Lawirujące, ciemne języki mroku
wykonywały swój taniec, przenosząc mnie kawałeczek po kawałeczku do siedziby
Cieni. Od zawsze ta część teleportacji sprawiała u mnie ciarki. Uczucie
rozrywania ciała i składania go na nowo nie było ani odrobinę przyjemne. Na
szczęście nie byłam aż tak często wzywana do siedziby Cieni jakby się wydawało.
Co najwyżej na coroczne święta najkrótszej nocy, oraz na inne, specjalne
okazje. Nie należałam do szlachty, która to co pełnie spotykała się w głównej sali
wraz z wodzem, omawiając ważne dla organizacji kwestie. Nie smuciło mnie za
bardzo to, że jestem zwykłym członkiem, przynajmniej oszczędzam sobie bólu.
Wracając, po chwili
zmaterializowałam się cała w grocie – siedzibie cieni. Do moich nozdrzy dotarł
smród stęchlizny i pleśni. Czasem się zastanawiam czy w ogóle tutaj sprzątają.
W końcu wódz posiada tyle sprzątaczek i służek. Nie do wiary, że swego rodzaju
wiatrołap jest w aż takim stanie. Różnił się zupełnie od zadbanej Sali biesiadnej,
gdzie to, co krok paliły się białe jak śnieg świece, lewitujące lub stojące na
pozłacanych świecznikach.
Ruszyłam kłusem przez werandę,
kierując się w stronę przyozdobionego wzorami kwiatów wejścia do korytarza. Ciekawe, komu chciało się rzeźbić te wzory w
kamieniu, i tak to przecież kiedyś się załamie i nici będzie z tych pięknych
kwiatów. Gdyby nie jelenia czaszka na samym szczycie łuku, nie pasowałoby w
ogóle do klimatu organizacji. Normalny wilk mógłby uznać, że jest to jakieś
stowarzyszenie wilków-wegetarian, czczących zielsko, swoje pożywienie.
Przeszłam pod łukiem, tak jakbym
właśnie przeteleportowała się z jednego miejsca do drugiego. Miły powiew
wiatru, niosący ze sobą specyficzny, ale piękny w swojej różnorodności zapach
nieznanych kwiatów uderzył we mnie jak morska fala w przybrzeżny klif. Wsłuchiwałam
się w szum pustego korytarza, jakbym właśnie znajdowała się w głębi gęstej
puszczy, przerywanego stukotem moich pazurów o wypolerowane kafelki.
Po kilku minutowym kłusie w końcu
dotarłam do Sali biesiadnej, w której czekał jeden z wyższej szlachty i dwie
inne wadery. Pierwsza z nich, była nienaturalnie wysoką i chudą waderą, z
wyraźnie zaznaczonym kłębem i opadniętą szyją. Garbuska posiadała lekko
przybrudzoną jasno-brązową sierść w białe, wielkie łaty oraz długą, jakby
tłustą grzywkę. Rozglądała się gorączkowo po pomieszczeniu, błądząc swoimi
wielkimi, fiołkowymi oczami po wszystkich kątach.
Zupełnym jej przeciwieństwem była
druga, o wiele niższa wadera, chociaż tak jak poprzednią łączyła jej mała masa
ciała. Pudrowo-różowa sierść z kremowymi akcentami lśniła w odblasku świec,
jakby była zrobiona z samego złota czy innego metalu. Drobniutka, niska i
chudziutka. Zdawała się nie pasować w żaden sposób do Cieni. I wtem się
odwróciła do mnie pyskiem. Nie zaprzeczam, przeszły mnie ciarki gdy spojrzała
na mnie swoimi czerwono-czarnymi oczami, chociaż jej wyraz pyska pokazywał
zupełny spokój. Sierść pod jej oczami była ciemniejsza niż reszta ciała, można
by powiedzieć, że czerń jej długich, pionowych znamion pochłaniała pobliskie
światło, zamraczając otoczenie.
– Więc jesteście już wszystkie – odrzekł basior, kiedy ja
dołączyłam do szeregu. – Mogę więc zaczynać z wyjaśnieniami…
C.D.N
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz