27.10.2018

Od Kory do kogoś

Spojrzałam z pretensją na furkoczącego panicznie w locie szpaka. Te bydlęta zawsze zbyt prędko orientują się w sytuacji, jakby nie mogły z tym poczekać sekundki dłużej. Potrząsnęłam głową, na którą zdążył mi już spaść jakiś niesforny listek, po czym ruszyłam w podskokach przed siebie.
Szpak, który zdołał mi uciec, był prawdopodobnie jednym z ostatnich, które dane mi było zobaczyć w tym roku na terenach tej watahy. Kiedy biegłam, spod moich łap co i rusz dobiegały pluski uginających się zamokłych liści, a co jakiś czas słyszałam też pękanie żołędzia. Świat tonął w ciepłych barwach, w całym ich bogactwie od koloru ciemnobrunatnomłododrzewnego po odcienie zielonkawożółtolistne. Słowem, zapanowała jesień. Gdyby nie wiązało się to z ochłodzeniem, brakami w zwierzynie i katarem, pewnie w ogóle by mnie to nie obeszło.
Prychając co chwilę, gdyż po nosie smagały mnie łyse gałązki, dotarłam do sporej polany. Rozejrzałam się; podczas bardziej przyjaznych pór roku zapewne tętniło tu wilcze życie. Chociaż w zasięgu wzroku nie było nikogo prócz dwóch spacerujących w oddali sylwetek, do których wolałam się nie zbliżać, czuć było wyraźnie ślady zapachowe wielu, wielu różnych wilków. Przynajmniej żadnych świeżych w pobliżu. Odetchnęłam z ulgą i przekradłam się pod osłoną rzadkich krzewów w stronę sierocińca, który znajdował się nieopodal.
Z miejscem tym nie wiązałam żadnych pozytywnych uczuć czy miłych wspomnień, chciałam jednak zobaczyć, jak wygląda teraz. Może jeszcze ponabijać się trochę z grzecznych szczeniaczków, które siedziały tam i rozwiązywały kolorowe rebusy... Dobra, prawda jest taka, że gdyby miała, jak niegdyś, miseczkę farby, zaraz pokryłabym od góry do dołu ściany przybytku niepochlebnymi malowidłami, a resztkę kolorowej paciai wylała na próg, by upiększyć łapki personelu. Ale że farbek nie mam, będę się musiała zadowolić splunięciem na posadzkę czy czymś w tym rodzaju.
Przykucnęłam przy ścianie, rozejrzałam się czujnie, po czym smyrgnęłam do środka.
Widok mnie zaskoczył. Kamienna podłoga i zwierzęce futra, rozłożone na niej w charakterze dywanu, spoczywały zabłocone i zasłane brudną, liściastą papką. Gałązki walały się po całej szerokości 'sypialni', w niezatkanych otworach w skale gwizdał wiatr, a żałosne ilości zabawek leżały w pudełkach, pokryte warstewką kurzu, która przy potężniejszym podmuchu podrywała się i wirowała w powietrzu. Na dodatek nie było tu żywej duszy. Choć myślałam, że to niemożliwe, z tego miejsca biła jeszcze intensywniejsza aura smutku, goryczy i samotności, niż wcześniej.
Patrząc na ten bajzel, coś sobie uświadomiłam: od pewnego czasu, w zasadzie od dnia, w którym obudziłam się po raz pierwszy w tej norze, na terenie watahy nie widziałam ani jednego szczeniaka. Było to dziwne uczucie, w starym miejscu zamieszkania otaczały mnie hordy dzieciaków, a teraz...
Wzdrygnęłam się. Nie, nie było to smutne, bo tak durnego towarzystwa nie potrzebuję. A dorośli nie znają się na niczym i przez to robienie im kawałów jest zabawniejsze.
Odwróciłam się, łapami zagarnęłam do środka jeszcze kilka liści, po czym ruszyłam w stronę wyjścia z tej zapchlonej imitacji jaskini.
Na progu poczułam niespodziewany zapach: całkiem świeży trop szczenięcia, i zatrzymałam się w pół kroku.
Obejrzałam się - ani jednej żywej duszy. Wiatr zaszumiał głośniej, tak, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
Z myślą, że musiało mi się wydawać, wybiegłam z sierocińca.

***
- Przestańcie wreszcie spadać! - warknęłam zirytowana na liście, z których jeden właśnie przeleciał mi koło nosa, panosząc się w moim polu widzenia czerwonym skrawkiem materii organicznej.
Nic to nie dało. Wciąż spadały, jak na złość, może nawet intensywniej, niż przedtem. Po co komu jesień?
Jesień jest potrzebna naturze, by przygotować się na srogą i nieprzyjazną zimę - drzewa zrzucają liście, by ograniczyć parowanie wody, a zwierzęta zbierają zapasy... Sama zima natomiast-
Cicho! ~ rozkazałam wewnętrznemu głosowi, który zawsze musiał wtykać swój mentalny nos w nie swoje sprawy. Co ciekawe, posłuchał.
A może po prostu zamilkł z ulgi, gdy po godzinnych poszukiwaniach, których przedmiotu właściwie nie znałam, moim oczom ukazało się wejście do jaskini.
No właśnie, nie wiem, co chciałam odnaleźć na tych durnych, kolorowych terenach Watahy Mrocznych Skrzydeł. Po prostu coś we mnie chciało, żebym wyruszyła, toteż zrobiłam to, bo nie lubię, kiedy wewnętrzne głosy wcinają mi się w odpoczynek. W ciągu ostatnich kilku godzin zdążyłam już przemoknąć do suchej nitki i parokrotnie wpaść w frustrację z błahych powodów, a oto teraz stałam przed wejściem jak wiele innych wejść i z niewiadomego powodu czułam satysfakcję. Wlot wyglądał jak wszystkie inne, a jednak najwyraźniej jest coś, co odróżnia go od innych, gdy stanie się przed nim mokrym i zziębniętym, a tymczasem on prowadzi prawdopodobnie do suchej i przytulnej jaskini...
Poza tym, było ku temu zadowoleniu więcej powodów, ale nie umiałam ich określić. Czym prędzej weszłam do środka.
Z początku było zupełnie ciemno, a wiatr hulał w zimnym korytarzu; jednak w miarę, jak posuwałam się w głąb, robiło się ciszej i przyjemniej. Nie było nawet tak chłodno, jak zazwyczaj jest w dzikich, niezamieszkanych grotach. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, okazało się, że jaskinia bynajmniej nie jest dzika i niezamieszkana.
- Halo? - zawołałam bez namysłu, kiedy wilk poruszył się zaskoczony w cieniu.
<Ktoś?>


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz