała się szczurzyca.
- Cóż, będzie musiał – odparł Kali. – Dopóki nie odpokutuje za swoje obrzydliwe zbrodnie…
- Żebyś tylko nie przegiął – przerwała mu ostrzegawczo. – Inaczej mieliby obowiązek torturować ciebie, a tego chyba nie chcemy?
- Nie chcemy. Będę uważał, Pani Doktor.
- Uważać! – parsknęła śmiechem. - Kiedy ostatnio uważałeś, to prawie skończyłeś jako kaleka. Ale nie martw się, przypilnuję cię tym razem.
Basior uniósł brew w zdziwieniu; lekkim tonem oznajmiła, że zamierza dalej utrzymywać z nim kontakt, a nawet wmieszać się w sprawy, jak by nie patrzeć, zawodowe. Harace udało się jednak nie zauważyć tego gestu, gdyż zajęła się swobodnym oglądaniem przydrożnych roślinek, co dobitnie dowodziło tego, że nie widzi w swoim podejściu niczego niecodziennego.
W momencie, gdy ponownie otwierała pyszczek, by rzucić jakąś uwagę, nagle zamarła.
- Słyszałeś to?
- Co? – spytał Kali, lecz po chwili i do niego dotarł cichy szlelest. – Ach, to tylko…
- PARSZYWA PRZEROŚNIĘTA GLIZDA W TRAWIE! ALARM! – wrzasnęła Haraka, w dzikim pędzie tratując źdźbła. A raczej zrobiłaby to, gdyby czyjaś łapa nie spoczęła na jej ogonie. Odwróciła się błyskawicznie, a w jej oczach płonęła furia. – Puszczaj mnie w tej chwili! Ta dżdżownica planuje zamach! TERRORYSTA!
- Żaden terrorysta! Uspokój się, bo… - W tym momencie z krzaków wypełzł rozzłoszczony Sergiusz. – Obydwoje się uspokójcie! Sergiuszu, co ty tu robisz?
Wąż syknął tylko, po czym prychnął pogardliwie pod adresem szczurzycy, na co ta odsłoniła zęby.
- Dlaczego nie możecie się zwyczajnie pogodzić…?
- Wyjaśnię to najprościej jak się da, jeśli tylko raczysz łaskawie zejść z mojego ogona – powiedziała Haraka, gromiąc jeszcze Sergiusza spojrzeniem. Po chwili była wolna. -  A więc: Węże. Jedzą. Szczury.
Źrenice gada rozszerzyły się w zdumieniu.
- Jak śmiesz! – syknął z wściekłością. – To wy atakujecie nas! Jak możesz sugerować, że wziąłbym do pyska coś tak obrzydliwego, jak twój wyłysiały ogon?
To była najdłuższa wypowiedź węża od momentu, w którym szczurzyca go napotkała, i prawdopodobnie jedna z dłuższych w ogóle.
- Twierdzisz, że kłamię? – Zmrużyła oczy. – Poczekaj, aż…
- Haraka, w jaki sposób Sergiusz miałby cię zjeść? – przerwał jej Kali, zapewne zirytowany całą sytuacją, co aktualnie szczurzycy nie obchodziło. Chociaż ciekawie było słyszeć z jego pyska swoje imię zamiast nazwy zawodu.
- Może i ten akurat jest mały. Ale co, jak urośnie?... – wyszeptała proroczo.
Sergiusz nie odpowiedział, a jedynie głośno wypuścił nozdrzami powietrze.
- A inaczej, skoro on mnie nie zje, to niby ja go mam zeżreć!? Te łuski są obrzydliwe! Takie śliskie i… śliskie.
- Może już Pani Doktor skończyć? – poprosił basior, a wąż przytaknął zadowolonym spojrzeniem. Haraka rzuciła Kalemu mordercze spojrzenie, po czym jej pyszczek się rozjaśnił.
- Oczywiście – powiedziała z przerysowanym spokojem. – Jeżeli tylko weźmiesz mnie na grzbiet.
- Co?
Szczurzyca jednak zdążyła już wskoczyć na wilka i teraz sadowiła się gdzieś w okolicy kłębu.
- Ej! – prychnął basior, odwracając głowę. – Nie ma tak. Złaź ze mnie.
- Cicho, szkapo – odparła, rozglądając się. – No, niezły widok masz z góry. Świetnie.
- Mówię poważnie.
- Ja też. Z dołu wszystko wygląda inaczej.
- Nie chodziło mi o…
- Już, już. Jeszcze ci język odpadnie z wysiłku. Dalej! Ruszamy po matę dźwiękoizolacyjną!
- Jaką matę!?
- Dźwię-ko-i-zo-la-cyj-ną, mówię przecież! Wio!
- Dosyć tego. – W głosie wilka zabrzmiała ostrzegawcza nuta. – Jeżeli zaraz nie przestaniesz mnie obrażać i nie znikniesz z mojego grzbietu, to będę cię musiał zrzucić.
Szczurzyca posmutniała lekko. Przekaz był jasny: koniec żartów.
Ponieważ jednak Pani Doktor jest z natury ryzykantką…
- Przegryw – rzuciła bezgłośnie w stronę Sergiusza, po czym prędko wspięła się po miękkim futerku na szyi Kalego na czubek jego głowy.
- Co ty…
- A mogę tutaj? – powiedziała przesłodzonym głosem dziecka, które za wszelką cenę chce dostać lizaka. – O łepku nic nie mówiłeś.
- Spadaj stamtąd.
- Będę grzeczna…
Z tyłu dało się słyszeć pogardliwe prychnięcie Sergiusza. Wilk westchnął.
- Jeżeli będziesz trzymać język za zębami, to zgoda. Ale idź do tyłu, bo przeszkadzasz.
- Dobziu, przepraszam – odparła, gnieżdżąc się gdzieś w sierści przed karkiem. – Czyli nie mogę nazywać cię szkapką?
- Nie. – Mimo irytacji i zmęczenia sytuacją w głosie Kalego dało się słyszeć śmiech – jakby dostrzegł teraz absurd tej sytuacji.
- A osiołkiem?
- Po prostu siedź cicho. – Odwrócił głowę w jej stronę, co wymagało pewnego wysiłku. – Myśli Pani Doktor, że mata dźwiękoizolacyjna powstrzyma krzyki tego partacza?
- Warto spróbować – wzruszyła ramionami. – Gdzie to tutaj sprzedają?
- Obawiam się, że nigdzie.
- Cóż, w takim razie im prędzej wyruszymy, tym lepiej – podsumowała raźno. Kali przewrócił oczami (czego akurat nie mogła zauważyć) i ruszył z miejsca.
- Wio, koniku – wyszeptała niemal bezgłośnie Haraka, patrząc melancholijnie w dal niczym kowboj przemierzający step.
<Kali? Ja nie umieć pisać>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz