Kilkakrotnie prosiłem medyków, żeby w końcu obudzili waderę, ale oni tylko powtarzali, że wolą poczekać, aż obudzi się sama. Rozumiem, że jest poszkodowana, ale mi się śpieszy, tak? Nie mogą mnie tu wezwać, jak już wstanie? Muszą robić problem?
Chodziłem niespokojnie po korytarzu, salach i przy wyjściu, obok którego jednak zaczaiła się Rose. Nie miałem pojęcia co robić. W sumie wadera i tak po przebudzeniu musiałaby leżeć, więc co za różnica, czy śpi, czy nie? Po co ja jej do szczęścia? Może gdybym stworzył iluzję, że ona się przebudza, to by mnie puścili? Chociaż nie. Wilczyca musiałaby się gdzieś schować, a ja nie będę jej przenosić, bo jeszcze coś jej zrobię.
Dopiero po jakimś czasie poprosili mnie, żebym zadał jej kilka pytań odnośnie do wydarzenia, przez które tu trafiła. Jeśli pamiętałaby wszystko, to mógłbym iść. A jeśli nie?
... Dobrze jej radzę, aby pamiętała.
Także po każdym pytaniu dostałem rozkaz czekania pięciu minut, żeby mogła się zastanowić i odpowiedzieć.
Nie ma to, jak się spieszyć. Miałem ochotę przewrócić ten szpital do góry nogami. Pewnie zajęłoby to mniej czasu niż rozmowa z ranną.
Litości! Poprosiłem ją o szybkie i rzeczowe odpowiedzi, to zaczęła mi się rozpływać i rozgadywać o tym, jacy to ludzie są niesamowici.
Kurde, postrzelili cię tak? Bez powodu z tego, co słyszałem.
Co ty widzisz w nich dobrego?
Chciałem zadać jej te pytania, ale rozpaplałaby się już całkiem.
Około godziny potem mogłem już iść. Postawiłem na superszybki bieg. Prawie nie poczułem spadających na mnie kropelek deszczu.
Wkroczyłem do swojej jaskini. Rozejrzałem się po tym syfie. Wszytko było w gorszym stanie, niż gdy to zostawiałem. Olałem wszystkie otaczające mnie (dość głośne) dźwięki. Podszedłem do byle którego, bardziej poharatanego, mebla.
- Byli tu- stwierdziłem cicho. Wszędzie, gdzie było czuć Haraką, był też trop Sergiusza. Najwyraźniej się gonili... Nie no. Na pewno grali w berka.
A jeśli nie?
Obedrę tego gada ze skóry, jeśli jej coś zrobi- warknąłem. Trop chyba prowadził na zewnątrz, co już nie miało znaczenia. Deszcz zmył tropy, a nie wiem, od jak dawna ich nie ma. Nawet zapach w jaskini był ledwo wyczuwalny. Łaziłem nerwowo w prawo, lewo, na inne strony. Nie wiedziałem, co robić.
Zaczynałem wyobrażać sobie różne zakończenia tej sytuacji i wtedy... okazało się, że jestem strasznym pesymistą. Można mi wierzyć na słowo, że moc iluzji w takich chwilach nie pomaga. To dobijające, gdy widzisz coś, co niby utwierdza cię w tym, że dzieje się coś złego.
Kilka wizji, pozornie nic nieznaczących myśli, wbrew mojej woli wdzierających się w zakamarki mojego umysłu. Nic wielkiego. I o ile zwykle dawałem radę zapanować nad tymi imaginacjami, tak teraz po wielu próbach nie mogłem z tym skończyć. Wystarczyło tylko zapanować nad emocjami i skupić się na rzeczywistości. Czy to trudne? Niby nie, ale kiedy myślałem o prawdziwym świecie, jedna myśl zakradała mi się do czaszki i wszystko psuła. Rozwalała. Doszczętnie.
***
Żeby nie myśleć o tym, o czym nie chciałem, zająłem się ogarnianiem tego chlewu. Kiedy było już w miarę czysto, nie mogłem się na niczym skupić. Myśli kotłowały się po mojej głowie w zastraszającym tempie. Zacisnąłem zęby. Chciałem się na coś rzucić o wyładować emocje. Nagle ciche syknięcie wyciągnęło mnie z tępego wpatrywania się w ścianę. Nie ma miejsca, nie ma iluzji, a co z oczu to z serca, tak? Otóż nie zawsze, ale tym razem pomogło.
Odwróciłem się. Sergiusz zaczął pełznąć w moją stronę — chyba coś ode mnie chciał — ale nim przekroczył granicę mojej przestrzeni osobistej, odezwałem się.
- Gdzie Pani Doktor?
Nagle zatrzymał się. Myślałem, że odpowie, ale tylko spojrzał mi w oczy i minął mnie bez słowa.
- Spytałem o coś- przypomniałem o sobie. Tak jak uprzednio zlekceważył to.- Halo! Masz dzień focha, czy jak?! Co jej zrobiłeś?
- Ph.- Głosik szczurzycy odwrócił moją uwagę od Sergiusza. Skierowałem spojrzenie w stronę wejścia. Malutka medyczka ciągnęła coś, co było dla niej zdecydowanie zbyt ciężkie.- Że niby on by mi coś zrobił? Już prędzej ja bym go...- Dalej nie słyszałem. Kamień spadł mi z serca.- ... A ty miałeś mi przyprowadzić tego idiotę, Przerośnięta Glizdo.
- Odechciało mi się.- syknął gniewnie, po czym zniknął na swojej gałęzi. O ile dobrze zrozumiałem tę wymianę zdań, to...
- Do czego ci byłem potrzebny?- Haraka spojrzała na mnie jak na debila, za którego mnie najwyraźniej miała.
- No nie wiem. Może do pomocy przy wniesieniu tego czegoś do twojego domu, co?
- Ah!- Spojrzałem na to, co Haraka tutaj ciągnęła przez ten cały czas i wtargałam to do jaskini. Nie bardzo skupiałem się na tym, co to jest. Bardziej na porze. Było późno. Już po zachodzie słońca.- Ciemno...- wyrwało mi się.
- Masz rację... Właśnie! Mogę tutaj zostać na noc? Nie chce mi się teraz wracać. Tym bardziej po tym, jak musiałam robić za kuriera.- Patrzyłem, jak z łatwością wskakuje na stolik, a potem na półkę, znajdując się na wysokości moich oczu. Zdawała się pewna odpowiedzi, ale...
Że tutaj? Ze mną? Dzisiaj?
- Jeśli ci to przeszkadza, to wrócę do...
- Nie, zostań, nie przeszkadzasz- zaprzeczyłem, starając się desperacko nie podnosić głosu. Dałem radę, ale mówienie czegoś, gdy taka mała istotka znajduje się tak blisko ciebie, jest okropnie... trudne? Zasadniczo mógłbym użyć... Nie, nie, to bez sensu.
- No gdzie śpię?
- W sumie możesz...
- Czekaj, wiem!- oznajmiła głośno, po czym zanim się zorientowałem była na mojej głowie.
- Pani Doktor się przypadkiem nie zapędziła?- spytałem ironicznie.
- Raczej nie sądzę.
- Złaź mi z głowy.- zażądałem, pochylając po chwili głowę dół, żeby zleciała. Ona jednak ani myślała się odlepiać.
- No pozwól miiiii, pooooszę, ten jeden raaaz.- Niestety nie widziałem, jaką miała teraz minę, ale sądząc po samym głosie, to była to przesłodzona, pełna lukru mieszanka słodkości. Aż szkoda mi się zrobiło, że nie mogłem na nią spojrzeć.
- Załatwię ci coś innego.
- Jak dla mnie może ssspać na zewnątrz.
- Żebyś ty zaraz nie spał na tym deszczu, gadzie. Nie wiem, co w ciebie wstąpiło, ale ogarnij się i zacznij zachowywać się normalnie!
Nie odezwał się już. Po prostu opuścił jaskinię.
- To jak? Mogę tu zostać?
- Tylko ten jeden raz.- sapnąłem.
<Haraka? Coś z wonszem można zrobić>
31.10.2018
Od Meteo "Ciastka mniam"
Ostatnie stworzonka niezbyt cicho wymaszerowywały z jaskini. Z lekką nostalgią odprowadziłem wzrokiem znikający za załomem skalnym ogon Hermesa. Pamiętam tego szczeniaka, zabawne, że przez czas mojej nieobecności zdążył tak wyrosnąć.
Przyjrzałem się ciastku. Niestety, wygląd nie zdradzał zatrucia ani złego smaku. Przy akompaniamencie rodzinnego gwaru spróbowałem. Było kruche i chrupiące z wierzchu, natomiast w środku przyjemnie miękkie. W zasadzie stanowiło swego rodzaju ideał małej formy cukierniczej.
Jeszcze raz rzuciłem okiem na wejście. Miłego Halloween.
***
Luna wyjrzała przez okno. Zapadał zmrok, rozjaśniony gdzieniegdzie przez wykrzywione w wywołującym dreszcz na plecach uśmiechu światełka latarni. Słychać było pierwsze chichoty i kroki niedoszłych morderców, choć szaleństwo tej nocy jeszcze się nie zaczęło.
Powiodła wzrokiem po domu. Szczeniaki, które przestały być już szczeniakami, zajmowały się swoimi sprawami i tylko Ren wyglądał, jakby cieszył się z nadchodzącego wydarzenia. Kagekao jeszcze nawet nie spróbował się wymknąć. Panował względny spokój.
Tyle że…
- Gdzie jest Mateo? – niemal krzyknęła, z głosem piskliwym z niepokoju. W tym momencie zawyła syrena.
Tymczasem Mateo przemieszczał się właśnie w nieokreślonym kierunku jedną z głównych dróg watahy. Wokół niego panował istny chaos: wilki krzyczały, piszczały, z oddali dobiegały śmiechy, niejednokrotnie usłyszał odgłos ciała padającego na ziemię. Zastanawiał się, dlaczego nie zabiją też jego. W pewnym momencie nawet „przypadkiem” prawie wpadł na zamaskowanego zabójcę, ten jednak odskoczył tylko z zakłopotaniem i odbiegł w mrok. Zdawało się, że wszyscy omijają go jak najszerszym łukiem. Czy bali się samotnego wilka, drepczącego po kocich łbach? Niemal go to zirytowało.
Wkrótce nadeszła noc tak czarna, że basiora praktycznie nie było widać – jedynie nikłe księżycowe światło odbijające się od namalowanych na sierści kości zdradzało jego obecność. Powoli oddalał się od gęsto zamieszkanych obszarów, jednak krzyki ofiar i zabójców niosły się i wciąż z łatwością do niego docierały.
Uniósł głowę, kiedy oprócz zapachu krwi do jego nozdrzy dotarł jeszcze inny aromat.
Ciasteczka.
Uśmiechnął się szerzej.
Kilka minut później był już na miejscu.
Uważnie zbadał kosz ze smakołykami, ku protestom kilku dziwacznych zwierzaków, po czym usiadł nieopodal. Po niedługim czasie stworzonka stwierdziły, że nie stanowi zagrożenia, i tylko pochrupywały w milczeniu ciastka. Sam Mateoś zaś siedział, potem leżał, wpatrzony w mrok okropnej nocy, a blaski świec umieszczonych w wydrążonych dyniach sprawiały, że wyglądał jeszcze bardziej niepokojąco niż zazwyczaj.
<hehehe>
Przyjrzałem się ciastku. Niestety, wygląd nie zdradzał zatrucia ani złego smaku. Przy akompaniamencie rodzinnego gwaru spróbowałem. Było kruche i chrupiące z wierzchu, natomiast w środku przyjemnie miękkie. W zasadzie stanowiło swego rodzaju ideał małej formy cukierniczej.
Jeszcze raz rzuciłem okiem na wejście. Miłego Halloween.
***
Luna wyjrzała przez okno. Zapadał zmrok, rozjaśniony gdzieniegdzie przez wykrzywione w wywołującym dreszcz na plecach uśmiechu światełka latarni. Słychać było pierwsze chichoty i kroki niedoszłych morderców, choć szaleństwo tej nocy jeszcze się nie zaczęło.
Powiodła wzrokiem po domu. Szczeniaki, które przestały być już szczeniakami, zajmowały się swoimi sprawami i tylko Ren wyglądał, jakby cieszył się z nadchodzącego wydarzenia. Kagekao jeszcze nawet nie spróbował się wymknąć. Panował względny spokój.
Tyle że…
- Gdzie jest Mateo? – niemal krzyknęła, z głosem piskliwym z niepokoju. W tym momencie zawyła syrena.
Tymczasem Mateo przemieszczał się właśnie w nieokreślonym kierunku jedną z głównych dróg watahy. Wokół niego panował istny chaos: wilki krzyczały, piszczały, z oddali dobiegały śmiechy, niejednokrotnie usłyszał odgłos ciała padającego na ziemię. Zastanawiał się, dlaczego nie zabiją też jego. W pewnym momencie nawet „przypadkiem” prawie wpadł na zamaskowanego zabójcę, ten jednak odskoczył tylko z zakłopotaniem i odbiegł w mrok. Zdawało się, że wszyscy omijają go jak najszerszym łukiem. Czy bali się samotnego wilka, drepczącego po kocich łbach? Niemal go to zirytowało.
Wkrótce nadeszła noc tak czarna, że basiora praktycznie nie było widać – jedynie nikłe księżycowe światło odbijające się od namalowanych na sierści kości zdradzało jego obecność. Powoli oddalał się od gęsto zamieszkanych obszarów, jednak krzyki ofiar i zabójców niosły się i wciąż z łatwością do niego docierały.
Uniósł głowę, kiedy oprócz zapachu krwi do jego nozdrzy dotarł jeszcze inny aromat.
Ciasteczka.
Uśmiechnął się szerzej.
Kilka minut później był już na miejscu.
Uważnie zbadał kosz ze smakołykami, ku protestom kilku dziwacznych zwierzaków, po czym usiadł nieopodal. Po niedługim czasie stworzonka stwierdziły, że nie stanowi zagrożenia, i tylko pochrupywały w milczeniu ciastka. Sam Mateoś zaś siedział, potem leżał, wpatrzony w mrok okropnej nocy, a blaski świec umieszczonych w wydrążonych dyniach sprawiały, że wyglądał jeszcze bardziej niepokojąco niż zazwyczaj.
<hehehe>
NIE MA JUŻ CZASU
Dobry dżem! Tak więc. DZISIAJ CZYSTKA A CZAS NA PISANIE SIĘ SKOŃCZYŁ. Na dole macie listę. Trzeba napisać co najmniej dwa opowiadania by zaliczyć przetrwanie! Jak nie to Lia się zajmie wami na czystce, oke? No więc pisu, pisu, bo mamy tutaj dużo nierobów, którzy nie raczyli nawet powiadomić o nieobecności. A właśnie. Od teraz NIEOBECNOŚCI NIE PRZYJMUJĘ! NIE MA TAK! A niżej listełka c: (uwierzcie, nie chciałam tego robić. Było to dla mnie niepotrzebne, ale najwyraźniej TRZEBA).
Legenda:
Czerwone - Giniesz marnie.
Pomarańczowe - Jeszcze jedno! Może jednak nie zginiesz!
Zielone - Siedzisz sobie w domku albo zabijasz. Jesteś nietykalny.
WADERY
1. Lia
2. Luna
3. Yuko
4. Megami
5. Sora
6. Kaja
7. Ignite.
8. Sarafina.
9. Solara.
10. Coffe
11. Mauvais
12. Shila
13. Lumturi
14. Tenshi
15. Rose
16. Cassandra
17. (Zalicza się? xD) Haraka
BASIORY
1. Kagekao
2. Mateo
3. Demon
4. Nitaen
5. Kali
6. Zero (on już w sumie jest martwy ale.. no)
7. Nox
8. Six
9. Videtur
10. Ezekiel
11. Michio
12. Finn
13. Silver
14. Equel
15. Royal
16. Iwo
SZCZENIĘTA
(TO SIĘ JESZCZE ZALICZA DO SZCZENIĄT JAK NIE MA FORMÓW NIE? XD)
1. Temisto
2. Kallisto
3. Nicol
4. Ren
5. Tobias
6. Raven
7. Seven
8. Tori
9. Tora
10. Igazi
11. Castiel
(a teraz pełnoprawne szczeniaki)
1. Charlize
2. Canon
MUCHA HA HA! NIE MA JUŻ DLA WAS RATUNKU!
Umarlaki:
- Canon
- Castiel
- Seven
- Raven
- Royal
- Silver
- Finn
-Ezekiel
- Nox
- Zero (on i tak jest martwy)
- Cassandra
- Lumturi
- Ignite
- Sarafina
- Solara
- Shila
Osoby mające imiona na pomarańczowo (pomysł Lunci, ale wiesz, że ja ci mogę tego nasrać sryliard nie?) No więc teraz pomarańczowi:
I w ciągu całego miesiąca (listopad) macie napisać....
- Temisto - 4 opowiadania
- Kallisto - 4 opowiadania
- Nicol - 4 opowiadania
- Ren - 3 opowiadania
- Tobias - 3 opowiadania
- Demon - 6 opowiadania (bo ty masz tylko 1 wilka)
- Kagekao - 3 opowiadania
- Yuko - 5 opowiadania
- Luna - 2 opowiadania
A więc sumując:
Leniwc: 14 opowiadań
Luncia: 14 opowiadań
Demon: (ty masz nadal tylko 6)
I teraz kto chce zabijać? Mordulce proszę się tu wpisać c:
(ci z pomarańczowej listy też mogą)
- Lia c:
- Demo jako duch w postaci Sory
- Yuko
Legenda:
Czerwone - Giniesz marnie.
Pomarańczowe - Jeszcze jedno! Może jednak nie zginiesz!
Zielone - Siedzisz sobie w domku albo zabijasz. Jesteś nietykalny.
WADERY
1. Lia
2. Luna
3. Yuko
4. Megami
5. Sora
6. Kaja
7. Ignite.
8. Sarafina.
9. Solara.
10. Coffe
11. Mauvais
12. Shila
13. Lumturi
14. Tenshi
15. Rose
16. Cassandra
17. (Zalicza się? xD) Haraka
BASIORY
1. Kagekao
2. Mateo
3. Demon
4. Nitaen
5. Kali
6. Zero (on już w sumie jest martwy ale.. no)
7. Nox
8. Six
9. Videtur
10. Ezekiel
11. Michio
12. Finn
13. Silver
14. Equel
15. Royal
16. Iwo
SZCZENIĘTA
(TO SIĘ JESZCZE ZALICZA DO SZCZENIĄT JAK NIE MA FORMÓW NIE? XD)
1. Temisto
2. Kallisto
3. Nicol
4. Ren
5. Tobias
6. Raven
7. Seven
8. Tori
9. Tora
10. Igazi
11. Castiel
(a teraz pełnoprawne szczeniaki)
1. Charlize
2. Canon
MUCHA HA HA! NIE MA JUŻ DLA WAS RATUNKU!
Umarlaki:
- Canon
- Castiel
- Seven
- Raven
- Royal
- Silver
- Finn
-Ezekiel
- Nox
- Zero (on i tak jest martwy)
- Cassandra
- Lumturi
- Ignite
- Sarafina
- Solara
- Shila
Osoby mające imiona na pomarańczowo (pomysł Lunci, ale wiesz, że ja ci mogę tego nasrać sryliard nie?) No więc teraz pomarańczowi:
I w ciągu całego miesiąca (listopad) macie napisać....
- Temisto - 4 opowiadania
- Kallisto - 4 opowiadania
- Nicol - 4 opowiadania
- Ren - 3 opowiadania
- Tobias - 3 opowiadania
- Demon - 6 opowiadania (bo ty masz tylko 1 wilka)
- Kagekao - 3 opowiadania
- Yuko - 5 opowiadania
- Luna - 2 opowiadania
A więc sumując:
Leniwc: 14 opowiadań
Luncia: 14 opowiadań
Demon: (ty masz nadal tylko 6)
I teraz kto chce zabijać? Mordulce proszę się tu wpisać c:
(ci z pomarańczowej listy też mogą)
- Lia c:
- Demo jako duch w postaci Sory
- Yuko
Od Tenshi ,,Idem rozdawać babeczki c:"
Wszystkie ciastka i babeczkowate muffiny wpakowałam do koszyka w kształcie dyni, a rączkę obwinęłam czarną bibułą, po czym wraz z całą paradą stworków wyszłam na zewnątrz. Do tej mojej parady zaliczały się małe smoki, barano-kury, dziwne ptako-podobne małe cosie, jakieś mało psowate inne cosie i 3 feniksy. Była wyjątkowo ładna i ciepła pogoda. Wiaterek miło powiewał, a wieczorne niebo było błękitne z licznymi małymi chmurkami. Przy horyzoncie rozciągała się jaskrawa, różowa barwa mieszająca się z łososiowym i fioletem. Gdyby nie ten łosoś, niebo byłoby całkowicie otoczone w zimnych barwach. Gdzie najpierw się udać? Lii pewnie już nie ma więc... może bethy? Podobno Mateoś miał za sobą trudne chwile, a przecież byłam z nim w tej samej grupie... oczywiście o ile nie uznają mnie za mordercę łamiącego zasady, i nie przegonią albo nie zabiją... westchnęłam z rezygnacją. Raz kozie śmierć! Poleciałam więc prosto tam. Gdy znalazłam się przy wejściu, wetknęłam głowę do środka i...
- Halooooooo! Jest tam kto? Przekąski roznoszę! - To było dość ryzykowne, ale po krótszej chwili zobaczyłam znajomą twarz... chociaż już dorosłą, do tego wymalowaną
- O, cześć. Nie jesteś śmiercią w przebraniu, prawda? - spytała wymalowana twarz
- Czy śmierć z kapeluszem na głowie wołałaby do jaskini pełnej wilków, do tego przed czystką i z zamiarem rozdawania darmowych słodyczy? - spytałam z uśmiechem po chwili zawieszenia z lekkim uśmieszkiem z "CO" wymalowanym na twarzy
- Ech... taka dobra śmierć by nie istniała - westchnął i wpełzł do jaskini, co wzięłam za znak zgody. Wlazłam tam za nim, uważając na mech kamienie i inne takie, bo nie chciałam się tam zabić czy coś. Gdy weszłam głębiej zobaczyłam tam całą rodzinkę beth, w tym chyba nie dawno wkurzoną Lunę.
- Dzień dobry! Ja smakołyki roznoszę! - przywitałam się, ignorując zwierzęta... w tym Hermesa który próbował obwąchać jednego z potomków beth, który odsunął się spłoszony.. sam poczęstunek przebiegł bez większych rewelacji czy dziwnych zdarzeń, więc wizytę uznałam za udaną. Na odchodne życzyłam miłego halloween i poszłam do następnej groty. I takim sposobem obeszłam połowę watahy. Połaziłabym jeszcze trochę ale... robiło się ciemno. Westchnęłam i wróciłam do swojej jaskini. Mieszkanie samemu było przerażające, jeśli nie liczyć moich hodowlanych podopiecznych. Całą jaskinię miałam w dyniach i innych takich. Koszyk postawiłam przed wejściem na pniu z karteczką że dla chętnych.
- Reszta ciastek idzie do zjedzenia na dzisiaj - zawołałam do mieszkańców jaskini. Jaka reszta ciastek? A no taka że upiekłam jeszcze z jakieś 220... to będzie burzliwa noc...
- Halooooooo! Jest tam kto? Przekąski roznoszę! - To było dość ryzykowne, ale po krótszej chwili zobaczyłam znajomą twarz... chociaż już dorosłą, do tego wymalowaną
- O, cześć. Nie jesteś śmiercią w przebraniu, prawda? - spytała wymalowana twarz
- Czy śmierć z kapeluszem na głowie wołałaby do jaskini pełnej wilków, do tego przed czystką i z zamiarem rozdawania darmowych słodyczy? - spytałam z uśmiechem po chwili zawieszenia z lekkim uśmieszkiem z "CO" wymalowanym na twarzy
- Ech... taka dobra śmierć by nie istniała - westchnął i wpełzł do jaskini, co wzięłam za znak zgody. Wlazłam tam za nim, uważając na mech kamienie i inne takie, bo nie chciałam się tam zabić czy coś. Gdy weszłam głębiej zobaczyłam tam całą rodzinkę beth, w tym chyba nie dawno wkurzoną Lunę.
- Dzień dobry! Ja smakołyki roznoszę! - przywitałam się, ignorując zwierzęta... w tym Hermesa który próbował obwąchać jednego z potomków beth, który odsunął się spłoszony.. sam poczęstunek przebiegł bez większych rewelacji czy dziwnych zdarzeń, więc wizytę uznałam za udaną. Na odchodne życzyłam miłego halloween i poszłam do następnej groty. I takim sposobem obeszłam połowę watahy. Połaziłabym jeszcze trochę ale... robiło się ciemno. Westchnęłam i wróciłam do swojej jaskini. Mieszkanie samemu było przerażające, jeśli nie liczyć moich hodowlanych podopiecznych. Całą jaskinię miałam w dyniach i innych takich. Koszyk postawiłam przed wejściem na pniu z karteczką że dla chętnych.
- Reszta ciastek idzie do zjedzenia na dzisiaj - zawołałam do mieszkańców jaskini. Jaka reszta ciastek? A no taka że upiekłam jeszcze z jakieś 220... to będzie burzliwa noc...
Od Sory Do Lii "Stara znajoma powraca"
- Witaj Alfo.
- O, Sora. Przyszłaś tu z jakiegoś konkretnego powodu?
- Tak przyprowadził mnie tu duch.
- Co? - wadera zaprosiła mnie gestem do środka jaskini. A ja następnie znalazłyśmy się w salonie.
- Takiej szarej wadery dość niskiej. Z ciemniejszymi paskami na futrze i puszystym ogonem. - uszczegółowiłam w międzyczasie.
- Aha fajnie. A możesz go pierdolnąć ode mnie? - zdenerwowała się.
- Niby mogę... Znasz ją?
- Z twojego opisu wynika, że jest to stara znajoma która sobie umarła i mnie zostawiła na tym chorym świecie. O ile to właśnie ona. - westchnęła.
- Jiwo mógłbyś? - zwróciłam się do duszka, a ten od razu zrozumiał o co chodzi. Położył łapkę na na głowie Lii, wadera została na sekundę oślepiona.
- Co jest? - Alfa watahy zaczęła szybko mrugać, a jej oczy zamgliła szara powłoka umożliwiająca widzenie dusz.
- To może sobie porozmawiacie. - odparłam z uśmiechem i odsunęłam się od dawnych znajomych. Dając im wolna łapę do rozmowy.
- Jesteś teraz jakoś żywa nie?
- Nie. Jestem duchem. Nie mam materialnej formy.- odezwała się z zadziwiająco spokojnym głosem.
- Czyli nie czujesz bólu nie...? - powiedziała po czym przez głowę szarej wadery przeleciała pędząca z zawrotną prędkością patelnia.
- W sumie to i tam nie czułam bólu, a teraz dodatkowo nie mogę niczego dotknąć. - zaczęła narzekać szarooka.
- Było nie umierać! - umalowana na czarno wadera wydarła się na ducha z tego co mi wcześniej powiedziała o imieniu Demoness. - A poza tym po co przylazłaś tutaj w dzień czystki?
- Jest Halloween. Duchy mają większą moc co nie? - ciągnęła
- No i? Po to przyszłaś by ponarzekać że umarłaś? - mruknęła z fochem .
- Sora? - Demoness zwróciła się do mnie ignorując waderę z którą jeszcze chwile temu prowadziła dynamiczną konwersacje.
- T-tak? - byłam trochę zdziwiona tym że tak nagle przerwała rozmowę.
- Mogę cie opętać? - walnęła prosto z mostu.
- Nie ignoruj mnie! Jak to opętać?
- E-e... - nie wiedziałam co odpowiedzieć wcześniej nie zdarzało się by ktoś mnie o to pytał.
- Ja się nie odzywam w tej sprawie! Po prostu daj jej wolną drogę czy coś...
- Dobrze... ale tylko na dzisiaj.
- Dziękuje. - szepnęła i przejęła moje ciało, prostym przelotem przeze mnie. Mój umysł się uśpił. Świadomość opuściła. Zasnęłam duchem, pozostawiając ciało pod kontrolą nieznanej mi szarej wadery.
<Lia?>
- O, Sora. Przyszłaś tu z jakiegoś konkretnego powodu?
- Tak przyprowadził mnie tu duch.
- Co? - wadera zaprosiła mnie gestem do środka jaskini. A ja następnie znalazłyśmy się w salonie.
- Takiej szarej wadery dość niskiej. Z ciemniejszymi paskami na futrze i puszystym ogonem. - uszczegółowiłam w międzyczasie.
- Aha fajnie. A możesz go pierdolnąć ode mnie? - zdenerwowała się.
- Niby mogę... Znasz ją?
- Z twojego opisu wynika, że jest to stara znajoma która sobie umarła i mnie zostawiła na tym chorym świecie. O ile to właśnie ona. - westchnęła.
- Jiwo mógłbyś? - zwróciłam się do duszka, a ten od razu zrozumiał o co chodzi. Położył łapkę na na głowie Lii, wadera została na sekundę oślepiona.
- Co jest? - Alfa watahy zaczęła szybko mrugać, a jej oczy zamgliła szara powłoka umożliwiająca widzenie dusz.
- To może sobie porozmawiacie. - odparłam z uśmiechem i odsunęłam się od dawnych znajomych. Dając im wolna łapę do rozmowy.
- Jesteś teraz jakoś żywa nie?
- Nie. Jestem duchem. Nie mam materialnej formy.- odezwała się z zadziwiająco spokojnym głosem.
- Czyli nie czujesz bólu nie...? - powiedziała po czym przez głowę szarej wadery przeleciała pędząca z zawrotną prędkością patelnia.
- W sumie to i tam nie czułam bólu, a teraz dodatkowo nie mogę niczego dotknąć. - zaczęła narzekać szarooka.
- Było nie umierać! - umalowana na czarno wadera wydarła się na ducha z tego co mi wcześniej powiedziała o imieniu Demoness. - A poza tym po co przylazłaś tutaj w dzień czystki?
- Jest Halloween. Duchy mają większą moc co nie? - ciągnęła
- No i? Po to przyszłaś by ponarzekać że umarłaś? - mruknęła z fochem .
- Sora? - Demoness zwróciła się do mnie ignorując waderę z którą jeszcze chwile temu prowadziła dynamiczną konwersacje.
- T-tak? - byłam trochę zdziwiona tym że tak nagle przerwała rozmowę.
- Mogę cie opętać? - walnęła prosto z mostu.
- Nie ignoruj mnie! Jak to opętać?
- E-e... - nie wiedziałam co odpowiedzieć wcześniej nie zdarzało się by ktoś mnie o to pytał.
- Ja się nie odzywam w tej sprawie! Po prostu daj jej wolną drogę czy coś...
- Dobrze... ale tylko na dzisiaj.
- Dziękuje. - szepnęła i przejęła moje ciało, prostym przelotem przeze mnie. Mój umysł się uśpił. Świadomość opuściła. Zasnęłam duchem, pozostawiając ciało pod kontrolą nieznanej mi szarej wadery.
<Lia?>
Od Lii ,,Polska czystka ze świeżego mleka"
Miałam zamiar chodzić w tę noc po watasze. Nie, nie po to by roznosić cukierki. W tym roku miałam bardzo prosty plan przebrania i chodzenia po grotach. Chciałam też zrobić pożytek ze starego drzewa, i zrobić z niego choinkę halooweenową. Miałam wszystko gotowe tak na prawdę. Za pomocą wiatru miałam zamiar nałożyć na siebie czarną farbę, tak bym była w niej cała, łącznie ze skrzydłami. Oprócz tego moje skrzydła na bokach będą niewidzialne, na sobie będę mieć czarną pelerynę (by nie powiedzieć czarną szatę) oraz zwykłą, białą maskę, z wyciętym szerokim uśmiechem i miejscem na oczy. Co najlepsze było w tej masce? Że można było wszystko widzieć, natomiast ci z zewnątrz mieli tylko czarne zapełnienia w miejscu wycięć. Oprócz tego, maska była niczym rodem z Harry'ego Pottera. Gdy tylko dotknęła nosa (a była ona kształtem twarzy człowieka) nagle jakby cały pysk nie był dla niej przeszkodą, gdyż zmieniał się w dziwną czarną mgłę. Może dym? A gdy się ją ściągnęło po 4 sekundach pysk był taki jak na początku. Właśnie za to kocham magię. Używać będę w tym roku katan, które stworzyłam z wiatru. tak, zmaterializowałam wiatr i zebrałam go w taki sposób, że powstały lewitujące maszyny śmierci.
- A ty będziesz siedzieć gdzieś w górach co? - spytałam Crystal, która bawiła się dynią w podpalanie i gaszenie świeczki. Samica podniosła głowę i popatrzyła na mnie bokiem
- Nawet tam wystarczająca słychać krzyki i syrenę oznaczającą początek czystki.
- I jeszcze będzie widać stare drzewo z zawieszonymi na sznurach do góry nogami truchłami wilków- mruknęłam chowając cały mój zestaw do kartonu i odsyłając go gdzieś na górę.
- A mogę zjeść to ciasto które zrobiłaś?
- Nie ruszaj! - podniosłam głos - Nie chcę go stracić!
- Aż takie ważne jest dla ciebie?
- A żebyś wiedziała! Masz ciastka.
- Przejadły mi się
- To sobie zrób pierniki też chętnie zjem - zaśmiałam się - korzenne. Tobie lepiej wychodzą niż mi. Ja zawsze miałam jakieś kamienie łamiące zęby. A teraz... jak tam moje dywaniki?
- Nadal się suszą.
- Nadal? - potruchtałam do jednego z kamieni, zaczęłam skakać jeden na drugi aż wreszcie dotarłam do górnej części. Leżały tam uporządkowane, wyszorowane i suszące się skóry z dziecków Zera w różnych kolorach.
- Zrobię z tego dywany uporządkowane kolorystycznie... - zastanawiałam się - Może powieszę je na ścianach? - zaczęłam mruczeć do siebie
- Nie baw się w Rosjan! - usłyszałam krzyk Crystal z dołu
- A żeby cie te Rosjany nie zjadły! - odkrzyknęłam ironicznie. Może jednak zrobię z nich zwykłe dywaniki żeby nie deptać po zimnej ziemi. Albo dam obok tych niższych grzybów jako podpórki pod łapy żeby miło było. Chociaż można jednym z nich porobić jakieś rysunki uwieczniające życie w watasze i dać do biblioteki jako zabytek. Byłoby ciekawie. Z moich myśli wyrwał mnie obcy zapach, chociaż gdzieś już kiedyś go czułam. Ach ta skleroza. Zeskoczyłam z kamieni i podbiegłam do wejścia jaskini
- Kto tam? - spytałam
< Sora(Demo)?>
PS: Załóżmy że już wróciłam z wędrówki po dywaniki. Opowiadania o tym potem napiszę
- A ty będziesz siedzieć gdzieś w górach co? - spytałam Crystal, która bawiła się dynią w podpalanie i gaszenie świeczki. Samica podniosła głowę i popatrzyła na mnie bokiem
- Nawet tam wystarczająca słychać krzyki i syrenę oznaczającą początek czystki.
- I jeszcze będzie widać stare drzewo z zawieszonymi na sznurach do góry nogami truchłami wilków- mruknęłam chowając cały mój zestaw do kartonu i odsyłając go gdzieś na górę.
- A mogę zjeść to ciasto które zrobiłaś?
- Nie ruszaj! - podniosłam głos - Nie chcę go stracić!
- Aż takie ważne jest dla ciebie?
- A żebyś wiedziała! Masz ciastka.
- Przejadły mi się
- To sobie zrób pierniki też chętnie zjem - zaśmiałam się - korzenne. Tobie lepiej wychodzą niż mi. Ja zawsze miałam jakieś kamienie łamiące zęby. A teraz... jak tam moje dywaniki?
- Nadal się suszą.
- Nadal? - potruchtałam do jednego z kamieni, zaczęłam skakać jeden na drugi aż wreszcie dotarłam do górnej części. Leżały tam uporządkowane, wyszorowane i suszące się skóry z dziecków Zera w różnych kolorach.
- Zrobię z tego dywany uporządkowane kolorystycznie... - zastanawiałam się - Może powieszę je na ścianach? - zaczęłam mruczeć do siebie
- Nie baw się w Rosjan! - usłyszałam krzyk Crystal z dołu
- A żeby cie te Rosjany nie zjadły! - odkrzyknęłam ironicznie. Może jednak zrobię z nich zwykłe dywaniki żeby nie deptać po zimnej ziemi. Albo dam obok tych niższych grzybów jako podpórki pod łapy żeby miło było. Chociaż można jednym z nich porobić jakieś rysunki uwieczniające życie w watasze i dać do biblioteki jako zabytek. Byłoby ciekawie. Z moich myśli wyrwał mnie obcy zapach, chociaż gdzieś już kiedyś go czułam. Ach ta skleroza. Zeskoczyłam z kamieni i podbiegłam do wejścia jaskini
- Kto tam? - spytałam
< Sora(Demo)?>
PS: Załóżmy że już wróciłam z wędrówki po dywaniki. Opowiadania o tym potem napiszę
30.10.2018
Od Luny CD Kagekao
Gdy wróciłam do jaskini, nikogo w niej nie było. Nikogo, oprócz Mateo zaszytego w swoim "pokoju". Martwi mnie jego zachowanie ostatnimi czasy. Przez śmierć Kiiyuko i zaginięcie Igazi stał się jakiś... dziwny. Nie wygląda jakby był zrozpaczony, raczej... raczej wydaje się pogodny i to jest najbardziej niepokojące, no ale każdy przeżywa stratę inaczej. On przeżył podwójna stratę.
Wydaje mi się również, że Nico unika swojego przybranego brata, jakby się go bała.
Nie podoba mi się to, ale nie wiem czy da się coś zaradzić, ale spróbuję.
Wreszcie wrócili. Kagekao razem z Renem weszli jako pierwsi, a na szarym końcu wlokła się reszta - już dorosłych - szczeniaków. Tylko Ren i Kage wyglądali na zadowolonych, reszta miała miny jakby doświadczyli czegoś nieprzyjemnego.
- Gdzie byliście? - spytałam, gdy wszyscy już weszli do środka.
- Uczyłem młodych polować. - odparł lekko uśmiechnięty Kage. W sumie mogłam się tego domyślić po przyniesionej przez nich zwierzynie.
- Och, to dobrze. - przyznałam. Wreszcie nauczą się troszeczkę samodzielności.
- No, to ja pójdę się kimnąć - oznajmił mój partner, po czym udał się do naszego "pokoju".
Zaraz po tym, jak basior zniknął za rogiem, Nicol podeszła do mnie, wyglądając jakby miała się zaraz popłakać.
- Mamooo... Bo tata nie powiedział ci całej prawdy... - pisknęła zrozpaczonym głosikiem.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- No bo...
- No bo faktycznie uczył nas jak polować, ale... - przerwał jej Tobias.
- ...ale po to byśmy potrafili zabijać podczas czystki. - dokończyła Nico, a Toby przytaknął.
Zamurowało mnie. Co ten stary cap sobie wyobraża?! Ja mu zaraz dam... Tak mu nakopię, że na tyłku przez następny miesiąc nie usiądzie.
Zdenerwowana, szybkim krokiem ruszyłam do naszej części jaskini, gdzie akurat odpoczywał mój kochany mąż. Wyczujcie ten sarkazm.
- KAAAGEEE! - mój ryk rozległ się po całej jaskini.
Wydaje mi się również, że Nico unika swojego przybranego brata, jakby się go bała.
Nie podoba mi się to, ale nie wiem czy da się coś zaradzić, ale spróbuję.
Wreszcie wrócili. Kagekao razem z Renem weszli jako pierwsi, a na szarym końcu wlokła się reszta - już dorosłych - szczeniaków. Tylko Ren i Kage wyglądali na zadowolonych, reszta miała miny jakby doświadczyli czegoś nieprzyjemnego.
- Gdzie byliście? - spytałam, gdy wszyscy już weszli do środka.
- Uczyłem młodych polować. - odparł lekko uśmiechnięty Kage. W sumie mogłam się tego domyślić po przyniesionej przez nich zwierzynie.
- Och, to dobrze. - przyznałam. Wreszcie nauczą się troszeczkę samodzielności.
- No, to ja pójdę się kimnąć - oznajmił mój partner, po czym udał się do naszego "pokoju".
Zaraz po tym, jak basior zniknął za rogiem, Nicol podeszła do mnie, wyglądając jakby miała się zaraz popłakać.
- Mamooo... Bo tata nie powiedział ci całej prawdy... - pisknęła zrozpaczonym głosikiem.
- Jak to? - zdziwiłam się.
- No bo...
- No bo faktycznie uczył nas jak polować, ale... - przerwał jej Tobias.
- ...ale po to byśmy potrafili zabijać podczas czystki. - dokończyła Nico, a Toby przytaknął.
Zamurowało mnie. Co ten stary cap sobie wyobraża?! Ja mu zaraz dam... Tak mu nakopię, że na tyłku przez następny miesiąc nie usiądzie.
Zdenerwowana, szybkim krokiem ruszyłam do naszej części jaskini, gdzie akurat odpoczywał mój kochany mąż. Wyczujcie ten sarkazm.
- KAAAGEEE! - mój ryk rozległ się po całej jaskini.
Od Rose
W związku z nieubłaganie zbliżającym się Halloween, Rose postanowiła nabyć tematyczne dekoracje, którymi mogłaby ozdobić jaskinię. Nigdy nie uznawała święta duchów za ważny czas czy tradycję - był to dla niej czas zabawy i rozluźnienia. Duchy, upiory, straszne opowieści... Oczywiście nie można zapomnieć o zbieraniu cukierków! Wadera nie planowała w tym roku tego ostatniego, ale zdecydowanie musiała wyposażyć się w różnorakie słodkości. A może nawet upiekłaby ciasto? Tak, nad tym też zdecydowanie trzeba się zastanowić.
Rose lawirowała pomiędzy stoiskami wypełnionymi po brzegi przeróżnymi ozdobami, wypatrując czegoś ciekawego. Większość z nich prezentowała się następująco: słodycze, upiornie wyglądające dynie, maski, kolorowe serpentyny... I wiele więcej. Zbyt dużo, by wymieniać dalej.
- Mam już cukierki... - mamrotała pod nosem wadera, odtwarzając w głowie listę zakupów. - Może już starczy? W sumie, powinnam już mieć wszystko... - zamyśliła się i zatrzymała, spoglądając do torby, w której schowała zakupione rzeczy. Stała tak przez chwilę, gdy nagle z zadumy wyrwało ją ciche szlochanie. Wadera rozejrzała się dookoła, usiłując dojrzeć jego źródło; okazał się nim być mały szczeniak, siedzący na uboczu. Nie zastanawiając się długo, podeszła do niego i cichym, przyjaznym głosem spytała:
- Coś się stało?
Szczeniak popatrzył na nią swoimi smutnymi, opuchniętymi od płaczu oczami, nadal pochlipując. Po chwili udało mu się uspokoić na tyle, bo cokolwiek powiedzieć.
- N- no bo... - zaczął chlipiać - Nie chcę chodzić po watasze w ha-haloween, do tego nie mam stroju i-i.... i zostanę teraz sam w sierocińcu i... - wadera popatrzyła na niego i lekko, przyjemnie się uśmiechnęła, po czym usiadła obok niego i owinęła jego łapy swoim ogonem.
- Czy to powód do płaczu? Przecież można robić tyle wspaniałych rzeczy będąc samemu w jaskini! - usiłowała pocieszyć szczeniaka. Ten spojrzał na nią wielkimi zapłakanymi oczami
- Tak?
- Mhm! Na przykład, gdy Tori była mała - wzięła za przykład jednego ze swoich szczeniąt - Lubiła czytać, lub zamalowywać całą jaskinię farbą. Ewentualnie próbowała eksperymentować na jedzeniu - samica wstała i zaczęła iść przed siebie.
- Idziesz? jak chcesz to cię odprowadzę - uśmiechnęła się do szczeniaka, który zaraz potem znalazł się obok jej łap, i wskazał drogę do swojego domu.
- Mam już cukierki... - mamrotała pod nosem wadera, odtwarzając w głowie listę zakupów. - Może już starczy? W sumie, powinnam już mieć wszystko... - zamyśliła się i zatrzymała, spoglądając do torby, w której schowała zakupione rzeczy. Stała tak przez chwilę, gdy nagle z zadumy wyrwało ją ciche szlochanie. Wadera rozejrzała się dookoła, usiłując dojrzeć jego źródło; okazał się nim być mały szczeniak, siedzący na uboczu. Nie zastanawiając się długo, podeszła do niego i cichym, przyjaznym głosem spytała:
- Coś się stało?
Szczeniak popatrzył na nią swoimi smutnymi, opuchniętymi od płaczu oczami, nadal pochlipując. Po chwili udało mu się uspokoić na tyle, bo cokolwiek powiedzieć.
- N- no bo... - zaczął chlipiać - Nie chcę chodzić po watasze w ha-haloween, do tego nie mam stroju i-i.... i zostanę teraz sam w sierocińcu i... - wadera popatrzyła na niego i lekko, przyjemnie się uśmiechnęła, po czym usiadła obok niego i owinęła jego łapy swoim ogonem.
- Czy to powód do płaczu? Przecież można robić tyle wspaniałych rzeczy będąc samemu w jaskini! - usiłowała pocieszyć szczeniaka. Ten spojrzał na nią wielkimi zapłakanymi oczami
- Tak?
- Mhm! Na przykład, gdy Tori była mała - wzięła za przykład jednego ze swoich szczeniąt - Lubiła czytać, lub zamalowywać całą jaskinię farbą. Ewentualnie próbowała eksperymentować na jedzeniu - samica wstała i zaczęła iść przed siebie.
- Idziesz? jak chcesz to cię odprowadzę - uśmiechnęła się do szczeniaka, który zaraz potem znalazł się obok jej łap, i wskazał drogę do swojego domu.
Od Tenshi ,,Ciastka"
Nie miałam w zwyczaju robienie ciastek. Zwłaszcza, że ostatnio moja jaskinia została zaatakowana przez chordę magicznych stworzeń, które:
1. Te małe na mnie spały
2. Podjadano mi składniki a mięsożerne robiły bałagan
3. Nie dało się skupić na czymkolwiek.
Westchnęłam ciężko patrząc na całe otoczenie. Boże jaki bałagan. Westchnęłam cicho. Gdyby tak dało się to wszystko spalić... gdyby to wszystko było nie potrzebne... Wróciłam myślami do tamtej chwili, gdy razem z niektórymi członkami watahy tworzyliśmy dziwną grupę. Kai już się na grzbiecie nosić nie dało, z Mateo dawno nie rozmawiałam, w sumie to go nawet ostatnio nie widywałam. Wiem że złożył wypowiedzenie z hodowania zwierząt, przez co zostałam sama. Lexi też wybyła więc w sumie... jestem sama. Och... jak ja nie lubię zmian. Otworzyłam zeszyt, poszukałam jednej ze stron która była mi teraz potrzebna, po czym zaczęłam wyliczać składniki. Prawie wszystko miałam, nawet te najbardziej dziwaczne. Ale czego zabrakło? No czego? No oczywiście że cukru. Najbardziej oczywistej i niezbędnej rzeczy. Miałam zamiar chodzić przed czystką i rozdawać te smakołyki, zanim nastąpi krwawa część nocy no bo... nawet w jaskiniach nie byliśmy bezpieczni. Ostatnio kilka było zniszczonych więc... wyszłam na zewnątrz, i od razu podleciał do mnie Hermes. Był on najstarszym wyhodowanym w watasze zwierzęciem
- Cześć młodyyy... - wyszczerzyłam się do niego - Idziemy na zakupy?
- Co kupujemy?
- Cukier
- Tylko?
- Bez cukru nie ma babeczek
- A po co ci one?
- Będę przed czystką rozdawać - zaśmiałam się. Rozdawać słodkości przed czystką. Śmieszne. Wędrówka krótko zajęła, gdyż większość trasy przeleciałam... aż mi się przypomniało jak w szkole w nauce innego języka ktoś coś powiedział, i po połączeniu, zostało to przetłumaczone jako: ,,Została przeleciana, przebiegnięta i zabita" potem cała klasa kisła przez większość czasu. No ale do rzeczy. Tragarz trochę zdziwił się widząc obok mnie smoka, który obwąchiwał towar, i próbował zjeść trochę cukierków, które bądź co bądź musiałam mu kupić, ale się na ten temat nie odezwał. Teraz wystarczy robić babeczki.
<Dalszą część napisam jutro na event>
1. Te małe na mnie spały
2. Podjadano mi składniki a mięsożerne robiły bałagan
3. Nie dało się skupić na czymkolwiek.
Westchnęłam ciężko patrząc na całe otoczenie. Boże jaki bałagan. Westchnęłam cicho. Gdyby tak dało się to wszystko spalić... gdyby to wszystko było nie potrzebne... Wróciłam myślami do tamtej chwili, gdy razem z niektórymi członkami watahy tworzyliśmy dziwną grupę. Kai już się na grzbiecie nosić nie dało, z Mateo dawno nie rozmawiałam, w sumie to go nawet ostatnio nie widywałam. Wiem że złożył wypowiedzenie z hodowania zwierząt, przez co zostałam sama. Lexi też wybyła więc w sumie... jestem sama. Och... jak ja nie lubię zmian. Otworzyłam zeszyt, poszukałam jednej ze stron która była mi teraz potrzebna, po czym zaczęłam wyliczać składniki. Prawie wszystko miałam, nawet te najbardziej dziwaczne. Ale czego zabrakło? No czego? No oczywiście że cukru. Najbardziej oczywistej i niezbędnej rzeczy. Miałam zamiar chodzić przed czystką i rozdawać te smakołyki, zanim nastąpi krwawa część nocy no bo... nawet w jaskiniach nie byliśmy bezpieczni. Ostatnio kilka było zniszczonych więc... wyszłam na zewnątrz, i od razu podleciał do mnie Hermes. Był on najstarszym wyhodowanym w watasze zwierzęciem
- Cześć młodyyy... - wyszczerzyłam się do niego - Idziemy na zakupy?
- Co kupujemy?
- Cukier
- Tylko?
- Bez cukru nie ma babeczek
- A po co ci one?
- Będę przed czystką rozdawać - zaśmiałam się. Rozdawać słodkości przed czystką. Śmieszne. Wędrówka krótko zajęła, gdyż większość trasy przeleciałam... aż mi się przypomniało jak w szkole w nauce innego języka ktoś coś powiedział, i po połączeniu, zostało to przetłumaczone jako: ,,Została przeleciana, przebiegnięta i zabita" potem cała klasa kisła przez większość czasu. No ale do rzeczy. Tragarz trochę zdziwił się widząc obok mnie smoka, który obwąchiwał towar, i próbował zjeść trochę cukierków, które bądź co bądź musiałam mu kupić, ale się na ten temat nie odezwał. Teraz wystarczy robić babeczki.
<Dalszą część napisam jutro na event>
Od Tory
Poszłam spokojnym krokiem w stronę groty Kai. Podobno robiła dynie, a ja nie miałam ochoty na siedzenie w domu. Jednak... spóźniłam się.
- Skończyłaś już...? - spytałam zrezygnowana widząc 10 wyciętych dyń. Czerwona wadera spojrzała na mnie unosząc głowę którą do tej poty trzymała nad dynią
- Mhm. Wszystkie wycięte. Trochę się spóźniłaś - Zauważyłam prawie nie widoczne otarcia na dyni. Jedne mniejsze i innego kształtu, inne trochę większe
- Nitaen ci je przyniósł? - usiadłam ruszając łapą dynię w tył i przód a potem na boki dla zabicia nudów.
- Tak. Był dzisiaj na terenach watahy gdzie rosną takie dynie, i wziął kilka na odchodne.
- Nikt z tamtej watahy nie miał nic przeciwko?
- Nie za bardzo... - mruknęła zamyślona, po czym marszcząc brwi trzepnęła mnie po łapie huśtającej dynię
- Nie tykaj! Bo zepsujesz! - powiedziała ironicznie po czym wstała i poszła w stronę północy - Chodź. Skoro nie wycinałaś dyń to pomożesz mi w szukaniu dekoracji - uśmiechnęłam się szeroko w duszy, i podreptałam za nią. Opadłe liście dawały ten niepowtarzalny zapach jesieni. Kamienista ścieżka prowadząca na bazary była wilgotna, i pełna ciepłych kolorów... czerwieni, żółci, pomarańczu... z tych starszych liści brązu. Gdy dotarliśmy na bazar zobaczyłam masę halloweenowych przebrań oraz dekoracji. Gotowych, lub do zrobienia. Podeszłam do pierwszego lepszego, lecz Kaja najpierw skierowała się do jednego ze stoisk kostiumowych... przez chwilę rozmawiała z jakimś wilkiem, najprawdopodobniej z innej watahy, ponieważ nie rozpoznawałam jego zapachu, i odebrała paczkę.
- Co w niej jest? - spytałam podchodząc. Oczywiście wiedziałam że przebranie ale... siostra za pomocą linek otworzyła pudełko, i wyciągnęła z niego maskę w różne wzory, która zasłaniała tylko połowę pyska. W dole były upchnięte jakieś materiały.
- Ładna ta maska - przyznałam jak zwykle zimnym tonem. Ta tylko włożyła ją z powrotem i niosła za pomocą swojej mocy dalej.
- To co, teraz coś do groty! - uśmiechnęła się wadera podchodząc do jednego ze stoisk.
- Skończyłaś już...? - spytałam zrezygnowana widząc 10 wyciętych dyń. Czerwona wadera spojrzała na mnie unosząc głowę którą do tej poty trzymała nad dynią
- Mhm. Wszystkie wycięte. Trochę się spóźniłaś - Zauważyłam prawie nie widoczne otarcia na dyni. Jedne mniejsze i innego kształtu, inne trochę większe
- Nitaen ci je przyniósł? - usiadłam ruszając łapą dynię w tył i przód a potem na boki dla zabicia nudów.
- Tak. Był dzisiaj na terenach watahy gdzie rosną takie dynie, i wziął kilka na odchodne.
- Nikt z tamtej watahy nie miał nic przeciwko?
- Nie za bardzo... - mruknęła zamyślona, po czym marszcząc brwi trzepnęła mnie po łapie huśtającej dynię
- Nie tykaj! Bo zepsujesz! - powiedziała ironicznie po czym wstała i poszła w stronę północy - Chodź. Skoro nie wycinałaś dyń to pomożesz mi w szukaniu dekoracji - uśmiechnęłam się szeroko w duszy, i podreptałam za nią. Opadłe liście dawały ten niepowtarzalny zapach jesieni. Kamienista ścieżka prowadząca na bazary była wilgotna, i pełna ciepłych kolorów... czerwieni, żółci, pomarańczu... z tych starszych liści brązu. Gdy dotarliśmy na bazar zobaczyłam masę halloweenowych przebrań oraz dekoracji. Gotowych, lub do zrobienia. Podeszłam do pierwszego lepszego, lecz Kaja najpierw skierowała się do jednego ze stoisk kostiumowych... przez chwilę rozmawiała z jakimś wilkiem, najprawdopodobniej z innej watahy, ponieważ nie rozpoznawałam jego zapachu, i odebrała paczkę.
- Co w niej jest? - spytałam podchodząc. Oczywiście wiedziałam że przebranie ale... siostra za pomocą linek otworzyła pudełko, i wyciągnęła z niego maskę w różne wzory, która zasłaniała tylko połowę pyska. W dole były upchnięte jakieś materiały.
- Ładna ta maska - przyznałam jak zwykle zimnym tonem. Ta tylko włożyła ją z powrotem i niosła za pomocą swojej mocy dalej.
- To co, teraz coś do groty! - uśmiechnęła się wadera podchodząc do jednego ze stoisk.
Od Nitaena
Umierałem z nudów siedząc na widowni areny. Dzisiaj podobno miał być żywy towar jako nagroda, i jeszcze sporo kasy. Nie wiedziałem co reszta tych żywych maszyn do zabijania widziała w takich nagrodach, ale dla mnie było to głupie i bezsensowne. Skończyła się jakaś walka i...
- Hej Nituś - usłyszałem znajomy głos
- Mówiłem, żebyś mnie tak nie nazywał - mruknąłem patrząc na z boku na mojego... przyjaciela? Mogę go tak nazwać? ten tylko uśmiechnął się szeroko i usiadł koło mnie
- Nie bierzesz udziału w walkach?
- Nie mam takiej potrzeby - odpowiedziałem patrząc na prezentera chodzącego po arenie
- Przecież byłeś w tym dobry
- Byłem. Już nie jestem
- Weź... chodzi ci o ten moment kiedy na ciebie siostra nakrzyczała? Jej się boisz? - zaśmiał się
- Nie znasz jej na co dzień - mruknąłem przypominając sobie jej wkurzoną minę, kiedy dałem się pokiereszować. Już akceptowała te walki, i nie wtrącała się w moje życie, ale jak tylko dałem się doprowadzić raz do opłakanego stanu, zrobiła mi półgodzinny wywód na ten temat. I wtedy zobaczyłem ten "żywy towar" Były to w sumie jeszcze szczeniaki. Nie dorosłe, ale też nie za małe. Same samice.
- Wiedziałeś o tym? - spytałem Eosa (bo tak miał na imię ów przyjaciel) - Tylko pogłoski - odparł
- Bawią się w mafię i handel niewolniczy? - zakpiłem.
<Ktoś?>
Od Yuki c.d Yuki "hello darkness my old friend"
Lawirujące, ciemne języki mroku
wykonywały swój taniec, przenosząc mnie kawałeczek po kawałeczku do siedziby
Cieni. Od zawsze ta część teleportacji sprawiała u mnie ciarki. Uczucie
rozrywania ciała i składania go na nowo nie było ani odrobinę przyjemne. Na
szczęście nie byłam aż tak często wzywana do siedziby Cieni jakby się wydawało.
Co najwyżej na coroczne święta najkrótszej nocy, oraz na inne, specjalne
okazje. Nie należałam do szlachty, która to co pełnie spotykała się w głównej sali
wraz z wodzem, omawiając ważne dla organizacji kwestie. Nie smuciło mnie za
bardzo to, że jestem zwykłym członkiem, przynajmniej oszczędzam sobie bólu.
Wracając, po chwili
zmaterializowałam się cała w grocie – siedzibie cieni. Do moich nozdrzy dotarł
smród stęchlizny i pleśni. Czasem się zastanawiam czy w ogóle tutaj sprzątają.
W końcu wódz posiada tyle sprzątaczek i służek. Nie do wiary, że swego rodzaju
wiatrołap jest w aż takim stanie. Różnił się zupełnie od zadbanej Sali biesiadnej,
gdzie to, co krok paliły się białe jak śnieg świece, lewitujące lub stojące na
pozłacanych świecznikach.
Ruszyłam kłusem przez werandę,
kierując się w stronę przyozdobionego wzorami kwiatów wejścia do korytarza. Ciekawe, komu chciało się rzeźbić te wzory w
kamieniu, i tak to przecież kiedyś się załamie i nici będzie z tych pięknych
kwiatów. Gdyby nie jelenia czaszka na samym szczycie łuku, nie pasowałoby w
ogóle do klimatu organizacji. Normalny wilk mógłby uznać, że jest to jakieś
stowarzyszenie wilków-wegetarian, czczących zielsko, swoje pożywienie.
Przeszłam pod łukiem, tak jakbym
właśnie przeteleportowała się z jednego miejsca do drugiego. Miły powiew
wiatru, niosący ze sobą specyficzny, ale piękny w swojej różnorodności zapach
nieznanych kwiatów uderzył we mnie jak morska fala w przybrzeżny klif. Wsłuchiwałam
się w szum pustego korytarza, jakbym właśnie znajdowała się w głębi gęstej
puszczy, przerywanego stukotem moich pazurów o wypolerowane kafelki.
Po kilku minutowym kłusie w końcu
dotarłam do Sali biesiadnej, w której czekał jeden z wyższej szlachty i dwie
inne wadery. Pierwsza z nich, była nienaturalnie wysoką i chudą waderą, z
wyraźnie zaznaczonym kłębem i opadniętą szyją. Garbuska posiadała lekko
przybrudzoną jasno-brązową sierść w białe, wielkie łaty oraz długą, jakby
tłustą grzywkę. Rozglądała się gorączkowo po pomieszczeniu, błądząc swoimi
wielkimi, fiołkowymi oczami po wszystkich kątach.
Zupełnym jej przeciwieństwem była
druga, o wiele niższa wadera, chociaż tak jak poprzednią łączyła jej mała masa
ciała. Pudrowo-różowa sierść z kremowymi akcentami lśniła w odblasku świec,
jakby była zrobiona z samego złota czy innego metalu. Drobniutka, niska i
chudziutka. Zdawała się nie pasować w żaden sposób do Cieni. I wtem się
odwróciła do mnie pyskiem. Nie zaprzeczam, przeszły mnie ciarki gdy spojrzała
na mnie swoimi czerwono-czarnymi oczami, chociaż jej wyraz pyska pokazywał
zupełny spokój. Sierść pod jej oczami była ciemniejsza niż reszta ciała, można
by powiedzieć, że czerń jej długich, pionowych znamion pochłaniała pobliskie
światło, zamraczając otoczenie.
– Więc jesteście już wszystkie – odrzekł basior, kiedy ja
dołączyłam do szeregu. – Mogę więc zaczynać z wyjaśnieniami…
C.D.N
Od Sory do Sixa
- No to super, niczego nie muszę tłumaczyć. - rozweseliłam się. - Dobra kto zaczyna?
- Może ja. - oznajmił, a na jego pysku widniało skupienie - Wejdź jak najwyżej tego drzewa. - posłał mi wyszczerz.
- Dobra. - wskoczyłam na jakiś większy leżący w pobliżu kamień. Następnie na pierwszą najniższą gałąź. Myślałam, że będzie łatwiej. Jak ja się ciesze, że to dąb. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kolejnej gałęzi. Wskoczyłam na nią. Dobrze, że Jiwo mi pomaga. Pewnie już bym spadła bez niego.
Wspinałam się jeszcze dobre pięć minut. - Dalej nie wejdę. - krzyknęłam na dół do basiora.
- Zejdź już. - usłyszałam z pod rośliny.
- Ok. - Postawiłam łapę na niższej gałęzi, ale byłą ona śliska przez padający na nią deszcz. - Aa! -Straciłam przyczepność i zaczęłam spadać. Piszcząc głośno przyszykowałam się mentalnie na bolesne spotkanie z ziemią. Będzie bolało. Poczułam, że coś mnie łapie i odstawia na ziemie.
- Okurdetomojawinanicciniejest? - mówił szybko przez co mało co zrozumiałam. Myszka tak samo jak Six przypatrywał się ze zmartwieniem.
- Co?
- Boli cie coś? - już wolniej spytał. Oglądając mnie.
- Nie. Jest w porządku. Dziękuje. - moje nieogarnianie sytuacji się skończyło.
- Na pewno? - dopytywał.
- Tak. Na pewno. - zauważyłam ulgę na jego twarzy. - Dobra to teraz jest 2 do 9 dla mnie. - rzekłam z dumnym uśmiechem na pysku. - Wygrywam.
- 2 do 8 bo spadłaś. - wymruczał z oburzeniem.
- Dobra teraz wyzwanie dla ciebie! Hym... - trzeba się porządnie zastanowić.
- Dawaj. - ponaglił z pewnością siebie.
- Odpowiedz szczerze na 10 pytań.
- Co takie łatwe?
- Bo tak. I cichaj.
- Więc?
- Jakie lubisz cechy u innych?
- Nie mam określonych cech, które lubię u innych. Jak dla mnie to musimy po prostu polubić całokształt danej osoby
- Ulubiony kolor?
- Ulubiony kolor to ... Powiedzmy że... pomarańczowy - odpowiedział zerkając gdzieś w liście.
- Czego w innych nie lubisz?
- Tak jak mówiłem wcześniej nie mam tego określonego.
- Czy masz zwierzątko w domu?
- Nie mam.
- Szkoda.
- Umiesz pływać?
- Nie.
- Czego byś nigdy nie zrobił?
- Nigdy bym.... - zrobił pauze i się zamyślił - wielu rzeczy bym nie zrobił...
- O czym teraz myślisz?
- O tobie - poczułam ciepełko na pyszczku - Znaczyyy... O pytaniach, które mi zadałaś. - logiczne, ale ciepełko nadal zostało... help.
- Wierzysz w duchy?
- Oczywiście, w sumie to nawet nim byłem.
- a skoro tak to... Lubisz duchy?
- Na razie poznałem tylko niektórych bogów, ale duchów jeszcze nie spotkałem. - Jej Jiwo ma szansę go nie przestraszyć.
- Postaraj się - szepnęłam do duszka tak, by basior tego nie zauważył.
- Co byś zrobił gdybym powiedziała teraz "przytul mnie"? - ciepełko na pyszczku się wzmocniło.
- A jak myślisz? - uśmiechnął się niczym książę z jakiejś bajki.
- Em... że mnie przytulisz? - zaśmiał się.
- Dobra masz 3 punkty. Więc jest 5 do 8. Wygrywam.
<Six?>
- Może ja. - oznajmił, a na jego pysku widniało skupienie - Wejdź jak najwyżej tego drzewa. - posłał mi wyszczerz.
- Dobra. - wskoczyłam na jakiś większy leżący w pobliżu kamień. Następnie na pierwszą najniższą gałąź. Myślałam, że będzie łatwiej. Jak ja się ciesze, że to dąb. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kolejnej gałęzi. Wskoczyłam na nią. Dobrze, że Jiwo mi pomaga. Pewnie już bym spadła bez niego.
Wspinałam się jeszcze dobre pięć minut. - Dalej nie wejdę. - krzyknęłam na dół do basiora.
- Zejdź już. - usłyszałam z pod rośliny.
- Ok. - Postawiłam łapę na niższej gałęzi, ale byłą ona śliska przez padający na nią deszcz. - Aa! -Straciłam przyczepność i zaczęłam spadać. Piszcząc głośno przyszykowałam się mentalnie na bolesne spotkanie z ziemią. Będzie bolało. Poczułam, że coś mnie łapie i odstawia na ziemie.
- Okurdetomojawinanicciniejest? - mówił szybko przez co mało co zrozumiałam. Myszka tak samo jak Six przypatrywał się ze zmartwieniem.
- Co?
- Boli cie coś? - już wolniej spytał. Oglądając mnie.
- Nie. Jest w porządku. Dziękuje. - moje nieogarnianie sytuacji się skończyło.
- Na pewno? - dopytywał.
- Tak. Na pewno. - zauważyłam ulgę na jego twarzy. - Dobra to teraz jest 2 do 9 dla mnie. - rzekłam z dumnym uśmiechem na pysku. - Wygrywam.
- 2 do 8 bo spadłaś. - wymruczał z oburzeniem.
- Dobra teraz wyzwanie dla ciebie! Hym... - trzeba się porządnie zastanowić.
- Dawaj. - ponaglił z pewnością siebie.
- Odpowiedz szczerze na 10 pytań.
- Co takie łatwe?
- Bo tak. I cichaj.
- Więc?
- Jakie lubisz cechy u innych?
- Nie mam określonych cech, które lubię u innych. Jak dla mnie to musimy po prostu polubić całokształt danej osoby
- Ulubiony kolor?
- Ulubiony kolor to ... Powiedzmy że... pomarańczowy - odpowiedział zerkając gdzieś w liście.
- Czego w innych nie lubisz?
- Tak jak mówiłem wcześniej nie mam tego określonego.
- Czy masz zwierzątko w domu?
- Nie mam.
- Szkoda.
- Umiesz pływać?
- Nie.
- Czego byś nigdy nie zrobił?
- Nigdy bym.... - zrobił pauze i się zamyślił - wielu rzeczy bym nie zrobił...
- O czym teraz myślisz?
- O tobie - poczułam ciepełko na pyszczku - Znaczyyy... O pytaniach, które mi zadałaś. - logiczne, ale ciepełko nadal zostało... help.
- Wierzysz w duchy?
- Oczywiście, w sumie to nawet nim byłem.
- a skoro tak to... Lubisz duchy?
- Na razie poznałem tylko niektórych bogów, ale duchów jeszcze nie spotkałem. - Jej Jiwo ma szansę go nie przestraszyć.
- Postaraj się - szepnęłam do duszka tak, by basior tego nie zauważył.
- Co byś zrobił gdybym powiedziała teraz "przytul mnie"? - ciepełko na pyszczku się wzmocniło.
- A jak myślisz? - uśmiechnął się niczym książę z jakiejś bajki.
- Em... że mnie przytulisz? - zaśmiał się.
- Dobra masz 3 punkty. Więc jest 5 do 8. Wygrywam.
<Six?>
Od Tenshi ,,Hodowanie zwierzątek"
Ten pomysł chodził mi już po głowie od pewnego czasu, ale jakoś nie miałam siły go zrealizować. A teraz.... nie mam nikogo do pomocy. I miej tu do innych cierpliwość. Sama sobie oczywiście nie dam rady w obmyślaniu co z czym złączyć by jakaś kreatura nie wyszła, bo nie mam zamiaru bawić się w Frankensteina i tworzyć coś co potem by cierpiało ze względu na ból w kręgosłupie czy połamane kończyny. Po przyjęciu pomocy w niesieniu koszyka i toreb z fiolkami i potrzebnymi materiałami od jednego z miejsc bazowych hodowli zwierząt.
Miejsce to traktowałam niby jako 2 dom. Gdy weszłam podleciał do mnie jeden z wyhodowanych smoków, już wielkości takiego małego konia, chociaż długość miał na pewno dłuższą (masło maślane).
- Hej młody. Pomożesz? - od razu w swojej głowie usłyszałam głos.
- Jasne, gdzie mam to zanieść?
- Jakbyś mógł to położyć na tamtej półce skalnej... - Smok wziął ciężki koszyk po pyska i szybując nisko nad ziemią przetransportował to na półkę skalną, po czym do mnie wrócił.
- Dzięki Hermes - uśmiechnęłam się do smoka, który właśnie tak się nazywał. Wzięłam torby i położyłam je nieco dalej. Nie byłam pewna czy to dobry pomysł ale oke. Trzeba najpierw sporządzić listę zwierząt nadających się do mnożenia. Westchnęłam ciężko i wyszłam z mojej małej zadaszonej dolinki po duży zwój kartek. Potrzebuję jeszcze kogoś do pomocy... ale kogo? Poszłam do biblioteki, bo tak najczęściej można spotkać duże zwoje pergaminu czy innego rodzaju kartek na sprzedaż czy do oddania. Gdy tylko tam weszłam, zaatakował mnie zapach książek. Starych i nowych. Przy wejściu obok biurka kogoś od biblioteki, kogo aktualnie nie mamy stał jakiś wilk. Może zapytać teraz o pomoc...? Podeszłam bliżej i zadałam proste pytanie
- Hej, masz może czas żeby mi pomóc?
< Ktoś?>
Miejsce to traktowałam niby jako 2 dom. Gdy weszłam podleciał do mnie jeden z wyhodowanych smoków, już wielkości takiego małego konia, chociaż długość miał na pewno dłuższą (masło maślane).
- Hej młody. Pomożesz? - od razu w swojej głowie usłyszałam głos.
- Jasne, gdzie mam to zanieść?
- Jakbyś mógł to położyć na tamtej półce skalnej... - Smok wziął ciężki koszyk po pyska i szybując nisko nad ziemią przetransportował to na półkę skalną, po czym do mnie wrócił.
- Dzięki Hermes - uśmiechnęłam się do smoka, który właśnie tak się nazywał. Wzięłam torby i położyłam je nieco dalej. Nie byłam pewna czy to dobry pomysł ale oke. Trzeba najpierw sporządzić listę zwierząt nadających się do mnożenia. Westchnęłam ciężko i wyszłam z mojej małej zadaszonej dolinki po duży zwój kartek. Potrzebuję jeszcze kogoś do pomocy... ale kogo? Poszłam do biblioteki, bo tak najczęściej można spotkać duże zwoje pergaminu czy innego rodzaju kartek na sprzedaż czy do oddania. Gdy tylko tam weszłam, zaatakował mnie zapach książek. Starych i nowych. Przy wejściu obok biurka kogoś od biblioteki, kogo aktualnie nie mamy stał jakiś wilk. Może zapytać teraz o pomoc...? Podeszłam bliżej i zadałam proste pytanie
- Hej, masz może czas żeby mi pomóc?
< Ktoś?>
29.10.2018
Od Nico CD Luna
- Tak. - odpowiedział ojciec, a ja myślałam, że zaraz zemdleję. Mamy zabijać inne wilki?! Jak można odebrać życie komuś, z kim się rozmawiało czy znało z widzenia?! Ja nie potrafię tego nawet pojąć, a co dopiero być do tego zdolną...
Bałam się, że zaraz naprawdę runę na glebę, ale tata kontynuował.
- Jak wiecie, za kilka dni będzie czystka. Ogólnie mówiąc, wilki chcące być bezpieczne zostają w swoich jaskiniach. Jaskinie są tak jakby bezpiecznymi strefami, gdzie nie można zostać zaatakowanym i nie trzeba również patrzeć na rozlew krwi. - uśmiechnął się lekko. Jak nasz tata może się uśmiechać, mówiąc o morderstwie...
Myślałam, że zaraz stamtąd ucieknę.
Ojciec jeszcze coś dalej tłumaczył, ale nie słuchałam. Wyłączyłam się kompletnie. Nie rozumiałam, jak basior będący moim ojcem może mówić o tym bez żadnych negatywnych uczuć.
Kiedy kazał nam wyruszyć do lasu w poszukiwaniu zwierzyny, po prostu błąkałam się leniwym krokiem między drzewami. Zastanawiałam się, czy mama wie o tym, co ojciec sobie ubzdurał, a jeśli nie, to czy mogę jej o tym powiedzieć. Mimo wszystko nie chcę, by tata był na mnie zły, ale nie chcę też zniszczyć sobie psychiki...
Eh...
<Ciąg dalszy u Lunci>
Bałam się, że zaraz naprawdę runę na glebę, ale tata kontynuował.
- Jak wiecie, za kilka dni będzie czystka. Ogólnie mówiąc, wilki chcące być bezpieczne zostają w swoich jaskiniach. Jaskinie są tak jakby bezpiecznymi strefami, gdzie nie można zostać zaatakowanym i nie trzeba również patrzeć na rozlew krwi. - uśmiechnął się lekko. Jak nasz tata może się uśmiechać, mówiąc o morderstwie...
Myślałam, że zaraz stamtąd ucieknę.
Ojciec jeszcze coś dalej tłumaczył, ale nie słuchałam. Wyłączyłam się kompletnie. Nie rozumiałam, jak basior będący moim ojcem może mówić o tym bez żadnych negatywnych uczuć.
Kiedy kazał nam wyruszyć do lasu w poszukiwaniu zwierzyny, po prostu błąkałam się leniwym krokiem między drzewami. Zastanawiałam się, czy mama wie o tym, co ojciec sobie ubzdurał, a jeśli nie, to czy mogę jej o tym powiedzieć. Mimo wszystko nie chcę, by tata był na mnie zły, ale nie chcę też zniszczyć sobie psychiki...
Eh...
<Ciąg dalszy u Lunci>
28.10.2018
Od Iwona ,,Odłamki życia"
Szaro-bura przestrzeń oplatająca drzewa
Kolorowe liście spadające z drzew,
zmieniają się w brązową pozbawioną wyrazu masę...
Mgła otaczająca wszystkie leniwe stawy
Brunatne liście noszone przez wiatr ku ziemiom nieznanym
Kolorowe życie szarością zalane,
Wszystko umiera i w głęboki sen zapada...
.
.
.
.
.
.
A JA IDĘ NA GRZYBY!
Owszem, grzyby. Grzyby są zawsze dobre. Znaczy były. Nienawidzę grzybów w zupie. Mam wtedy wrażenie, że jem ślimaki. Siedziałem sobie w jaskini szukając czegoś do obejrzenia, przy okazji umierając z nudów. Jak to było, że przed założeniem rodziny mi się nie nudziło, a teraz nie mogę znaleźć czegoś do roboty? Starość mnie dopada. A może kryzys wieku średniego? Zaśmiałem się do siebie. Jestem beznadziejny. Wyszedłem na zewnątrz. Mgła utrzymywała się od rana, i dawała mrocznego klimatu. Było to czuć. Ten sam siąp co kilka miesięcy temu. Powróciły ciepłe i przy okazji bolesne wspomnienia. Zauważyłem Tenshi sunącą przez trawy, i niosącą coś w pysku. Podbiegłem do niej truchtem
- Pomóc w czymś? - spytałem widząc, że coś niesie w koszyku
- Byłoby miło - uśmiechnęła się, i podała mi torby, które niosła na grzbiecie. Nie były one lekkie.
- Co masz zamiar robić? - zaciekawiłem się, puki nie wzięła koszyka do pyska
- Chcę połączyć pewne stworzenia, i zobaczymy co wyjdzie. A aktualnie jestem sama w tym zawodzie...
- Musi być ciężko - przyznałem, i od tej pory nie odzywałem się już, tylko gdy dotarliśmy do miejsca hodowlanego, wróciłem do siebie.
Kolorowe liście spadające z drzew,
zmieniają się w brązową pozbawioną wyrazu masę...
Mgła otaczająca wszystkie leniwe stawy
Brunatne liście noszone przez wiatr ku ziemiom nieznanym
Kolorowe życie szarością zalane,
Wszystko umiera i w głęboki sen zapada...
.
.
.
.
.
.
A JA IDĘ NA GRZYBY!
***
Owszem, grzyby. Grzyby są zawsze dobre. Znaczy były. Nienawidzę grzybów w zupie. Mam wtedy wrażenie, że jem ślimaki. Siedziałem sobie w jaskini szukając czegoś do obejrzenia, przy okazji umierając z nudów. Jak to było, że przed założeniem rodziny mi się nie nudziło, a teraz nie mogę znaleźć czegoś do roboty? Starość mnie dopada. A może kryzys wieku średniego? Zaśmiałem się do siebie. Jestem beznadziejny. Wyszedłem na zewnątrz. Mgła utrzymywała się od rana, i dawała mrocznego klimatu. Było to czuć. Ten sam siąp co kilka miesięcy temu. Powróciły ciepłe i przy okazji bolesne wspomnienia. Zauważyłem Tenshi sunącą przez trawy, i niosącą coś w pysku. Podbiegłem do niej truchtem
- Pomóc w czymś? - spytałem widząc, że coś niesie w koszyku
- Byłoby miło - uśmiechnęła się, i podała mi torby, które niosła na grzbiecie. Nie były one lekkie.
- Co masz zamiar robić? - zaciekawiłem się, puki nie wzięła koszyka do pyska
- Chcę połączyć pewne stworzenia, i zobaczymy co wyjdzie. A aktualnie jestem sama w tym zawodzie...
- Musi być ciężko - przyznałem, i od tej pory nie odzywałem się już, tylko gdy dotarliśmy do miejsca hodowlanego, wróciłem do siebie.
Od Kai ~Przygotowania do halloween~
- Nituś! Przyniosłeś dynie?! - zawołałam do brata, który właśnie wszedł do jaskini. Ten tylko prychnął podszedł do mnie, po czym jego linki położyły na ziemię 10 wielkich dyń. Na moim pysku pojawił się jeden wielki banan. - Bożu kocham ciem! - rzuciłam się na niego tuląc niemiłosiernie. ten tylko zrobił kwaśną minę i rozłożył nieco skrzydła by się mnie pozbyć. Po chwili wyciągnął łapę w moim kierunku. Przez sekundę miałam laga mózgu, ale po chwili ogarnęłam o co mu chodzi. Wzięłam z mojej paczki wielkiego kolorowego lizaka i wlepiłam mu w łapę. Ten z nijakim wyrazem twarzy odwinął papierek ze słodycza i odszedł z wystającym patykiem gdzieś w głąb jaskini. Popatrzyłam za nim z lekkim uśmiechem. Może już nie jest tym samym energicznym małym kurduplem który ze wszystkiego się śmieje i interesuje, ale to zamiłowanie do słodyczy nadal zostało. Wyrwałam się z myśli i zabrałam za pomocą moich linek całe 10 dyń w stronę odpowiedniej skałki, i zabrałam się za wyciąganie pestek i środkowej części, po czym wycinałam wzory
***Time skip***
- Chyba się trochę pośpieszyłam z tymi dyniami....
27.10.2018
Od Kory do kogoś
Spojrzałam z pretensją na furkoczącego panicznie w locie szpaka. Te bydlęta zawsze zbyt prędko orientują się w sytuacji, jakby nie mogły z tym poczekać sekundki dłużej. Potrząsnęłam głową, na którą zdążył mi już spaść jakiś niesforny listek, po czym ruszyłam w podskokach przed siebie.
Szpak, który zdołał mi uciec, był prawdopodobnie jednym z ostatnich, które dane mi było zobaczyć w tym roku na terenach tej watahy. Kiedy biegłam, spod moich łap co i rusz dobiegały pluski uginających się zamokłych liści, a co jakiś czas słyszałam też pękanie żołędzia. Świat tonął w ciepłych barwach, w całym ich bogactwie od koloru ciemnobrunatnomłododrzewnego po odcienie zielonkawożółtolistne. Słowem, zapanowała jesień. Gdyby nie wiązało się to z ochłodzeniem, brakami w zwierzynie i katarem, pewnie w ogóle by mnie to nie obeszło.
Prychając co chwilę, gdyż po nosie smagały mnie łyse gałązki, dotarłam do sporej polany. Rozejrzałam się; podczas bardziej przyjaznych pór roku zapewne tętniło tu wilcze życie. Chociaż w zasięgu wzroku nie było nikogo prócz dwóch spacerujących w oddali sylwetek, do których wolałam się nie zbliżać, czuć było wyraźnie ślady zapachowe wielu, wielu różnych wilków. Przynajmniej żadnych świeżych w pobliżu. Odetchnęłam z ulgą i przekradłam się pod osłoną rzadkich krzewów w stronę sierocińca, który znajdował się nieopodal.
Z miejscem tym nie wiązałam żadnych pozytywnych uczuć czy miłych wspomnień, chciałam jednak zobaczyć, jak wygląda teraz. Może jeszcze ponabijać się trochę z grzecznych szczeniaczków, które siedziały tam i rozwiązywały kolorowe rebusy... Dobra, prawda jest taka, że gdyby miała, jak niegdyś, miseczkę farby, zaraz pokryłabym od góry do dołu ściany przybytku niepochlebnymi malowidłami, a resztkę kolorowej paciai wylała na próg, by upiększyć łapki personelu. Ale że farbek nie mam, będę się musiała zadowolić splunięciem na posadzkę czy czymś w tym rodzaju.
Przykucnęłam przy ścianie, rozejrzałam się czujnie, po czym smyrgnęłam do środka.
Widok mnie zaskoczył. Kamienna podłoga i zwierzęce futra, rozłożone na niej w charakterze dywanu, spoczywały zabłocone i zasłane brudną, liściastą papką. Gałązki walały się po całej szerokości 'sypialni', w niezatkanych otworach w skale gwizdał wiatr, a żałosne ilości zabawek leżały w pudełkach, pokryte warstewką kurzu, która przy potężniejszym podmuchu podrywała się i wirowała w powietrzu. Na dodatek nie było tu żywej duszy. Choć myślałam, że to niemożliwe, z tego miejsca biła jeszcze intensywniejsza aura smutku, goryczy i samotności, niż wcześniej.
Patrząc na ten bajzel, coś sobie uświadomiłam: od pewnego czasu, w zasadzie od dnia, w którym obudziłam się po raz pierwszy w tej norze, na terenie watahy nie widziałam ani jednego szczeniaka. Było to dziwne uczucie, w starym miejscu zamieszkania otaczały mnie hordy dzieciaków, a teraz...
Wzdrygnęłam się. Nie, nie było to smutne, bo tak durnego towarzystwa nie potrzebuję. A dorośli nie znają się na niczym i przez to robienie im kawałów jest zabawniejsze.
Odwróciłam się, łapami zagarnęłam do środka jeszcze kilka liści, po czym ruszyłam w stronę wyjścia z tej zapchlonej imitacji jaskini.
Na progu poczułam niespodziewany zapach: całkiem świeży trop szczenięcia, i zatrzymałam się w pół kroku.
Obejrzałam się - ani jednej żywej duszy. Wiatr zaszumiał głośniej, tak, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
Z myślą, że musiało mi się wydawać, wybiegłam z sierocińca.
Nic to nie dało. Wciąż spadały, jak na złość, może nawet intensywniej, niż przedtem. Po co komu jesień?
Jesień jest potrzebna naturze, by przygotować się na srogą i nieprzyjazną zimę - drzewa zrzucają liście, by ograniczyć parowanie wody, a zwierzęta zbierają zapasy... Sama zima natomiast-
Cicho! ~ rozkazałam wewnętrznemu głosowi, który zawsze musiał wtykać swój mentalny nos w nie swoje sprawy. Co ciekawe, posłuchał.
A może po prostu zamilkł z ulgi, gdy po godzinnych poszukiwaniach, których przedmiotu właściwie nie znałam, moim oczom ukazało się wejście do jaskini.
No właśnie, nie wiem, co chciałam odnaleźć na tych durnych, kolorowych terenach Watahy Mrocznych Skrzydeł. Po prostu coś we mnie chciało, żebym wyruszyła, toteż zrobiłam to, bo nie lubię, kiedy wewnętrzne głosy wcinają mi się w odpoczynek. W ciągu ostatnich kilku godzin zdążyłam już przemoknąć do suchej nitki i parokrotnie wpaść w frustrację z błahych powodów, a oto teraz stałam przed wejściem jak wiele innych wejść i z niewiadomego powodu czułam satysfakcję. Wlot wyglądał jak wszystkie inne, a jednak najwyraźniej jest coś, co odróżnia go od innych, gdy stanie się przed nim mokrym i zziębniętym, a tymczasem on prowadzi prawdopodobnie do suchej i przytulnej jaskini...
Poza tym, było ku temu zadowoleniu więcej powodów, ale nie umiałam ich określić. Czym prędzej weszłam do środka.
Z początku było zupełnie ciemno, a wiatr hulał w zimnym korytarzu; jednak w miarę, jak posuwałam się w głąb, robiło się ciszej i przyjemniej. Nie było nawet tak chłodno, jak zazwyczaj jest w dzikich, niezamieszkanych grotach. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, okazało się, że jaskinia bynajmniej nie jest dzika i niezamieszkana.
- Halo? - zawołałam bez namysłu, kiedy wilk poruszył się zaskoczony w cieniu.
<Ktoś?>
Szpak, który zdołał mi uciec, był prawdopodobnie jednym z ostatnich, które dane mi było zobaczyć w tym roku na terenach tej watahy. Kiedy biegłam, spod moich łap co i rusz dobiegały pluski uginających się zamokłych liści, a co jakiś czas słyszałam też pękanie żołędzia. Świat tonął w ciepłych barwach, w całym ich bogactwie od koloru ciemnobrunatnomłododrzewnego po odcienie zielonkawożółtolistne. Słowem, zapanowała jesień. Gdyby nie wiązało się to z ochłodzeniem, brakami w zwierzynie i katarem, pewnie w ogóle by mnie to nie obeszło.
Prychając co chwilę, gdyż po nosie smagały mnie łyse gałązki, dotarłam do sporej polany. Rozejrzałam się; podczas bardziej przyjaznych pór roku zapewne tętniło tu wilcze życie. Chociaż w zasięgu wzroku nie było nikogo prócz dwóch spacerujących w oddali sylwetek, do których wolałam się nie zbliżać, czuć było wyraźnie ślady zapachowe wielu, wielu różnych wilków. Przynajmniej żadnych świeżych w pobliżu. Odetchnęłam z ulgą i przekradłam się pod osłoną rzadkich krzewów w stronę sierocińca, który znajdował się nieopodal.
Z miejscem tym nie wiązałam żadnych pozytywnych uczuć czy miłych wspomnień, chciałam jednak zobaczyć, jak wygląda teraz. Może jeszcze ponabijać się trochę z grzecznych szczeniaczków, które siedziały tam i rozwiązywały kolorowe rebusy... Dobra, prawda jest taka, że gdyby miała, jak niegdyś, miseczkę farby, zaraz pokryłabym od góry do dołu ściany przybytku niepochlebnymi malowidłami, a resztkę kolorowej paciai wylała na próg, by upiększyć łapki personelu. Ale że farbek nie mam, będę się musiała zadowolić splunięciem na posadzkę czy czymś w tym rodzaju.
Przykucnęłam przy ścianie, rozejrzałam się czujnie, po czym smyrgnęłam do środka.
Widok mnie zaskoczył. Kamienna podłoga i zwierzęce futra, rozłożone na niej w charakterze dywanu, spoczywały zabłocone i zasłane brudną, liściastą papką. Gałązki walały się po całej szerokości 'sypialni', w niezatkanych otworach w skale gwizdał wiatr, a żałosne ilości zabawek leżały w pudełkach, pokryte warstewką kurzu, która przy potężniejszym podmuchu podrywała się i wirowała w powietrzu. Na dodatek nie było tu żywej duszy. Choć myślałam, że to niemożliwe, z tego miejsca biła jeszcze intensywniejsza aura smutku, goryczy i samotności, niż wcześniej.
Patrząc na ten bajzel, coś sobie uświadomiłam: od pewnego czasu, w zasadzie od dnia, w którym obudziłam się po raz pierwszy w tej norze, na terenie watahy nie widziałam ani jednego szczeniaka. Było to dziwne uczucie, w starym miejscu zamieszkania otaczały mnie hordy dzieciaków, a teraz...
Wzdrygnęłam się. Nie, nie było to smutne, bo tak durnego towarzystwa nie potrzebuję. A dorośli nie znają się na niczym i przez to robienie im kawałów jest zabawniejsze.
Odwróciłam się, łapami zagarnęłam do środka jeszcze kilka liści, po czym ruszyłam w stronę wyjścia z tej zapchlonej imitacji jaskini.
Na progu poczułam niespodziewany zapach: całkiem świeży trop szczenięcia, i zatrzymałam się w pół kroku.
Obejrzałam się - ani jednej żywej duszy. Wiatr zaszumiał głośniej, tak, że aż ciarki przeszły mi po plecach.
Z myślą, że musiało mi się wydawać, wybiegłam z sierocińca.
***
- Przestańcie wreszcie spadać! - warknęłam zirytowana na liście, z których jeden właśnie przeleciał mi koło nosa, panosząc się w moim polu widzenia czerwonym skrawkiem materii organicznej.Nic to nie dało. Wciąż spadały, jak na złość, może nawet intensywniej, niż przedtem. Po co komu jesień?
Jesień jest potrzebna naturze, by przygotować się na srogą i nieprzyjazną zimę - drzewa zrzucają liście, by ograniczyć parowanie wody, a zwierzęta zbierają zapasy... Sama zima natomiast-
Cicho! ~ rozkazałam wewnętrznemu głosowi, który zawsze musiał wtykać swój mentalny nos w nie swoje sprawy. Co ciekawe, posłuchał.
A może po prostu zamilkł z ulgi, gdy po godzinnych poszukiwaniach, których przedmiotu właściwie nie znałam, moim oczom ukazało się wejście do jaskini.
No właśnie, nie wiem, co chciałam odnaleźć na tych durnych, kolorowych terenach Watahy Mrocznych Skrzydeł. Po prostu coś we mnie chciało, żebym wyruszyła, toteż zrobiłam to, bo nie lubię, kiedy wewnętrzne głosy wcinają mi się w odpoczynek. W ciągu ostatnich kilku godzin zdążyłam już przemoknąć do suchej nitki i parokrotnie wpaść w frustrację z błahych powodów, a oto teraz stałam przed wejściem jak wiele innych wejść i z niewiadomego powodu czułam satysfakcję. Wlot wyglądał jak wszystkie inne, a jednak najwyraźniej jest coś, co odróżnia go od innych, gdy stanie się przed nim mokrym i zziębniętym, a tymczasem on prowadzi prawdopodobnie do suchej i przytulnej jaskini...
Poza tym, było ku temu zadowoleniu więcej powodów, ale nie umiałam ich określić. Czym prędzej weszłam do środka.
Z początku było zupełnie ciemno, a wiatr hulał w zimnym korytarzu; jednak w miarę, jak posuwałam się w głąb, robiło się ciszej i przyjemniej. Nie było nawet tak chłodno, jak zazwyczaj jest w dzikich, niezamieszkanych grotach. Zanim zdążyłam się nad tym zastanowić, okazało się, że jaskinia bynajmniej nie jest dzika i niezamieszkana.
- Halo? - zawołałam bez namysłu, kiedy wilk poruszył się zaskoczony w cieniu.
<Ktoś?>
Od Iwona ,,Ułamki życia"
Siedziałem spokojnie w czytelni biblioteki. Ognisko w piecu przyjemnie grzało w moje skrzydła. W moich uszach grała celtycka spokojna muzyka. Wciągnąłem powietrze przesiąknięte zapachem kartek w starych książkach. Zamknąłem książkę po czym popatrzyłem znacząco na kruka bibliotecznego. Ten zleciał, wziął w pazury księgę i odłożył gdzieś na wysoką półkę, za to przyniósł mi kolejny tom. Jakim cudem zwykły kruk jest w stanie przywlec mi całkiem ciężką książkę, mimo że były to zwykłe horrory typu ,,TO"? Otóż Kruk był trochu większy od orła, a żeby nie porysować okładek, na pazury w czasie "pracy" miał naciągnięte niby skarpetki anty poślizgowe by lepiej trzymać kupę kartek. Westchnąłem ciężko odbierając książkę. W watasze panowała napięta atmosfera, mimo iż teraz wszyscy powinni powinni się szykować do halloween, a przynajmniej dzieci, bo nie wiem jak dorośli. Ja siedziałem przez cały czas w czytelni. W sumie to był to jak na razie mój w pewnym sensie drugi dom. Oczywiście na pewien czas. Gęsta atmosfera pewnie była też odczuwalna u innych, przez co miałem wrażenie, że coś się święci. Stary stojący zegar zaczął "dzwonić" na godzinę 18:00. W zimie moje patrole były dłuższe i bardziej męczące. Zimne noce bywały naprawdę upierdliwe, a jeszcze jak padało! Uff... Wstałem i odłożyłem na półkę ledwo zaczętą książkę, po czym rozciągnąłem się ziewając i wyszedłem na zewnątrz. Zaatakował mnie nieprzyjemny siąp i zimny wiatr. Po mojej skórze przeszły ciarki.
- Mus to mus... - mruknąłem do siebie i wyszedłem na zewnątrz.
- Mus to mus... - mruknąłem do siebie i wyszedłem na zewnątrz.
Od Rena c.d Nico
– Zacznę od wytłumaczenia wam co i jak – zaczął ojciec. –
Prawdę mówiąc, nie wyciągnąłem was tylko na naukę polowania, ale również po to
by wytłumaczyć jak przeżyć podczas czystki.
– Czego? – zapytała Kallisto pełna zaciekawienia.
Brzmiało jak jakieś wydarzenie
polegające na sprzątaniu śmieci w watasze. Nie brzmiało w żaden sposób zachęcająco,
chociaż może jednak to jest ciekawsze wydarzenie niż się wydaje…
– Czystka to dzień, w którym wszystkie wilki nie wnoszące
czegoś do życia watahy umierają, zostają zabite przez osoby biorące czynny
udział w życiu watahy – wytłumaczył tata.
– A-ale – zaczęła Nico. – To znaczy, że mamy albo zabić albo
zostać zabitym?! – Wyglądała na przestraszoną. Bardzo przestraszoną.
<Nico? Eghu, brak weny>
Od Temisto CD Ren
Nie rozumiem czemu moje rodzeństwo jest tak nastawione do tego całego polowania. Przecież to świetna okazja, by nauczyć się czegoś nowego! A pogoda? Co tam pogoda! Z cukru nie jestem by się przez deszcz rozpuścić, a zimno da się przeżyć, tata przecież nie pozwoli byśmy zamarzli.
Cieszę się, że przynajmniej Ren jest równie podekscytowany co ja. No, może nawet trochę bardziej. Wydaje mi się, że Ren się tym jara z trochę innych powodów i trochę się boję jakich, bo Ren jest tak trochę dziwny, no ale przecież nie jest jakimś psychopatą zabijającym małe, słodkie zwierzątka tylko dla zabawy... prawda? Nieee, o czym ja w ogóle myślę, przecież mój braciszek nie mógłby taki być.
Wróćmy teraz do sytuacji.
Tata prowadził nas na jakąś polanę, za którą rozciągał się las. Gdy byliśmy na miejscu, stanął i odwrócił się do nas.
- Zacznę od wytłumaczenia wam co i jak.
<Renuś?>
Cieszę się, że przynajmniej Ren jest równie podekscytowany co ja. No, może nawet trochę bardziej. Wydaje mi się, że Ren się tym jara z trochę innych powodów i trochę się boję jakich, bo Ren jest tak trochę dziwny, no ale przecież nie jest jakimś psychopatą zabijającym małe, słodkie zwierzątka tylko dla zabawy... prawda? Nieee, o czym ja w ogóle myślę, przecież mój braciszek nie mógłby taki być.
Wróćmy teraz do sytuacji.
Tata prowadził nas na jakąś polanę, za którą rozciągał się las. Gdy byliśmy na miejscu, stanął i odwrócił się do nas.
- Zacznę od wytłumaczenia wam co i jak.
<Renuś?>
26.10.2018
Od Tobiasa c.d Temisto/Nicol
– Ktoś ma jeszcze jakieś pytania? – zapytał tata,
rozglądając się po naszych pyskach.
Ren i Temmie byli bardzo
podekscytowani, w przeciwieństwie do Nico wyglądającej jakby nie czuła się za
dobrze, oraz niezadowolonej Kallisto. Sam miałem co do polowania mieszane
uczucia, ale żeby nie odstawać od rodzeństwa i nie pokazywać słabości, udawałem
ekscytację. Po chwili ciszy Nicol rzekła nieśmiało:
– Musimy?
– Tak, idziemy od razu – powiedział stanowczo, dając znak,
że nie wywiniemy się od polowania. – No już, chodźcie. – Ruszył do wyjścia
jaskini.
Jęknąłem w duchu i wstałem, podążając
za ojcem. Ren i Temisto mnie wyprzedzili, już po chwili szli łeb w łeb z tatą.
Wolałem zachować energię na polowanie, dlatego szedłem umiarkowanym tempem wraz
z Kallisto, Nico została na szarym końcu.
Na zewnątrz panowała niezbyt
przyjemna temperatura. Być może to zasługa wiatru wiejącego dzisiaj mocniej niż
zwykle. Było okropnie dużo błota. Jaka zwierzyna wyszłaby na zewnątrz w taką pogodę?
Musiałaby być chora na umyśle lub coś w ten deseń.
<Siostrzyczki prócz Kallisto? Bydzie zbiórka X3>
25.10.2018
Od Kallisto CD Tobias/Ren
No pięknie. Ja wiem, że to gadanie typu "Jesteście już dorośli, musicie umieć polować, musicie się usamodzielnić" to prawda, w końcu każdy dorosły wilk powinien potrafić zapewnić sobie przetrwanie, no ale czemu ojciec się teraz tak nagle z tym obudził? Jakby nie patrzeć to trochę dziwne, może rodzice chcą się nas pozbyć? Mam nadzieję, że nie. Nasza jaskinia jest przecież wystarczająco duża by pomieścić nas wszystkich. ...Dobra, odbiegam od tematu.
Drugą sprawą, która mi się nie podoba w tym całym pomyśle ojca na pierwsze polowanie, jest to, że teraz pogoda jest, lekko mówiąc, niesprzyjająca. Straszny wiatr i zimno. Pewnie trudno będzie znaleźć jakieś zwierzę do upolowania, raczej będą się ukrywać w swoich norach przed pogodą. A, i zapomniałam dodać, że coraz częściej pada deszcz czy też grad i dlatego WSZĘDZIE. JEST. BŁOTO. Kąpiel błotna to ostatnie na co mam teraz ochotę.
Myślałam jakby tu ugryźć temat, by namówić ojca na przełożenie polowania. Jeśli w ogóle uda się coś ugrać, tata czasami potrafi być obojętny jak ściana na nasze prośby.
Spojrzałam po swoim rodzeństwie, szukając po ich wyrazach podpowiedzi co sądzą o pomyśle ojca.
Ren, Toby i Temmie wyglądali na podekscytowanych, tylko Nico wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. Sama nie byłam jakoś bardzo do tego pomysłu przekonana, ale jak będzie trzeba, to będzie trzeba i koniec.
Naszła mnie kolejna myśl.
- A czy przypadkiem polować nie powinna tylko grupa do tego wyznaczona? Na przykład zaganiacz, łowca i inne tego typu? - wreszcie się odezwałam. Ojciec spojrzał na mnie.
- Może i tak, ale różnie bywa w tej watasze. Tak czy siak trzeba umieć sobie samemu radzić, w przypadkach jeśli nie ma się na kogo liczyć na przykład. Jeśli zostałabyś sama musiałabyś polować, by przeżyć. - odpowiedział.
- No wiem... - przytaknęłam. Cóż, ojciec ma rację. Bez umiejętności znalezienia sobie pożywienia byłoby krucho...
- Ktoś ma jeszcze jakieś pytania? - spytał.
<Braciszki?>
Drugą sprawą, która mi się nie podoba w tym całym pomyśle ojca na pierwsze polowanie, jest to, że teraz pogoda jest, lekko mówiąc, niesprzyjająca. Straszny wiatr i zimno. Pewnie trudno będzie znaleźć jakieś zwierzę do upolowania, raczej będą się ukrywać w swoich norach przed pogodą. A, i zapomniałam dodać, że coraz częściej pada deszcz czy też grad i dlatego WSZĘDZIE. JEST. BŁOTO. Kąpiel błotna to ostatnie na co mam teraz ochotę.
Myślałam jakby tu ugryźć temat, by namówić ojca na przełożenie polowania. Jeśli w ogóle uda się coś ugrać, tata czasami potrafi być obojętny jak ściana na nasze prośby.
Spojrzałam po swoim rodzeństwie, szukając po ich wyrazach podpowiedzi co sądzą o pomyśle ojca.
Ren, Toby i Temmie wyglądali na podekscytowanych, tylko Nico wyglądała jakby miała zaraz zemdleć. Sama nie byłam jakoś bardzo do tego pomysłu przekonana, ale jak będzie trzeba, to będzie trzeba i koniec.
Naszła mnie kolejna myśl.
- A czy przypadkiem polować nie powinna tylko grupa do tego wyznaczona? Na przykład zaganiacz, łowca i inne tego typu? - wreszcie się odezwałam. Ojciec spojrzał na mnie.
- Może i tak, ale różnie bywa w tej watasze. Tak czy siak trzeba umieć sobie samemu radzić, w przypadkach jeśli nie ma się na kogo liczyć na przykład. Jeśli zostałabyś sama musiałabyś polować, by przeżyć. - odpowiedział.
- No wiem... - przytaknęłam. Cóż, ojciec ma rację. Bez umiejętności znalezienia sobie pożywienia byłoby krucho...
- Ktoś ma jeszcze jakieś pytania? - spytał.
<Braciszki?>
23.10.2018
Nowy pełnoprawny szczeniak! Suri
Właściciel: Navia 207
Imię: Suri, nazywana czasem Sar lub Su
Wiek: 1 rok i 3 miesiące
Płeć: Wadera
Cechy fizyczne: Wilczyca o kasztanowym futerku z jaśniejszym brzuchem i łapami. Jest dosyć niska i szczupła, ogólnie można by nazwać ją małą. Nikt jednak nie wie ile energii znajduje się w tym małym ciele pokrytym puszystym włosiem. Wadera ma błękitne oczy i długi pyszczek, wyglądający na dziecinny. Naprawdę jednak jest zgrabna i zwinna zupełnie jak dorosłe wilczyce.
Cechy charakteru: Suri to bardzo energiczna osoba której ciężko usiedzieć w miejscu. Choć niby wie całkiem dużo, tak naprawdę mało czasu spędza przy nauce, bo wiedzę łapie w mig. Sprytna z niej osóbka, nie da się tego ukryć. Jest określana przez innych uroczą i dziecinną, zresztą taką próbuje udawać, gdy się wkurzy potrafi jednak pokazać pazurki. Jest towarzyska, najlepiej czuje się w grupie, mówi bardzo dużo, co sprawia że ma problemy w nawiązywaniu relacji. Mimo to jednak potrafi podbiec do zupełnie obcej osoby i przywitać się z nią. Nie sprawia to że czuje się zakłopotana lub zawstydzona. Jest to dla niej coś normalnego. Jest strachliwa, boi się wielu rzeczy. Jej przyjaźń jest cenna - gdy raz cię polubi masz zagwarantowaną jej przyjaźń praktycznie do końca życia. Zachowuje się ostrożnie i nie zaprzyjaźnia się z byle kim.
Cechy szczególne: Czasem może się zdawać że za nią unosi się coś w rodzaju błękitnego pyłku. Poza tym jej oczy mocno świecą niebieskim kolorem wywołując wrażenie jakby otaczała ją jakaś magiczna energia.
Lubi: Kwiaty, jagody, miłych ludzi, kryształy, pływanie.
Nie lubi: Suri najbardziej w świecie nienawidzi ognia i smrodu dymu. Poza tym nie lubi też określania jej śmieszną lub głupiutką dziewczynką.
Boi się: Jest strachliwa, boi się ciemności, krwi, szumu drzew i wilków chodzących z bronią. Boi się tak naprawdę wszystkiego co wyda jej się podejrzane.
Historia: Gdy mała Suri się urodziła, jej los był przesądzony wręcz od samego początku. W watasze w której się urodziła, jeżeli w miocie pojawiały się przynajmniej dwie wadery, ostatnia z nich była porzucana po roku życia. Była ona uznawana za najsłabszą, więc zostawiano ją by nauczyła się przetrwać. Więc gdy jej matka Narie rodziła, to w miocie była czwórka dzieci: dwóch basiorów nazwanych Lako i Arek oraz dwie wadery: Arlę i Suri właśnie. Jako ostatnia z miotu przeżyła szczęśliwy rok wśród rodziców i rodzeństwa, żyjąc w błogiej nieświadomości, na jednej z wycieczek w las, z tatą po grzyby, została zgubiona. Nie zgubiła się sama, ojciec wykorzystał moment jej nieuwagi i wrócił do watahy zostawiając małą waderkę na
pastwę losu. Wędrując po lasach i łąkach faktycznie nauczyła się przetrwać: umiała się skradać, polować, znajdować bezpieczne miejsce do spania czy rozróżniać które grzyby i owoce może jeść. Choć skutkowało to wieloma dniami straconymi na leczenie ran, nadal żyła. I gdy po trzech miesiącach trafiła na wilka, zamiast wyskoczyć i zacząć z nim rozmawiać, postanowiła go śledzić. To właśnie w miesiącach spędzonych w lesie zdobyła swoją ostrożność i niepewność. Jednak gdy wilk zaczął się przyjaźnie witać z innymi, zaczęła przemykać między wilkami by znaleźć jakieś skryte miejsce do snu. Ostatecznie skończyła pod drzewem jedząc jagody, lecz dalej miała nadzieję na nowy początek.
Zauroczenie*: Na razie brak, lecz w przyszłości...
Głos*: Wysoki i piskliwy, choć z wiekiem trochę cichnie.
Rodzina: Matka - Narie, ojciec - Tretto i rodzeństwo: bracia Lako i Arek i siostra Arla. Kochała swoją rodzinę, jednak nie jest w stanie wybaczyć im porzucenia jej.
Jaskinia: Link
Towarzysz*: Nie posiada
Dodatkowe informacje*: Gdy kiedyś widziała psa w obroży, uznała ją za znak zniewolenia. Nigdy nie chciałaby nałożyć jej, nieważne co by się nie działo.
Coins: 5
22.10.2018
Od Sixa CD. Sory
Wadera okazała się być bardzo miła i sympatyczna. Po zebraniu wszystkich potrzebnych jej składników, zaproponowała dalsze zwiedzanie. We dwójkę. Niby też była w watasze od niedawna, ale i tak widziała już więcej niż ja, który odkryłem dopier 3 miejsca. Ah, tyle czasu mi umknęło przez tą śmierć. No cóż... Nie ważne!
- Gdzie idziemy najpierw?- spytałem z uśmiechem, gdy wadera po raz drugi rozglądała się po okolicy. Też postanowiłem rozeznać się w terenie. Pora zorientować się, gdzie jest północ.
- Myślałam, żeby zacząć od tych części, których ja też jeszcze nie widziałam, a skończyć na tych znanych- odparła zamyślona.- Ale w sumie nie wiem gdzie iść najpierw.
- Zawsze można iść przed siebie, dopóki gdzieś się nie dojdzie- zaproponowałem, podchodząc bliżej wadery.- Tylko teraz która strona to przód...
- To tylko sugestia, ale może znajdować się przed tobą- zaśmiała się. A ja poczułem się trochę głupio. Co fakt, to fakt, ale jak mogłem zadać takie pytanie?
- Więc, jak myślisz, gdzie jest przód?- spytała idąc już w odpowiednim kierunku. Poszedłem w jej ślady.
- Może jakąś malutką podpowiedź?- Miałem nadzieję na kontynuowanie zabawnej konwersacji, żeby zabić jakoś czas. Na szczęście mój humor najwyraźniej udzielał się waderze.
- Hmm... Przeciwieństwem tego kierunku jest to, co masz za sobą- wymyśliła na szybko. Udałem, że się zastanawiam.
- To za trudne!- wykrzyknąłem tłumiąc w sobie śmiech. Wadera, odpowiadając mi, zachowywała się podobnie.
- Wcale niee.
Gdy wpadliśmy na pierwsze drzewo, zastanawialiśmy się, czy możemy je ominąć, czy byłoby to oszustwo. Śmialiśmy się z prawie wszytkiego, dlatego zdziwiłem się, gdy po jakimś czasie ta konwersacja nam się znudziła. Zrównałem krok z wilczycą, która przyglądała się wszystkiemu, jakby próbując zapamiętać, co jest gdzie. Chciałem się odezwać, ale nie do końca wiedziałem co powiedzieć. Na szczęście byliśmy już wtedy prawie u celu podróży. Jaki on był? Dojść gdziekolwiek.
- Co powiesz na zwiedzenie lasu?- spytała nie odrywając wzroku od szlaku kolorowych liści, znajdujących się przed nią. Sam też skierowałem swoje spojrzenie na coś innego niż jej twarz. Okazało się to być dróżką. Szybko z dwa torbę i wyjąłem z niej stary kawałek papieru. Ta część nie była na nim zaznaczona.
- A nie wolałabyś iść tamtędy?- Sora błyskawicznie odnalazła wzrokiem zarośniętą jakimiś chaszczami ścieżkę, którą najwyraźniej nikt dawno nie chodził. Uśmiechnęła się. Spojrzała na bok, ale zignorowałem to, bo często tak robiła.
- Może i wolałabyyym- zanuciła przechadzając się wokół mnie. Starałem się utrzymywać z nią kontakt wzrokowy.- Ale najpierw musisz odwiedzić pewne miejsce.
- To daleko?- Wizja odkrycia czegoś superowego na dróżce strasznie mnie ciekawiła. Nie chciałem zwlekać z wstąpienim na nią.
- Wcale nie tak daleko. Spójrz na swoje lewo i się przypatrz.
Zrobiłem tak, jak mi poleciła. Tylko nie mogłem dostrec nic ciekawego. Może za mało się wysilam?
- Nic tu nie...- nie zdążyłem dokończyć, bo poczułem pchnięcie, a potem ciężar na sobie. Wadera wskoczyła na mnie, a ja zdezorientowany straciłem równowagę i przewróciłem się do tyłu. Przeturlałem się z nią kawałek i - co nie nastąpiłoby, gdyby nie fakt, że wylądowałem na czymś miękkim - zaśmiałem się.
- Z zaskoczenia? Nie ładnie!- Otrząsnąwszy się z małych lisktów w jesiennych kolorach, obrzuciłem waderę stertą tego wyschłego roślinnego badziewia, w które raczyła mnie wrzucić. Phi! Mnie!- Jeden:jeden, Sora.
Nim zdąrzyłem się zorienrować, znów leżałem wśród listowia.
- Jeden:dwa, dla mnie.- Szybko podłożyłem jej haka, żeby równiż się przewróciła. Wstając wypluła ze dwa liście.
- Sądzę, że za to należą mi się dwa punkty- zażartowałem, wstając.
- Chyba śnisz.
- To półtora.
- W takim razie, ja też powinnam dostać jeszcze pół punkta.
- Niby za co?
- Dwa punkty dostaje pierwszy na ścieżce!
Zerwałem się do biegu, i nawet bym wygrał, gdyby nie jedna rzecz.
- Mapy!- Wróciłem się po torbę, ale było już za późno. Wadera zdobyła co chciała.
- Oszukiwałaś.
- Nie moja wina, że znowu pomyliłeś strony- zaśmiała się, a ja jej zawtórowałem. Nasze śmiechy zdawały się zarażać pogodę poczuciem humoru, bo postanowiła zrobić nam żarcik.
W jednej chwili lunęło. Schroniliśmy się pod największym drzewem w okolicy. Przynajmniej nie było burzy. W przeciwnym razie musielibyśmy moknąć.
- Serio, deszcz?
Ehhh...
- Co robimy?- Mój głos był przepełniony bezndzieją. Tak oto woda po raz kolejny mi psuje.
- Bawiłeś się kiedyś w wyzwania?
Co za pytanie!
- A kto się nie bawił?
<Sora? >D >
- Gdzie idziemy najpierw?- spytałem z uśmiechem, gdy wadera po raz drugi rozglądała się po okolicy. Też postanowiłem rozeznać się w terenie. Pora zorientować się, gdzie jest północ.
- Myślałam, żeby zacząć od tych części, których ja też jeszcze nie widziałam, a skończyć na tych znanych- odparła zamyślona.- Ale w sumie nie wiem gdzie iść najpierw.
- Zawsze można iść przed siebie, dopóki gdzieś się nie dojdzie- zaproponowałem, podchodząc bliżej wadery.- Tylko teraz która strona to przód...
- To tylko sugestia, ale może znajdować się przed tobą- zaśmiała się. A ja poczułem się trochę głupio. Co fakt, to fakt, ale jak mogłem zadać takie pytanie?
- Więc, jak myślisz, gdzie jest przód?- spytała idąc już w odpowiednim kierunku. Poszedłem w jej ślady.
- Może jakąś malutką podpowiedź?- Miałem nadzieję na kontynuowanie zabawnej konwersacji, żeby zabić jakoś czas. Na szczęście mój humor najwyraźniej udzielał się waderze.
- Hmm... Przeciwieństwem tego kierunku jest to, co masz za sobą- wymyśliła na szybko. Udałem, że się zastanawiam.
- To za trudne!- wykrzyknąłem tłumiąc w sobie śmiech. Wadera, odpowiadając mi, zachowywała się podobnie.
- Wcale niee.
Gdy wpadliśmy na pierwsze drzewo, zastanawialiśmy się, czy możemy je ominąć, czy byłoby to oszustwo. Śmialiśmy się z prawie wszytkiego, dlatego zdziwiłem się, gdy po jakimś czasie ta konwersacja nam się znudziła. Zrównałem krok z wilczycą, która przyglądała się wszystkiemu, jakby próbując zapamiętać, co jest gdzie. Chciałem się odezwać, ale nie do końca wiedziałem co powiedzieć. Na szczęście byliśmy już wtedy prawie u celu podróży. Jaki on był? Dojść gdziekolwiek.
- Co powiesz na zwiedzenie lasu?- spytała nie odrywając wzroku od szlaku kolorowych liści, znajdujących się przed nią. Sam też skierowałem swoje spojrzenie na coś innego niż jej twarz. Okazało się to być dróżką. Szybko z dwa torbę i wyjąłem z niej stary kawałek papieru. Ta część nie była na nim zaznaczona.
- A nie wolałabyś iść tamtędy?- Sora błyskawicznie odnalazła wzrokiem zarośniętą jakimiś chaszczami ścieżkę, którą najwyraźniej nikt dawno nie chodził. Uśmiechnęła się. Spojrzała na bok, ale zignorowałem to, bo często tak robiła.
- Może i wolałabyyym- zanuciła przechadzając się wokół mnie. Starałem się utrzymywać z nią kontakt wzrokowy.- Ale najpierw musisz odwiedzić pewne miejsce.
- To daleko?- Wizja odkrycia czegoś superowego na dróżce strasznie mnie ciekawiła. Nie chciałem zwlekać z wstąpienim na nią.
- Wcale nie tak daleko. Spójrz na swoje lewo i się przypatrz.
Zrobiłem tak, jak mi poleciła. Tylko nie mogłem dostrec nic ciekawego. Może za mało się wysilam?
- Nic tu nie...- nie zdążyłem dokończyć, bo poczułem pchnięcie, a potem ciężar na sobie. Wadera wskoczyła na mnie, a ja zdezorientowany straciłem równowagę i przewróciłem się do tyłu. Przeturlałem się z nią kawałek i - co nie nastąpiłoby, gdyby nie fakt, że wylądowałem na czymś miękkim - zaśmiałem się.
- Z zaskoczenia? Nie ładnie!- Otrząsnąwszy się z małych lisktów w jesiennych kolorach, obrzuciłem waderę stertą tego wyschłego roślinnego badziewia, w które raczyła mnie wrzucić. Phi! Mnie!- Jeden:jeden, Sora.
Nim zdąrzyłem się zorienrować, znów leżałem wśród listowia.
- Jeden:dwa, dla mnie.- Szybko podłożyłem jej haka, żeby równiż się przewróciła. Wstając wypluła ze dwa liście.
- Sądzę, że za to należą mi się dwa punkty- zażartowałem, wstając.
- Chyba śnisz.
- To półtora.
- W takim razie, ja też powinnam dostać jeszcze pół punkta.
- Niby za co?
- Dwa punkty dostaje pierwszy na ścieżce!
Zerwałem się do biegu, i nawet bym wygrał, gdyby nie jedna rzecz.
- Mapy!- Wróciłem się po torbę, ale było już za późno. Wadera zdobyła co chciała.
- Oszukiwałaś.
- Nie moja wina, że znowu pomyliłeś strony- zaśmiała się, a ja jej zawtórowałem. Nasze śmiechy zdawały się zarażać pogodę poczuciem humoru, bo postanowiła zrobić nam żarcik.
W jednej chwili lunęło. Schroniliśmy się pod największym drzewem w okolicy. Przynajmniej nie było burzy. W przeciwnym razie musielibyśmy moknąć.
- Serio, deszcz?
Ehhh...
- Co robimy?- Mój głos był przepełniony bezndzieją. Tak oto woda po raz kolejny mi psuje.
- Bawiłeś się kiedyś w wyzwania?
Co za pytanie!
- A kto się nie bawił?
<Sora? >D >
21.10.2018
Od Kagekao c.d Kallisto/Temisto/Nico
Ostatnimi
czasy nasza wataha jakoś opustoszała. Nie wiem czy może to zasługa takiej
okropnej pory roku, czy może atmosfery panującej w watasze. Wydawało się jakby
czas ustał, a ohydny potwór zwany depresją zaraził swoją przypadłością naturę
naszych terenów. Wracałem powoli z porannego spaceru, zadowalając się wszechobecną
ciszą. Przeczuwałem, że Lia coś planuje. Ostatnio również, gdy było tak cicho
zrobiła czystkę. Najwyższa pora nauczyć moje dorosłe pomioty jak przeżyć
podczas nocy oczyszczenia. I nie, nie chodzi mi o to by siedzieć w domu i gnić
w strachu przed mordercami. Bardziej o to jak sprawiać by inni się ciebie bali.
Wszedłem do
jaskini. Tobias i Temisto podniosły łby z ziemi, patrząc na mnie wyczekująco.
Ah, pewnie myślą, że wyszedłem polowanie, a przyszedłem z pustym pyskiem. Moje
duże puchate kuleczki. Kiedyś były takie małe, bezbronne. Czuję się staro, gdy
na nich patrzę, chociaż mam przeczucie jakbym wczoraj porywał ich matkę wraz z
paroma innymi waderami. Ah, stare dobre czasy. Ciekawe czy któreś z nich nie
wda się we mnie w przyszłości. Chociaż, wolałbym żeby tak się nie stało. Bardzo
żałuję tego, że w młodości trzymałem się z bandą tych szajbusów. Niestety, po
takim Renie widzę, że odziedziczył po mnie trochę charakteru.
– Dzisiaj nie ma śniadania? –
zapytał Tobias takim zawiedzionym głosem.
Przyszedł mi na
myśl pewien pomysł. W końcu są dorośli, a nadal gniją w naszej jaskini i nawet
nie raczą nic upolować.
– Będzie, jeżeli sami coś
upolujecie.
Głowę
podniosły również Kallisto i Nicol, Ren natomiast przekręcił w moją stronę
jednym uchem.
– Czemu? – spytała lekko
przerażonym głosem Nicol.
– Jesteście już dorośli, musicie
się w końcu nauczyć polować. – Próbowałem ich przekonać.
<Córeczki? Która z was mi odpisze? :3>
19.10.2018
Od Megami cd. Michia/Kory
Ucieszyłam się, że mogę wrócić do swoich spraw (przynajmniej teraz). W oddali słyszałam wołania Michia. Wokół czułam niewyraźny zapach Kory, jednak postanowiłam w to nie wnikać. Może było to trochę nie miłe z mojej strony, ale w tedy o tym nie myślałam. Miałam tylko nadzieję, że ona nie czai się nigdzie w krzakach, aby za chwilę skoczyć mi na łeb, za to, że ja przedtem chciałam wypróbować ten skok na niej. [...]
Następnego dnia
Następnego ranka, z ciekawości postanowiłam sprawdzić, czy Michiowi udało się przekonać Korę, do tego, by z nim zamieszkała. Jednak najpierw postanowiłam coś zjeść.
Chciałam już wyjść, jednak podobnie jak rok temu, przy progu mojego mieszkania był ogrom liści, które pospadały na jesień. Stwierdziłam, że wypadało by je wymieść, zanim wyjdę.
Po sprzątnięciu liści, wybiegłam z jaskini i udałam się nad strumyk, aby wziąć poranne odświeżenie.
-Zimne...-szepnęłam, stawiając jedną łapę w wodzie.-Zimna woda, czyli czuć większe orzeźwienie!
Wskoczyłam do wody i zanurkowałam. Gdy wypłynęłam na powierzchnię, wyczułam zapach Michia. Być może właśnie polował na polanie, znajdującej się nie daleko. Trzeba będzie zacząć robić zapasy na zimę-pomyślałam. Teraz będzie co raz mniej zwierząt do upolowania... Będzie trudniej je spotkać.
Kilka minut później wyszłam z wody, otrzepałam się i podążyłam za zapachem.
Tak jak myślałam, Michio jadł śniadanie. Podeszłam bliżej, aby się przywitać. Miałam tylko nadzieję, że nie ma z nim Kory. Na moje szczęście, nie było jej tam.
-Hej-przywitałam się.-Nie przeszkadzam?
-Cześć. Oczywiście, że nie... Co tam u ciebie?
-W sumie nic takiego. Jestem ciekawa, czy udało ci się przekonać Korę do adopcji. Z tego co wiem, nie za bardzo podoba jej się ten pomysł.
-Myślę, że powinno się to udać. Ciepłe kocyki... he he...-szepnął. Nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Masz zamiar ją przekupić?-zapytałam marszcząc brwi.
-Nie. Tylko dam jej do zrozumienia, że w cieplutkiej jaskini będzie się jej żyć lepiej, zwłaszcza teraz, w jesień i zimę. O tym to już sama powinna wiedzieć.
-He he... To w sumie prawda. No to no... życzę ci powodzenia i cierpliwości... Głodna jestem, pora na coś zapolować-chciałam się oddalić, lecz Michio jeszcze na chwilę mnie zatrzymał.
-Hej, wiem, że nie przepadasz za Korą, ale może później wpadniesz do nas?-zapytał. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Również nie chciałam, aby było mu przykro.
-No...zastanowię się. Może przyjdę.
-Okej. Miłego polowania!-Michio uśmiechnął się i poszedł w swoją stronę. A ja wreszcie pobiegłam zaspokoić swój głód.
Chciałam już wyjść, jednak podobnie jak rok temu, przy progu mojego mieszkania był ogrom liści, które pospadały na jesień. Stwierdziłam, że wypadało by je wymieść, zanim wyjdę.
Po sprzątnięciu liści, wybiegłam z jaskini i udałam się nad strumyk, aby wziąć poranne odświeżenie.
-Zimne...-szepnęłam, stawiając jedną łapę w wodzie.-Zimna woda, czyli czuć większe orzeźwienie!
Wskoczyłam do wody i zanurkowałam. Gdy wypłynęłam na powierzchnię, wyczułam zapach Michia. Być może właśnie polował na polanie, znajdującej się nie daleko. Trzeba będzie zacząć robić zapasy na zimę-pomyślałam. Teraz będzie co raz mniej zwierząt do upolowania... Będzie trudniej je spotkać.
Kilka minut później wyszłam z wody, otrzepałam się i podążyłam za zapachem.
Tak jak myślałam, Michio jadł śniadanie. Podeszłam bliżej, aby się przywitać. Miałam tylko nadzieję, że nie ma z nim Kory. Na moje szczęście, nie było jej tam.
-Hej-przywitałam się.-Nie przeszkadzam?
-Cześć. Oczywiście, że nie... Co tam u ciebie?
-W sumie nic takiego. Jestem ciekawa, czy udało ci się przekonać Korę do adopcji. Z tego co wiem, nie za bardzo podoba jej się ten pomysł.
-Myślę, że powinno się to udać. Ciepłe kocyki... he he...-szepnął. Nie wiedziałam o co mu chodzi.
-Masz zamiar ją przekupić?-zapytałam marszcząc brwi.
-Nie. Tylko dam jej do zrozumienia, że w cieplutkiej jaskini będzie się jej żyć lepiej, zwłaszcza teraz, w jesień i zimę. O tym to już sama powinna wiedzieć.
-He he... To w sumie prawda. No to no... życzę ci powodzenia i cierpliwości... Głodna jestem, pora na coś zapolować-chciałam się oddalić, lecz Michio jeszcze na chwilę mnie zatrzymał.
-Hej, wiem, że nie przepadasz za Korą, ale może później wpadniesz do nas?-zapytał. Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Również nie chciałam, aby było mu przykro.
-No...zastanowię się. Może przyjdę.
-Okej. Miłego polowania!-Michio uśmiechnął się i poszedł w swoją stronę. A ja wreszcie pobiegłam zaspokoić swój głód.
17.10.2018
Od Haraczki CD. Kalego
Haraka
tymczasem hopsała sobie pasmem trawy w kierunku jaskini biało-czarnego wilka.
Stwierdzenie, że była wesoła, stanowiłoby przesadę; bezpieczniej, będzie
powiedzieć, że jej humor był lepszy niż tuż po przebudzeniu. Dobrze było wiedzieć,
że Kali nie wykrwawia się gdzieś w odosobnieniu i z tą informacją życie było
zdecydowanie pogodniejsze.
Wciąż jednak miała mu za złe odmowę zrelacjonowania wydarzeń wczorajszego wieczoru.
Zbliżała się już do domu wilka. W tym miejscu trzeba mieć na uwadze, że jej gniew wobec Zera bynajmniej nie osłabł. Po szybkim rekonesansie wzrokowym – i zastanowieniu się nad tym, dlaczego całkiem spora część jaskini leży w wiórach – wmaszerowała do środka, gotowa udzielić zbrodniarzowi reprymendy. Coś jednak musiało jej przeszkodzić.
- SSSSZPIEG! – Ach, jak często ostatnimi czasy ten głos miał okazję podrażnić jej bębenki! Odwróciła się błyskawicznie. Wąż już na nią szarżował (jeśli można tak powiedzieć o kimś, kto nie ma nóg). Mogła zrozumieć, że chce się przytulić, ale coś takiego to chyba przesada?
- Kiedy przestaniesz z tym szpiegiem? – jęknęła, uskakując w bok. W duszy zganiła się za to, że nie przewidziała pojawienia się węża – skoro tu, a pfe, mieszkał, było to przecież wysoce prawdopodobne. Ale zaraz zaprzestała uwag pod swoim adresem, gdyż pod samym nosem miała dużo lepszego odbiorcę.
Gdyby tylko można było złapać oddech…
Sergiusz wyglądał dziś na wyjątkowo rozjuszonego, możliwe, że miało to coś wspólnego z wczorajszym zachowaniem jego właściciela, a może z jego nieobecnością. W każdym razie przełamywał obronę szczurzycy, która miała go serdecznie dosyć.
Wiedziała, że jest źle; swoimi durnymi atakami gad zmuszał ją do nieustannego oddawania pola. Zdawało się, że od ostatniej potyczki zdołał się doszkolić i nie dawał jej szans na udany kontratak. Musiała koniecznie coś wymyślić, gdyż w przeciwnym razie…
Sergiusz rzucił się na nią niespodziewanie. Odskoczyła na bok i przeturlała się niezgrabnie, ale bądź co bądź skutecznie na bok.
Przypadek sprawił, że było to dokładnie to samo miejsce, w którym już od paru godzin chwiała się na jakichś kawałkach drewna wyłamana z komody odwrócona szuflada, a na manewr Haraki zareagowała jedynym słusznym ruchem – ostatecznie opadła na ziemię.
Oddychając ciężko, szczurzyca chwyciła pierwszą rzecz, która wpadła jej pod łapę: długą, ostrą drzagę, dla przeciętnego mieszkańca watahy może źródło bólu i irytacji, dla niej idealną broń białą. Spróbowała się zorientować w sytuacji.
Na razie panował względny spokój. Od przodu, z boków i z góry na drodze napastnikowi stawały ściany szuflady, a na dole była twarda ziemia. Zostawał tylko…
…tył!
Odwróciła się w samą porę, by wycelować zaostrzone drewienko w stronę rozdziawionego pyska węża. Zapanowała cisza (jeśli można tak nazwać wrzaski obudzonego hałasem Zera). Czubek maciupeńkiej szabli drżał lekko.
- Odejdź! – krzyknęła Haraka, prędkimi ruchami drzazgi blokując Sergiuszowi drogę ataku, kiedy spróbował przepełznąć bokiem. Po paru chwilach zaprzestał i znów znaleźli się w impasie.
Szczurzyca odetchnęła.
- Słuchaj – prychnęła najbardziej pogardliwym tonem, na jaki było ją stać w tej sytuacji. – To nie ma sensu. Znaczy się, nie rozumiem, dlaczego tak usilnie próbujesz zostać rozszarpany przeze mnie na kawałki. Nie masz szans.
Wąż syknął z niedowierzaniem, po czym przewrócił oczami. I miał rację; gdyby udało mu się wleźć do prowizorycznego schronienia Haraki, z łatwością by wygrał. Ale ona była zbyt dumna, by to przyznać, szczególnie komuś takiemu, jak ten łuskowaty pędrak. Dlatego zignorowała go.
- A nawet, gdyby jakimś cudem jednak udało ci się mnie pokonać – tu parsknęła, jakby ta myśl bawiła ją sama w sobie – to co byś, Sewerynku czy jak cię tam zwą, chciał ze mną zrobić? Sam stwierdziłeś – łypnęła nań podejrzliwie – że nie możesz mnie zjeść. A więc będziesz musiał mnie pilnować aż do powrotu Kalego, czyli jeszcze długo. Pilnować wśród wrzasków tego popaprańca.
- I? – syknął zirytowany wąż, który mimo złości zaczął słuchać trochę uważniej.
- Ja też nie znoszę jego wycia – kontynuowała – a więc mamy wspólnego wroga. Oprócz tego dysponuję czymś, czego ty nie posiadasz: pieniążkami. Czyli mogę kupić matę dźwiękoizolacyjną i będziemy mieć wreszcie spokój… Pod warunkiem, że będziesz trzymać się ode mnie dalej niż pół metra. Przypominam, że alternatywą jest tkwienie tutaj przez najbliższe parę godzin.
Sergiusz obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem, po czym odsunął się nieco od wyjścia z szuflady. Nie spuszczając z niego oczu i wciąż dzierżąc wyciągniętą „szablę”, powoli opuściła schronienie. Wąż syknął pogardliwie.
- I vice versa – mruknęła Haraka. Tylko drgające nerwowo wąsy zdradzały, jaka naprawdę jest zaniepokojona. Słysząc czyjś głos, Zero zaczął z nowym wigorem uzewnętrzniać swe cierpienie; na co jednak żadne z nich nie zareagowało. Do jego wrzasków zdążyli się już niemal przyzwyczaić.
Trzymając się od siebie jak najdalej, ruszyli w stronę wyjścia z jaskini; oglądając się na progu, szczurzyca pomyślała jeszcze, że bałagan jest trochę większy niż wcześniej. Uznawszy jednak, że jedna rozmontowana brutalnie półka mniej czy więcej nie stanowi różnicy, ruszyła z Sergiuszem w stronę sklepiku, w którym spodziewała się znaleźć niezbędny produkt.
<Kali? Dom wygląda gorzej niż przedtem, Haraczki i Sergiuszka brak – i co teraz zrobisz? x3>
Wciąż jednak miała mu za złe odmowę zrelacjonowania wydarzeń wczorajszego wieczoru.
Zbliżała się już do domu wilka. W tym miejscu trzeba mieć na uwadze, że jej gniew wobec Zera bynajmniej nie osłabł. Po szybkim rekonesansie wzrokowym – i zastanowieniu się nad tym, dlaczego całkiem spora część jaskini leży w wiórach – wmaszerowała do środka, gotowa udzielić zbrodniarzowi reprymendy. Coś jednak musiało jej przeszkodzić.
- SSSSZPIEG! – Ach, jak często ostatnimi czasy ten głos miał okazję podrażnić jej bębenki! Odwróciła się błyskawicznie. Wąż już na nią szarżował (jeśli można tak powiedzieć o kimś, kto nie ma nóg). Mogła zrozumieć, że chce się przytulić, ale coś takiego to chyba przesada?
- Kiedy przestaniesz z tym szpiegiem? – jęknęła, uskakując w bok. W duszy zganiła się za to, że nie przewidziała pojawienia się węża – skoro tu, a pfe, mieszkał, było to przecież wysoce prawdopodobne. Ale zaraz zaprzestała uwag pod swoim adresem, gdyż pod samym nosem miała dużo lepszego odbiorcę.
Gdyby tylko można było złapać oddech…
Sergiusz wyglądał dziś na wyjątkowo rozjuszonego, możliwe, że miało to coś wspólnego z wczorajszym zachowaniem jego właściciela, a może z jego nieobecnością. W każdym razie przełamywał obronę szczurzycy, która miała go serdecznie dosyć.
Wiedziała, że jest źle; swoimi durnymi atakami gad zmuszał ją do nieustannego oddawania pola. Zdawało się, że od ostatniej potyczki zdołał się doszkolić i nie dawał jej szans na udany kontratak. Musiała koniecznie coś wymyślić, gdyż w przeciwnym razie…
Sergiusz rzucił się na nią niespodziewanie. Odskoczyła na bok i przeturlała się niezgrabnie, ale bądź co bądź skutecznie na bok.
Przypadek sprawił, że było to dokładnie to samo miejsce, w którym już od paru godzin chwiała się na jakichś kawałkach drewna wyłamana z komody odwrócona szuflada, a na manewr Haraki zareagowała jedynym słusznym ruchem – ostatecznie opadła na ziemię.
Oddychając ciężko, szczurzyca chwyciła pierwszą rzecz, która wpadła jej pod łapę: długą, ostrą drzagę, dla przeciętnego mieszkańca watahy może źródło bólu i irytacji, dla niej idealną broń białą. Spróbowała się zorientować w sytuacji.
Na razie panował względny spokój. Od przodu, z boków i z góry na drodze napastnikowi stawały ściany szuflady, a na dole była twarda ziemia. Zostawał tylko…
…tył!
Odwróciła się w samą porę, by wycelować zaostrzone drewienko w stronę rozdziawionego pyska węża. Zapanowała cisza (jeśli można tak nazwać wrzaski obudzonego hałasem Zera). Czubek maciupeńkiej szabli drżał lekko.
- Odejdź! – krzyknęła Haraka, prędkimi ruchami drzazgi blokując Sergiuszowi drogę ataku, kiedy spróbował przepełznąć bokiem. Po paru chwilach zaprzestał i znów znaleźli się w impasie.
Szczurzyca odetchnęła.
- Słuchaj – prychnęła najbardziej pogardliwym tonem, na jaki było ją stać w tej sytuacji. – To nie ma sensu. Znaczy się, nie rozumiem, dlaczego tak usilnie próbujesz zostać rozszarpany przeze mnie na kawałki. Nie masz szans.
Wąż syknął z niedowierzaniem, po czym przewrócił oczami. I miał rację; gdyby udało mu się wleźć do prowizorycznego schronienia Haraki, z łatwością by wygrał. Ale ona była zbyt dumna, by to przyznać, szczególnie komuś takiemu, jak ten łuskowaty pędrak. Dlatego zignorowała go.
- A nawet, gdyby jakimś cudem jednak udało ci się mnie pokonać – tu parsknęła, jakby ta myśl bawiła ją sama w sobie – to co byś, Sewerynku czy jak cię tam zwą, chciał ze mną zrobić? Sam stwierdziłeś – łypnęła nań podejrzliwie – że nie możesz mnie zjeść. A więc będziesz musiał mnie pilnować aż do powrotu Kalego, czyli jeszcze długo. Pilnować wśród wrzasków tego popaprańca.
- I? – syknął zirytowany wąż, który mimo złości zaczął słuchać trochę uważniej.
- Ja też nie znoszę jego wycia – kontynuowała – a więc mamy wspólnego wroga. Oprócz tego dysponuję czymś, czego ty nie posiadasz: pieniążkami. Czyli mogę kupić matę dźwiękoizolacyjną i będziemy mieć wreszcie spokój… Pod warunkiem, że będziesz trzymać się ode mnie dalej niż pół metra. Przypominam, że alternatywą jest tkwienie tutaj przez najbliższe parę godzin.
Sergiusz obrzucił ją przenikliwym spojrzeniem, po czym odsunął się nieco od wyjścia z szuflady. Nie spuszczając z niego oczu i wciąż dzierżąc wyciągniętą „szablę”, powoli opuściła schronienie. Wąż syknął pogardliwie.
- I vice versa – mruknęła Haraka. Tylko drgające nerwowo wąsy zdradzały, jaka naprawdę jest zaniepokojona. Słysząc czyjś głos, Zero zaczął z nowym wigorem uzewnętrzniać swe cierpienie; na co jednak żadne z nich nie zareagowało. Do jego wrzasków zdążyli się już niemal przyzwyczaić.
Trzymając się od siebie jak najdalej, ruszyli w stronę wyjścia z jaskini; oglądając się na progu, szczurzyca pomyślała jeszcze, że bałagan jest trochę większy niż wcześniej. Uznawszy jednak, że jedna rozmontowana brutalnie półka mniej czy więcej nie stanowi różnicy, ruszyła z Sergiuszem w stronę sklepiku, w którym spodziewała się znaleźć niezbędny produkt.
<Kali? Dom wygląda gorzej niż przedtem, Haraczki i Sergiuszka brak – i co teraz zrobisz? x3>
15.10.2018
Od Mateo, znów do nikogo
Minęło
parę dni. Parę? Raczej wiele. W sumie nie wiem, nie obchodzą mnie one za
bardzo. Większość wygląda tak samo. Do czasu. Na razie są cierpliwi, ale wiem,
że to się kiedyś skończy.
Ziewnąłem na znak, że jeszcze nie umarłem, po czym wygrzebałem się z mojej pieczary.
- Wychodzę – oznajmiłem na progu. I wyszedłem.
Oślepiło mnie światło. Niemal po omacku zakręciłem i idąc wzdłuż kamiennej ściany, zająłem się podziwianiem kształtu kamyczków. Ach, jakie piękne było to, że każdy, dosłownie każdy był inny, a mimo to tworzyły jedną całość w postaci tej uroczej ścieżynki!
Uśmiechnąłem się do siebie i odtrąciłem jeden z nich w piach na poboczu. Bam.
Słońce już nie raziło moich oczu, mogłem z łatwością iść dalej i podziwiać widoczki. Opadające z drzew liście stanowiły zaiste miód dla moich oczu. Po wiosenno-jesiennym życiu więdną tak nagle i prędko, opadając na ziemię, by ostatnim tchnieniem ucieszyć oko patrzącego, zanim zgniją pod śnieżnym kobiercem.
Czy to naprawdę tak źle, że identyfikuję się ze spadającym listkiem, skoro są takie ładne?
Usłyszałem trzask w krzakach za mną.
- Dzień dobry – powiedziałem, nie odwracając się. Przywykłem do nich. Niech idą, skoro muszą, mnie to nie przeszkadza.
***
Wilk szedł skrajem lasu, wysoko unosząc matowoczarne łapy. W pewnym momencie przystanął i zapatrzył się na rozciągający się po lewej stronie klif.
- Ładne urwisko – stwierdził, podchodząc niezbyt ostrożnie do krawędzi; poniżej rozciągał się widok na zieloną dolinę, środkiem której płynął strumyk.
Serce obserwującej go z niedaleka Temmie zabiło żywiej. Może i było to nierozsądne, ale postanowiła na razie nie reagować. Może jej brat wreszcie zdrowieje?
- Tak, ładne… - powtórzył, jeszcze raz ogarniając wzrokiem przestrzeń pod nim. – Aż kusi, żeby z niego skoczyć.
W młodszej waderze po raz kolejny umarła nadzieja.
Z wnętrza dobiegło go ciche „proszę”. Wszedł do środka.
- Składam wypowiedzenie – oznajmił dźwięcznym głosem, kładąc na stole równy stosik papierów.
- Mhm… Co? Ach, tak. Rozumiem, możesz iś… - Lia odwróciła się i urwała nagle. – Wszystko w porządku?
Mateo spojrzał na nią sympatycznie; światło wpadające przez okno błysnęło na zwężonych źrenicach, sprawiając, że tęczówki zdawały się jeszcze bledsze.
- Chodzi o oczy? Wiem, wyglądają inaczej niż kiedyś. Coś nie tak?
- Nie, nic – wymamrotała, przerzucając dokumenty. Można było założyć się o sporą sumę, że nie interesowały jej zapisane drobnym maczkiem stronice.
- Wspaniale. Zawiadomię więc Tenshi – uśmiechnął się grzecznie, po czym skierował się do wyjścia. – Bywaj zdrowa, Alfo.
Lia nie odpowiedziała. W zachowaniu Mateo było coś bardzo niepokojącego.
Ale dopóki są monsterki, jakoś to będzie.
***
Teraz już nie próbowała się chować, szła ze mną ramię w ramię, jakby bała się, że nagle upadnę.
- Jeśli nie chcesz pracować – odezwała się niepewnie – to dlaczego nie oddasz kluczy do Zakątka Demonów?
Skrzywiłem się. Wróciło uczucie, przypomnienie sobie nazwy którego zajęło mi dłuższą chwilę. Złość. Może zmieszana z bólem. W duchu przekląłem się za durny sentyment.
Jeśli ktoś nie wie, Zakątek Demonów to ogólnie przyjęta nazwa dla pracowni egzorcystycznej. Jest tam parę przydatnych przedmiotów, no i wielka księga, z której pokolenia pochłaniały wiedzę o tych okropnych bytach. Odpowiedź na pytanie? Nie wiem. Chciałem oddać je dzisiaj; biorąc pod uwagę to, dlaczego w ogóle zapragnąłem je mieć, trzymanie się tego miejsca nie miało sensu. A jednak nie mogłem i to mnie złościło. Niepokojące. Jako istota, której los z góry jest przesądzony, a egzystencja już przestała mieć znaczenie, nie powinienem się denerwować.
- Niedługo pewnie zrobię i to – odparłem. – Jakoś nie miałem dziś ochoty.
Ziewnąłem na znak, że jeszcze nie umarłem, po czym wygrzebałem się z mojej pieczary.
- Wychodzę – oznajmiłem na progu. I wyszedłem.
Oślepiło mnie światło. Niemal po omacku zakręciłem i idąc wzdłuż kamiennej ściany, zająłem się podziwianiem kształtu kamyczków. Ach, jakie piękne było to, że każdy, dosłownie każdy był inny, a mimo to tworzyły jedną całość w postaci tej uroczej ścieżynki!
Uśmiechnąłem się do siebie i odtrąciłem jeden z nich w piach na poboczu. Bam.
Słońce już nie raziło moich oczu, mogłem z łatwością iść dalej i podziwiać widoczki. Opadające z drzew liście stanowiły zaiste miód dla moich oczu. Po wiosenno-jesiennym życiu więdną tak nagle i prędko, opadając na ziemię, by ostatnim tchnieniem ucieszyć oko patrzącego, zanim zgniją pod śnieżnym kobiercem.
Czy to naprawdę tak źle, że identyfikuję się ze spadającym listkiem, skoro są takie ładne?
Usłyszałem trzask w krzakach za mną.
- Dzień dobry – powiedziałem, nie odwracając się. Przywykłem do nich. Niech idą, skoro muszą, mnie to nie przeszkadza.
***
Wilk szedł skrajem lasu, wysoko unosząc matowoczarne łapy. W pewnym momencie przystanął i zapatrzył się na rozciągający się po lewej stronie klif.
- Ładne urwisko – stwierdził, podchodząc niezbyt ostrożnie do krawędzi; poniżej rozciągał się widok na zieloną dolinę, środkiem której płynął strumyk.
Serce obserwującej go z niedaleka Temmie zabiło żywiej. Może i było to nierozsądne, ale postanowiła na razie nie reagować. Może jej brat wreszcie zdrowieje?
- Tak, ładne… - powtórzył, jeszcze raz ogarniając wzrokiem przestrzeń pod nim. – Aż kusi, żeby z niego skoczyć.
W młodszej waderze po raz kolejny umarła nadzieja.
Z wnętrza dobiegło go ciche „proszę”. Wszedł do środka.
- Składam wypowiedzenie – oznajmił dźwięcznym głosem, kładąc na stole równy stosik papierów.
- Mhm… Co? Ach, tak. Rozumiem, możesz iś… - Lia odwróciła się i urwała nagle. – Wszystko w porządku?
Mateo spojrzał na nią sympatycznie; światło wpadające przez okno błysnęło na zwężonych źrenicach, sprawiając, że tęczówki zdawały się jeszcze bledsze.
- Chodzi o oczy? Wiem, wyglądają inaczej niż kiedyś. Coś nie tak?
- Nie, nic – wymamrotała, przerzucając dokumenty. Można było założyć się o sporą sumę, że nie interesowały jej zapisane drobnym maczkiem stronice.
- Wspaniale. Zawiadomię więc Tenshi – uśmiechnął się grzecznie, po czym skierował się do wyjścia. – Bywaj zdrowa, Alfo.
Lia nie odpowiedziała. W zachowaniu Mateo było coś bardzo niepokojącego.
***
Teraz już nie próbowała się chować, szła ze mną ramię w ramię, jakby bała się, że nagle upadnę.
- Jeśli nie chcesz pracować – odezwała się niepewnie – to dlaczego nie oddasz kluczy do Zakątka Demonów?
Skrzywiłem się. Wróciło uczucie, przypomnienie sobie nazwy którego zajęło mi dłuższą chwilę. Złość. Może zmieszana z bólem. W duchu przekląłem się za durny sentyment.
Jeśli ktoś nie wie, Zakątek Demonów to ogólnie przyjęta nazwa dla pracowni egzorcystycznej. Jest tam parę przydatnych przedmiotów, no i wielka księga, z której pokolenia pochłaniały wiedzę o tych okropnych bytach. Odpowiedź na pytanie? Nie wiem. Chciałem oddać je dzisiaj; biorąc pod uwagę to, dlaczego w ogóle zapragnąłem je mieć, trzymanie się tego miejsca nie miało sensu. A jednak nie mogłem i to mnie złościło. Niepokojące. Jako istota, której los z góry jest przesądzony, a egzystencja już przestała mieć znaczenie, nie powinienem się denerwować.
- Niedługo pewnie zrobię i to – odparłem. – Jakoś nie miałem dziś ochoty.
14.10.2018
Od Kalego CD. Haraki
Poszła. Wyszła ze szpitala. I sam zrobiłbym to samo, gdyby nie Rose, która rano poprosiła mnie o zostanie dopóki wadera się nie ocknie. Miałem przepytać ją, czy pamięta ostatnie wydarzenia i tak dalej. Zgodziłem się.
Tylko pytanie 'po co?'. Sto razy bardziej wolałbym teraz iść za Moją Panią Doktor. A może i tysiąc razy bardziej?
Nie chciałem by była na mnie zła. Poza tym tu nie chodziło o to, czy jej ufam, czy nie. To bardziej kwestia tego, że... Po prostu nie chciałem mówić. Nie byłem sobą, kiedy to się działo. A sam fakt, że z tego wydarzenia pamiętam więcej niż z normalnego dnia jest... okropny.
Każde słowo. Tonacja krzyków. Kierunek wiatru. Światło. Odcienie kolorów. Miny. Łzy. Każdą sekundę, podczas której myślałem jak bawić się w boga i zabrać życie. Każdy drobny element planu. Gęstość i zapach krwi.
To zdecydowanie nie jest kwestia zaufania. Raczej... Czegoś o wiele ważniejszego. To nie jest tak, że jej nie ufam. Ufam jej. Przynajmniej na tyle, na ile mogę sobie pozwolić. To i tak jest bardzo dużo. Większym zaufaniem dażę ją niż rodzinę. Nie chcę, żeby myślała, że jest inaczej. Dlatego wolałbym za nią iść, żeby jej wytłumaczyć to wszystko. I może gdzieś w środku chciałbym powiedzieć jej wszystko, ale... nie chcę. Na razie nie chce. I nie wiem, czy będę chciał. Przynajmniej chciałbym wytłumaczyć jej jak jest, a przytłaczający fakt, że nie mogę nawet pójść za nią do...
Mojej jaskini.
Ona wejdzie tam tak po prostu? Ja tam mam swoje rzeczy! HALO! Ooo nie! Wczoraj chyba rozwaliłem pare mebli. Tam musi być wielki syf. Nie nooo, błagam!
Poza tym...
Sergiusz! Rany! Totalnie o nim zapomniałem! Wyszedł ze szpitala chwilę po moim obudzeniu się. Taka niezapowiedziana wizyta pod moją nieobecność byłaby potraktowana z góry jako... szpiegowstwo lub włamanie.
Szlag.
Jeśli ją tknie to śpi na dworzu. Albo nie. Coś wymyślę.
Spróbowałem niezauważenie wyjść z placówki, ale tuż przy wyjściu...
- Kali, obiecałeś coś.
- Bez przesady, nie będzie mnie kilka sekundek. Maksymalnie pół minuty, serio - Mhm, nigdzie nie idziesz.
Nie...
Nie.
NIE.
<Haraczka? To jak? Gadu gadu? Kali sobie jeszcze poprzemyśla>
Tylko pytanie 'po co?'. Sto razy bardziej wolałbym teraz iść za Moją Panią Doktor. A może i tysiąc razy bardziej?
Nie chciałem by była na mnie zła. Poza tym tu nie chodziło o to, czy jej ufam, czy nie. To bardziej kwestia tego, że... Po prostu nie chciałem mówić. Nie byłem sobą, kiedy to się działo. A sam fakt, że z tego wydarzenia pamiętam więcej niż z normalnego dnia jest... okropny.
Każde słowo. Tonacja krzyków. Kierunek wiatru. Światło. Odcienie kolorów. Miny. Łzy. Każdą sekundę, podczas której myślałem jak bawić się w boga i zabrać życie. Każdy drobny element planu. Gęstość i zapach krwi.
To zdecydowanie nie jest kwestia zaufania. Raczej... Czegoś o wiele ważniejszego. To nie jest tak, że jej nie ufam. Ufam jej. Przynajmniej na tyle, na ile mogę sobie pozwolić. To i tak jest bardzo dużo. Większym zaufaniem dażę ją niż rodzinę. Nie chcę, żeby myślała, że jest inaczej. Dlatego wolałbym za nią iść, żeby jej wytłumaczyć to wszystko. I może gdzieś w środku chciałbym powiedzieć jej wszystko, ale... nie chcę. Na razie nie chce. I nie wiem, czy będę chciał. Przynajmniej chciałbym wytłumaczyć jej jak jest, a przytłaczający fakt, że nie mogę nawet pójść za nią do...
Mojej jaskini.
Ona wejdzie tam tak po prostu? Ja tam mam swoje rzeczy! HALO! Ooo nie! Wczoraj chyba rozwaliłem pare mebli. Tam musi być wielki syf. Nie nooo, błagam!
Poza tym...
Sergiusz! Rany! Totalnie o nim zapomniałem! Wyszedł ze szpitala chwilę po moim obudzeniu się. Taka niezapowiedziana wizyta pod moją nieobecność byłaby potraktowana z góry jako... szpiegowstwo lub włamanie.
Szlag.
Jeśli ją tknie to śpi na dworzu. Albo nie. Coś wymyślę.
Spróbowałem niezauważenie wyjść z placówki, ale tuż przy wyjściu...
- Kali, obiecałeś coś.
- Bez przesady, nie będzie mnie kilka sekundek. Maksymalnie pół minuty, serio - Mhm, nigdzie nie idziesz.
Nie...
Nie.
NIE.
<Haraczka? To jak? Gadu gadu? Kali sobie jeszcze poprzemyśla>
Od Haraczki CD. Kalego
Wstało
już słońce, oświetlając chłodnym blaskiem dywany brązowych liści. Skowronek
śpiewał tego dnia bardzo głośno i radośnie, co sprawiło, że Haraka miała szczerą
ochotę ukręcić mu łeb.
Nietrudno zgadnąć, że w tym świergocie już się obudziła. Właśnie przeciągała się, z niechęcią spoglądając naprzód na dzień wypełniony ciężką pracą wśród jęków, stęków i nieciekawych anegdot ze szczenięcych lat, kiedy do zaspanej głowy napłynęły jej wspomnienia z wczoraj. Przygarbiła się, a resztka dobrego humoru uciekła gdzieś hen, daleko.
Wygrzebała się ponuro ze swojej nory, przeszła kawałek i stanęła, by spojrzeć w kierunku jaskini Kalego. Przez niego czuła się dużo bardziej zmęczona, niż powinna być dopiero co po przebudzeniu. Miała pretensje za to, jak ją potraktował i to, czego jej nie powiedział.
Ale przede wszystkim…
Martwiła się. Bała się o niego, nie tylko ze względu na obrażenia, które odniósł, właściwie bardziej, niż o któregokolwiek z dotychczasowych pacjentów. Było to uczucie silniejsze nawet od tego, które odczuwała, operując go po walce z Zerem. Wiedziała, że coś jest nie tak i cierpiała, nie mogąc tego czegoś po prostu złapać i wdeptać w ziemię. Nie podobało jej się to odczucie. Zła na samą siebie za coś takiego, prychnęła i odrzuciła je gdzieś w kąt umysłu. Nie będzie żadnego faworyzowania pacjentów.
Zresztą i tak nie mogła teraz iść do basiora. Najpierw praca. Potem odwiedziny u przerażających, tajemniczych zabójców. Rzuciła przez ramię ostatnie spojrzenie w kierunku jego miejsca zamieszkania i ruszyła w stronę wejścia do szpitala.
Jak zwykle, powitał ją gwar rozmów (‘przysunąłby pa do mnie kroplówkę?’), kłótni (‘bo powiem pani doktor o tych batonikach, które trzymasz pod poduszką!’) i skarg (‘przez nią nie mogę w spokoju rozwiązywać krzyżówek’). W takich momentach najczęściej zastanawiała się, dlaczego w ogóle tu pracuje.
Z tego, że Rose nie przybiegła z płaczem na dźwięk umieszczonego nad drzwiami dzwoneczka, wywnioskowała, że szaro-żółta wadera, postrzelona wczoraj – tutaj szczurzyca się wzdrygnęła – przez te duże, dwunogie istoty ubrane w nadmuchane worki na śmieci żyje i najpewniej ma się dobrze. Z westchnieniem udała się do pomieszczeń, w których zazwyczaj spędzała większą część dnia pracy. Do pokojów odpoczywających emerytów.
Skrzypienie drzwi na drugim końcu korytarza oderwało jej uwagę od nieregularnej struktury tynku. Jęknęła, stając prosto. Z pomieszczenia wyszła Rose. Nie było w tym nic niezwykłego i Haraka w ogóle by się tym nie przejęła, gdyby nie towarzyszący temu odległy dźwięk.
Głos.
Jego głos.
Zastrzygła uszami, ale w tym momencie drzwi się zatrzasnęły.
Obróciła się i niczym piorun pomknęła korytarzem, o mało nie wpadając przy tym pod koła wózka szpitalnego. Ku przerażeniu woźnej prześlizgnęła się pod nim i pędziła dalej. Nie zatrzymując się, skoczyła na klamkę u drzwi. Następny ułamek sekundy mógłby wywołać u niejednego zawrót głowy; odepchnęła się nogami od ściany, z niezwykłą zwinnością wślizgnęła przez powstałą szparę do sali i już nie było jej po tej stronie drzwi, po której znajdowała się jeszcze chwilę temu.
Opadła na podłogę, oddychając ciężko. Po paru sekundach uniosła głowę.
- Nic ci nie jest? – zapytał Kali, spoglądając na nią z łóżka. Jego wzrok był pełen uwagi i jakby obawy, którą zastąpiła ulga na widok jej uśmiechniętego pyszczka.
- Mnie nic – odparła, otrząsając się i wskakując na ramę łóżka. Oplotła ją ogonem, by zachować równowagę. – Ale czy ciebie naprawdę muszę pilnować przez cały czas, żebyś nic sobie nie zrobił?
Błysk w jej oczach zdradzał, że nie miałaby nic przeciwko te-
W tym momencie narrator zginął rozszarpany maciupkimi pazurkami. Postawmy mu znicz, a potem idźmy dalej.
- Przepraszam, Pani Doktor – odpowiedział. – Będę uważać.
- Olaboga, no to zacznij w końcu! Mówiłeś to już wczoraj i co z tego wyszło? – mówiła to żartobliwie, ale w jej głosie słychać było też powagę. Jakby ostrzegała go, że nie chce więcej męczyć się, widząc go tak rannego – chociaż przed samą sobą nie chciała się do tego przyznać.
- Przepraszam – powtórzył, po czym, zanim zdążyła mu przerwać kontynuował: - I nie tylko za to. Zachowałem się wczoraj jak ostatni idiota.
- Nie ma problemu, do twojego idiotyzmu jestem już przyzwyczajona – oznajmiła lekko, zsuwając się na pościel. – Ale, jeśli mogę zapytać… co tam się stało?
Oboje dobrze wiedzieli, jakie miejsce miała na myśli. Basior milczał przez chwilę.
- Naprawdę, to nic. Nie kłopocz się tym.
- Ciężko się nie kłopotać, kiedy znajduję cię całego we krwi – westchnęła, pochmurniejąc, po czym odwróciła się od niego. – Ale skoro mi nie ufasz, rozumiem…
Nie czekając na jego reakcję, zeskoczyła na podłogę i skierowała się ku wyjściu
- Czekaj! Dokąd idziesz?
Spojrzała na niego; chociaż na jej pyszczku wciąż widać było urazę, uśmiechnęła się szelmowsko.
- Nawrzeszczeć na tego deprawatora, którego trzymasz w jaskini. Wszędzie rozpoznam zapach tej zepsutej krwi. – odpowiedziała, podważając pazurkami powierzchnię drzwi. To była jej druga metoda na przedostawanie się przez nie. – Cóż, chciałam ci jeszcze załatwić tę matę, ale nie wiem, czy zasłużyłeś.
Wreszcie uniosła skrzydło na tyle, że mogła przecisnąć się przez powstałą szparę. Machnęła ogonem na pożegnanie i zostawiła Kalego samego z wciąż nieprzytomną ofiarą ataku homo sapiens.
<Kali? Możesz sobie pozwiedzać szpitalik, pozastanawiać się nad swoim dotychczasowym życiem, albo poczytać nieistniejący pamiętnik Haraczki. Ewentualnie zdemolować sprzęt, ale pamiętaj, co cię za to czeka x3>
Nietrudno zgadnąć, że w tym świergocie już się obudziła. Właśnie przeciągała się, z niechęcią spoglądając naprzód na dzień wypełniony ciężką pracą wśród jęków, stęków i nieciekawych anegdot ze szczenięcych lat, kiedy do zaspanej głowy napłynęły jej wspomnienia z wczoraj. Przygarbiła się, a resztka dobrego humoru uciekła gdzieś hen, daleko.
Wygrzebała się ponuro ze swojej nory, przeszła kawałek i stanęła, by spojrzeć w kierunku jaskini Kalego. Przez niego czuła się dużo bardziej zmęczona, niż powinna być dopiero co po przebudzeniu. Miała pretensje za to, jak ją potraktował i to, czego jej nie powiedział.
Ale przede wszystkim…
Martwiła się. Bała się o niego, nie tylko ze względu na obrażenia, które odniósł, właściwie bardziej, niż o któregokolwiek z dotychczasowych pacjentów. Było to uczucie silniejsze nawet od tego, które odczuwała, operując go po walce z Zerem. Wiedziała, że coś jest nie tak i cierpiała, nie mogąc tego czegoś po prostu złapać i wdeptać w ziemię. Nie podobało jej się to odczucie. Zła na samą siebie za coś takiego, prychnęła i odrzuciła je gdzieś w kąt umysłu. Nie będzie żadnego faworyzowania pacjentów.
Zresztą i tak nie mogła teraz iść do basiora. Najpierw praca. Potem odwiedziny u przerażających, tajemniczych zabójców. Rzuciła przez ramię ostatnie spojrzenie w kierunku jego miejsca zamieszkania i ruszyła w stronę wejścia do szpitala.
Jak zwykle, powitał ją gwar rozmów (‘przysunąłby pa do mnie kroplówkę?’), kłótni (‘bo powiem pani doktor o tych batonikach, które trzymasz pod poduszką!’) i skarg (‘przez nią nie mogę w spokoju rozwiązywać krzyżówek’). W takich momentach najczęściej zastanawiała się, dlaczego w ogóle tu pracuje.
Z tego, że Rose nie przybiegła z płaczem na dźwięk umieszczonego nad drzwiami dzwoneczka, wywnioskowała, że szaro-żółta wadera, postrzelona wczoraj – tutaj szczurzyca się wzdrygnęła – przez te duże, dwunogie istoty ubrane w nadmuchane worki na śmieci żyje i najpewniej ma się dobrze. Z westchnieniem udała się do pomieszczeń, w których zazwyczaj spędzała większą część dnia pracy. Do pokojów odpoczywających emerytów.
***
Haraka wywlekła się z sali i oparła głową o ścianę. Miała ich dość. Tych
zrzędliwych, pierdzących staruchów. Tutaj lądował ten najgorszy podstarzały
element, gdyż porządni staruszkowie dbali o swoje zdrowie i w efekcie
szczurzyca nie musiała się z nimi męczyć. Natomiast na to, z czym spotykała się
codziennie w szpitalu, aż czasem brakło jej obraźliwych słów. Postanowiła już
dziś tam nie wracać.Skrzypienie drzwi na drugim końcu korytarza oderwało jej uwagę od nieregularnej struktury tynku. Jęknęła, stając prosto. Z pomieszczenia wyszła Rose. Nie było w tym nic niezwykłego i Haraka w ogóle by się tym nie przejęła, gdyby nie towarzyszący temu odległy dźwięk.
Głos.
Jego głos.
Zastrzygła uszami, ale w tym momencie drzwi się zatrzasnęły.
Obróciła się i niczym piorun pomknęła korytarzem, o mało nie wpadając przy tym pod koła wózka szpitalnego. Ku przerażeniu woźnej prześlizgnęła się pod nim i pędziła dalej. Nie zatrzymując się, skoczyła na klamkę u drzwi. Następny ułamek sekundy mógłby wywołać u niejednego zawrót głowy; odepchnęła się nogami od ściany, z niezwykłą zwinnością wślizgnęła przez powstałą szparę do sali i już nie było jej po tej stronie drzwi, po której znajdowała się jeszcze chwilę temu.
Opadła na podłogę, oddychając ciężko. Po paru sekundach uniosła głowę.
- Nic ci nie jest? – zapytał Kali, spoglądając na nią z łóżka. Jego wzrok był pełen uwagi i jakby obawy, którą zastąpiła ulga na widok jej uśmiechniętego pyszczka.
- Mnie nic – odparła, otrząsając się i wskakując na ramę łóżka. Oplotła ją ogonem, by zachować równowagę. – Ale czy ciebie naprawdę muszę pilnować przez cały czas, żebyś nic sobie nie zrobił?
Błysk w jej oczach zdradzał, że nie miałaby nic przeciwko te-
W tym momencie narrator zginął rozszarpany maciupkimi pazurkami. Postawmy mu znicz, a potem idźmy dalej.
- Przepraszam, Pani Doktor – odpowiedział. – Będę uważać.
- Olaboga, no to zacznij w końcu! Mówiłeś to już wczoraj i co z tego wyszło? – mówiła to żartobliwie, ale w jej głosie słychać było też powagę. Jakby ostrzegała go, że nie chce więcej męczyć się, widząc go tak rannego – chociaż przed samą sobą nie chciała się do tego przyznać.
- Przepraszam – powtórzył, po czym, zanim zdążyła mu przerwać kontynuował: - I nie tylko za to. Zachowałem się wczoraj jak ostatni idiota.
- Nie ma problemu, do twojego idiotyzmu jestem już przyzwyczajona – oznajmiła lekko, zsuwając się na pościel. – Ale, jeśli mogę zapytać… co tam się stało?
Oboje dobrze wiedzieli, jakie miejsce miała na myśli. Basior milczał przez chwilę.
- Naprawdę, to nic. Nie kłopocz się tym.
- Ciężko się nie kłopotać, kiedy znajduję cię całego we krwi – westchnęła, pochmurniejąc, po czym odwróciła się od niego. – Ale skoro mi nie ufasz, rozumiem…
Nie czekając na jego reakcję, zeskoczyła na podłogę i skierowała się ku wyjściu
- Czekaj! Dokąd idziesz?
Spojrzała na niego; chociaż na jej pyszczku wciąż widać było urazę, uśmiechnęła się szelmowsko.
- Nawrzeszczeć na tego deprawatora, którego trzymasz w jaskini. Wszędzie rozpoznam zapach tej zepsutej krwi. – odpowiedziała, podważając pazurkami powierzchnię drzwi. To była jej druga metoda na przedostawanie się przez nie. – Cóż, chciałam ci jeszcze załatwić tę matę, ale nie wiem, czy zasłużyłeś.
Wreszcie uniosła skrzydło na tyle, że mogła przecisnąć się przez powstałą szparę. Machnęła ogonem na pożegnanie i zostawiła Kalego samego z wciąż nieprzytomną ofiarą ataku homo sapiens.
<Kali? Możesz sobie pozwiedzać szpitalik, pozastanawiać się nad swoim dotychczasowym życiem, albo poczytać nieistniejący pamiętnik Haraczki. Ewentualnie zdemolować sprzęt, ale pamiętaj, co cię za to czeka x3>
Od tej szmaty do mycia podłogi
Miłym zaskoczeniem było zobaczenie innego wilka, choć przyznam, że strach ścisnął mi już od tak dawna nieużywaną krtań. Nie wiadomo czemu, wiedziałam że jest to wadera. Czułam w jej kierunku uczucie bliskości, jakby była moją dawną znajomą.
Jednym z ciekawszych szczegółów w jej aparycji były ni to fioletowe, ni srebrne pióra, zupełnie różniące się od jej czarnej jak noc sierści, mieszczące się na grzbiecie. Kołysając się na boki sprawiały wrażenie wielkich skrzydeł, mogących unieść ich posiadaczkę pod samo niebo, by ta mogła ukraść wszystkie gwiazdy, osadzając je w swoich przerażająco białych oczach. Zatrzymałam się, jakby uwięziona w lodowatym spojrzeniu wadery.
- Witaj, Igazi – odrzekła swoim oślizgłym głosem, a jej twarz wykrzywiła się w grymasie odrazy. – Nie mogę uwierzyć, że jesteś aż tak głupia by wciągnąć się w pomoc jakiejś sekty.
- C-co? – wydukałam rozkojarzona, nie wiedząc, co tak naprawdę ma na myśli.
- Nie udawaj zaskoczonej, to przez ciebie muszę gnić razem z tobą w tej bryle lodu.
- Kim ty w ogóle jesteś? – zapytałam, nie rozumiejąc tego, czemu gada takim jadowitym głosem. Spojrzała na mnie nienawistnie, podniosła pysk w dumie i odpowiedziała pełnym pogardy oraz dumy głosem:
- Jestem Nyks, była posłanka Nestera, skazana za posłuszeństwo bogu na wieczną udrękę, zabita przez Kagekao podczas jednego z napadów.
Słysząc imię Kagekao przez moją duszę przeszła fala żalu. Pamiętam go, ale nie wiem, kim dokładnie był.
- Jesteś martwa?
- Tak, tak jak ty.
Tym razem żal przerodził się w uczucie przebicia duszy przez wielki, nierealny sopel. Jestem martwa? Czy to znaczy, że już nigdy nie pożegnam się z moimi bliskimi? Nie zobaczę ich twarzy, nie usłyszę ich głosu. Nie, to nie może się tak skończyć. Przecież jeszcze trwam, jeszcze cierpię, jeszcze potrafię myśleć.
- Nie. Nie. Nie… - zaczęłam powtarzać w kółko i w kółko, patrząc na wypolerowaną nicość pod łapami i cofając się, jakby to coś dało w obecnej sytuacji.
- I to z twojej winy, dałaś się zamrozić, jakby to ci pomogło ze mną.
- …Umarłam przez ciebie? – Zaczęłam łączyć fakty.
- Raczej przez swoją głupotę. – Prychnęła. – Gdybym tylko zniszczyła doszczętnie twoją dusze mogłabym zamieszkać w twoim ciele, a nie błąkać się po bezkresach eteru, czekając aż twoje nędzne ciało zgnije w lodzie.
- Nie pozwoliłabym się zniszczyć jakiejś losowej szmacie – warknęłam zdenerwowana już jej zachowaniem. Zgromiła mnie wzrokiem.
- Jak takie małe bydle może obrażać wyższy duchowo byt? – Jej głos przybrał tonu, jakby sam bóg piorunów się odezwał.
- Przestań zgrywać taką wyższą, bo to żałosne.
- Mówi to wilk wyglądający jak suka. – Wystawiła kły i zbliżyła się, naprężając mieśnię. Przyjęłam pozycję obronną. – No dalej, zaatakuj mnie, szmato do mycia podłogi.
Zaszarżowałam.
C.D.N
Od Tori ,,Dziwne zjawiska #2"
Przechadzałam się spokojnie lasem, w poszukiwaniu rydzów. Usłyszałam, że są bardzo dobrze w maśle i przyprawach z patelni. Wtedy... moją uwagę przykuł czerwony balonik, unoszący się w powietrzu, przytwierdzony przy ziemi sznurkiem obwiązanym wokół dziwnego papierka. Podeszłam bliżej. Wiatr jakby przestał uczestniczyć w życiu watahy. Nie czułam go nawet na nosie.
- Duszki wiatru gdzieście poszły - spytałam siebie szeptem, i stanęłam "oko w oko" z czerwienią balonu. Obwąchałam go dokładnie, lecz nie wyczułam żadnego zapachu. Byłoby to dla mnie bardziej przerażające, gdybym była szczeniakiem. Zerknęłam na kartkę, odwiązałam od niej sznurek, który od razu przytrzymałam łapą by nie odleciał, i wyciągnęłam pysk, by wziąć kartkę. Wyleciał z niej kamień, który prawdopodobnie służył za przytrzymanie balonika przy ziemi. Popatrzyłam na papier. Był na nim nic nie znaczący dla mnie, dziwny znak. Wykrzywiłam się, i schowałam kartkę do mojego koszyka z którym wybrałam się na grzyby, a balonik zawiązałam nitką za ucho kosza, po czym poszłam dalej. Po jakiejś minucie jakby zmaterializował się za drzewem kolejny, czerwony balon, i tak jeszcze ze 4 razy. Nic nie rozumiałam ze znaków widniejących na kartkach, a samo środowisko zaczęło mnie coraz bardziej przerażać. Wchodziłam coraz głębiej w las. Było zimno i ciemno, do tego miałam dziwne ciarki na plecach. W końcu, gdy usłyszałam za sobą trzask gałęzi, i szum opadających liści, po czym o mały włos nie padłam na zawał, odpuściłam sobie dalsze szukanie balonów. Kosz z balonami zostawiłam... wręcz rzuciłam gdzieś daleko, wszystkie moje zbiory grzybne schowałam do skórzanej torby, i jak najszybciej się dało, z nadal bijącym sercem wpadłam do jaskini, po czym zaczęłam błagać, by dano mi coś na uspokojenie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)