Jako iż dzisiejszego dnia pogoda wydawała się być wręcz przecudowna, postanowiłam ruszyć tyłek i wyjść na spacer. No, tak naprawdę nawet jeśli padałby deszcz, i tak bym to zrobiła.
- Rayla, wychodzimy! Bez dyskusji! - zawołałam radośnie, z nutą ekscytacji w głosie, aby zapobiec protestom z jej strony.
Wielka kocica jedynie strzepnęła uchem, wcale nie ruszając się z wygodnego posłania.
- No choooooodź - tupnęłam łapą.
Oparłam obydwie przednie łapy o jej ogromne cielsko, starając się pchnąć je z całej siły. W rezultacie tygrysica ledwie drgnęła, a ja zarysowałam posadzkę, usiłując zaprzeć się tylnymi nogami.
- RAYLA! - krzyknęłam wprost do jej ucha.
Nic. Westchnęłam, jęknąwszy przeciągle. Jak mogę ją wyciągnąć z jaskini?
Podczas szarpania już któryś raz jej ogona, wpadłam na pomysł.
No bo, czego Rayla nie lubi najbardziej? (nie licząc większości członków watahy)
- WIATR DO UCHA!
Kiedy za pomocą magii wiatru dmuchnęłam potężnie w sam środek jej delikatnych uszu, niemalże natychmiast podniosła głowę, nieźle rozeźlona.
- Ja ci dam, wiatr do ucha... - warknęła złowrogo, podnosząc się powoli.
Uśmiechnęłam się na myśl, że mój plan zadziałał.
- To mnie złap! - rzuciłam spontanicznie, zaraz zrywając się z miejsca.
Olbrzym w paski na szczęście łyknął haczyk i popędził za mną. Sunęłam lekko pomiędzy drzewami, od czasu do czasu przeskakując jakąś większą kępę krzewów. W przeciwieństwie do mnie, Rayla nawet nie starała się ich omijać. Taranowała wszystko jak leci, a wielkie łapska dudniły po twardej ziemi. Zaczęłam wydawać z siebie krótkie piski przeplatane śmiechem, jakbym naprawdę się bała, że towarzyszka mi coś zrobi. Spojrzałam się za siebie, nie przerywając biegu, aby sprawdzić jaki dystans nas dzieli. Cholera, szybka z niej bestia! Z sekundy na sekundę wściekłe dudnienie zdawało się być coraz bliżej. Teoretycznie mogłabym po prostu użyć skrzydeł i wzbić się w powietrze, wtedy byłabym poza jej zasięgiem, ale z drugiej strony, pozbawiłoby to nas zabawy. Pomińmy fakt, że tylko ja się tu bawię. Przyspieszyłam znacznie.
Kiedy wydałam z siebie kolejny pisk "przerażenia" nagle na mojej drodze, zupełnie znikąd, wyrosła wadera. Wpadłam w nią z impetem, a nasze ciała poturlały się kilka metrów dalej. Ojej, oby nic się jej nie stało! Wstałam tak szybko jak tylko było to możliwe. Rzuciłam waderze przelotne spojrzenie. Wydawało mi się, że gdzieś już ją widziałam... Ah tak! Spotkałam ją już wcześniej, z jakimś basiorem. Teraz była sama.
- N-nic ci nie jest? - zapytałam zdyszana.
Wilczyca nie miała czasu na odpowiedź, gdyż...
- BIEGNIE TU!
<Reiko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz