Przyjrzałem się ciastku. Niestety, wygląd nie zdradzał zatrucia ani złego smaku. Przy akompaniamencie rodzinnego gwaru spróbowałem. Było kruche i chrupiące z wierzchu, natomiast w środku przyjemnie miękkie. W zasadzie stanowiło swego rodzaju ideał małej formy cukierniczej.
Jeszcze raz rzuciłem okiem na wejście. Miłego Halloween.
***
Luna wyjrzała przez okno. Zapadał zmrok, rozjaśniony gdzieniegdzie przez wykrzywione w wywołującym dreszcz na plecach uśmiechu światełka latarni. Słychać było pierwsze chichoty i kroki niedoszłych morderców, choć szaleństwo tej nocy jeszcze się nie zaczęło.
Powiodła wzrokiem po domu. Szczeniaki, które przestały być już szczeniakami, zajmowały się swoimi sprawami i tylko Ren wyglądał, jakby cieszył się z nadchodzącego wydarzenia. Kagekao jeszcze nawet nie spróbował się wymknąć. Panował względny spokój.
Tyle że…
- Gdzie jest Mateo? – niemal krzyknęła, z głosem piskliwym z niepokoju. W tym momencie zawyła syrena.
Tymczasem Mateo przemieszczał się właśnie w nieokreślonym kierunku jedną z głównych dróg watahy. Wokół niego panował istny chaos: wilki krzyczały, piszczały, z oddali dobiegały śmiechy, niejednokrotnie usłyszał odgłos ciała padającego na ziemię. Zastanawiał się, dlaczego nie zabiją też jego. W pewnym momencie nawet „przypadkiem” prawie wpadł na zamaskowanego zabójcę, ten jednak odskoczył tylko z zakłopotaniem i odbiegł w mrok. Zdawało się, że wszyscy omijają go jak najszerszym łukiem. Czy bali się samotnego wilka, drepczącego po kocich łbach? Niemal go to zirytowało.
Wkrótce nadeszła noc tak czarna, że basiora praktycznie nie było widać – jedynie nikłe księżycowe światło odbijające się od namalowanych na sierści kości zdradzało jego obecność. Powoli oddalał się od gęsto zamieszkanych obszarów, jednak krzyki ofiar i zabójców niosły się i wciąż z łatwością do niego docierały.
Uniósł głowę, kiedy oprócz zapachu krwi do jego nozdrzy dotarł jeszcze inny aromat.
Ciasteczka.
Uśmiechnął się szerzej.
Kilka minut później był już na miejscu.
Uważnie zbadał kosz ze smakołykami, ku protestom kilku dziwacznych zwierzaków, po czym usiadł nieopodal. Po niedługim czasie stworzonka stwierdziły, że nie stanowi zagrożenia, i tylko pochrupywały w milczeniu ciastka. Sam Mateoś zaś siedział, potem leżał, wpatrzony w mrok okropnej nocy, a blaski świec umieszczonych w wydrążonych dyniach sprawiały, że wyglądał jeszcze bardziej niepokojąco niż zazwyczaj.
<hehehe>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz