W tym
momencie spod palety dobiegła nowa fala ochrypłych, wściekłych wrzasków, od
której szczurzycy ścierpły uszy. Tego nie dało się ignorować.
- Mam nawet lepszy – oznajmiła, zeskakując na ziemię. – Po prostu chodźmy stąd,
a on w tym czasie zedrze sobie gardło.
Tak oto zwierzaczki opuściły jaskinię (Haraka rzuciła jeszcze podejrzliwe
spojrzenie za siebie, by upewnić się, że wąż pozostał w środku wraz z uzewnętrzniającym
ochoczo swe cierpienie Zerem) i ruszyły w losowym kierunku. Kiedy wreszcie
krzyki basiora przestały być słyszalne, oboje odetchnęli z ulgą.
- Nie wiem, czy on wytrzyma choć ułamek tego, co chcesz mu zgotować – odezwała się
szczurzyca.
- Cóż, będzie musiał – odparł Kali. – Dopóki nie odpokutuje za swoje obrzydliwe
zbrodnie…
- Żebyś tylko nie przegiął – przerwała mu ostrzegawczo. – Inaczej mieliby
obowiązek torturować ciebie, a tego chyba nie chcemy?
- Nie chcemy. Będę uważał, Pani Doktor.
- Uważać! – parsknęła śmiechem. - Kiedy ostatnio uważałeś, to prawie skończyłeś
jako kaleka. Ale nie martw się, przypilnuję cię tym razem.
Basior uniósł brew w zdziwieniu; lekkim tonem oznajmiła, że zamierza dalej utrzymywać
z nim kontakt, a nawet wmieszać się w sprawy, jak by nie patrzeć, zawodowe. Harace
udało się jednak nie zauważyć tego gestu, gdyż zajęła się swobodnym oglądaniem
przydrożnych roślinek, co dobitnie dowodziło tego, że nie widzi w swoim
podejściu niczego niecodziennego.
W momencie, gdy ponownie otwierała pyszczek, by rzucić jakąś uwagę, nagle
zamarła.
- Słyszałeś to?
- Co? – spytał Kali, lecz po chwili i do niego dotarł cichy szlelest. – Ach, to
tylko…
- PARSZYWA PRZEROŚNIĘTA GLIZDA W TRAWIE! ALARM! – wrzasnęła Haraka, w dzikim
pędzie tratując źdźbła. A raczej zrobiłaby to, gdyby czyjaś łapa nie spoczęła na
jej ogonie. Odwróciła się błyskawicznie, a w jej oczach płonęła furia. –
Puszczaj mnie w tej chwili! Ta dżdżownica planuje zamach! TERRORYSTA!
- Żaden terrorysta! Uspokój się, bo… - W tym momencie z krzaków wypełzł
rozzłoszczony Sergiusz. – Obydwoje się uspokójcie! Sergiuszu, co ty tu robisz?
Wąż syknął tylko, po czym prychnął pogardliwie pod adresem szczurzycy, na co ta
odsłoniła zęby.
- Dlaczego nie możecie się zwyczajnie pogodzić…?
- Wyjaśnię to najprościej jak się da, jeśli tylko raczysz łaskawie zejść z
mojego ogona – powiedziała Haraka, gromiąc jeszcze Sergiusza spojrzeniem. Po
chwili była wolna. - A więc: Węże.
Jedzą. Szczury.
Źrenice gada rozszerzyły się w zdumieniu.
- Jak śmiesz! – syknął z wściekłością. – To wy atakujecie nas! Jak możesz sugerować,
że wziąłbym do pyska coś tak obrzydliwego, jak twój wyłysiały ogon?
To była najdłuższa wypowiedź węża od momentu, w którym szczurzyca go napotkała,
i prawdopodobnie jedna z dłuższych w ogóle.
- Twierdzisz, że kłamię? – Zmrużyła oczy. – Poczekaj, aż…
- Haraka, w jaki sposób Sergiusz miałby cię zjeść? – przerwał jej Kali, zapewne
zirytowany całą sytuacją, co aktualnie szczurzycy nie obchodziło. Chociaż ciekawie
było słyszeć z jego pyska swoje imię zamiast nazwy zawodu.
- Może i ten akurat jest mały. Ale co, jak urośnie?... – wyszeptała proroczo.
Sergiusz nie odpowiedział, a jedynie głośno wypuścił nozdrzami powietrze.
- A inaczej, skoro on mnie nie zje, to niby ja go mam zeżreć!? Te łuski są obrzydliwe!
Takie śliskie i… śliskie.
- Może już Pani Doktor skończyć? – poprosił basior, a wąż przytaknął
zadowolonym spojrzeniem. Haraka rzuciła Kalemu mordercze spojrzenie, po czym
jej pyszczek się rozjaśnił.
- Oczywiście – powiedziała z przerysowanym spokojem. – Jeżeli tylko weźmiesz
mnie na grzbiet.
- Co?
Szczurzyca jednak zdążyła już wskoczyć na wilka i teraz sadowiła się gdzieś
w okolicy kłębu.
- Ej! – prychnął basior, odwracając głowę. – Nie ma tak. Złaź ze mnie.
- Cicho, szkapo – odparła, rozglądając się. – No, niezły widok masz z góry.
Świetnie.
- Mówię poważnie.
- Ja też. Z dołu wszystko wygląda inaczej.
- Nie chodziło mi o…
- Już, już. Jeszcze ci język odpadnie z wysiłku. Dalej! Ruszamy po matę
dźwiękoizolacyjną!
- Jaką matę!?
- Dźwię-ko-i-zo-la-cyj-ną, mówię przecież! Wio!
- Dosyć tego. – W głosie wilka zabrzmiała ostrzegawcza nuta. – Jeżeli zaraz nie
przestaniesz mnie obrażać i nie znikniesz z mojego grzbietu, to będę cię musiał
zrzucić.
Szczurzyca posmutniała lekko. Przekaz był jasny: koniec żartów.
Ponieważ jednak Pani Doktor jest z natury ryzykantką…
- Przegryw – rzuciła bezgłośnie w stronę Sergiusza, po czym prędko wspięła się
po miękkim futerku na szyi Kalego na czubek jego głowy.
- Co ty…
- A mogę tutaj? – powiedziała przesłodzonym głosem dziecka, które za wszelką
cenę chce dostać lizaka. – O łepku nic nie mówiłeś.
- Spadaj stamtąd.
- Będę grzeczna…
Z tyłu dało się słyszeć pogardliwe prychnięcie Sergiusza. Wilk westchnął.
- Jeżeli będziesz trzymać język za zębami, to zgoda. Ale idź do tyłu, bo
przeszkadzasz.
- Dobziu, przepraszam – odparła, gnieżdżąc się gdzieś w sierści przed karkiem. –
Czyli nie mogę nazywać cię szkapką?
- Nie. – Mimo irytacji i zmęczenia sytuacją w głosie Kalego dało się słyszeć
śmiech – jakby dostrzegł teraz absurd tej sytuacji.
- A osiołkiem?
- Po prostu siedź cicho. – Odwrócił głowę w jej stronę, co wymagało pewnego
wysiłku. – Myśli Pani Doktor, że mata dźwiękoizolacyjna powstrzyma krzyki tego
partacza?
- Warto spróbować – wzruszyła ramionami. – Gdzie to tutaj sprzedają?
- Obawiam się, że nigdzie.
- Cóż, w takim razie im prędzej wyruszymy, tym lepiej – podsumowała raźno. Kali
przewrócił oczami (czego akurat nie mogła zauważyć) i ruszył z miejsca.
- Wio, koniku – wyszeptała niemal bezgłośnie Haraka, patrząc melancholijnie w
dal niczym kowboj przemierzający step.
<Kali? Ja nie umieć pisać>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz