12.10.2018

Od Haraki CD. Kalego

Otworzyła oczy. Kalego już nie było.
- Pięknie – mruknęła pod nosem, chociaż w środku bardziej niż zła była zaniepokojona. Co tu się stało? Czy ten dureń jest ranny? Strzelali…
Wzdrygnęła się, po czym pośpieszyła do poszkodowanej. Leżała w całkiem sporej kałuży krwi.
- Hej! – zawołała cicho szczurzyca, uderzając ją ogonem w policzek. Nie zareagowała. Nieprzytomna, wspaniale. Haraka szybko odnalazła rany i skrzywiła się na ich widok. Trzeba było szybko zatamować krwotok, ale oczywiście nikogo do pomocy nie ma, nawet ekwipunku brakuje. Zawęszyła; w pobliżu na nieszczęście nie było żadnego wilka, a nawet, gdyby był, metaliczny odór krwi nie pozwalałby jej go wyczuć. Nie mogła nawet dokładnie zbadać obrażeń.
Kiedy się rozejrzała, nieopodal dostrzegła liście nad wyraz wyrośniętej babki. Sposoby dziada pradziada może i działały w przypadku obrażeń, które on sam odnosił, ale jakiś zmięty listek na ranę postrzałową…?
Nie było jednak innego wyjścia. Szybko podbiegła do kępy, zerwała kilka pędów, potem zebrała łodyżki jakiejś długiej trawy i zabrała się do roboty. Najprawdopodobniej wda się zakażenie, ale to i tak będzie lepsze niż wykrwawienie się ofiary tych dwunogów, prawda?
Starając się powstrzymać wciąż sączącą się z ran krew, zauważyła jeszcze jedną rzecz. Posoka na ziemi nie należała tylko do wadery, co więcej, było jej pełno wszędzie wokół – na pniach drzew, na łodygach krzaków. Szczurzyca patrzyła na to wszystko i narastał w niej coraz większy lęk. Oprzytomniała. Trzeba przenieść ranną w bardziej dogodne miejsce.
Nie namyślając się długo, ruszyła w stronę, z której wyczuwała zapach Kalego. Prędko przesadzała kolejne kępki trawy, szybko odnalazła wilka skrytego w zaciszu krzaków. Na jego futrze było widać krew.
- Kali? – zapytała ze ściśniętym gardłem. – Co się tam stało..?
- Nic ważnego – odpowiedział, nie patrząc na nią. – Powiedziałem, daj mi chwilę…
Łuskowata bestia wydała z siebie syknięcie o jasnym przekazie.
- Ale tamtą waderę trzeba przenieść, a ja przecież nie mam jak!
- Gdzie? – zapytał tylko wilk.
- Do szpitala. Ale co się…
Następna chwila zlała się w kilka niewyraźnych słów, kłapnięć zębami, kolorowych plam i trochę wariackiego pędu. Kiedy minęła, Haraka znajdowała się już obok poszkodowanej wilczycy na łóżku szpitalnym.
- Jak… - wymamrotała pod nosem, po czym odwracając się, krzyknęła – Czekaj!
Ale czarny wilk już zniknął za drzwiami.
- Rose! – wrzasnęła medyczka, czując, że opada z sił. – Zajmij się nią – powiedziała, nie sprawdzając nawet, czy wilczyca słucha. Zeskoczyła ciężko z łóżka i podreptała w stronę okna. Wyskoczyła, do ziemi było blisko. Czując, jak powieki same jej opadają, wtoczyła się do małej jamki pod rosnącą tuż obok szpitala wierzbą, gdzie zdarzało jej się sypiać. Wiedziała, że to nie zmęczenie mięśni, tylko umysłu, który miał już serdecznie dość tego dnia.
Otępiała, rzuciła się na posłanko z liści i od razu zasnęła.

<Kali? Nie martw się, ona znów do ciebie jutro przyjdzie >:3>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz