Rose lawirowała pomiędzy stoiskami wypełnionymi po brzegi przeróżnymi ozdobami, wypatrując czegoś ciekawego. Większość z nich prezentowała się następująco: słodycze, upiornie wyglądające dynie, maski, kolorowe serpentyny... I wiele więcej. Zbyt dużo, by wymieniać dalej.
- Mam już cukierki... - mamrotała pod nosem wadera, odtwarzając w głowie listę zakupów. - Może już starczy? W sumie, powinnam już mieć wszystko... - zamyśliła się i zatrzymała, spoglądając do torby, w której schowała zakupione rzeczy. Stała tak przez chwilę, gdy nagle z zadumy wyrwało ją ciche szlochanie. Wadera rozejrzała się dookoła, usiłując dojrzeć jego źródło; okazał się nim być mały szczeniak, siedzący na uboczu. Nie zastanawiając się długo, podeszła do niego i cichym, przyjaznym głosem spytała:
- Coś się stało?
Szczeniak popatrzył na nią swoimi smutnymi, opuchniętymi od płaczu oczami, nadal pochlipując. Po chwili udało mu się uspokoić na tyle, bo cokolwiek powiedzieć.
- N- no bo... - zaczął chlipiać - Nie chcę chodzić po watasze w ha-haloween, do tego nie mam stroju i-i.... i zostanę teraz sam w sierocińcu i... - wadera popatrzyła na niego i lekko, przyjemnie się uśmiechnęła, po czym usiadła obok niego i owinęła jego łapy swoim ogonem.
- Czy to powód do płaczu? Przecież można robić tyle wspaniałych rzeczy będąc samemu w jaskini! - usiłowała pocieszyć szczeniaka. Ten spojrzał na nią wielkimi zapłakanymi oczami
- Tak?
- Mhm! Na przykład, gdy Tori była mała - wzięła za przykład jednego ze swoich szczeniąt - Lubiła czytać, lub zamalowywać całą jaskinię farbą. Ewentualnie próbowała eksperymentować na jedzeniu - samica wstała i zaczęła iść przed siebie.
- Idziesz? jak chcesz to cię odprowadzę - uśmiechnęła się do szczeniaka, który zaraz potem znalazł się obok jej łap, i wskazał drogę do swojego domu.
- Mam już cukierki... - mamrotała pod nosem wadera, odtwarzając w głowie listę zakupów. - Może już starczy? W sumie, powinnam już mieć wszystko... - zamyśliła się i zatrzymała, spoglądając do torby, w której schowała zakupione rzeczy. Stała tak przez chwilę, gdy nagle z zadumy wyrwało ją ciche szlochanie. Wadera rozejrzała się dookoła, usiłując dojrzeć jego źródło; okazał się nim być mały szczeniak, siedzący na uboczu. Nie zastanawiając się długo, podeszła do niego i cichym, przyjaznym głosem spytała:
- Coś się stało?
Szczeniak popatrzył na nią swoimi smutnymi, opuchniętymi od płaczu oczami, nadal pochlipując. Po chwili udało mu się uspokoić na tyle, bo cokolwiek powiedzieć.
- N- no bo... - zaczął chlipiać - Nie chcę chodzić po watasze w ha-haloween, do tego nie mam stroju i-i.... i zostanę teraz sam w sierocińcu i... - wadera popatrzyła na niego i lekko, przyjemnie się uśmiechnęła, po czym usiadła obok niego i owinęła jego łapy swoim ogonem.
- Czy to powód do płaczu? Przecież można robić tyle wspaniałych rzeczy będąc samemu w jaskini! - usiłowała pocieszyć szczeniaka. Ten spojrzał na nią wielkimi zapłakanymi oczami
- Tak?
- Mhm! Na przykład, gdy Tori była mała - wzięła za przykład jednego ze swoich szczeniąt - Lubiła czytać, lub zamalowywać całą jaskinię farbą. Ewentualnie próbowała eksperymentować na jedzeniu - samica wstała i zaczęła iść przed siebie.
- Idziesz? jak chcesz to cię odprowadzę - uśmiechnęła się do szczeniaka, który zaraz potem znalazł się obok jej łap, i wskazał drogę do swojego domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz