- Ki? Kijku? Co ci się stało? Umarłaś? - pytałem w ciemno, dosłownie i w przenośni. Odpowiedział mi pac na ziemię. No "pac!", "plask!" czy co tam, wiadomo, o co chodzi. Ruszyłem na pomoc, ale za daleko nie zaszedłem, bo po pięciu krokach potknąłem się o ciało Ki i runąłem jak długi. Dźwięk uderzenia o ziemię się powtórzył. Super. Wstałem i otrzepałem się. Nagle w ciemności zaświeciły się dwa punkciki. Punkciki te urosły i po chwili w ich wnętrzu pojawiły się następne, czarne. I co, może myślicie, że mam halucynacje albo to jakieś abstrakcyjne zjawisko naturalne? Otóż, sprawa była bardziej złożona, ponieważ składała się ze spojówek, soczewek, tęczówek, źrenic i ciała szklistego. Z ciemności wyszedł Qwet. No, nie udało mu się wyjść, ale wiedziałem, że to on.
- I co? No nie widzisz, co narobiłeś? Wrzeszczysz jak opętany i wybiegasz do lasu, a teraz przez ciebie tkwimy tutaj na środku drogi! - robiłem mu wymówki.
- Jak śmiesz na mnie krzyczeć? - syknął Qwet ze złością. - Jestem królem tego lasu!
Na chwilę mnie zatkało. Potem wybuchnąłem głośnym śmiechem.
- Ty? Królem lasu? Matko, to najlepszy żart jaki słyszałem! - naśmiewałem się.
- Jak śmiesz się śmiać! To znaczy... - szczeniak na chwilę stracił rezon, może i dlatego, że uświadomił sobie, że jego druga wypowiedź w ciągu kilku sekund zaczęła się od "Jak śmiesz!". - ... Ha! Nie będziesz tak mówił, kiedy dowiesz się, co się stało twojej biednej przyjaciółce.... - zakończył ironicznie, z mściwym uśmiechem na pysku. No, mogłem to sobie tylko wyobrazić, gdyż dalej widziałem jedynie jego oczy.
- CO TY ZROBIŁEŚ!? - wydarłem się na niego.
- Ech, nic, nic... Tylko ją, tak se... ukłułem. I teraz będzie mieszańcem. - powiedział niewinnie Qwet.
Mój gniew szybko minął, zastąpiony rozbawieniem. No, lepiej nie być nieprzytomnym w życiowych momentach.. Zechciałem jednak pociągnąć dłużej tę grę.
- Jak mogłeś?! - krzyknąłem znów, a potem się na niego rzuciłem.
Tłukliśmy się tak w ciemnościach nie wiem ile czasu, aż byliśmy strasznie zmęczeni. Wreszcie od niego odskoczyłem. Warknął. Ja odwarknąłem, i pacnąłem na ziemię. Qwet zrobił to samo.
~~noc noc nooooooc~~~
Obudziłem się przed Qwetem, ale tylko ok. 2 minuty. Więc już po chwili staliśmy oboje nad Kiiyuko, patrząc na siebie z lekko słabnącą złością. W końcu Ki się poruszyła i otworzyła oczy.
- O, patrz, obudziła się! - szepnąłem, nie wiadomo po co.
- Co się to odjanie.. - zdążyła wyjęczeć, zanim Qwet na nią... skoczył? Po co?
- Teraz ja mówię. Ty tu jesteś tylko dla zabawy. - powiedział władczo i splunął.
- Ble, flegma. - powiedziałem odruchowo, no ale ej: wskakiwać na kogoś, kto przed chwilą był nieprzytomny? Na kogoś, kto sprawił, że zachowałeś władzę nad swoim umysłem? I pluć na niego!?
- Ej, co robisz? Najpierw ją kłujesz, potem przyskrzyniasz i plujesz w twarz, a zaraz pewnie zaczniesz długi wywód na temat swoich dokonań i emocji, co? - wkurzyłem się. - Pierwsze dwa jeszcze wytrzymam, ale zanim zaczniesz trzecie, będziesz już leżał pod tą sosenką. - wskazałem drzewko ruchem głowy. I tak bym pewnie nie dał rady go tak powalić, ale liczą się słowa, nie?
Qwet zaśmiał się, ale zszedł z Ki. Ona wstała.
- O co ci chodzi? Czym mnie ukłułeś? - zaczęła pytać.
- To ja tu zadaję pytania! Ale dobrze, powiem ci: ukłułem cię rogiem i teraz... - yes! Miałem rację! Rzeczywiście ma ten mściwy uśmieszek!
- .. stanę się mieszańcem? - zapytała Ki ze strachem.
- Tak! - zawołał Qwecik.
Zapadła cisza, w której mieszaniec rozkoszował się zwycięstwem, a my staliśmy zamurowani.
Po chwili rozdarł ją śmiech. Głośny, szczery, czysty. Mój i Kiiyuko. Szczeniak patrzył zdezorientowany.
- Seriooooo.... - po dłuższym czasie udało mi się wydusić między śmiechem a chichotem. - Ty naprawdę nie wiesz, że nie masz mieszańcowego wirusa? Jest zneutralizowany!
Qwet był widocznie skonfundowany.
<Ki? Zaróbmy na eliksir wskrzeszenia czy jak to się tam zwie i wskrześmy sójeczkę! Szkoda mi jej>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz