Rano czułam się już lepiej. Przestało padać, tylko ołowiane
chmury zasnuwały niebo. Przeciągnęłam się i wygramoliłam z legowiska. Lily
gdzieś zniknęła. Ogień zdążył zgasnąć, zostały tylko rozżarzone węgle i popiół.
Trąciłam kijkiem palenisko, z którego znów buchnęły iskry. Obok kominka
zauważyłam stosik drewna, więc wrzuciłam parę szczap, które prawie natychmiast
zaczęły lizać pomarańczowe płomienie. Zadowolona z siebie wyjrzałam na
zewnątrz. Wiał nieprzyjemny wiatr, przez który zadrżałam i schowałam się z
powrotem do jaskini.
Lily długo nie wracała. Według moich obliczeń nie było jej
już jakieś pięć godzin. Ja zdążyłam zapolować, choć byłam osłabiona
przeziębieniem i udało mi się dopaść tylko dzikiego królika. Zamiotłam jaskinię
i poskładałam koce. Większość czasu czekałam. W końcu postanowiłam pójść jej
poszukać. Włóczyłam się po terenie watahy aż postanowiłam zajrzeć do mojego
domu. Może poziom wody obniżył się i będę mogła tam znów wrócić. Dotarłam na
plażę i stanęłam przed wejściem. Widok zwalił mnie z nóg.
Ogrom wody zniknął. Była tam teraz tylko niewielka rzeczka,
która przyjemnie szumiąc płynęła pomiędzy głazami. Pod sufitem wisiały kolorowe
lampiony z cienkiego papieru. Zobaczyłam też ścieżkę, której wcześniej nie
zauważyłam. Była z prawej strony, prowadziła w górę. Po obu stronach były jakby
poręcze, bardziej kamienne ściany, które sięgały nieco ponad mnie. Były połączone
płachtami różnokolorowego materiału, które tworzyły dach. Weszłam do tego
tunelu, patrzyłam, jak światło przenika przez tkaninę, rzucając na ścieżkę kolorowe
plamy. Ruszyłam truchtem. Tam stała Lily z bukietem jesiennych liści.
- Cassandra! –
krzyknęła na mój widok i upuściła wiązankę. – Wybacz … tak pomyślałam, że może
bym coś tu zrobiła, wiesz nie chciałam się wtrącać…
- Nic nie szkodzi –
przerwałam z uśmiechem. – To jest piękne. Powiedz w czym mam ci pomóc.
<Lily? <3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz