15.10.2018

Od Mateo, znów do nikogo

Minęło parę dni. Parę? Raczej wiele. W sumie nie wiem, nie obchodzą mnie one za bardzo. Większość wygląda tak samo. Do czasu. Na razie są cierpliwi, ale wiem, że to się kiedyś skończy.
Ziewnąłem na znak, że jeszcze nie umarłem, po czym wygrzebałem się z mojej pieczary.
- Wychodzę – oznajmiłem na progu. I wyszedłem.
Oślepiło mnie światło. Niemal po omacku zakręciłem i idąc wzdłuż kamiennej ściany, zająłem się podziwianiem kształtu kamyczków. Ach, jakie piękne było to, że każdy, dosłownie każdy był inny, a mimo to tworzyły jedną całość w postaci tej uroczej ścieżynki!
Uśmiechnąłem się do siebie i odtrąciłem jeden z nich w piach na poboczu. Bam.
Słońce już nie raziło moich oczu, mogłem z łatwością iść dalej i podziwiać widoczki. Opadające z drzew liście stanowiły zaiste miód dla moich oczu. Po wiosenno-jesiennym życiu więdną tak nagle i prędko, opadając na ziemię, by ostatnim tchnieniem ucieszyć oko patrzącego, zanim zgniją pod śnieżnym kobiercem.
Czy to naprawdę tak źle, że identyfikuję się ze spadającym listkiem, skoro są takie ładne?
Usłyszałem trzask w krzakach za mną.
- Dzień dobry – powiedziałem, nie odwracając się. Przywykłem do nich. Niech idą, skoro muszą, mnie to nie przeszkadza.

***
Wilk szedł skrajem lasu, wysoko unosząc matowoczarne łapy. W pewnym momencie przystanął i zapatrzył się na rozciągający się po lewej stronie klif.
- Ładne urwisko – stwierdził, podchodząc niezbyt ostrożnie do krawędzi; poniżej rozciągał się widok na zieloną dolinę, środkiem której płynął strumyk.
Serce obserwującej go z niedaleka Temmie zabiło żywiej. Może i było to nierozsądne, ale postanowiła na razie nie reagować. Może jej brat wreszcie zdrowieje?
- Tak, ładne… - powtórzył, jeszcze raz ogarniając wzrokiem przestrzeń pod nim. – Aż kusi, żeby z niego skoczyć.
W młodszej waderze po raz kolejny umarła nadzieja.

Z wnętrza dobiegło go ciche „proszę”. Wszedł do środka.
- Składam wypowiedzenie – oznajmił dźwięcznym głosem, kładąc na stole równy stosik papierów.
- Mhm… Co? Ach, tak. Rozumiem, możesz iś… - Lia odwróciła się i urwała nagle. – Wszystko w porządku?
Mateo spojrzał na nią sympatycznie; światło wpadające przez okno błysnęło na zwężonych źrenicach, sprawiając, że tęczówki zdawały się jeszcze bledsze.
- Chodzi o oczy? Wiem, wyglądają inaczej niż kiedyś. Coś nie tak?
- Nie, nic – wymamrotała, przerzucając dokumenty. Można było założyć się o sporą sumę, że nie interesowały jej zapisane drobnym maczkiem stronice.
- Wspaniale. Zawiadomię więc Tenshi – uśmiechnął się grzecznie, po czym skierował się do wyjścia. – Bywaj zdrowa, Alfo.
Lia nie odpowiedziała. W zachowaniu Mateo było coś bardzo niepokojącego.
Ale dopóki są monsterki, jakoś to będzie.

***
Teraz już nie próbowała się chować, szła ze mną ramię w ramię, jakby bała się, że nagle upadnę.
- Jeśli nie chcesz pracować – odezwała się niepewnie – to dlaczego nie oddasz kluczy do Zakątka Demonów?
Skrzywiłem się. Wróciło uczucie, przypomnienie sobie nazwy którego zajęło mi dłuższą chwilę. Złość. Może zmieszana z bólem. W duchu przekląłem się za durny sentyment.
Jeśli ktoś nie wie, Zakątek Demonów to ogólnie przyjęta nazwa dla pracowni egzorcystycznej. Jest tam parę przydatnych przedmiotów, no i wielka księga, z której pokolenia pochłaniały wiedzę o tych okropnych bytach. Odpowiedź na pytanie? Nie wiem. Chciałem oddać je dzisiaj; biorąc pod uwagę to, dlaczego w ogóle zapragnąłem je mieć, trzymanie się tego miejsca nie miało sensu. A jednak nie mogłem i to mnie złościło. Niepokojące. Jako istota, której los z góry jest przesądzony, a egzystencja już przestała mieć znaczenie, nie powinienem się denerwować.
- Niedługo pewnie zrobię i to – odparłem. – Jakoś nie miałem dziś ochoty.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz