8.10.2017

Od Jeff'a do Cassandry

Rozejrzałem się dookoła. Stalowoszare chmury kłębiły się ponad koronami drzew, zwiastując nadchodzącą ulewę. Pożółkłe liście wirowały w powietrzu, gnane szaloną melodią wiatru, a wokoło roztaczał się charakterystyczny, rześki zapach jesiennego poranka. Położyłem łeb na łapach, wpatrując się w pustą przestrzeń przed sobą. Nuuudy. Wtem do moich uszu dobiegł znajomy, choć dosyć rzadko przeze mnie słyszany jazgot. Klucz wędrownych kaczek czy innego rodzaju drobiu przelatywał niemalże centralnie nade mną. Mała strzelanka? Chwyciłem za karabin i skierowałem lufę ku górze. Bez chwili zawahania nacisnąłem spust. Ptak upał martwy na ziemię, lecz ku mojemu zdumieniu, zaraz za nim padł kolejny - trafiony przez inny, jakby podłużny przedmiot, który nadleciał z przeciwnej strony. Pobiegłem w stronę martwego zwierzęcia. Gdy jednak znalazłem się już na miejscu, stanąłem jak wryty. Przede mną stała wadera, do złudzenia przypominająca... Mnie samego? Pomijając samo umaszczenie, odziana była w charakterystyczny strój, z widocznym znakiem znajomej mi organizacji. Z jej szyi zwisały dwa medaliony, będące niemalże kopią tych moich. Samica, najwyraźniej równie zaskoczona jak ja, stała w bezruchu, lustrując mnie badawczym wzrokiem. Wreszcie, gdy mój umysł otrzeźwiał z początkowego szoku, odzyskałem pełną świadomość.
 - Ym... Hej... Żeński klonie - przywitałem się, niepewnie przechylając pysk.
 - Witaj męski klonie - rzuciła z drobnym przekąsem nieznajoma.
 - Jestem Jeff - przedstawiłem się, uznając, iż to będzie najbardziej odpowiedni ruch.

[ Cassandra? Chciałam dobrze, a wyszło jak zwykle ;-; ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz