Przez tę nawałnicę wszędzie było mokro. Powietrze było wilgotne... Gdzieniegdzie z ziemi wychodziły dżdżownice. Te to mają dobrze... siedzą sobie w ziemi i nawałnice ich nie ruszają. Nagle zauważyłem sylwetkę jakiejś wadery. Stała na skraju lasu. W tych ciemnościach ciężko było określić kto to, ale po kołczanie na grzbiecie wywnioskowałem, że to Katniss. Miała napięty łuk i właśnie szykowała się do wystrzelenia jej w stronę... świętego zwierzęcia Bogini Światła - Kasidi, a mianowicie jelenia. Samiec dumnie maszerował pomiędzy drzewami przez noc. Miał uniesioną wysoko głowę z wielkim porożem. Obok niego latały świetliste "kulki", a sam wyglądał jak patronus z Harry'ego Pottera, tyle że materialny. Już miałem krzyknąć na waderę, by tego nie robiła, ale było już za późno, bo samica ćwierć sekundy później wypuściła strzałę w stronę jelenia. Wadera chyba nie czytała księgi o tutejszych bogach, bo najwyraźniej nie wiedziała, jakie konsekwencje wiążą się z zabiciem świętego zwierzęcia któregoś z nich...
Tak więc zwierzę padło na ziemię. Z miejsca, w którym tkwiła strzała, zaczęła lecieć srebrna krew, przypominająca rtęć. Światła koło niego zaczęły wariować, a chwilę później zgasły. Zapadła potworna cisza.
- No to ja stąd spierdzielam. - powiedziałem wynurzając się zza krzaków.
- Equel? Co ty tutaj robisz? - spytała wadera.
- He he he - zaśmiałem się nerwowo. Ona serio nie czytała tutejszych ksiąg. - Słuchaj...
- Och, przecież ja tylko zabiłam świecącego jelenia.
- No chyba nie. - powiedziałem, co chwila patrząc na truchło zwierzęcia.
- O co ci... - w tym momencie skóra z opadła ze stworzenia. Skóra.... a raczej już mięśnie zaczęły się ruszać, jakby chciało się coś z nich wydostać. I tak właśnie. Po sekundzie mięśnie pękły, całe ciało jelenia zmieniło się w robactwo, które rozeszło się na wszystkie strony, a na miejscu jelenia stało stworzenie, które nie wyglądało za ładnie.
- Spadamy. - oznajmiłem. Waderze nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaczęliśmy uciekać, co trwało tak długo, że w końcu wylądowaliśmy jakiś kilometr albo dwa za terenami watahy. I jak tu żyć. Stanęliśmy dopiero pod zachyleniem skalnym. Usiadłem i oparłem zdyszany głowę o skałę. Niebo było ciemne...
- Przepraszam. - mruknęła wadera.
- Heh. - zaśmiałem się. - Dobrze, że nikomu nic się nie stało. No, może nie mnie. - Tutaj popatrzyłem na swoją ranę, która... rozciągała się od grzbietu, aż po brzuch. Ten stwór był ciężki... i miał ostre "racie"
- Trzeba z tym iść do medyka. - powiedziała samica patrząc na ranę.
- Nie możemy tam wrócić. - powiedziałem. - Ciąży na nas gniew bogów.
- Ale przecież ja zabiłam tego jelenia, nie ty. I.... czemu bogów, a nie jednego?
- Tutejsi bogowie lubią pomagać innym bogom w uśmiercaniu. Nie z dobroci serca, ale dla zabawy. A dlaczego na mnie też to ciąży? Bo byłem przy tym i uciekałem.
- Och... Więc kiedy będziemy mogli wrócić?
- Tego nie wiem. Tutaj jest jak z nawałnicą. Nie wiadomo kiedy się zacznie i nie wiadomo kiedy skończy. - Tutaj się szeroko uśmiechnąłem - Znasz coś przeciwbólowego?
< Katniss? To się porobiło... xD >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz