29.10.2017

Od Evana do Lily

Wadera upadła. Towarzyszyło temu głuche stuknięcie o posadzkę. Wyskoczyłem z fotela i podbiegłem do wadery.
-Lily? Lily?- nawoływałem. Nagle spostrzegłem, że spod jej głowy cieknie strużka krwi. Czerwona ciecz mieszała się z rozlaną wodą, wszędzie dookoła leżały odłamki szkła. Kompletnie nie wiedziałem, co robić, spanikowałem. Próbowałem ją przesunąć, podnieść, ale nic z tego, jeszcze bym ją bardziej uszkodził. W końcu przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Przywołałem kruki. Parę sekund później było już słychać trzepot ptasich skrzydeł przerywający nocną ciszę. Krakanie coraz bardziej się zbliżało. Gdy już zobaczyłem czarną masę nadlatującą z półmroku, poleciłem ptakom, aby przeniosły moją towarzyszkę do medyczki. Sam pobiegłem.
Rodinia powitała nas niespecjalnie przyjacielsko, a właściwie, to nas w ogóle nie powitała. Nie wiedzieć czemu nie było jej w jaskinii. Przekląłem w duchu. Postanowiłem udać się do Lii, może ona by coś zdziałała. Zdyszany i zmęczony bieganiem od domu do domu dotarłem do groty Alfy, która spała. Obudziłem ją, no bo co, mi tu kurczę na rękach ktoś umiera a medyczki nie ma! Zaspana Lia powiedziała, że mam iść do Mirany, żeby przetarła Lily jakimiś ziółkami. No to co, nie miałem wyboru, chociaż pomyślałem, że sobie może tą drogę ułatwię. Przywołałem więcej kruków, "wsiadłem" na nie i poleciałem do jaskinii wadery od ziółek. Ta też spała, ale ją już obudziłem bez żadnych ceregieli. Zapaliła światło i wprowadziła nas w swoje progi. No, może nie tyle, co "nas", bo Lily leżała nieprzytomna na moich krukach, które już chyba powoli miały dość kapiącej na nie krwi.
<Lily? obudź się!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz