28.05.2020

Od Zahiry c.d Maillo

Cały ten stres wiążący się z zdrowiem mojego syna był niezwykle przytłaczający. Mimo, że nie miałam na to wpływu wciąż zamartwiałam się, co spowodowało u Vespre te choroby. Czy to była moja wina, czy może przez… Tylko czy on świadomie wybrałby cierpienie szczenięcia, tylko dlatego, że sam pragnął mieć potomka? A może jednak nie wiedział, że nasze geny mogą obciążyć genetycznie nasze potomstwo? To w ogóle sprawka genów, czy może wpływ środowiska spowodował te schorzenia? Ale jeżeli to nie nasza wina, to czemu jego bracia umarli zaraz po porodzie? Byli za słabi, czy może jednak coś ze mną i ich ojcem było nie tak?
Pesymistyczne, ciężkie jak burzowe chmury, kłębiły mi się po głowie, nie chcąc w ogóle jej opuścić. Syn spał już od dobrych parunastu godzin. Tak, jak zasnął wieczorem, tak jeszcze się nie obudził. Byle nie okazało się, że zioła podane mu przez Rose tylko pogorszyły jego stan, a on teraz zamiast spać, jest w śpiączce. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby Vespre zabrakło. Może jeszcze parę miesięcy temu nie myślałam o posiadaniu potomstwa, a w ciąże zaszłam nie z własnej woli, ale przez ten krótki czas swojego życia zdołał sprawić, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia bez niego. Ah, czy naprawdę się starzeje i zaczynam zachowywać się jak typowe matki? Gdzie ta stara ja, pustelniczka, tolerująca jedynie obecność swoich opiekunów?
Rozmyślałam ten cały czas mimo, że wyszłam by się od tego wszystkiego na chwilę odciągnąć. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zauważyłam kątem oka jakąś postać. Zwróciłam głowę w jej stronę. Niedaleko mnie stało nieznane mi szczenię. Zgubiło się?
– Hej, jestem Zahira. Jesteś tu nowa? – zapytałam uważnie przyglądając się wilczkowi.
Muszę być przyjazna, jeżeli okaże się, że zgubiło się i nie może odnaleźć swojej mamy, to ja będę musiała zaprowadzić ją do pałacu. Od czasu zniknięcia Mazikeen i Velganosa wszystkie obowiązki rady zostały na mojej głowie. No, może jest jeszcze Fluffy, ale musi się jeszcze trochę poduczyć w obowiązkach rady. Lepiej, żeby ten szczeniak się mnie nie bał, gdybym musiała spędzić z nim całą drogę do pałacu.
– Tak jestem nowa i nazywam się Maillo – odpowiedziała. – Wiesz może gdzie znaleźć nauczyciela latania, bo nie miałam okazji nauczyć się latać.
Kamień z serca.
– Wiesz co mogę dać ci wskazówkę brzmi ona tak: siedzi przed tobą – odpowiedziałam trochę nieskładnie. Waderka zamyśliła się na chwilę.
– Masz teraz czas, żeby mnie poduczyć? – spytała, po jej oczach było widać, że bardzo zależy jej na tych lekcjach.
Może i powinna zacząć uczyć się z resztą szczeniaków, ale co szkodzi dać jej krótkie korepetycje z latania?
– Okej – zgodziłam się, wstając spod drzewa. Rozciągnęłam się i otrzepałam skrzydła z liści. – Nigdy nie próbowałaś latać?
– Nie mogłam. – Pokręciła głową.
– Możesz rozłożyć swoje skrzydła?
Podeszłam bliżej niej, żeby się bardziej jej przyjrzeć. Zanim zacznę w ogóle ją uczyć, powinnam rozeznać się czy jej skrzydła są w ogóle na tyle silne, by utrzymać szczenię nad ziemią. Dopiero z tej odległości mogłam zauważyć sterówki na jej ogonie. Przynajmniej nad manewrami będziemy mieć łatwiej.
Waderka rozłożyła swoje skrzydła.
– Trzymaj tak chwilę – powiedziałam, podchodząc jeszcze bliżej.
Mięśnie szczenięcia na szczęście nie zanikły, ale nie wyglądały na zbyt mocne. Zobaczymy czy utrzyma skrzydła w takiej pozycji przez jeszcze chwilę. Jeżeli zaczną drżeć, zanim zaczniemy latać będę musiała ćwiczyć z nią mięśnie skrzydeł. Jeśli okażą się silne, może zabiorę ją już do Jaskini Patrolów? Tylko będę musiała znaleźć najpierw tam taki spadek, żebym albo zdążyła złapać ją zanim walnie o ziemię, albo taki pod którym będzie mieć miękkie i bezpieczne lądowanie.

<Maillo? Przepraszam, że na początku tak zanudzałam o jej synie>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz