Po wspólnym posiłku ruszyliśmy na poszukiwania Tym razem znaleźliśmy moją mamę. Nie szukaliśmy jej tak długo, jak wczorajszego dnia. Na szczęście dalej spędzała swój czas w ogrodach pałacowych.
– O, Vespre – mama mnie zauważyła i odwróciła się w moją stronę. – I Tsumi. – Uśmiechnęła się na widok małych purchlaków. – Chcecie coś?
– Możemy wyjść razem szukać beczek miodu? – zapytałem, na co mamusi zrzedł uśmiech.
– Przecież co dopiero wczoraj się obudziłeś – zaczęła, a ja już czułem, że nie puści nas tak łatwo. – Nie wiemy czy twoje wyjście poza tereny pałacu się źle nie skończy.
– Będę go pilnować! – odezwała się Tsumi.
– A jak stanie się coś takiego, że nie będziesz w stanie mu pomóc? Albo dostanie ataku astmy, a nie będziesz mieć ziół by go poratować?
– Możemy zabrać zioła ze sobą! – broniłem naszego pomysłu. – Nie będziemy szli daleko, przed wieczorem wrócimy!
Matula skrzywiła się, zapewne nie wiedząc czy powinna się zgodzić, czy może upierać przy swoim zdaniu. Na pewno jej matczyny instynkt chciał zatrzymać mnie w pałacu, żebym był jak najbliżej niej i by w razie niebezpieczeństwa mogła mnie ochronić. Ale z drugiej strony nie chciała sprawiać nam przykrości narzucając na nas zakazy skazujące nas tylko na przerażającą nudę.
– Prosimyyy – poprosiła Tsumi patrząc na Zahirę błagalnymi oczami.
– Mamooo, proszęęę – prosiłem razem z nią robiąc jak najsłodsze oczka niczym kot ze Shreka.
– Naprawdę może wam coś się na zewnątrz stać. – Próbowała dalej upierać się przy swoim zdaniu.
– Potrafię go przypilnować! Naprawdę nie musi się Pani niczego bać – przekonywała Tsumi.
Mama zastanowiła się chwilę. Westchnęła.
– No już idźcie sobie szukać tego miodu… - niechętnie pozwoliła. – Tylko nie pijcie tego miodu! – ostrzegła.
– Dziękuję!!! – ucieszony przytuliłem łapę mojej mamy bokiem pyszczka.
<Tsumi? HAHA >:D>
31.05.2020
Od Kiomi cd Pełnia
Wyleciałyśmy
z sierocińca i Pełnia zaproponowała zabawę w lustro. Miałyśmy
powtórzyć to, co druga wadera pokazała. Ja zaczęłam. Zrobiłam świecę kręcąc się wokoło własnej osi. Oczywiście
nie było to trudne, ale bardzo efektowne. Pełnia doskonale „odbiła”
mój manewr i sama pewien zaprezentowała. Byłam pod wrażeniem
tego, jak dobrze radzi sobie w powietrzu. Kilkakrotnie próbowałam
powtórzyć figurę, jednak bezskutecznie. Zapytałam więc:
- Jakim cudem wykonujesz tak niemożliwe manewry?!
- A widzisz.- zawisła w powietrzu i uniosła ogon, ujawniając sterówki, które się tam znajdowały.
- WOW!- krzyknęłam zaskoczona i zrobiłam pętlę.
W tym samym prawie momencie usłyszałam na dole trzask gałęzi. Spojrzałam w dół i zobaczyłam parę oczu przyglądających się nam. Pełnia to zauważyła, więc też spojrzała na ziemię, po czym błyskawicznie wleciała w rozłożyste, gęste, wysokie drzewo, a ja za nią. Byłam wystraszona, podobnie jak ona. Zapytałam szeptem:
- Pełnia?
- Tak?
- Co to tam na dole?
- Nie mam pojęcia. Idziemy to sprawdzić?
- OK. Byle cicho.
Wtedy bezszelestnie zaczęłyśmy schodzić z gałęzi na gałąź. Coraz niżej. Aż do momentu, kiedy byłyśmy już na ostatnich. Wyjrzałam delikatnie i zobaczyłam tam coś ciemnego. Miało duże, czerwone oczy i złowrogo spoglądało na mnie. Szybko odwróciłam się z powrotem do Pełni i poinstruowałam, żeby wspięła się do góry. Będąc na szczycie drzewa pośpiesznie wyleciałam z niego. Pełnia również. Leciałyśmy tak ponad koronami drzew, możliwie jak najciszej, a tajemnicze coś podążało cały czas za nami, łamiąc gałęzie pod nogami i szeleszcząc liśćmi, przez co wiedziałam, że jest blisko. Miałam wrażenie, że zaraz skoczy i mnie złapie. Byłam nieznacznie przed Pełnią, kiedy przed nami pojawiła się kamienna ściana. Zaczęłyśmy lecieć pospiesznie w górę, a ta zdawała się nie mieć końca. Pełni brakowało już sił. Nie mogła polecieć wyżej. Poinstruowałam ją, by złapała się mojej tylnej łapy. Zaczęłam szybciej machać skrzydłami. Jednak to coś równie szybko wspinało się po ścianie. Widziałam już koniec. Dalej rozpościerał się las. W tym momencie poczułam, że jest mi za lekko. Spojrzałam w dół, i zobaczyłam, że Pełnia spada prosto w dół. Poleciałam za nią. Dosłownie centymetry od ziemi udało mi się ją złapać. Wleciałyśmy na pobliskie drzewo, by kompanka nabrała sił. Byłyśmy poza zasięgiem tajemniczego stworzenia, jednak widziałam, że stoi pod drzewem i na nas czeka. Pełnia odważyła się spojrzeć w dół, po czym wróciła do mnie i oznajmiła:
- Wiem, co nas goniło.
- Co takiego? Mamy kłopoty?- zapytałam pośpiesznie.
- To był…
- Jakim cudem wykonujesz tak niemożliwe manewry?!
- A widzisz.- zawisła w powietrzu i uniosła ogon, ujawniając sterówki, które się tam znajdowały.
- WOW!- krzyknęłam zaskoczona i zrobiłam pętlę.
W tym samym prawie momencie usłyszałam na dole trzask gałęzi. Spojrzałam w dół i zobaczyłam parę oczu przyglądających się nam. Pełnia to zauważyła, więc też spojrzała na ziemię, po czym błyskawicznie wleciała w rozłożyste, gęste, wysokie drzewo, a ja za nią. Byłam wystraszona, podobnie jak ona. Zapytałam szeptem:
- Pełnia?
- Tak?
- Co to tam na dole?
- Nie mam pojęcia. Idziemy to sprawdzić?
- OK. Byle cicho.
Wtedy bezszelestnie zaczęłyśmy schodzić z gałęzi na gałąź. Coraz niżej. Aż do momentu, kiedy byłyśmy już na ostatnich. Wyjrzałam delikatnie i zobaczyłam tam coś ciemnego. Miało duże, czerwone oczy i złowrogo spoglądało na mnie. Szybko odwróciłam się z powrotem do Pełni i poinstruowałam, żeby wspięła się do góry. Będąc na szczycie drzewa pośpiesznie wyleciałam z niego. Pełnia również. Leciałyśmy tak ponad koronami drzew, możliwie jak najciszej, a tajemnicze coś podążało cały czas za nami, łamiąc gałęzie pod nogami i szeleszcząc liśćmi, przez co wiedziałam, że jest blisko. Miałam wrażenie, że zaraz skoczy i mnie złapie. Byłam nieznacznie przed Pełnią, kiedy przed nami pojawiła się kamienna ściana. Zaczęłyśmy lecieć pospiesznie w górę, a ta zdawała się nie mieć końca. Pełni brakowało już sił. Nie mogła polecieć wyżej. Poinstruowałam ją, by złapała się mojej tylnej łapy. Zaczęłam szybciej machać skrzydłami. Jednak to coś równie szybko wspinało się po ścianie. Widziałam już koniec. Dalej rozpościerał się las. W tym momencie poczułam, że jest mi za lekko. Spojrzałam w dół, i zobaczyłam, że Pełnia spada prosto w dół. Poleciałam za nią. Dosłownie centymetry od ziemi udało mi się ją złapać. Wleciałyśmy na pobliskie drzewo, by kompanka nabrała sił. Byłyśmy poza zasięgiem tajemniczego stworzenia, jednak widziałam, że stoi pod drzewem i na nas czeka. Pełnia odważyła się spojrzeć w dół, po czym wróciła do mnie i oznajmiła:
- Wiem, co nas goniło.
- Co takiego? Mamy kłopoty?- zapytałam pośpiesznie.
- To był…
<Utrzymałam napięcie, co Pełnia? Dajesz ciąg dalszy XD.>
Od Exana cd Ambrose/ Shira
- Wybacz.. poszedłbym z tobą, ale... - odpowiedziałem, ale urwałem, bo nie bardzo wiedziałem, co odpowiedzieć - To miejsce będę mógł opuścić dopiero po południu, a potem zacząć patrol gdzie indziej.
Zdawało mi się, że moja odpowiedź nie do końca dotarła do mego rozmówcy, gdyż ten rozglądał się podejrzliwie po okolicy i nasłuchiwał jakiegoś dźwięku.
- Czego tak się rozglądasz?
- Nie słyszysz?
A co takiego? Poza dźwięcznym odgłosem owadów, śmigających wśród traw, szumem roślin, popychanych przez delikatny wiatr, niczego innego nie słyszałem.
- Co takiego niby?- zapytałem ponownie i podrapałem się po skroni.
- Yyyy... nieważne... nie daj się prosić, chodź przejdziemy się, poznasz przy okazji jakąś waderę, czy coś? - Wydawało mi się, że mój towarzysz używa wszelkich dostępnych sposobów, które miał nadzieję, że chwycę się ich, jak ryba haka, wokół którego oplątany był tłusty robal. A co do wader, mam już jedną, przy której serce me bije, jak nafaszerowany szaleństwem.
- Możemy iść, ale nie chcę mieć kłopotów.
- Nie będziesz miał, spokojnie.
Powiedzmy, że zaufałem nowo zapoznanemu towarzyszowi i udaliśmy się w stronę lasu, którego ścieżka doprowadziła nas do Rzeki głównej, gdzie spotkaliśmy dwie rozmawiające ze sobą wadery. W czasie drogi, Ambrose ciągle rozglądał się, a jego podejrzliwy wzrok mówił jedynie... " Cholera, coś jest nie tak" Basior tak bardzo zajął się wypatrywaniem nieznanego, że nie zorientował się, iż przechodzimy obok wilczyc.
- Cześć, dziewczyny!- przywitałem się głośno, aby przywrócić Ambrose'a do rzeczywistości. One odwzajemniły powitanie ciepłym uśmiechem i wróciły ponownie do skrytej rozmowy. Basior jednak robił swoje.
- Tylko nie zgub tych oczu - powiedziałem i przetrąciłem basiora lekko w ramię.
- Ah tak.. yyy gdzie jesteśmy?
Uniosłem lekko brew ze zdziwienia.
- A jak myślisz? Naćpałeś się czegoś... po oczach nie mogę tego stwierdzić, ale twoje zachowanie mówi samo za siebie.
- Coś szeleści, słyszę coś..
- Szeleści, chyba w twojej głowie - zaśmiałem się głośno.
I już miałem coś powiedzieć, gdy z zarośli, jak poparzone wyskoczyło wielkie... chociaż nie wiem, jak to określić... smocze piskle? Było wielkości dwóch dorosłych krów, a ogon długości kilkunastu łokci, kwadratowy gadzi łeb wielkości trzech arbuzów. A nad nim fruwała skrzydlata wadera, która widocznie próbowała go poskromić.
- Chodźże tu!- krzyknęła. Rozpoznałem ją. To była Shira.
- Czyli miałem rację, coś nas śledziło! - krzyknął Ambrose.
- A niech mnie! - odparłem zaskoczony i pozytywnie zszokowany.
<Ambrose, Shira?>
Zdawało mi się, że moja odpowiedź nie do końca dotarła do mego rozmówcy, gdyż ten rozglądał się podejrzliwie po okolicy i nasłuchiwał jakiegoś dźwięku.
- Czego tak się rozglądasz?
- Nie słyszysz?
A co takiego? Poza dźwięcznym odgłosem owadów, śmigających wśród traw, szumem roślin, popychanych przez delikatny wiatr, niczego innego nie słyszałem.
- Co takiego niby?- zapytałem ponownie i podrapałem się po skroni.
- Yyyy... nieważne... nie daj się prosić, chodź przejdziemy się, poznasz przy okazji jakąś waderę, czy coś? - Wydawało mi się, że mój towarzysz używa wszelkich dostępnych sposobów, które miał nadzieję, że chwycę się ich, jak ryba haka, wokół którego oplątany był tłusty robal. A co do wader, mam już jedną, przy której serce me bije, jak nafaszerowany szaleństwem.
- Możemy iść, ale nie chcę mieć kłopotów.
- Nie będziesz miał, spokojnie.
Powiedzmy, że zaufałem nowo zapoznanemu towarzyszowi i udaliśmy się w stronę lasu, którego ścieżka doprowadziła nas do Rzeki głównej, gdzie spotkaliśmy dwie rozmawiające ze sobą wadery. W czasie drogi, Ambrose ciągle rozglądał się, a jego podejrzliwy wzrok mówił jedynie... " Cholera, coś jest nie tak" Basior tak bardzo zajął się wypatrywaniem nieznanego, że nie zorientował się, iż przechodzimy obok wilczyc.
- Cześć, dziewczyny!- przywitałem się głośno, aby przywrócić Ambrose'a do rzeczywistości. One odwzajemniły powitanie ciepłym uśmiechem i wróciły ponownie do skrytej rozmowy. Basior jednak robił swoje.
- Tylko nie zgub tych oczu - powiedziałem i przetrąciłem basiora lekko w ramię.
- Ah tak.. yyy gdzie jesteśmy?
Uniosłem lekko brew ze zdziwienia.
- A jak myślisz? Naćpałeś się czegoś... po oczach nie mogę tego stwierdzić, ale twoje zachowanie mówi samo za siebie.
- Coś szeleści, słyszę coś..
- Szeleści, chyba w twojej głowie - zaśmiałem się głośno.
I już miałem coś powiedzieć, gdy z zarośli, jak poparzone wyskoczyło wielkie... chociaż nie wiem, jak to określić... smocze piskle? Było wielkości dwóch dorosłych krów, a ogon długości kilkunastu łokci, kwadratowy gadzi łeb wielkości trzech arbuzów. A nad nim fruwała skrzydlata wadera, która widocznie próbowała go poskromić.
- Chodźże tu!- krzyknęła. Rozpoznałem ją. To była Shira.
- Czyli miałem rację, coś nas śledziło! - krzyknął Ambrose.
- A niech mnie! - odparłem zaskoczony i pozytywnie zszokowany.
<Ambrose, Shira?>
Od Pełni cd Kiomi
Obudziłam się jakoś o północy. Księżyc był piękny i wielki. Stwierdziłam, że to pora na kolejny nocny lot. Starałam się obudzić Moon choć ona robiła wszystko, żeby jej nie obudzić, kiedy wreszcie mi się to udało. Przedstawiłam jej swój plan, a ona powiedziała, że poleci ze mną. Wzbiłam się w powietrze. Zgasiłam swoje pasy, ponieważ nie chciałam, żeby zobaczyła mnie strażnik nocny. Po chwili zobaczyłam słabe, czerwonawe światło. Zapikowałam w tamtą stronę. Siedziała tam nieznana mi wadera. Na grzbiecie chyba siedział jej feniks. Wylądowałam obok niej, zapalając wzory. Była cała biała tylko skrzydła były ogniście czerwone. Wokoło unosiły się iskry.
- Hej. Mam na imię Strażniczka Pełni, ale możesz mówić mi po prostu Pełnia. A ty?
- Emmm... Kiomi. Miło cię poznać- odpowiedziała lekko zszokowana.
- Nawzajem. Czy to feniks siedzi na twoim grzbiecie?- zapytałam zaciekawiona.
- Tak. To mój przyjaciel, nazywa się Sasuke- powiedziała z nutką odrazy w głosie.
- Potrafi mówić?- ponownie zadałam pytanie.
- Tak. W kilku językach. Sasuke, przywitaj się.-wydała polecenie.
- Witaj, jestem Sasuke. Miło cię poznać.- rzekł niechętnie.
- Nawzajem. Wiesz, też mam towarzysza.- mówiłam do Sasuke.
- Nazywa się Moon. Jest gryfem. Może chcielibyście się poznać?
- Nie mam nic przeciwko.- odpowiedziała Kiomi- Mogłybyśmy porozmawiać i lepiej się poznać. Kiwnęła głową w kierunku Moon, która siedziała za mną. Sasuke zszedł z grzbietu po skrzydle na ziemię, po czym odleciał, zatoczył koło zwiększając się do rozmiarów Moon i wylądował. Następnie razem odlecieli na inną, większą, półkę skalną. Kontynuowałam rozmowę:
- Wiem, że to pytanie zabrzmi dziwnie, ale... płakałaś?
- Nie, skąd.- odpowiedziała wyraźnie zakłopotana.
- Masz spuchnięte i zaczerwienione oczy. Tak się nie dzieje bez przyczyny.
- No może i tak. Ale wolałabym o tym nie rozmawiać.- odpowiedziała asertywnie.
- No dobrze.
- Robi się już późno. Idź może spać.- zaproponowała.
- Nie, dziękuję. Wolę jeszcze wyjść polatać. Idziesz ze mną?
- W sumie i tak miałam zamiar. Może zostawmy Sasuke i Moon. Świetnie się dogadują. Spójrz. Gdy odwróciłam głowę zobaczyłam jak się wygłupiają razem i śmieją. Po czym wyleciałyśmy. Kiomi całkiem nieźle radziła sobie w powietrzu. Zawisłam w powietrzu i zawołałam ją.
- Po co mnie wołałaś?- zapytała. Przyjrzałam się jej ogonowi, nie miała na nim sterówek.
- Pobawisz się ze mną w lustro, oczywiście w powietrzu-zapytałam.
- Dobra kto zaczyna- zgodziła się.
- Ty zaczynasz.-powiedziałam, a ona pokiwała głową.
- Spróbuj powtórzyć to-rzuciła i zrobiła piękną świecę kręcąc się dookoła własnej osi.
- Łatwizna.- powiedziałam i powtórzyłam prawie identycznie tylko gdy byłam w najwyższym punkcie rozłożyłam skrzydła i zapaliłam wszystkie wzory.
- Ładnie 9 na 10- oznajmiła.
- Teraz moja kolej- powiedziałam wykonałam dość trudny manewr używając sterówek. Kiomi próbowała to powtórzyć jednak na próżno, ponieważ nie miała sterówek. Po chwili spytała…
<Kiomi?>
- Hej. Mam na imię Strażniczka Pełni, ale możesz mówić mi po prostu Pełnia. A ty?
- Emmm... Kiomi. Miło cię poznać- odpowiedziała lekko zszokowana.
- Nawzajem. Czy to feniks siedzi na twoim grzbiecie?- zapytałam zaciekawiona.
- Tak. To mój przyjaciel, nazywa się Sasuke- powiedziała z nutką odrazy w głosie.
- Potrafi mówić?- ponownie zadałam pytanie.
- Tak. W kilku językach. Sasuke, przywitaj się.-wydała polecenie.
- Witaj, jestem Sasuke. Miło cię poznać.- rzekł niechętnie.
- Nawzajem. Wiesz, też mam towarzysza.- mówiłam do Sasuke.
- Nazywa się Moon. Jest gryfem. Może chcielibyście się poznać?
- Nie mam nic przeciwko.- odpowiedziała Kiomi- Mogłybyśmy porozmawiać i lepiej się poznać. Kiwnęła głową w kierunku Moon, która siedziała za mną. Sasuke zszedł z grzbietu po skrzydle na ziemię, po czym odleciał, zatoczył koło zwiększając się do rozmiarów Moon i wylądował. Następnie razem odlecieli na inną, większą, półkę skalną. Kontynuowałam rozmowę:
- Wiem, że to pytanie zabrzmi dziwnie, ale... płakałaś?
- Nie, skąd.- odpowiedziała wyraźnie zakłopotana.
- Masz spuchnięte i zaczerwienione oczy. Tak się nie dzieje bez przyczyny.
- No może i tak. Ale wolałabym o tym nie rozmawiać.- odpowiedziała asertywnie.
- No dobrze.
- Robi się już późno. Idź może spać.- zaproponowała.
- Nie, dziękuję. Wolę jeszcze wyjść polatać. Idziesz ze mną?
- W sumie i tak miałam zamiar. Może zostawmy Sasuke i Moon. Świetnie się dogadują. Spójrz. Gdy odwróciłam głowę zobaczyłam jak się wygłupiają razem i śmieją. Po czym wyleciałyśmy. Kiomi całkiem nieźle radziła sobie w powietrzu. Zawisłam w powietrzu i zawołałam ją.
- Po co mnie wołałaś?- zapytała. Przyjrzałam się jej ogonowi, nie miała na nim sterówek.
- Pobawisz się ze mną w lustro, oczywiście w powietrzu-zapytałam.
- Dobra kto zaczyna- zgodziła się.
- Ty zaczynasz.-powiedziałam, a ona pokiwała głową.
- Spróbuj powtórzyć to-rzuciła i zrobiła piękną świecę kręcąc się dookoła własnej osi.
- Łatwizna.- powiedziałam i powtórzyłam prawie identycznie tylko gdy byłam w najwyższym punkcie rozłożyłam skrzydła i zapaliłam wszystkie wzory.
- Ładnie 9 na 10- oznajmiła.
- Teraz moja kolej- powiedziałam wykonałam dość trudny manewr używając sterówek. Kiomi próbowała to powtórzyć jednak na próżno, ponieważ nie miała sterówek. Po chwili spytała…
<Kiomi?>
30.05.2020
Od Kiomi do Sokara
Sasuke
zapytał mnie, czy może iść zapolować, ponieważ był głodny.
Sama nie miałam siły iść z nim, ponieważ to był poranek po
jednej z nieprzespanych nocy. Musiał niestety iść sam. Nie był z
tego powodu szczęśliwy, ponieważ ostatnio coraz więcej czasu
spędzał sam. Mi też było z tego powodu niezmiernie przykro i
głupio. Sama nie wiem, dlaczego ostatnio miałam tak zły humor.
Zleciałam z mojej ulubionej półki skalnej w kierunku jeziora. Pikowałam w dół z zamiarem wlecenia wprost w wodę,
ponieważ, mimo tego że silnie związana byłam z ogniem, lubiłam
spędzać czas w wodzie. Nie wpływało to negatywnie na moje moce.
Wystarczyło się wysuszyć, na przykład podczas szybkiego lotu, czy po prostu ogrzania się, a
wszystko wracało do normy. Kiedy zanurkowałam, położyłam się na
dnie tak, że widziałam, co dzieje się na powierzchni. Było całkiem głęboko. Patrzyłam
tak przez dłuższą chwilę, rozmyślając nad tym, co jest
przyczyną mojego złego samopoczucia. Wtedy dotarło do mnie, że
przecież leżę na dnie jeziora już zbyt długo. Zaczęło mi brakować powietrza, a
że z wody przecież nie wylecę, zaczęłam szybko płynąć w stronę brzegu. Było już na tyle płytko, że szurałam pazurami o kamienne podłoże zbiornika, ale na tyle głęboko, że
nie mogłam jeszcze stanąć na łapy i wyściubić nosa na powierzchnię. Wtedy zrobiło mi się ciemno
przed oczami. Chyba zemdlałam, ponieważ obudziłam się na takim
swego rodzaju mini klifie znajdującym się przy lewym brzegu
jeziorka. Nade mną stał pewien basior. Jeszcze nie złapałam
ostorści widzenia, kiedy on zapytał:
-
Wszystko OK?
-
Chyba tak… Ale mnie boli głowa… Ała…
-
Zaraz pójdę po jakieś zioła.
-
Nie, zaczekaj.- zatrzymałam go z trudem podnosząc się z ziemi-
Wytrzymam.
-
Jak wolisz.- odpowiedział.
-
Tak w ogóle, to co się stało?- zapytałam
-
W sumie sam nie wiem. Wyszedłem z tego budynku- rzekł wskazując na
spory biały budynek na środku sierocińca- i zobaczyłem ciebie,
jak leżałaś nieprzytomna na brzegu. Pomyślałem że zabiorę cię
tutaj. Jest tu ciut cieplej.
-
Dziękuję za pomoc w takim razie. Ale chwila… Sasuke! Widziałeś
go?- zapytałam roztrzęsiona.
-
Kim jest Sasuke?
-
Mój towarzysz, feniks. Poleciał na polowanie beze mnie, a teraz nie
wiem gdzie jest.- powiadomiłam basiora nerwowo rozglądając się za
ptakiem na skraju mini klifu.
-
Przykro mi, ale nie. Jeśli chcesz możemy go razem poszukać…
emmmm…
-
Kiomi. Dziękuję ci za wszystko. Jesteś bardzo miły. A ty masz na
imię…
-
Oj tam. Nie dziękuj. Jestem Sokar.
-
W takim razie chodźmy szukać twojego przyjaciela.- powiedział
Następnie wyleciał przez dziurę, pod którą była moja ulubiona półka, a ja
za nim. Bałam się, że mojemu przyjacielowi mogło się coś stać.
<Sokar, kontynuujesz?>
Od Tsumi do Vespre
Cóż to był za piękny a za razem szokujący widok. Niczym hanahaki z niespełnionej miłości do stokrotek, tylko że zamiast kaszleć, to ty kichasz płatkami z tych misternych kwiatuszków. Gdy Vespre wreszcie skończył jakże wzruszającą symfonię, miał całe załzawione oczy.
- Na zdrowie - powiedziałam w końcu, po czym szybko odwróciłam pysk, by się przez chwilę dusić własnym śmiechem.
- Łech.... nie uduś się tam - mruknął basior, próbując wytrzeć sobie nos łapą.
- Dzięki - uniosłam wzrok. Za szklaną ścianą ogrodu, wyraźnie było widać zachodzące słońce. Powinni zaraz wyruszyć na patrol nocny. Nie specjalnie podobało mi się przydzielanie obowiązków, więc zwalałam wszystko na radę i moich opiekunów, którym o wiele lepiej wychodziło to całe mówienie co kto ma robić - Chodźmy już. Zaraz twoja mama będzie wariować - powiedziałam pół żartem, wstając. Samiec tylko kiwnął głową, ruszając swoje cztery litery.
W następny dzień, obudziłam się obłożona kotami niczym pierzyną. Czułam zapach farb olejnych używanych poprzedniego dnia, a gdy tylko otworzyłam oczy, nad moją głową pojawił się pysk Tamashiego, który, jak można było się domyślić-nie spał.
- Nie obrażaj się czy coś... ale twój szkieletowy duchowy pysk zaraz po przebudzeniu to nie jest coś, co chciałam zobaczyć - Po tych słowach, mój szary opiekun cofnął się, jednak jego mimika jak zawsze pozostawała niezmienna. Leżałam w swojej komnacie, na początku pustej i czystej, a po moim przybyciu zawalonej jakimiś starymi, zbutwiałymi książkami, ziołami, fiolkami i zestawem farbek, pędzli oraz płótna do malowania. nadal zastanawiało mnie, jaki ja do cholery będę miała żywioł w przyszłości. Może w ogóle nie będę go miała jak reszta mojego klanu?
- Tsumi - A może będzie jakiś lichy? Chociaż w sumie co mnie to. Mogę oderwać łapy od ziemi, a w razie zagrożenia mam do pomocy 3 koty, oraz dwa legendarne stwory niezydentyfikowanego pochodzenia, które mogą rozwalić połowę lasu.
- Tsumi! - Chociaż.... zaraz, czemu Marcel pachnie jak drożdżówka. I w tym momencie, coś mnie dotknęło. Odskoczyłam, rozbudzając wszystkie koty, przy okazji je płosząc.
- CO, GDZIE. PRECZ ZMORO NIE CZYSTA, PODAJCIE MI KRZY-...... tu przerwałam i zmrużyłam jeszcze nie do końca obudzone oczy - Och... cześć Vespre.
- Miłe powitanie, nie powiem - odpowiedział, patrząc jak Yoru wychyla głowę zza zegara.
- Dzięki. Co tak tutaj przyszedłeś - spytałam, drapiąc się za uchem - jakaś nowość, zwykle ja wbijam ci do pokoju lub do sierocińca, po czym dziele się swoim jakże pięknym pomysłem na życie.
- Słyszałem, jak mówią coś o pszczołach i beczkach. Myślisz, że moglibyśmy ich poszukać? - przestałam się drapać.
- Beczki? Miód? Miód pitny. - Stwierdziłam łącząc fakty.
- Miód pitny?
- Miód pitny. - powtórzyłam - mają swoje zapasy, czy wywęszyli jakieś zapasy z mojego klanu? Zaraz... czy po ponad 100 latach to jeszcze jest zdatne do picia? - Vespre wzruszył ramionami
- Chwila. Macie ponad 100 letnie beczki? - spytał, jakby zdając sobie z tego sprawę
- No. Tak. Pamiętam dokładnie, jak nasza wyrocznia/szaman brał i je zakopywał gdzieś z dala od swojego miejsca pracy, bo ciekawskie szczeniaki lubiły podpijać, a potem dorośli byli wielce oburzeni.
- Wprowadzamy też święto miodu, nie? - zastanowił się przez chwilę
- No tak, coś tam o tym rozmawiali.
- To te beczki w sumie mogłyby się przydać...
- TO JEST PEWNIE PRZETERMINOWANE.
- No, ale po co jest miód pitny skoro się go nie pije.
- Fakt. Poza tym, jeśli sprawdzimy, to może będzie zdatny - W tej samej chwili, do pomieszczenia wszedł Arietes. Jego maska się lekko odchyliła, wydzielając masę spływającego, czarnego dymu, po czym na ziemię upadł bażant
- Smacznego - powiedział, po czym nieco odszedł. Spojrzałam na pióra. Ugh
- Chcesz trochę? - spytałam patrząc na basiora. Ten tylko popatrzył na piórka, po czym zaczął je wyskubywać. Ja w tym czasie postanowiłam wyrwać te długie pióra z tylnej części bażanta, do mojej kolekcji.
- Spytajmy się, czy możemy poszukać tych beczek - zaproponował Vespre
< Vespre?>
- Na zdrowie - powiedziałam w końcu, po czym szybko odwróciłam pysk, by się przez chwilę dusić własnym śmiechem.
- Łech.... nie uduś się tam - mruknął basior, próbując wytrzeć sobie nos łapą.
- Dzięki - uniosłam wzrok. Za szklaną ścianą ogrodu, wyraźnie było widać zachodzące słońce. Powinni zaraz wyruszyć na patrol nocny. Nie specjalnie podobało mi się przydzielanie obowiązków, więc zwalałam wszystko na radę i moich opiekunów, którym o wiele lepiej wychodziło to całe mówienie co kto ma robić - Chodźmy już. Zaraz twoja mama będzie wariować - powiedziałam pół żartem, wstając. Samiec tylko kiwnął głową, ruszając swoje cztery litery.
W następny dzień, obudziłam się obłożona kotami niczym pierzyną. Czułam zapach farb olejnych używanych poprzedniego dnia, a gdy tylko otworzyłam oczy, nad moją głową pojawił się pysk Tamashiego, który, jak można było się domyślić-nie spał.
- Nie obrażaj się czy coś... ale twój szkieletowy duchowy pysk zaraz po przebudzeniu to nie jest coś, co chciałam zobaczyć - Po tych słowach, mój szary opiekun cofnął się, jednak jego mimika jak zawsze pozostawała niezmienna. Leżałam w swojej komnacie, na początku pustej i czystej, a po moim przybyciu zawalonej jakimiś starymi, zbutwiałymi książkami, ziołami, fiolkami i zestawem farbek, pędzli oraz płótna do malowania. nadal zastanawiało mnie, jaki ja do cholery będę miała żywioł w przyszłości. Może w ogóle nie będę go miała jak reszta mojego klanu?
- Tsumi - A może będzie jakiś lichy? Chociaż w sumie co mnie to. Mogę oderwać łapy od ziemi, a w razie zagrożenia mam do pomocy 3 koty, oraz dwa legendarne stwory niezydentyfikowanego pochodzenia, które mogą rozwalić połowę lasu.
- Tsumi! - Chociaż.... zaraz, czemu Marcel pachnie jak drożdżówka. I w tym momencie, coś mnie dotknęło. Odskoczyłam, rozbudzając wszystkie koty, przy okazji je płosząc.
- CO, GDZIE. PRECZ ZMORO NIE CZYSTA, PODAJCIE MI KRZY-...... tu przerwałam i zmrużyłam jeszcze nie do końca obudzone oczy - Och... cześć Vespre.
- Miłe powitanie, nie powiem - odpowiedział, patrząc jak Yoru wychyla głowę zza zegara.
- Dzięki. Co tak tutaj przyszedłeś - spytałam, drapiąc się za uchem - jakaś nowość, zwykle ja wbijam ci do pokoju lub do sierocińca, po czym dziele się swoim jakże pięknym pomysłem na życie.
- Słyszałem, jak mówią coś o pszczołach i beczkach. Myślisz, że moglibyśmy ich poszukać? - przestałam się drapać.
- Beczki? Miód? Miód pitny. - Stwierdziłam łącząc fakty.
- Miód pitny?
- Miód pitny. - powtórzyłam - mają swoje zapasy, czy wywęszyli jakieś zapasy z mojego klanu? Zaraz... czy po ponad 100 latach to jeszcze jest zdatne do picia? - Vespre wzruszył ramionami
- Chwila. Macie ponad 100 letnie beczki? - spytał, jakby zdając sobie z tego sprawę
- No. Tak. Pamiętam dokładnie, jak nasza wyrocznia/szaman brał i je zakopywał gdzieś z dala od swojego miejsca pracy, bo ciekawskie szczeniaki lubiły podpijać, a potem dorośli byli wielce oburzeni.
- Wprowadzamy też święto miodu, nie? - zastanowił się przez chwilę
- No tak, coś tam o tym rozmawiali.
- To te beczki w sumie mogłyby się przydać...
- TO JEST PEWNIE PRZETERMINOWANE.
- No, ale po co jest miód pitny skoro się go nie pije.
- Fakt. Poza tym, jeśli sprawdzimy, to może będzie zdatny - W tej samej chwili, do pomieszczenia wszedł Arietes. Jego maska się lekko odchyliła, wydzielając masę spływającego, czarnego dymu, po czym na ziemię upadł bażant
- Smacznego - powiedział, po czym nieco odszedł. Spojrzałam na pióra. Ugh
- Chcesz trochę? - spytałam patrząc na basiora. Ten tylko popatrzył na piórka, po czym zaczął je wyskubywać. Ja w tym czasie postanowiłam wyrwać te długie pióra z tylnej części bażanta, do mojej kolekcji.
- Spytajmy się, czy możemy poszukać tych beczek - zaproponował Vespre
< Vespre?>
Od Allena cd Strażniczka Pełni
Zastanowiłem się przez chwilę po czym krzyknąłem:
-Chce rewanżu! Ale tym razem bez latania i zamieniania się w zwierzęta.
Wszyscy się zgodzili więc udaliśmy się w to samo miejsce z którego wcześniej startowaliśmy. Kenny głośno odliczył od trzech i po krzyknięciu start wystartowaliśmy. Mimo tego że pełnia nie używała swoich skrzydeł była ode mnie o wiele szybsza. Starałem się ją dogonić, ale mi się nie udało więc dobiegłem po kilku sekundach po niej.
-Pierwsza!- krzyknęła i uśmiechnęła się
Ledwo dysząc usiadłem na ziemi i dopiero po chwili udało mi się powiedzieć "gratuluje". Co dziwne Kennego nie było na mecie. Haxa też. Rozejrzałem się i zobaczyłem indoraptora przy jeziorku. Towarzysz leżał przy nim, wpatrując się w wodę. Basior natomiast leżał gdzieś na początku trasy naszego wyścigu. Wraz z Pełnią ruszyliśmy sprawdzić czy nic mu się nie stało. Kiedy tylko do niego podeszliśmy to pogratulował nam wygranej, a zapytany o to dlaczego tu leży odpowiedział, że się poddał i jest zmęczony. Poszedłem do drzewa i siadłem pod nim. Na gałęzi nade mną po chwili znalazła się Pełnia i zaczęliśmy rozmawiać o głupotach takich jak ulubiona zabawa, pora roku czy kolor. Naszej rozmowie przerwał nam dziwny dźwięk. Po chwili słychać było czyjeś szepty.
-Mówiłaś, że nikt nie wie o tym miejscu-powiedziałem cicho
-Bo tak mi się wydawało...
Kenny gwałtownie zerwał się na łapy i podbiegł do nas. Kazał nam się schować. Wadera schowała się wśród liści drzewa. Była praktycznie niewidoczna. Hax wszedł do jeziora (umie wstrzymać powietrze na bardzo długi czas). Ja schowałem się za drzewem, a Kenny zamienił się w ważkę i podleciał bliżej wejścia do jaskini. Szepty stały się głośniejsze. Po krótkiej chwili ucichły. Byliśmy w ukryciu jeszcze przez chwilę po czym basior dał znak, że możemy wyjść. Strażniczka wylądowała koło mnie, indoraptor wyszedł z wody i podszedł do nas. Kenny w postaci wilka powoli wyszedł z jaskini. Czekaliśmy, aż basior wróci i powie kto to był.
<Pełnia?>
-Chce rewanżu! Ale tym razem bez latania i zamieniania się w zwierzęta.
Wszyscy się zgodzili więc udaliśmy się w to samo miejsce z którego wcześniej startowaliśmy. Kenny głośno odliczył od trzech i po krzyknięciu start wystartowaliśmy. Mimo tego że pełnia nie używała swoich skrzydeł była ode mnie o wiele szybsza. Starałem się ją dogonić, ale mi się nie udało więc dobiegłem po kilku sekundach po niej.
-Pierwsza!- krzyknęła i uśmiechnęła się
Ledwo dysząc usiadłem na ziemi i dopiero po chwili udało mi się powiedzieć "gratuluje". Co dziwne Kennego nie było na mecie. Haxa też. Rozejrzałem się i zobaczyłem indoraptora przy jeziorku. Towarzysz leżał przy nim, wpatrując się w wodę. Basior natomiast leżał gdzieś na początku trasy naszego wyścigu. Wraz z Pełnią ruszyliśmy sprawdzić czy nic mu się nie stało. Kiedy tylko do niego podeszliśmy to pogratulował nam wygranej, a zapytany o to dlaczego tu leży odpowiedział, że się poddał i jest zmęczony. Poszedłem do drzewa i siadłem pod nim. Na gałęzi nade mną po chwili znalazła się Pełnia i zaczęliśmy rozmawiać o głupotach takich jak ulubiona zabawa, pora roku czy kolor. Naszej rozmowie przerwał nam dziwny dźwięk. Po chwili słychać było czyjeś szepty.
-Mówiłaś, że nikt nie wie o tym miejscu-powiedziałem cicho
-Bo tak mi się wydawało...
Kenny gwałtownie zerwał się na łapy i podbiegł do nas. Kazał nam się schować. Wadera schowała się wśród liści drzewa. Była praktycznie niewidoczna. Hax wszedł do jeziora (umie wstrzymać powietrze na bardzo długi czas). Ja schowałem się za drzewem, a Kenny zamienił się w ważkę i podleciał bliżej wejścia do jaskini. Szepty stały się głośniejsze. Po krótkiej chwili ucichły. Byliśmy w ukryciu jeszcze przez chwilę po czym basior dał znak, że możemy wyjść. Strażniczka wylądowała koło mnie, indoraptor wyszedł z wody i podszedł do nas. Kenny w postaci wilka powoli wyszedł z jaskini. Czekaliśmy, aż basior wróci i powie kto to był.
<Pełnia?>
Od Kiomi do Pełni
Sasuke siedział mi na grzbiecie miło go ogrzewając. Na zewnątrz było jeszcze jasno, pomimo później godziny. Akurat siedziałam na półce skalnej obok dziury, przez którą miałam w zwyczaju wlatywać do środka po, swoją drogą nielegalnych, nocnych spacerach, kiedy znienacka wleciał przez nią pewien wilk ze świecącymi wzorami na całym ciele. Chyba mnie zauważył, ponieważ zatoczył koło przez pół sierocińca i usiadł obok mnie. Cofnęłam się ocierając łzy z oczu, by nie było widać, że płakałam. Wtedy powiedziała:
- Hej. Mam na imię Strażniczka Pełni, ale możesz mówić mi po prostu Pełnia. A ty?
- Emmm... Kiomi. Miło cię poznać- odpowiedziałam lekko zszokowana.
- Nawzajem. Czy to feniks siedzi na twoim grzbiecie?- zapytała zaciekawiona.
- Tak. To mój przyjaciel i towarzysz- Sasuke.- powiedziałam z nutką odrazy w głosie.
- Potrafi mówić?- ponownie zadała pytanie.
- Tak. W kilku językach. Sasuke, przywitaj się.-wydałam feniksowi polecenie.
- Witaj, jestem Sasuke. Miło cię poznać.- rzekł niechętnie.
- Nawzajem. Wiesz, też mam towarzysza.- mówiła w stronę Sasuke.
- Nazywa się Moon. Jest gryfem. Może chcielibyście się poznać?
- Nie mam nic przeciwko.- odpowiedziałam- Mogłybyśmy porozmawiać i lepiej się poznać. Sasuke popatrzył na mnie błagalnie. W odpowiedzi kiwnęłam głową w kierunku Moon, która siedziała za Pełnią. Bardzo niechętnie zszedł z grzbietu po skrzydle na ziemię, po czym odleciał, zatoczył koło zwiększając się do rozmiarów Moon i wylądował. Następnie razem odlecieli na inną, ciut większą, półkę skalną. Pełnia kontynuowała rozmowę:
- Wiem, że to pytanie zabrzmi dziwnie, ale... płakałaś?
- Nie, skąd.- odpowiedziałam zakłopotana. Nigdy nie lubiłam rozmawiać o swoich problemach.
- Masz spuchnięte i zaczerwienione oczy. Tak się nie dzieje bez przyczyny.
- No może i tak. Ale wolałabym o tym nie rozmawiać.- odpowiedziałam asertywnie.
- No dobrze.
- Robi się już późno. Idź może spać.- zaproponowałam.
- Nie, dziękuję. Wolę jeszcze wyjść polatać. Idziesz ze mną?
- W sumie i tak miałam zamiar. Może zostawmy Sasuke i Moon. Świetnie się dogadują. Spójrz.
Odwróciła głowę i zobaczyła że Moon i Sasuke wygłupiają się razem, rozmawiają i bawią. Popatrzałyśmy po sobie porozumiewawczo i wyleciałyśmy przez dziurę, pod którą siedziałyśmy.
<Pełnia?>
- Hej. Mam na imię Strażniczka Pełni, ale możesz mówić mi po prostu Pełnia. A ty?
- Emmm... Kiomi. Miło cię poznać- odpowiedziałam lekko zszokowana.
- Nawzajem. Czy to feniks siedzi na twoim grzbiecie?- zapytała zaciekawiona.
- Tak. To mój przyjaciel i towarzysz- Sasuke.- powiedziałam z nutką odrazy w głosie.
- Potrafi mówić?- ponownie zadała pytanie.
- Tak. W kilku językach. Sasuke, przywitaj się.-wydałam feniksowi polecenie.
- Witaj, jestem Sasuke. Miło cię poznać.- rzekł niechętnie.
- Nawzajem. Wiesz, też mam towarzysza.- mówiła w stronę Sasuke.
- Nazywa się Moon. Jest gryfem. Może chcielibyście się poznać?
- Nie mam nic przeciwko.- odpowiedziałam- Mogłybyśmy porozmawiać i lepiej się poznać. Sasuke popatrzył na mnie błagalnie. W odpowiedzi kiwnęłam głową w kierunku Moon, która siedziała za Pełnią. Bardzo niechętnie zszedł z grzbietu po skrzydle na ziemię, po czym odleciał, zatoczył koło zwiększając się do rozmiarów Moon i wylądował. Następnie razem odlecieli na inną, ciut większą, półkę skalną. Pełnia kontynuowała rozmowę:
- Wiem, że to pytanie zabrzmi dziwnie, ale... płakałaś?
- Nie, skąd.- odpowiedziałam zakłopotana. Nigdy nie lubiłam rozmawiać o swoich problemach.
- Masz spuchnięte i zaczerwienione oczy. Tak się nie dzieje bez przyczyny.
- No może i tak. Ale wolałabym o tym nie rozmawiać.- odpowiedziałam asertywnie.
- No dobrze.
- Robi się już późno. Idź może spać.- zaproponowałam.
- Nie, dziękuję. Wolę jeszcze wyjść polatać. Idziesz ze mną?
- W sumie i tak miałam zamiar. Może zostawmy Sasuke i Moon. Świetnie się dogadują. Spójrz.
Odwróciła głowę i zobaczyła że Moon i Sasuke wygłupiają się razem, rozmawiają i bawią. Popatrzałyśmy po sobie porozumiewawczo i wyleciałyśmy przez dziurę, pod którą siedziałyśmy.
<Pełnia?>
Od Zahiry c.d Maillo
– Co ci strzeliło do głowy! – krzyknęłam. – Gdybym nie zdążyła to mogłabyś zginąć!
Waderka podwinęła ogon, położyła po sobie uszy, zamykając oczy i czekając na dalszą część reprymendy. Otwierałam pysk by wykrzyczeć następną wiązankę jaka to ona nieodpowiedzialna, że latała bez mojej zgody. Poczułam mocny ucisk na moim lewym skrzydle, przez który skrzywiłam się z bólu. Czy ja naprawdę to zrobiłam? Na miejsce złości błyskawicznie przyszedł żal. Nie powinnam na nią krzyczeć, nawet nie wiedziałam co tak właściwie się stało. Dlaczego rozzłościłam się do tego stopnia, że temperatura wokół mnie spadła do tego stopnia, że Arya zdążyła skamienieć?
Wzięłam głęboki oddech, a ucisk na skrzydle zaczął maleć. Szczenię otworzyło jedno oko nie wiedząc co się właśnie stało. Zapewne było zdziwione, że nie pytałam jej dalej.
– Przepraszam, niepotrzebnie się zdenerwowałam – przeprosiłam. – Mogłabyś mi powiedzieć co się stało?
– Ja… - zaczęła niepewnie. – Coś mnie dotknęło w plecy przez co odskoczyłam i wypadłam ze skały… - wytłumaczyła.
Jak teraz mi było głupio.
– …Przynamniej nic ci się nie stało.
Nie odpowiedziała nic, chyba też czuła to napięcie między nami.
– No dobra, chyba na dzisiaj mamy koniec tych wrażeń? Muszę sprawdzić co u mojego syna. Możemy jutro kontynuować lekcje – zaproponowałam, choć raczej stwierdziłam. – Mieszkasz w sierocińcu?
Skinęła głową.
– W takim razie odprowadzę cię.
Droga minęła nam wolno, choć w pewnym sensie była kojąca. Spokojne odgłosy natury po tak emocjonującej lekcji były jak miód na nasze uszy.
Dotarłyśmy w końcu do sierocińca.
– Przyjdę po Ciebie jutro gdzieś koło południa, ale jeżeli chciałabyś lekcję wcześniej możesz odwiedzić mnie w pałacu. Zapytaj Rose jak już będziesz w środku dokąd masz pójść – powiedziałam. – Miłej nocy.
<Maillo? Sorry że tak późno odpisuje, ale trochę na głowie miałam>
Waderka podwinęła ogon, położyła po sobie uszy, zamykając oczy i czekając na dalszą część reprymendy. Otwierałam pysk by wykrzyczeć następną wiązankę jaka to ona nieodpowiedzialna, że latała bez mojej zgody. Poczułam mocny ucisk na moim lewym skrzydle, przez który skrzywiłam się z bólu. Czy ja naprawdę to zrobiłam? Na miejsce złości błyskawicznie przyszedł żal. Nie powinnam na nią krzyczeć, nawet nie wiedziałam co tak właściwie się stało. Dlaczego rozzłościłam się do tego stopnia, że temperatura wokół mnie spadła do tego stopnia, że Arya zdążyła skamienieć?
Wzięłam głęboki oddech, a ucisk na skrzydle zaczął maleć. Szczenię otworzyło jedno oko nie wiedząc co się właśnie stało. Zapewne było zdziwione, że nie pytałam jej dalej.
– Przepraszam, niepotrzebnie się zdenerwowałam – przeprosiłam. – Mogłabyś mi powiedzieć co się stało?
– Ja… - zaczęła niepewnie. – Coś mnie dotknęło w plecy przez co odskoczyłam i wypadłam ze skały… - wytłumaczyła.
Jak teraz mi było głupio.
– …Przynamniej nic ci się nie stało.
Nie odpowiedziała nic, chyba też czuła to napięcie między nami.
– No dobra, chyba na dzisiaj mamy koniec tych wrażeń? Muszę sprawdzić co u mojego syna. Możemy jutro kontynuować lekcje – zaproponowałam, choć raczej stwierdziłam. – Mieszkasz w sierocińcu?
Skinęła głową.
– W takim razie odprowadzę cię.
Droga minęła nam wolno, choć w pewnym sensie była kojąca. Spokojne odgłosy natury po tak emocjonującej lekcji były jak miód na nasze uszy.
Dotarłyśmy w końcu do sierocińca.
– Przyjdę po Ciebie jutro gdzieś koło południa, ale jeżeli chciałabyś lekcję wcześniej możesz odwiedzić mnie w pałacu. Zapytaj Rose jak już będziesz w środku dokąd masz pójść – powiedziałam. – Miłej nocy.
<Maillo? Sorry że tak późno odpisuje, ale trochę na głowie miałam>
Od Vespre c.d Tsumi
– Może… – odpowiedziałem, nie potrafiąc wyobrazić sobie medyczki oraz jej opiekuna z kwiatkami na głowie. – W ogóle jak ty tak szybko pleciesz te wianki?
– Ma się ten talent. – Uśmiechnęła się jasno mówiąc, że nie zamierza wyjawić mi sekretu szybkiego tworzenia ozdób z kwiatków. – A może zrobić taki jeden dla twojej mamy? Jakie kwiatki będą do niej pasować? – dopytała, nawet nie dając mi czasu na odpowiedzenie na pierwsze pytanie.
Zastanowiłem się chwile. Do jasnobrązowego futra będą pasować…
– Może jakieś pomarańczowe? – zaproponowałem. – Albo czerwone lub białe.
– Hmmm… – mruknęła wpatrując się w kwiatki do wyboru.
Nawet nie zdążyłem mrugnąć okiem, a ona już uplotła wianek dla mojej mamusi. Nie znam nazwy tych pomarańczowych ładnych kwiatków, ale luki w wianku były uzupełnione stokrotkami i margaretkami.
– Jaki pięknyyy – zachwyciłem się. – Moja mama będzie szczęśliwaaa.
– Chodźmy jej zanieść.
Szukaliśmy mamusi parę minut. Moje wcześniej bolące stawy chyba zdążyły się rozruszać, choć teraz zamiast kości bolały mnie mięśnie. Nie chodziłem już tak chwiejnie jak wcześniej. Nasze poszukiwania zakończyły się fiaskiem, w całym pałacu jej nie było, a wianek zaczął już powoli więdnąć. Wróciliśmy do punktu wyjścia – byliśmy znowu w ogrodach pałacowych. Zwiedziliśmy nawet bibliotekę!
Położyłem się w jakiś roślinkach których nie żal było zgnieść, wzdychając. Tsumi zrobiła to samo, puściła wianek który przez ten cały czas trzymała w pysku.
– Ble, stokrotki źle smakują – mówiła wypluwając płatki stokrotek z pyska.
– Smacznego. – Uśmiechnąłem się złośliwe, odwracając pysk w jej stronę.
– Dziękuję, chcesz trochę? – Gdy to powiedziała nie minęła nawet chwila, a dostałem stokrotkami w pysk.
Zdziwiony nagłym atakiem szybko nabrałem powietrza. Pech chciał, że akurat wtedy parę płatków leciało blisko mojego nosa. Wciągnąłem płatki stokrotki w nos. Łaskotały niemiłosiernie. Kichnąłem. – Na zdro… – Nie zdążyła dokończyć, ponieważ kichnąłem drugi raz.
Otworzyła pysk by powtórzyć to, co chciała powiedzieć za pierwszym razem, jednak znowu nie było dane jej tego powiedzieć. Podczas serii chyba parunastu kichnięć za każdym razem z mojego nosa wylatywały płatki stokrotek.
<Tsumi? XDDD>
– Ma się ten talent. – Uśmiechnęła się jasno mówiąc, że nie zamierza wyjawić mi sekretu szybkiego tworzenia ozdób z kwiatków. – A może zrobić taki jeden dla twojej mamy? Jakie kwiatki będą do niej pasować? – dopytała, nawet nie dając mi czasu na odpowiedzenie na pierwsze pytanie.
Zastanowiłem się chwile. Do jasnobrązowego futra będą pasować…
– Może jakieś pomarańczowe? – zaproponowałem. – Albo czerwone lub białe.
– Hmmm… – mruknęła wpatrując się w kwiatki do wyboru.
Nawet nie zdążyłem mrugnąć okiem, a ona już uplotła wianek dla mojej mamusi. Nie znam nazwy tych pomarańczowych ładnych kwiatków, ale luki w wianku były uzupełnione stokrotkami i margaretkami.
– Jaki pięknyyy – zachwyciłem się. – Moja mama będzie szczęśliwaaa.
– Chodźmy jej zanieść.
Szukaliśmy mamusi parę minut. Moje wcześniej bolące stawy chyba zdążyły się rozruszać, choć teraz zamiast kości bolały mnie mięśnie. Nie chodziłem już tak chwiejnie jak wcześniej. Nasze poszukiwania zakończyły się fiaskiem, w całym pałacu jej nie było, a wianek zaczął już powoli więdnąć. Wróciliśmy do punktu wyjścia – byliśmy znowu w ogrodach pałacowych. Zwiedziliśmy nawet bibliotekę!
Położyłem się w jakiś roślinkach których nie żal było zgnieść, wzdychając. Tsumi zrobiła to samo, puściła wianek który przez ten cały czas trzymała w pysku.
– Ble, stokrotki źle smakują – mówiła wypluwając płatki stokrotek z pyska.
– Smacznego. – Uśmiechnąłem się złośliwe, odwracając pysk w jej stronę.
– Dziękuję, chcesz trochę? – Gdy to powiedziała nie minęła nawet chwila, a dostałem stokrotkami w pysk.
Zdziwiony nagłym atakiem szybko nabrałem powietrza. Pech chciał, że akurat wtedy parę płatków leciało blisko mojego nosa. Wciągnąłem płatki stokrotki w nos. Łaskotały niemiłosiernie. Kichnąłem. – Na zdro… – Nie zdążyła dokończyć, ponieważ kichnąłem drugi raz.
Otworzyła pysk by powtórzyć to, co chciała powiedzieć za pierwszym razem, jednak znowu nie było dane jej tego powiedzieć. Podczas serii chyba parunastu kichnięć za każdym razem z mojego nosa wylatywały płatki stokrotek.
<Tsumi? XDDD>
Kiomi
Imię: Kiomi, pozwala na siebie mówić Iskierka, Mała i Śliczna
Wiek: 6 miesiący
Płeć: wadera
Cechy fizyczne: Jest niepozornie silna, zwinna, szybka i szczupła. Ma umiejętność latania, jednak przez młody wiek nie lata na długie odległości, ale potrafi latać najwyżej spośród wszystkich szczeniąt. Jeśli chce, dotknięciem łapy może coś zapalić. Podczas sprintu i latania unoszą się za nią iskierki, które znikają, ale nie stanowią ryzyka pożaru.
Cechy charakteru: Nie pamięta rodziców. Jest przez to szalona (pozytywnie), haotyczna, ale potrafi się obronić pomimo młodego wieku. Jest wredna dla tych, którzy są tacy dla niej, ale potrafi podziękować i się odwdzięczyć miłym wilkom. Jest optymistką pomimo przykrych sytuacji w jakich się znalazła. Zaraża pozytywną energią nawet gdy sama ma zły humor. Jest typem bad girl i samotnikiem, chociaż lubi towarzystwo.
Cechy szczególne: Jest niepozornie i nieprzeciętnie silna, zwinna i szybka. Podczas sprintu i lotu unoszą się za nią iskierki, które nie podpalają i nie parzą. Jeśli chce potrafi zapalić coś dotknięciem łapy i włada ogniem. Jest uparta i zawzięta w tym co robi. Nie poddaje się nawet w trudnych sytuacjach. Potrafi spuścić wpierdziel XD. Jest wybuchowa, ale silna (psychicznie i fizycznie też).
Lubi: Wszystkich i wszystko, a w szczególności zabawę swoimi mocami.
Nie lubi: Osób niemiłych i przemądrzałych.
Boi się: Samotności, odrzucenia i braku akceptacji. Rzeczy których się boi pozbywa się w tępie natychmiastowym: strasząc je lub paląc.
Historia: Obudziła się sama w lesie. Postanowiła jednak nie poddawać się i idąc przed siebie natknęła się na innego wilka, który zaprowadził ją do Alfy, a ta pozwoliła zamieszkać w sierocińcu w oczekiwaniu na wilka, który chciałby się nią zająć. (sorki, ale tu nie ma o czym pisać, a nie chcę lać wody, nie).
Zauroczenie: brak danych
Głos: Link
Rodzina: brak danych
Jaskinia: Północ - 5 (sierociniec)
Towarzysz: brak danych
Dodatkowe informacje: brak danych
Coins: 5
Właściciel: julitajasinska2@gmail.com / julita-jasinska-2006@wp.pl
Od Maillo cd Zahiry
- Tak jestem gotowa- powiedziałam i wzięłam głęboki wdech. Skoczyłam w przepaść, gdy byłam w najwyższym punkcie skoku rozłożyłam sztywno skrzydła. Szybowałam to było niesamowite uczucie. Pochyliłam głowę i położyłam uszy po sobie chwilę potem podkuliłam łapy. Ale jako, że byłam szczeniakiem wpadł mi do głowy głupi pomysł. Poczekałam chwilę, aż Zahira przestanie mi się przyglądać i machnęłam skrzydłami, prawie straciłam kontrolę nad lotem, przez parę sekund czułam moje serce w gardle, więc szybko wyprostowałam skrzydła i szybowałam dalej jakby nic się nie stało. Byłam już blisko wcześniej wskazanej skały. Poczekałam aż moja głowa znajdzie się nad ziemią, wyciągnęłam łapy i złożyłam skrzydła. W chwili gdy moje łapki dotknęły ziemi poczułam, że przez całe moje dotychczasowe życie mi tego brakowało. Byłam szczęśliwa.
- Bardzo dobrze ci poszło- oznajmiła Zahira z uśmiechem.
- Super.- powiedziałam również się niej uśmiechają- Gdzie teraz poszybować?
- Na tamtą skałę- powiedziała wadera zwracając głowę w stronę skały.
Powtarzałyśmy szybowanie jeszcze parę razy. Aż w końcu moja nowa nauczycielka zarządziła przerwę. Poszłam się przejść. Podziwiałam widoki Jaskini Patrolów po kilkudziesięciu minutach stwierdziłam, że całkowicie wypoczęłam i wróciłam do tej skały, na której skończyłyśmy naukę. Podeszłam bliżej jednak nigdzie nie widziałam Zahiry. Spojrzałam w górę i zobaczyłam ją latającą nade mną. Przyglądałam się jej płynnym i spokojnym machnięciom skrzydeł, gdy nagle coś dotknęło mnie w plecy. Przestraszona odskoczyłam co było moim ogromnym błędem. Moje tylne łapy zwisały w powietrzu, jedynie przednie trzymały się ziemi wyżej. Cokolwiek mnie dotknęło zniknęło. Chciałam krzyknąć do Zahiry jednak nie byłam w stanie wypowiedzieć słowa. Mogłam jedynie patrzeć. Po chwili łapy zaczęły mnie boleć. W końcu zdołałam wydobyć z siebie głos.
- ZAHIRAA!!!- wrzasnęłam przerażona. Gdy wadera spojrzała w dół i ogarnęła sytuację zaczęła pikować. Moje łapy ześlizgnęły się. Spadałam. Widziałam kątem oka Zahirę, która próbowała mnie dogonić. Nagle poczułam pod sobą miękkie futro. Po wylądowaniu odetchnęłam z ulgą.
- Co ci strzeliło do głowy!- krzyknęła Zahira…
<Zahira? Tylko nie bij mnie proszę>
- Bardzo dobrze ci poszło- oznajmiła Zahira z uśmiechem.
- Super.- powiedziałam również się niej uśmiechają- Gdzie teraz poszybować?
- Na tamtą skałę- powiedziała wadera zwracając głowę w stronę skały.
Powtarzałyśmy szybowanie jeszcze parę razy. Aż w końcu moja nowa nauczycielka zarządziła przerwę. Poszłam się przejść. Podziwiałam widoki Jaskini Patrolów po kilkudziesięciu minutach stwierdziłam, że całkowicie wypoczęłam i wróciłam do tej skały, na której skończyłyśmy naukę. Podeszłam bliżej jednak nigdzie nie widziałam Zahiry. Spojrzałam w górę i zobaczyłam ją latającą nade mną. Przyglądałam się jej płynnym i spokojnym machnięciom skrzydeł, gdy nagle coś dotknęło mnie w plecy. Przestraszona odskoczyłam co było moim ogromnym błędem. Moje tylne łapy zwisały w powietrzu, jedynie przednie trzymały się ziemi wyżej. Cokolwiek mnie dotknęło zniknęło. Chciałam krzyknąć do Zahiry jednak nie byłam w stanie wypowiedzieć słowa. Mogłam jedynie patrzeć. Po chwili łapy zaczęły mnie boleć. W końcu zdołałam wydobyć z siebie głos.
- ZAHIRAA!!!- wrzasnęłam przerażona. Gdy wadera spojrzała w dół i ogarnęła sytuację zaczęła pikować. Moje łapy ześlizgnęły się. Spadałam. Widziałam kątem oka Zahirę, która próbowała mnie dogonić. Nagle poczułam pod sobą miękkie futro. Po wylądowaniu odetchnęłam z ulgą.
- Co ci strzeliło do głowy!- krzyknęła Zahira…
<Zahira? Tylko nie bij mnie proszę>
29.05.2020
Od Tsumi do Vespre
W pewnym sensie nie wiedziałam co jeszcze można było robić. Ogródek w pałacu był na prawdę wspaniały. Różne zioła. Te które pamiętam przed zamrożeniem, jak i jakieś nowe, przywiezione gatunki. Nawet owoce i warzywa, których... no, bądźmy szczerzy, chyba nikt nie jadał. Nie zmienia to jednak faktu iż jak wisi taki czerwono-pomarańczy gładki owoc, sprawia to satysfakcję. Przez chwilę odbiegłam gdzieś myślami, wpatrując się natarczywie w muchołówkę. Jak tylko stara alpha gdzieś zniknęła, musiałam się podzielić z innymi swoją jakże ciekawą historią życia, oraz wysłuchać masy uwag. Tak.... Vespre też o tym wiedział. Czy tutaj każdy z watahy ma jakąś zdziwaczałą historię?
- Tsumi.... - Usłyszałam głos samca, który patrzył na mnie dziwnie. Potrząsnęłam głową wyprowadzając się z transu.
- Co? Przepraszam, odpłynęłam - uśmiechnęłam się zakłopotana.
- Trochę bolą mnie łapy - stwierdził samiec, marudnie patrząc na swoje opuszki
- Aż tak bardzo się zależałeś? Będziesz starcem szybciej niż myślałam - zażartowałam, wychodząc po trzech płaskich stopniach nieco w górę, po czym poczekałam na Vespre. Nie chciałam, by znowu dostał jakiegoś ataku, którego z moją aktualną wiedzą i zasobem ziół, nie byłabym w stanie załagodzić. Tak właściwie to miałam zamiar iść do sklepiku, a raczej pomieszczenia nazywanego przez większość ,,graciarnią", gdyż znajdowało się tam chyba wszystko, ale przez większość czasu siedzieliśmy obok źródełka wodnego w ogrodzie. W sumie nic nie robiąc. Potem spacer do Głównej Bramy.
- Kwiatuszki~ - Basior podszedł do jakiejś kępki chwastów i runął na nią, lądując jak na miękkim puchu.
- Co ty robisz - stanęłam obok, patrząc na niego z góry
- Zbieram resztki swojej energii życiowej - odpowiedział jakby na wpół śniąc, z pyskiem w kwiatkach. Spojrzałam na białe drobne kwiatuszki. Pachniały słodko. Ładne te chwasty. W gruncie rzeczy każda roślina to chwast, jeśli dobrze się nad tym zastanowić. Rozejrzałam się, po czym odeszłam gdzieś w bok. Vespre podniósł głowę, po czym obserwował cóż ja wyczyniam. Nie minęła chwila, jak podeszłam do niego i nałożyłam mu na głowę wianek zrobiony z chyba każdego znalezionego kwiatka i jakiejś trawy.
- I pięknie! - Powiedziałam podziwiając swoje dzieło. Po chwili zrobiłam jeszcze jeden wianek i nałożyłam sobie na głowę
- Wyglądamy jak ofiary dla potwora morskiego - Powiedział samczyk, patrząc na swoje odbicie w tafli wody, która utworzyła się po wczorajszym deszczu.
- Nawet dla potwora trzeba się wystroić. - mruknęłam, dobierając kolejne kwiatki - Jak myślisz, pasowałoby Tamashiemu albo Rose? - Uniosłam wianek z białymi, większymi kwiatkami i mniejszymi szafirowymi, poprzeplatanymi liśćmi.
<Vespre? Musimy znaleźć sobie wątek, bo to takie pisanie o niczym xD>
- Tsumi.... - Usłyszałam głos samca, który patrzył na mnie dziwnie. Potrząsnęłam głową wyprowadzając się z transu.
- Co? Przepraszam, odpłynęłam - uśmiechnęłam się zakłopotana.
- Trochę bolą mnie łapy - stwierdził samiec, marudnie patrząc na swoje opuszki
- Aż tak bardzo się zależałeś? Będziesz starcem szybciej niż myślałam - zażartowałam, wychodząc po trzech płaskich stopniach nieco w górę, po czym poczekałam na Vespre. Nie chciałam, by znowu dostał jakiegoś ataku, którego z moją aktualną wiedzą i zasobem ziół, nie byłabym w stanie załagodzić. Tak właściwie to miałam zamiar iść do sklepiku, a raczej pomieszczenia nazywanego przez większość ,,graciarnią", gdyż znajdowało się tam chyba wszystko, ale przez większość czasu siedzieliśmy obok źródełka wodnego w ogrodzie. W sumie nic nie robiąc. Potem spacer do Głównej Bramy.
- Kwiatuszki~ - Basior podszedł do jakiejś kępki chwastów i runął na nią, lądując jak na miękkim puchu.
- Co ty robisz - stanęłam obok, patrząc na niego z góry
- Zbieram resztki swojej energii życiowej - odpowiedział jakby na wpół śniąc, z pyskiem w kwiatkach. Spojrzałam na białe drobne kwiatuszki. Pachniały słodko. Ładne te chwasty. W gruncie rzeczy każda roślina to chwast, jeśli dobrze się nad tym zastanowić. Rozejrzałam się, po czym odeszłam gdzieś w bok. Vespre podniósł głowę, po czym obserwował cóż ja wyczyniam. Nie minęła chwila, jak podeszłam do niego i nałożyłam mu na głowę wianek zrobiony z chyba każdego znalezionego kwiatka i jakiejś trawy.
- I pięknie! - Powiedziałam podziwiając swoje dzieło. Po chwili zrobiłam jeszcze jeden wianek i nałożyłam sobie na głowę
- Wyglądamy jak ofiary dla potwora morskiego - Powiedział samczyk, patrząc na swoje odbicie w tafli wody, która utworzyła się po wczorajszym deszczu.
- Nawet dla potwora trzeba się wystroić. - mruknęłam, dobierając kolejne kwiatki - Jak myślisz, pasowałoby Tamashiemu albo Rose? - Uniosłam wianek z białymi, większymi kwiatkami i mniejszymi szafirowymi, poprzeplatanymi liśćmi.
<Vespre? Musimy znaleźć sobie wątek, bo to takie pisanie o niczym xD>
Od Zahiry c.d Maillo
Po dotarciu na miejsce jeszcze chwilę nam zajęło wyszukanie odpowiedniego miejsca. Byliśmy całkiem wysoko.
– Nie boisz się wysokości, prawda? – zapytałam, na co ona pokręciła głową. – W jaskini patrolów nie ma żadnego miejsca gdzie jest miękkie lądowanie, a czym wyżej, tym mam dłuższy czas na podlecenie do ciebie i złapanie, jeżeli coś ci się stanie – wyjaśniłam. – I tak powinnaś się nauczyć nie bać się dużych wysokości, na samym początku strach czy lęk może spowodować wypadek.
Skinęła głową pokazując, że wszystko doskonale rozumie.
– Zapamiętaj jednak, że normalne lekcje latania nie będą tak wyglądać, teraz mam tylko ciebie do pilnowania, z większą grupą to za duże ryzyko – dopowiedziałam jeszcze, zanim w ogóle zacznę lekcje. – No ale, lepiej już przejdźmy do nauki.
– Będę od razu latać? – zapytała.
– Nie, na sam początek zajmiemy się nauką lądowania i szybowania. Szybowanie jest naprawdę łatwe, a znając tą technikę możesz zacząć uczyć się manewrów i przyśpieszania. Musisz tylko załapać prąd powietrzny i pilnować by nie zgiąć swoich skrzydeł. – Najpierw trochę teorii. – Widzisz tą skałę tam? – podeszła trochę bliżej krawędzi żeby przyjrzeć się krajobrazowi, który mówiąc szczerze należał do tych, zapierających dech w piersiach.
– Mam tam doszybować?
– Tak, to najłatwiejsze ćwiczenie. Jedyne co musisz zrobić to wystartować, trzymać prosto skrzydła i w odpowiednim momencie wylądować. Jako, że masz tylko szybować, nie musisz startować z miejsca. Po prostu wyskocz, jakbyś chciała upolować królika, i rozprostuj skrzydła. Jak będziesz lądować, wyciągnij łapy do ziemi tak jakbyś chciała ją złapać. Gdy będziesz już prawie nad ziemią złóż skrzydła. Pamiętaj żeby nie machać skrzydłami. Najlepiej by było gdybyś podczas lotu podwinęła łapy i zniżyła głowę. Uszy połóż po sobie. Dzięki temu będziesz szybować szybciej i łatwiej będziesz opadać na ziemię. Jeżeli stracisz siły w trakcie, zawołaj do mnie, będę lecieć obok ciebie i w razie wypadku mogę cię złapać.
– A kiedy będę uczyć się normalnego latania? – zadała następne pytanie.
– Jak opanujesz szybowanie i skręcanie, wtedy zajmiemy się startem z miejsca oraz zmienianiu wysokości lotu w górę. Później kiedy już opanujesz te podstawy, będziemy mogły zająć się nurkowaniem czy bardziej zaawansowanymi manewrami – wyjaśniłam. – Ale już dość tego gadania, jesteś gotowa do startu?
<Maillo? Uda ci się dolecieć? ;3>
– Nie boisz się wysokości, prawda? – zapytałam, na co ona pokręciła głową. – W jaskini patrolów nie ma żadnego miejsca gdzie jest miękkie lądowanie, a czym wyżej, tym mam dłuższy czas na podlecenie do ciebie i złapanie, jeżeli coś ci się stanie – wyjaśniłam. – I tak powinnaś się nauczyć nie bać się dużych wysokości, na samym początku strach czy lęk może spowodować wypadek.
Skinęła głową pokazując, że wszystko doskonale rozumie.
– Zapamiętaj jednak, że normalne lekcje latania nie będą tak wyglądać, teraz mam tylko ciebie do pilnowania, z większą grupą to za duże ryzyko – dopowiedziałam jeszcze, zanim w ogóle zacznę lekcje. – No ale, lepiej już przejdźmy do nauki.
– Będę od razu latać? – zapytała.
– Nie, na sam początek zajmiemy się nauką lądowania i szybowania. Szybowanie jest naprawdę łatwe, a znając tą technikę możesz zacząć uczyć się manewrów i przyśpieszania. Musisz tylko załapać prąd powietrzny i pilnować by nie zgiąć swoich skrzydeł. – Najpierw trochę teorii. – Widzisz tą skałę tam? – podeszła trochę bliżej krawędzi żeby przyjrzeć się krajobrazowi, który mówiąc szczerze należał do tych, zapierających dech w piersiach.
– Mam tam doszybować?
– Tak, to najłatwiejsze ćwiczenie. Jedyne co musisz zrobić to wystartować, trzymać prosto skrzydła i w odpowiednim momencie wylądować. Jako, że masz tylko szybować, nie musisz startować z miejsca. Po prostu wyskocz, jakbyś chciała upolować królika, i rozprostuj skrzydła. Jak będziesz lądować, wyciągnij łapy do ziemi tak jakbyś chciała ją złapać. Gdy będziesz już prawie nad ziemią złóż skrzydła. Pamiętaj żeby nie machać skrzydłami. Najlepiej by było gdybyś podczas lotu podwinęła łapy i zniżyła głowę. Uszy połóż po sobie. Dzięki temu będziesz szybować szybciej i łatwiej będziesz opadać na ziemię. Jeżeli stracisz siły w trakcie, zawołaj do mnie, będę lecieć obok ciebie i w razie wypadku mogę cię złapać.
– A kiedy będę uczyć się normalnego latania? – zadała następne pytanie.
– Jak opanujesz szybowanie i skręcanie, wtedy zajmiemy się startem z miejsca oraz zmienianiu wysokości lotu w górę. Później kiedy już opanujesz te podstawy, będziemy mogły zająć się nurkowaniem czy bardziej zaawansowanymi manewrami – wyjaśniłam. – Ale już dość tego gadania, jesteś gotowa do startu?
<Maillo? Uda ci się dolecieć? ;3>
Od Vespre c.d Tsumi
– Choć, rozruszamy trochę twoje sztywne stawy, byś nie skończył jak stary pustelnik – rzekła Tsumi idąc już powoli w inną stronę.
Ruszyłem za nią. Wyszliśmy z pokoju kierując się w stronę ogrodów pałacowych. Co prawda wolałbym przejść się trochę po świeżym powietrzu, ale jak już mama pozwoliła mi się przejść, to nie wypadałoby marudzić. Zapewne gdybym tylko nalegał na wyjście na zewnątrz, skończyłoby się to uziemieniem, i nici by było z mojego spacerku.
Od dłuższego czasu szliśmy w ciszy, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tej przeszywającej ciszy, przerywanej tylko przez odgłos stukania pazurów o posadzkę. Naprawdę przez te parę dni stało się, że nie mamy nic sobie do powiedzenia? A może zrobiłem coś wtedy kiedy byłem nieświadomy, przez co Tsumi jest… Dobra, chyba niepotrzebnie się zamartwiam. Gdyby tak było, możliwe że waderka nie chciałaby mi towarzyszyć przy spacerku. Czy może moja matka ją do tego zmusiła?
– Dużo się działo od pączków? – zapytałem, próbując rozmową wypędzić dziwne myśli z mojej głowy.
– Chyba nic szczególnego… Mazikeen i Velganos gdzieś znikli, mamy parę nowych wilków i to wszystko – odpowiedziała Tsumi mówiąc wolno, jakby zastanawiała się dopiero w momencie kiedy wypowiada słowa.
– A co się stało z nimi? Jest ktoś nowy w radzie czy tylko moja mama? – To co powiedziała brzmiało trochę poważnie, przez co w jakimś stopniu się przestraszyłem.
– Jednego dnia po prostu zniknęli, już wcześniej im się to zdarzało ale teraz zniknęli na dobre – wyjaśniła. – Po ich zniknięciu odeszło jeszcze parę wilków.
– I mama teraz sama jest w radzie?
– Do rady dołączył jeszcze jakiś nowy basior, Fluffy. Po odejściu byłych radnych zaproponował swoją pomoc – wyjaśniła.
Niby wiele się nie zmieniło, ale czułem się jakbym przespał gdzieś parę miesięcy. Tyle mnie ominęło.
– Na pewno byłem nieprzytomny parę dni? – spytałem niepewny.
– Tak – potwierdziła.
– Czuję się jakbym przespał trzy miesiące… - powiedziałem zgodnie z prawdą.
Byłem przestraszony ile może się stać przez tak krótki czas. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę że dotarliśmy do ogrodów pałacowych.
<Tsumi? Stópki mnie bolą>
Ruszyłem za nią. Wyszliśmy z pokoju kierując się w stronę ogrodów pałacowych. Co prawda wolałbym przejść się trochę po świeżym powietrzu, ale jak już mama pozwoliła mi się przejść, to nie wypadałoby marudzić. Zapewne gdybym tylko nalegał na wyjście na zewnątrz, skończyłoby się to uziemieniem, i nici by było z mojego spacerku.
Od dłuższego czasu szliśmy w ciszy, ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tej przeszywającej ciszy, przerywanej tylko przez odgłos stukania pazurów o posadzkę. Naprawdę przez te parę dni stało się, że nie mamy nic sobie do powiedzenia? A może zrobiłem coś wtedy kiedy byłem nieświadomy, przez co Tsumi jest… Dobra, chyba niepotrzebnie się zamartwiam. Gdyby tak było, możliwe że waderka nie chciałaby mi towarzyszyć przy spacerku. Czy może moja matka ją do tego zmusiła?
– Dużo się działo od pączków? – zapytałem, próbując rozmową wypędzić dziwne myśli z mojej głowy.
– Chyba nic szczególnego… Mazikeen i Velganos gdzieś znikli, mamy parę nowych wilków i to wszystko – odpowiedziała Tsumi mówiąc wolno, jakby zastanawiała się dopiero w momencie kiedy wypowiada słowa.
– A co się stało z nimi? Jest ktoś nowy w radzie czy tylko moja mama? – To co powiedziała brzmiało trochę poważnie, przez co w jakimś stopniu się przestraszyłem.
– Jednego dnia po prostu zniknęli, już wcześniej im się to zdarzało ale teraz zniknęli na dobre – wyjaśniła. – Po ich zniknięciu odeszło jeszcze parę wilków.
– I mama teraz sama jest w radzie?
– Do rady dołączył jeszcze jakiś nowy basior, Fluffy. Po odejściu byłych radnych zaproponował swoją pomoc – wyjaśniła.
Niby wiele się nie zmieniło, ale czułem się jakbym przespał gdzieś parę miesięcy. Tyle mnie ominęło.
– Na pewno byłem nieprzytomny parę dni? – spytałem niepewny.
– Tak – potwierdziła.
– Czuję się jakbym przespał trzy miesiące… - powiedziałem zgodnie z prawdą.
Byłem przestraszony ile może się stać przez tak krótki czas. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę że dotarliśmy do ogrodów pałacowych.
<Tsumi? Stópki mnie bolą>
28.05.2020
Od Maillo cd Zahiry
Zastanawiałam się czy powiedzieć im o czym myślałam przed straceniem przytomności. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Rose, która pytała mnie o coś.
- Coś sobie przypomniałaś, przed straceniem przytomności. Albo o czym myślałaś? To może nam pomóc zdecydować czy to coś ważnego.- powiedziała Rose. Obydwie wadery przyglądały mi się z wyczekiwaniem.
- Muszę mówić- jęknęłam. Niechętnie mówiłam o swojej przeszłości.
- Tak musisz- powiedziała Rose. A Zahira pokiwała głową.
- No więc myślałam o moim życiu przed przyłączeniem się do watahy- oznajmiłam łamiącym się głosem.- Przypomniałam sobie śmierć, która stała się bez żadnej ważnej przyczyny, nie z głodu, nie wynikała z samoobrony.
- Rozumiem, a kto zabijał bez powodu?-zapytała. Byłam cała spięta. Musiała to zauważyć Zahira, bo przyszła mi z pomocą mówiąc.
- Rose spójrz na nią to dla niej za dużo.- powiedziała. Rose spojrzała na mnie.
- Faktycznie trochę przegięłam powiedziała. Czy kiedyś jeszcze straciłaś przytomność?- spytała poważnie. A ja przecząco pokręciłam głową.
- To dobrze. Stwierdzam, że możesz iść z Zahirą.-powiedziała z uśmiechem.
-Super! Zahira możemy już iść. - powiedziałam i ruszyłam się z miejsca.
- To chodź tylko w przeciwną stronę.- powiedziała i potruchtała we właściwą stronę. Biegłam przy niej. Po chwili zdecydowałam się rozłożyć skrzydła i machnąć nimi parę razy. Zahira chyba to zauważyła, bo zaczęła machać swoimi. Zauważyłam, że mocno odbiła się tylnymi łapami od podłoża i wzbiła się w powietrze. Spróbowałam zrobić to samo jednak, nie udało mi się zbytnio, bo unosiłam się w powietrzu parę sekund po czym spadłam na ziemię. Zahira widząc to wylądowała obok mnie i powiedziała, że całkiem dobrze mi poszło. Ja jednak byłam przekonana, że szczeniaki w moim wieku potrafią już prawie latać albo jeżeli lepiej im poszło to nawet latać. Jednak sobie przypomniałam, że ja nie miałam okazji uczyć się latania od kiedy byłam na to gotowa. Inni wcześniej zaczęli się uczyć latać. W końcu dotarłyśmy do Jaskini Patrolów…
<Zahira?>
- Coś sobie przypomniałaś, przed straceniem przytomności. Albo o czym myślałaś? To może nam pomóc zdecydować czy to coś ważnego.- powiedziała Rose. Obydwie wadery przyglądały mi się z wyczekiwaniem.
- Muszę mówić- jęknęłam. Niechętnie mówiłam o swojej przeszłości.
- Tak musisz- powiedziała Rose. A Zahira pokiwała głową.
- No więc myślałam o moim życiu przed przyłączeniem się do watahy- oznajmiłam łamiącym się głosem.- Przypomniałam sobie śmierć, która stała się bez żadnej ważnej przyczyny, nie z głodu, nie wynikała z samoobrony.
- Rozumiem, a kto zabijał bez powodu?-zapytała. Byłam cała spięta. Musiała to zauważyć Zahira, bo przyszła mi z pomocą mówiąc.
- Rose spójrz na nią to dla niej za dużo.- powiedziała. Rose spojrzała na mnie.
- Faktycznie trochę przegięłam powiedziała. Czy kiedyś jeszcze straciłaś przytomność?- spytała poważnie. A ja przecząco pokręciłam głową.
- To dobrze. Stwierdzam, że możesz iść z Zahirą.-powiedziała z uśmiechem.
-Super! Zahira możemy już iść. - powiedziałam i ruszyłam się z miejsca.
- To chodź tylko w przeciwną stronę.- powiedziała i potruchtała we właściwą stronę. Biegłam przy niej. Po chwili zdecydowałam się rozłożyć skrzydła i machnąć nimi parę razy. Zahira chyba to zauważyła, bo zaczęła machać swoimi. Zauważyłam, że mocno odbiła się tylnymi łapami od podłoża i wzbiła się w powietrze. Spróbowałam zrobić to samo jednak, nie udało mi się zbytnio, bo unosiłam się w powietrzu parę sekund po czym spadłam na ziemię. Zahira widząc to wylądowała obok mnie i powiedziała, że całkiem dobrze mi poszło. Ja jednak byłam przekonana, że szczeniaki w moim wieku potrafią już prawie latać albo jeżeli lepiej im poszło to nawet latać. Jednak sobie przypomniałam, że ja nie miałam okazji uczyć się latania od kiedy byłam na to gotowa. Inni wcześniej zaczęli się uczyć latać. W końcu dotarłyśmy do Jaskini Patrolów…
<Zahira?>
Od Tsuri do Eve
Przez chwilę na wpół siedziałem, na wpół leżałem, nie za bardzo wiedząc jak się zachować w obecnej sytuacji, więc po prostu nic nie robiłem, czekając. Nie zaprzeczę, inni rzadko mnie tykają, a jak już to przez przypadek. Nie licząc tych momentów kiedy rodzeństwo używało mnie jako tarczy do gry w berka, albo akurat robiłem za poduszkę lub leżałem na torze przepychanek i potem przez kilka dni kaszlałem piórami. Tak... życie jest piękne. Otworzyłem pysk by o coś spytać, ale było to nie potrzebne, gdyż szybko domyśliłem się o co chodzi. Po prostu czekałem, nic nie robiąc, aż wadera się nieco uspokoi.
- Sprawdzić czy Rose ma naszykowane na wierzchu zioła nasenne lub na uspokojenie? Ziarna maku? Jakiś płyn? Może ją obudzić? - Eve przez chwilę milczała nic nie robiąc, po czym podniosła głowę, patrząc na mnie zaczerwienionymi oczami i kiwnęła niemo głową jako znak zgody. Jako iż nadal nie chciała zostawać sama, poszła ze mną do śpiącej w koncie Rose. W sumie to szkoda było mi naszej opiekunki. Zgłosiła się do nadzoru nad nami i w sumie każdą wolną chwilę przesiaduje tutaj, podczas gdy jej partner gdzieś jest z dala od niej. Chociaż pamiętam jak tutaj kilka razy przyszedł... dobra. Nie ważne. Podszedłem do niej, po czym szturchnąłem ją łapą. Nic. Dopiero po jakimś czasie wadera otworzyła swoje fiołkowo-różane oczy.
- Co... jak.... Tsuri? Co robisz... wiesz która godzina?
- Eve potrzebuje czegoś na sen i uspokojenie - odparłem cicho, czując ciepło bijące od stojącej obok wadery.
- Eve...? A, tak. Już... - Medyczka wstała jakby w zwolnionym tempie, po czym poszła do kuchni, by poszukać w szafkach podstawowych ziół. Przez chwilę poczułem na sobie czyjś wzrok, jednak zaraz to dziwne uczucie zniknęło, przez co napięcie również.
Po chwili wróciła Rose z jakimś letnim napojem przypominającym kolorem i konsystencją mleko, jednak pachniał trochę jak suszona trawa - Do dna - powiedziała medyczka, czekając aż Eve wypije zawartość
< Eve?>
- Sprawdzić czy Rose ma naszykowane na wierzchu zioła nasenne lub na uspokojenie? Ziarna maku? Jakiś płyn? Może ją obudzić? - Eve przez chwilę milczała nic nie robiąc, po czym podniosła głowę, patrząc na mnie zaczerwienionymi oczami i kiwnęła niemo głową jako znak zgody. Jako iż nadal nie chciała zostawać sama, poszła ze mną do śpiącej w koncie Rose. W sumie to szkoda było mi naszej opiekunki. Zgłosiła się do nadzoru nad nami i w sumie każdą wolną chwilę przesiaduje tutaj, podczas gdy jej partner gdzieś jest z dala od niej. Chociaż pamiętam jak tutaj kilka razy przyszedł... dobra. Nie ważne. Podszedłem do niej, po czym szturchnąłem ją łapą. Nic. Dopiero po jakimś czasie wadera otworzyła swoje fiołkowo-różane oczy.
- Co... jak.... Tsuri? Co robisz... wiesz która godzina?
- Eve potrzebuje czegoś na sen i uspokojenie - odparłem cicho, czując ciepło bijące od stojącej obok wadery.
- Eve...? A, tak. Już... - Medyczka wstała jakby w zwolnionym tempie, po czym poszła do kuchni, by poszukać w szafkach podstawowych ziół. Przez chwilę poczułem na sobie czyjś wzrok, jednak zaraz to dziwne uczucie zniknęło, przez co napięcie również.
Po chwili wróciła Rose z jakimś letnim napojem przypominającym kolorem i konsystencją mleko, jednak pachniał trochę jak suszona trawa - Do dna - powiedziała medyczka, czekając aż Eve wypije zawartość
< Eve?>
Od Tsumi do Vespre
Przez pewien czas nie do końca wiedziałam co się stało, a Arietes skutesznie zapobiegał przedostawaniu się jakichkolwiek informacji poza jakieś wyznaczone kółeczko adoracji. Dopiero po jakimś czasie udało mi się podsłuchać ich rozmowę za pomocą Tenshi, która dała mi jakiś przedmiot komunikacyjny, pod postacią zaklętego medalionu, w zamian za kilka informacji o moich dwóch dziwnych opiekunach. Kiri też się przyłożyła, gdyż zajęła czymś dwójkę pozostałych kotów, a sama zaniosła medalion w pysku i schowała się w jakimś ciasnym miejscu by nikt nie mógł jej zobaczyć. Z zapachem to już inna sprawa, ale nie chciała zdradzić swojej tajemnicy, jakim cudem tak szybko się go pozbyła. Ja miałam założoną replikę w innym pokoju, przez co wszystkie informacje lądowały wprost do mojej głowy. Tenshi jako szczenię miała ułatwioną sprawę, gdyż po prostu tworzyła przeźroczystą żyłkę przez którą przepływały wszystkie informacje. Ale nie o tym teraz. Właśnie wtedy zrozumiałam że muszę zacząć szukać lub hodować te rzadkie zioła. Rose i Varian sami dużo nie zdziałają (chociaż nie wiem czy ten drugi jest w ogóle zaznajomiony z tematem Vespre). A aktualnie...
- Już wstałeś? - odezwała się Zahira, patrząc na niego, podczas gdy ten pojawił się obok mnie. Ten kiwnął tylko głową. W gruncie rzeczy ucieszyłam się, że nic mu nie jest. No, przynajmniej teoretycznie, bo praktycznie to miałam wrażenie, że może zamienić się w wycieraczkę ze zwłok w każdej chwili.
- Już wstałeś? - odezwała się Zahira, patrząc na niego, podczas gdy ten pojawił się obok mnie. Ten kiwnął tylko głową. W gruncie rzeczy ucieszyłam się, że nic mu nie jest. No, przynajmniej teoretycznie, bo praktycznie to miałam wrażenie, że może zamienić się w wycieraczkę ze zwłok w każdej chwili.
- Nie boli cię nic? Rose na wszelki wypadek przygotowała jakieś zioła - powiedziała wadera, chcąc zejść po schodach by potem skręcić w lewo do pomieszczenia w wieżyczce gdzie są przechowywane zioła na nagłe przypadki.
- Jest dobrze - odpowiedział - trochę bolą mnie kości, ale to pewnie do zbyt długiego leżenia - I tu się trochę odsunęłam i usiadłam na kancie obramówki w której rosła jakaś roślinność, gdyż Zahira postanowiła zacząć wypytywać syna o szczegóły. Zastanowiłam się, czy nie jest przypadkiem za późno już odpowiedzieć na pytanie, jakie zadał mi szczeniak, kiedy tutaj przyszedł. No nic. Chciałam zaproponować wyjście za świeże powietrze, ale medykiem nie jestem, a nie chciałam pouczać starszej osoby, do tego matki, więc siedziałam cicho.
- Mogę się trochę przejść? - spytał w końcu Vespre, wyrywając z transu samicę, która przeglądała jego futro.
- Jak już masz gdzieś chodzić, to tylko po terenie pałacu. I najlepiej nie dalej, niż do sierocińca. - Tu popatrzyła na mnie znacząco. Uśmiechnęłam się, wiedząc że mam robić za eskortę. Zeskoczyłam z dziwnej ramy podbiegając do szczeniaka.
- Choć, rozruszamy trochę twoje sztywne stawy, byś nie skończył jak stary pustelnik.
< Vespre?>
Od Zahiry c.d Maillo
Ruszyliśmy w stronę jaskini patrolów. Ciekawe kiedy Vespre zacznie próbować latać. Ta mała waderka w jakimś stopniu przypomina mi mojego syna, choć co dopiero ją poznałam i nie znałam jej zbyt dobrze. Może po prostu brakuje mi opieki nad jakimkolwiek szczenięciem, przez co zaczynam traktować każdego młodego osobnika jak swoje dziecko. Czy naprawdę powoli staję się typową matką z obsesją na punkcie kaszojadów? Ale przecież szczeniaki są takie bezbronne i nieświadome, a ich uśmiech jest idealną nagrodą za ten cały trud w nich włożony. Naprawdę nie wiem co już o tym wszystkim myśleć.
Z moich niezbyt głębokich przemyśleń wyrwało mnie głuche pacnięcie czegoś o ziemię. Odwróciłam się nieświadomie. Maillo leżała nieprzytomnie na ziemi. Przerażenie próbowało zawładnąć moim umysłem, obezwładniając mnie i nie pozwalając mi nic zrobić. Wyglądała podobnie jak Vespre gdy ostatnim razem byłam w komnacie w której leżał. Zanim strach pochłonął mnie całą, zdążyłam się ogarnąć. Muszę przecież coś zrobić, każda sekunda może być decydująca o stanie zdrowia szczeniaka. Podeszłam do niej pośpiesznie. Poprosiłam moich opiekunów by pomogli mi z umieszczeniem jej na moim grzbiecie i trzymaniem jej tak, by nie spadła. Gdy węże oznajmiły, że wszystko jest gotowe, wzleciałam w powietrze. Z czego pamiętam, Rose teraz szuka ziół na polanie. Musze jak najszybciej do niej dotrzeć. Leciałam szybko, ale uważnie, nie wykonując manewrów przez których waderka mogłaby spaść z mojego grzbietu.
Prawie przeoczyłabym poszukiwaną waderę. Szukała czegoś w trawie blisko jakiegoś pojedynczego drzewa. Zleciałam w dół, wykonując niczym sęp okrążenia nad waderą. Gwałtowne zniżenie lotu spowodowałoby, że Maillo mogłaby spaść. Upadek z tej wysokości mógłby być śmiertelny, szczególnie dla szczeniaka. Gdy byłam już parę metrów nad ziemią Rose mnie zauważyła. Wyciągnęłam łapy gotując się do lądowania. Zatrzepotałam skrzydłami parę razy, uważnie obniżając swoje ciało. Gdy moje tylnie łapy dotknęły ziemi przestałam machać skrzydłami, lądując miękko na podłożu.
– Coś się stało? – zapytała Rose. – Kto to na twoim grzbiecie?
– Maillo, straciła przytomność – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku dalej panikowałam jak dorosły szczeniak. – Możesz na nią zerknąć? – W czasie tej rozmowy opiekunowie zdążyli delikatnie odłożyć waderkę na ziemię.
– Mhm – mruknęła.
Odłożyła zioła do koszyka i ruszyła w naszą stronę. Odsunęłam się trochę od szczenięcia żeby Rose mogłaby się jej dokładniej przyjrzeć i pomyśleć co mogłaby dla niej zrobić. Czekałam z boku, odczuwając lekki stres.
– Możesz przynieść mi te zioła które odłożyłam do koszyka? – poprosiła.
Bez słowa ruszyłam szybkim krokiem do kosza, zabrałam dość dużą garść ziół i wróciłam jak najprędzej mogłam. Odłożyłam zioła blisko waderki. Rose obłożyła waderkę ziołami, co nie wyglądało zbyt dobrze. Nie wiem czemu, ale na myśl przyszło mi ozdabianie zwłok w trumnie, żeby w swoich ostatnich chwilach ładnie wyglądały. Aż przeszły mnie dreszcze.
– Co to za zioła? – zapytałam, będąc niepewna co do takiego leczenia.
– Lawenda, przyjemna w zapachu, działanie uspokajające.
– To na pewno zadziała?
Rose nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ waderka się ruszyła. Spojrzałyśmy na Maillo, która po jakiejś chwili otworzyła oczy. Najpierw spojrzała na mnie, a później na waderę stojącą obok mnie. Na jej widok zerwała się na równe nogi i przerażona, niczym błyskawica, wspięła się na drzewo. Jak osoba która co dopiero powróciła do przytomności mogła tak szybko się ogarnąć?
– Spokojnie Maillo, to tylko Rose. Nie poznałaś jej wcześniej? – zapytałam, chcąc uspokoić przerażone szczenię. Patrzyłam prosto w jej oczy jak najłagodniejszym wzrokiem. Tak, jakby właśnie patrzyła w oczy mojego ukochanego dziecka.
– Ma się do mnie nie zbliżać – wycedziła przez zęby. Rose jej coś zrobiła że aż tak jej się boi?
– Maillo, zejdź proszę – poprosiłam. Wygodniej będzie rozmawiać z nią na ziemi.
– Zejdź nie bój się mnie. Obiecuję, że nic ci nie zrobię. – Rose próbowała coś zdziałać.
– Nie, nie zejdę – powiedziała stanowczo, wchodząc jeszcze tylko wyżej na drzewo.
Rozmowa z nią z taką różnicą wysokości nie będzie zbyt przyjemna. Musiałabym mówić jeszcze głośniej, a nie chcę mieć zrytego gardła. Odbiłam się mocno od ziemi tylnymi łapami, rozkładając skrzydła. Machnęłam nimi porządnie wtedy, gdy byłam w szczytowym momencie mojego skoku. Jedno machnięcie skrzydłami wystarczyło bym zrównała się z szczenięciem.
– Maillo, Rose jest naszym medykiem. Naprawdę, nic ci nie zrobi – powiedziałam, próbując przekonać waderkę.
Zawahała się.
– Nie zejdę – powtórzyła, choć już nie tak odważnie jak wcześniej.
– Proszę cię, nie masz się czego bać. Gdyby była nieodpowiedzialnym lub złym wilkiem, nie powierzyłabym jej opieki nad moim synem – poprosiłam, mając nadzieję, że chociaż taki argument będzie w stanie ją przekonać.
Tym razem nie była już pewna, widziałam to po jej oczach. Na pewno dalej czuła strach przed waderą, ale zapewne było jej głupio dalej upierać się przy swoim, gdy jej nowa nauczycielka ją tak prosi.
– Obiecuję ci, że jeżeli Rose, lub inny wilk z watahy, coś ci zrobi będziesz mieć moje wsparcie – złożyłam obietnice, może trochę nieświadomie.
Westchnęła.
– Dobrze… - powiedziała, choć trochę od niechcenia.
Zbyt mocno na nią naciskałam?
Widząc, że zaczyna schodzić z drzewa, wylądowałam na ziemi. Nie trwało to długo, zanim zeskoczyła z ostatniej, niskiej gałęzi.
– Po tym wszystkim chyba nie muszę już was przedstawiać – rzekłam, choć sama nie wiedziałam czy było to zdanie oznajmujące czy pytające. – Dobrze się czujesz? – zapytałam waderki.
W końcu mogłam zadać to pytanie, tak na spokojnie.
– Chyba… tak – odpowiedziała po krótkim zastanowieniu.
– Nie powinnaś się tak zrywać po straceniu przytomności – powiedziała Rose. – Mogło się to źle skończyć, gdybyś straciła równowagę tak wysoko nad ziemią.
Spojrzałam na Rose. Waderka co dopiero była przerażona na jej widok, a teraz zamiast próbować nawiązać z nią choć najdrobniejszą pozytywną relację, daje waderce reprymendę. Jak dobrze że nie uczy w szkole, bo pewnie byłaby jedną z znienawidzonych nauczycielek przez swój brak wyczucia sytuacji.
– Ale co tak właściwie jej się stało? I czy teraz byłoby bezpieczne prowadzić z nią lekcję? – zapytałam, nie chcąc trzymać szczenięcia w takiej nieprzyjemnej atmosferze pouczania.
Rose zastanowiła się chwile.
<Maillo? Trochę przydługie, nie wiedziałam jak oddać emocje Maillo więc nie bij mnie plz>
Z moich niezbyt głębokich przemyśleń wyrwało mnie głuche pacnięcie czegoś o ziemię. Odwróciłam się nieświadomie. Maillo leżała nieprzytomnie na ziemi. Przerażenie próbowało zawładnąć moim umysłem, obezwładniając mnie i nie pozwalając mi nic zrobić. Wyglądała podobnie jak Vespre gdy ostatnim razem byłam w komnacie w której leżał. Zanim strach pochłonął mnie całą, zdążyłam się ogarnąć. Muszę przecież coś zrobić, każda sekunda może być decydująca o stanie zdrowia szczeniaka. Podeszłam do niej pośpiesznie. Poprosiłam moich opiekunów by pomogli mi z umieszczeniem jej na moim grzbiecie i trzymaniem jej tak, by nie spadła. Gdy węże oznajmiły, że wszystko jest gotowe, wzleciałam w powietrze. Z czego pamiętam, Rose teraz szuka ziół na polanie. Musze jak najszybciej do niej dotrzeć. Leciałam szybko, ale uważnie, nie wykonując manewrów przez których waderka mogłaby spaść z mojego grzbietu.
Prawie przeoczyłabym poszukiwaną waderę. Szukała czegoś w trawie blisko jakiegoś pojedynczego drzewa. Zleciałam w dół, wykonując niczym sęp okrążenia nad waderą. Gwałtowne zniżenie lotu spowodowałoby, że Maillo mogłaby spaść. Upadek z tej wysokości mógłby być śmiertelny, szczególnie dla szczeniaka. Gdy byłam już parę metrów nad ziemią Rose mnie zauważyła. Wyciągnęłam łapy gotując się do lądowania. Zatrzepotałam skrzydłami parę razy, uważnie obniżając swoje ciało. Gdy moje tylnie łapy dotknęły ziemi przestałam machać skrzydłami, lądując miękko na podłożu.
– Coś się stało? – zapytała Rose. – Kto to na twoim grzbiecie?
– Maillo, straciła przytomność – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku dalej panikowałam jak dorosły szczeniak. – Możesz na nią zerknąć? – W czasie tej rozmowy opiekunowie zdążyli delikatnie odłożyć waderkę na ziemię.
– Mhm – mruknęła.
Odłożyła zioła do koszyka i ruszyła w naszą stronę. Odsunęłam się trochę od szczenięcia żeby Rose mogłaby się jej dokładniej przyjrzeć i pomyśleć co mogłaby dla niej zrobić. Czekałam z boku, odczuwając lekki stres.
– Możesz przynieść mi te zioła które odłożyłam do koszyka? – poprosiła.
Bez słowa ruszyłam szybkim krokiem do kosza, zabrałam dość dużą garść ziół i wróciłam jak najprędzej mogłam. Odłożyłam zioła blisko waderki. Rose obłożyła waderkę ziołami, co nie wyglądało zbyt dobrze. Nie wiem czemu, ale na myśl przyszło mi ozdabianie zwłok w trumnie, żeby w swoich ostatnich chwilach ładnie wyglądały. Aż przeszły mnie dreszcze.
– Co to za zioła? – zapytałam, będąc niepewna co do takiego leczenia.
– Lawenda, przyjemna w zapachu, działanie uspokajające.
– To na pewno zadziała?
Rose nie zdążyła odpowiedzieć, ponieważ waderka się ruszyła. Spojrzałyśmy na Maillo, która po jakiejś chwili otworzyła oczy. Najpierw spojrzała na mnie, a później na waderę stojącą obok mnie. Na jej widok zerwała się na równe nogi i przerażona, niczym błyskawica, wspięła się na drzewo. Jak osoba która co dopiero powróciła do przytomności mogła tak szybko się ogarnąć?
– Spokojnie Maillo, to tylko Rose. Nie poznałaś jej wcześniej? – zapytałam, chcąc uspokoić przerażone szczenię. Patrzyłam prosto w jej oczy jak najłagodniejszym wzrokiem. Tak, jakby właśnie patrzyła w oczy mojego ukochanego dziecka.
– Ma się do mnie nie zbliżać – wycedziła przez zęby. Rose jej coś zrobiła że aż tak jej się boi?
– Maillo, zejdź proszę – poprosiłam. Wygodniej będzie rozmawiać z nią na ziemi.
– Zejdź nie bój się mnie. Obiecuję, że nic ci nie zrobię. – Rose próbowała coś zdziałać.
– Nie, nie zejdę – powiedziała stanowczo, wchodząc jeszcze tylko wyżej na drzewo.
Rozmowa z nią z taką różnicą wysokości nie będzie zbyt przyjemna. Musiałabym mówić jeszcze głośniej, a nie chcę mieć zrytego gardła. Odbiłam się mocno od ziemi tylnymi łapami, rozkładając skrzydła. Machnęłam nimi porządnie wtedy, gdy byłam w szczytowym momencie mojego skoku. Jedno machnięcie skrzydłami wystarczyło bym zrównała się z szczenięciem.
– Maillo, Rose jest naszym medykiem. Naprawdę, nic ci nie zrobi – powiedziałam, próbując przekonać waderkę.
Zawahała się.
– Nie zejdę – powtórzyła, choć już nie tak odważnie jak wcześniej.
– Proszę cię, nie masz się czego bać. Gdyby była nieodpowiedzialnym lub złym wilkiem, nie powierzyłabym jej opieki nad moim synem – poprosiłam, mając nadzieję, że chociaż taki argument będzie w stanie ją przekonać.
Tym razem nie była już pewna, widziałam to po jej oczach. Na pewno dalej czuła strach przed waderą, ale zapewne było jej głupio dalej upierać się przy swoim, gdy jej nowa nauczycielka ją tak prosi.
– Obiecuję ci, że jeżeli Rose, lub inny wilk z watahy, coś ci zrobi będziesz mieć moje wsparcie – złożyłam obietnice, może trochę nieświadomie.
Westchnęła.
– Dobrze… - powiedziała, choć trochę od niechcenia.
Zbyt mocno na nią naciskałam?
Widząc, że zaczyna schodzić z drzewa, wylądowałam na ziemi. Nie trwało to długo, zanim zeskoczyła z ostatniej, niskiej gałęzi.
– Po tym wszystkim chyba nie muszę już was przedstawiać – rzekłam, choć sama nie wiedziałam czy było to zdanie oznajmujące czy pytające. – Dobrze się czujesz? – zapytałam waderki.
W końcu mogłam zadać to pytanie, tak na spokojnie.
– Chyba… tak – odpowiedziała po krótkim zastanowieniu.
– Nie powinnaś się tak zrywać po straceniu przytomności – powiedziała Rose. – Mogło się to źle skończyć, gdybyś straciła równowagę tak wysoko nad ziemią.
Spojrzałam na Rose. Waderka co dopiero była przerażona na jej widok, a teraz zamiast próbować nawiązać z nią choć najdrobniejszą pozytywną relację, daje waderce reprymendę. Jak dobrze że nie uczy w szkole, bo pewnie byłaby jedną z znienawidzonych nauczycielek przez swój brak wyczucia sytuacji.
– Ale co tak właściwie jej się stało? I czy teraz byłoby bezpieczne prowadzić z nią lekcję? – zapytałam, nie chcąc trzymać szczenięcia w takiej nieprzyjemnej atmosferze pouczania.
Rose zastanowiła się chwile.
<Maillo? Trochę przydługie, nie wiedziałam jak oddać emocje Maillo więc nie bij mnie plz>
Od Nashi CD Allen
Milczałam chwilę, pytanie basiora zasiało we mnie chwilę zwątpienia, jednak po kilku kilkunastu sekundach odpowiedziałam
-Tak, jestem tego pewna.- Przeczytałam uważnie co należy zrobić. przywiązałam brązowy rzemyk do ogona jaszczurki skupiłam się i zaczęłam recytować jakąś dziwną formułę. Jaszczurka zabłysła po czym zgasła.
-tia... Jeśli wszystko dobrze poszło to amulet zacznie działać w dniu moich drugich urodzin, a jeśli nie to i tak będzie dla mnie ważny- Zwróciłam się do Allena z uśmiechem. Zawiesiłam sobie przedmiot na szyi i zamknęłam książkę, po czym odłożyłam ją na stos obok mojego posłania.
-Słyszałam, że jutro mamy mieć lekcje z Alchemii- zagadnęłam po chwili- ale do jutra jest jeszcze trochę czasu. Co robimy?
<Allen?>
Wybacz, że takie krótkie nie miałam jakoś pomysłu i wyszło mi takie blogowe minimum :/
Od Eve CD Tsuri
Gdy zobaczyłam TO moje zmartwienia powróciły, Lux aż podskoczyła i najwidoczniej zrozumiała moje obawy. Błękitnawy duszek ukrył się za moim uchem, ja natomiast zestresowana uważnie obserwowałam duchy które się pojawiły. Trzy kruki, jednak były one niematerialne, nie to co ten którego widziałam rano. Kruki skakały w kółko, jakby tańczyły, a najmniejszy z nich zaczął mówić:
-Eve, Eve dziecko łez, nikt nie zechciał kochać Cię...- wskoczył do kółka i zniknął by po chwili pojawić się gdzieś za mną. Nie odwracałam głowy jednak ucho zwróciłam w tamtym kierunku. Wiedziałam, że Tsuri dalej za mną stoi i czeka. Po chwili młody kruk mówił dalej:
-Trochę gwiazd pyłu, jedna mała łza, a teraz tańczę sobie ja! Ha! Ha! - po kolejnej chwili kruk wrócił do kręgu. Nie chciałam już dłużej ich słuchać, to bolało. Może nie fizycznie, ale gdzieś tam w iskrze.
-Chodźmy dalej- zwróciłam się do rówieśnika. Odwracając głowę od tych wstrętnych ptaków. Powoli ruszyłam w dół. Tsuri nie odzywając się poszedł dalej. Kilka minut później usłyszałam jeszcze wołanie, które spowodowało, że moje mięśnie mimowolnie się spięły, a sierść nastroszyła.
-Nie uciekniesz! Przeznaczenie Cię znajdzie, zawsze i wszędzie!- Złowieszczy głos kruków brzmiał przez pewien czas w moich uszach. Stałam się poddenerwowana i każdy trzask gałązki, każdy plusk spadającej kropli powodował, że musiałam sprawdzić źródło dźwięku. Gdy w końcu dotarliśmy do sierocińca, nie wchodziłam do środka, stałam na plaży i moczyłam łapki w zimnej wodzie. Tsuri stał za mną i mnie obserwował, gdy uspokoiłam myśli wyszłam z wody i zwróciłam się do basiora.
-Wyczułeś ich obecność prawda?- jasny basior nie zaprzeczył, co uznałam za tak. -Dziwne... Wcześniej nie widziałam byś wyczuwał obecność duchów- dodałam po chwili.- pomożesz mi znaleźć jakieś prześcieradło? Przydało by się zrelaksować i zorganizować tą zabawę.
-Jasne- odpowiedział, a Lux zaczęła rozumieć, że nic już nie zmieni mojej decyzji i zaczęła marudzić. W między czasie udało nam się znaleźć stare, dziurawe prześcieradło. Nie było jakieś duże, jakieś
60x60 cm, więc łasiczka mogła się ukryć pod nim cała i zostawało jeszcze troszkę materiału, aby ją złapać. Tsuri poszedł oznajmić wszystkim, że organizujemy zabawę, a ja ustalałam z Lux reguły.
-masz się skupić i nie zgubić tego materiału, jeśli będziesz się ładnie bawiła, to Ci wybaczę.
-yhy- przykryłam ją materiałem, ta złapała go w przednie łapki, aby nie zgubił się w trakcie lotu, po czym udaliśmy się do głównego miejsca zabaw, gdzie czekali na nas Rose, Hax i wszystkie szczeniaki chętne do zabawy.
-Dzisiaj zagramy w polowanie na ducha. Można grać w 2 osobowych grupach albo na własną łapę. Zbieramy punkty, które dostaje się za ściągnięcie prześcieradła z Lux, która jest naszym duchem.- Lux się pojawiła a oczy szczeniaków zrobiły się duże jak orzechy włoskie. - Teren zabawy to cała jaskinia. Jeśli złapiecie ducha dostajecie 2 punkty, natomiast jeśli tylko zabierzecie mu prześcieradło otrzymujecie 1 punkt. W razie jakiś kłopotów, stłuczek, czy innych problemów Rose będzie u w kąciku medycznym. Zabawa zacznie się za 3! 2!.... 1!
Lux szybko przeleciało wkoło zgromadzonych po czym zaczęła uciekać w kierunku plaży, skąd dobiegł okrzyk Sokara.
-Złapałem!- i zabawa toczyła się dalej. Zapisałam na piasku punkt dla skrzydlatego basiora po czym włączyłam się do zabawy. Hax siedział i spisywał nasze następne punkty. W trakcie zabawy znowu się zrelaksowałam i odpędziłam duchy na dalszy plan. Jednak pod koniec wyczułam gdzieś ich obecność. Zignorowałam to i kontynuowałam zabawę. Końcowy wynik okazał się remisem Nuty i Sokara, co raczej nikogo nie zdziwiło, gdyż rodzeństwo nieźle sobie radziło na plaży. Po zakończeniu zabawy ustaliliśmy, że kiedyś ją powtórzymy. Był już wieczór, zjedliśmy kolację i udaliśmy się spać. Chyba wszyscy już zasnęli, ale ja nie mogłam miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Wyszłam więc po cichu z pokoju, który dzieliłam z innymi waderami i przeszłam korytarzem. Minęłam pokoje innych szczeniąt i powoli wyszłam z budynku. odeszłam od niego trochę i usiadłam na większej skale, która była akurat cała odsłonięta, gdyż był odpływ. bacznie obserwowałam cały budynek. po dłuższym czasie zeszłam na piasek i tam się położyłam, aby po chwili zasnąć, co ułatwił mi cichy szum wodospadu z drugiego końca jaskini. Gdy się obudziłam, wszędzie była gęsta, mroczna mgła. Z pewnym trudem udało mi się dotrzeć do sierocińca, gdzie była straszna cisza.
-jakoś za cicho tutaj...- stwierdziłam i postanowiłam po zapachu odnaleźć wszystkich mieszkańców tego budynku. jednak po sprawdzeniu praktycznie wszystkich pomieszczeń z przerażeniem zdałam sobie sprawę z tego, że wszyscy, których widziałam śpią i mimo wielu prób nie udało mi się ich obudzić. Pobiegłam więc do ostatniego pomieszczenia jakie mi zostało, czyli pokoju Tsuriego, Hirviego i Sokara. Po drodze przez mgłę wpadłam na drzwi i potknęłam się na dywanie. Zarobiłam kilka siniaków do kolekcji, ale nie to było teraz ważne. Wpadłam do pomieszczenia, gdzie z rozpaczą zaczęłam wołać i szturchać każdego:
-Chłopaki?! Obudźcie się!
-Eve? Dlaczego krzyczysz? *ziewnięcie*- mgła się nieco rozsunęła, a moim oczom ukazał się Tsuri. Przytuliłam go, na co ten osłupiał, ale zignorowałam to. Miałam nierówny oddech, moje policzki były mokre od płaczu, byłam przerażona, ale jednocześnie szczęśliwa, że przynajmniej Tsuri nie spał, i że nie zostałam sama.
-Eve, Eve dziecko łez, nikt nie zechciał kochać Cię...- wskoczył do kółka i zniknął by po chwili pojawić się gdzieś za mną. Nie odwracałam głowy jednak ucho zwróciłam w tamtym kierunku. Wiedziałam, że Tsuri dalej za mną stoi i czeka. Po chwili młody kruk mówił dalej:
-Trochę gwiazd pyłu, jedna mała łza, a teraz tańczę sobie ja! Ha! Ha! - po kolejnej chwili kruk wrócił do kręgu. Nie chciałam już dłużej ich słuchać, to bolało. Może nie fizycznie, ale gdzieś tam w iskrze.
-Chodźmy dalej- zwróciłam się do rówieśnika. Odwracając głowę od tych wstrętnych ptaków. Powoli ruszyłam w dół. Tsuri nie odzywając się poszedł dalej. Kilka minut później usłyszałam jeszcze wołanie, które spowodowało, że moje mięśnie mimowolnie się spięły, a sierść nastroszyła.
-Nie uciekniesz! Przeznaczenie Cię znajdzie, zawsze i wszędzie!- Złowieszczy głos kruków brzmiał przez pewien czas w moich uszach. Stałam się poddenerwowana i każdy trzask gałązki, każdy plusk spadającej kropli powodował, że musiałam sprawdzić źródło dźwięku. Gdy w końcu dotarliśmy do sierocińca, nie wchodziłam do środka, stałam na plaży i moczyłam łapki w zimnej wodzie. Tsuri stał za mną i mnie obserwował, gdy uspokoiłam myśli wyszłam z wody i zwróciłam się do basiora.
-Wyczułeś ich obecność prawda?- jasny basior nie zaprzeczył, co uznałam za tak. -Dziwne... Wcześniej nie widziałam byś wyczuwał obecność duchów- dodałam po chwili.- pomożesz mi znaleźć jakieś prześcieradło? Przydało by się zrelaksować i zorganizować tą zabawę.
-Jasne- odpowiedział, a Lux zaczęła rozumieć, że nic już nie zmieni mojej decyzji i zaczęła marudzić. W między czasie udało nam się znaleźć stare, dziurawe prześcieradło. Nie było jakieś duże, jakieś
60x60 cm, więc łasiczka mogła się ukryć pod nim cała i zostawało jeszcze troszkę materiału, aby ją złapać. Tsuri poszedł oznajmić wszystkim, że organizujemy zabawę, a ja ustalałam z Lux reguły.
-masz się skupić i nie zgubić tego materiału, jeśli będziesz się ładnie bawiła, to Ci wybaczę.
-yhy- przykryłam ją materiałem, ta złapała go w przednie łapki, aby nie zgubił się w trakcie lotu, po czym udaliśmy się do głównego miejsca zabaw, gdzie czekali na nas Rose, Hax i wszystkie szczeniaki chętne do zabawy.
-Dzisiaj zagramy w polowanie na ducha. Można grać w 2 osobowych grupach albo na własną łapę. Zbieramy punkty, które dostaje się za ściągnięcie prześcieradła z Lux, która jest naszym duchem.- Lux się pojawiła a oczy szczeniaków zrobiły się duże jak orzechy włoskie. - Teren zabawy to cała jaskinia. Jeśli złapiecie ducha dostajecie 2 punkty, natomiast jeśli tylko zabierzecie mu prześcieradło otrzymujecie 1 punkt. W razie jakiś kłopotów, stłuczek, czy innych problemów Rose będzie u w kąciku medycznym. Zabawa zacznie się za 3! 2!.... 1!
Lux szybko przeleciało wkoło zgromadzonych po czym zaczęła uciekać w kierunku plaży, skąd dobiegł okrzyk Sokara.
-Złapałem!- i zabawa toczyła się dalej. Zapisałam na piasku punkt dla skrzydlatego basiora po czym włączyłam się do zabawy. Hax siedział i spisywał nasze następne punkty. W trakcie zabawy znowu się zrelaksowałam i odpędziłam duchy na dalszy plan. Jednak pod koniec wyczułam gdzieś ich obecność. Zignorowałam to i kontynuowałam zabawę. Końcowy wynik okazał się remisem Nuty i Sokara, co raczej nikogo nie zdziwiło, gdyż rodzeństwo nieźle sobie radziło na plaży. Po zakończeniu zabawy ustaliliśmy, że kiedyś ją powtórzymy. Był już wieczór, zjedliśmy kolację i udaliśmy się spać. Chyba wszyscy już zasnęli, ale ja nie mogłam miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Wyszłam więc po cichu z pokoju, który dzieliłam z innymi waderami i przeszłam korytarzem. Minęłam pokoje innych szczeniąt i powoli wyszłam z budynku. odeszłam od niego trochę i usiadłam na większej skale, która była akurat cała odsłonięta, gdyż był odpływ. bacznie obserwowałam cały budynek. po dłuższym czasie zeszłam na piasek i tam się położyłam, aby po chwili zasnąć, co ułatwił mi cichy szum wodospadu z drugiego końca jaskini. Gdy się obudziłam, wszędzie była gęsta, mroczna mgła. Z pewnym trudem udało mi się dotrzeć do sierocińca, gdzie była straszna cisza.
-jakoś za cicho tutaj...- stwierdziłam i postanowiłam po zapachu odnaleźć wszystkich mieszkańców tego budynku. jednak po sprawdzeniu praktycznie wszystkich pomieszczeń z przerażeniem zdałam sobie sprawę z tego, że wszyscy, których widziałam śpią i mimo wielu prób nie udało mi się ich obudzić. Pobiegłam więc do ostatniego pomieszczenia jakie mi zostało, czyli pokoju Tsuriego, Hirviego i Sokara. Po drodze przez mgłę wpadłam na drzwi i potknęłam się na dywanie. Zarobiłam kilka siniaków do kolekcji, ale nie to było teraz ważne. Wpadłam do pomieszczenia, gdzie z rozpaczą zaczęłam wołać i szturchać każdego:
-Chłopaki?! Obudźcie się!
-Eve? Dlaczego krzyczysz? *ziewnięcie*- mgła się nieco rozsunęła, a moim oczom ukazał się Tsuri. Przytuliłam go, na co ten osłupiał, ale zignorowałam to. Miałam nierówny oddech, moje policzki były mokre od płaczu, byłam przerażona, ale jednocześnie szczęśliwa, że przynajmniej Tsuri nie spał, i że nie zostałam sama.
<Tsuri?>
Poniosłam się fantazji ^^ Co o tym myślisz?
Od Maillo cd Zahiry
Rozłożyłam skrzydła, nie wiedziałam, czy dość długo wytrzymam. W czasie samotnych wędrówek z Alax, rzadko nimi machałam. Trzymałam je tak parę minut, na szczęści nie drżały przez ten czas, trochę byłam wyczerpana. W końcu Zahira uznała, że jest dobrze i poprosiła, żebym poszła za nią. Byłam szczęśliwa, że Alax dzisiaj chciała poznać tereny watahy, więc mogłam bliżej podejść do wadery. Przyglądałam się jej skrzydłom, wyglądały na wytrzymałe.
- Gdzie idziemy?-spytałam zaciekawiona i spojrzałam jej w oczy.
- Idziemy do Jaskini Patrolów- powiedziała. Wydawała się nieobecna. Najwyraźniej na czymś intensywnie myślała, nie chciałam jej przeszkadzać.
Zatopiłam się we własnych myślach. Myślałam nad życiem w laboratorium i dreszcz przebiegł mi po plecach. Przypomniałam sobie straszne urządzenie, które kopało prądem. Po pewnym czasie przypomniałam sobie najgorsze. Przypomniałam sobie jak widziałam śmierć innych zwierząt, które nic mi nie zrobiły, a zginęły w moich szczękach. Próbowałam przestać to sobie wyobrażać. Jednak kiedy otworzyłam oczy stałam na placu przed laboratorium. Nagle zapadła zbawcza ciemność. Ocknęłam się po chwili obłożona ziołami. Stała przy mnie Zahira i jakaś inna wadera. Wystraszona nowym wilkiem zerwałam się na równe nogi i błyskawicznie wspięłam się na najbliższe drzewo. Chwilę po tym powoli podeszła do mnie Zahira. Byłam przerażona. Futro na grzbiecie mi się zjeżyło, a z mojego gardła wydobył się warkot.
- Spokojnie Maillo to tylko Rose. Nie poznałaś jej wcześniej?- Powiedziała kojącym tonem Zahira i popatrzyła mi prosto w oczy.
- Ma się do mnie nie zbliżać -powiedziałam cedząc każde słowo.
- Maillo zejdź proszę- powiedziała Zahira.
- Zejdź nie bój się mnie. Obiecuje, że nic ci nie zrobię- powiedziała Rose.
- Nie, nie zejdę- powiedziałam i wspięłam się wyżej. Byłam już na czubku drzewa. Poczułam na pyszczku podmuch powietrza i przede mną zawisła w powietrzu Zahira i powiedziała…
<Zahira? Pomożesz przerażonemu wilczkowi>
- Gdzie idziemy?-spytałam zaciekawiona i spojrzałam jej w oczy.
- Idziemy do Jaskini Patrolów- powiedziała. Wydawała się nieobecna. Najwyraźniej na czymś intensywnie myślała, nie chciałam jej przeszkadzać.
Zatopiłam się we własnych myślach. Myślałam nad życiem w laboratorium i dreszcz przebiegł mi po plecach. Przypomniałam sobie straszne urządzenie, które kopało prądem. Po pewnym czasie przypomniałam sobie najgorsze. Przypomniałam sobie jak widziałam śmierć innych zwierząt, które nic mi nie zrobiły, a zginęły w moich szczękach. Próbowałam przestać to sobie wyobrażać. Jednak kiedy otworzyłam oczy stałam na placu przed laboratorium. Nagle zapadła zbawcza ciemność. Ocknęłam się po chwili obłożona ziołami. Stała przy mnie Zahira i jakaś inna wadera. Wystraszona nowym wilkiem zerwałam się na równe nogi i błyskawicznie wspięłam się na najbliższe drzewo. Chwilę po tym powoli podeszła do mnie Zahira. Byłam przerażona. Futro na grzbiecie mi się zjeżyło, a z mojego gardła wydobył się warkot.
- Spokojnie Maillo to tylko Rose. Nie poznałaś jej wcześniej?- Powiedziała kojącym tonem Zahira i popatrzyła mi prosto w oczy.
- Ma się do mnie nie zbliżać -powiedziałam cedząc każde słowo.
- Maillo zejdź proszę- powiedziała Zahira.
- Zejdź nie bój się mnie. Obiecuje, że nic ci nie zrobię- powiedziała Rose.
- Nie, nie zejdę- powiedziałam i wspięłam się wyżej. Byłam już na czubku drzewa. Poczułam na pyszczku podmuch powietrza i przede mną zawisła w powietrzu Zahira i powiedziała…
<Zahira? Pomożesz przerażonemu wilczkowi>
Od Zahiry c.d Maillo
Cały ten stres wiążący się z zdrowiem mojego syna był niezwykle przytłaczający. Mimo, że nie miałam na to wpływu wciąż zamartwiałam się, co spowodowało u Vespre te choroby. Czy to była moja wina, czy może przez… Tylko czy on świadomie wybrałby cierpienie szczenięcia, tylko dlatego, że sam pragnął mieć potomka? A może jednak nie wiedział, że nasze geny mogą obciążyć genetycznie nasze potomstwo? To w ogóle sprawka genów, czy może wpływ środowiska spowodował te schorzenia? Ale jeżeli to nie nasza wina, to czemu jego bracia umarli zaraz po porodzie? Byli za słabi, czy może jednak coś ze mną i ich ojcem było nie tak?
Pesymistyczne, ciężkie jak burzowe chmury, kłębiły mi się po głowie, nie chcąc w ogóle jej opuścić. Syn spał już od dobrych parunastu godzin. Tak, jak zasnął wieczorem, tak jeszcze się nie obudził. Byle nie okazało się, że zioła podane mu przez Rose tylko pogorszyły jego stan, a on teraz zamiast spać, jest w śpiączce. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby Vespre zabrakło. Może jeszcze parę miesięcy temu nie myślałam o posiadaniu potomstwa, a w ciąże zaszłam nie z własnej woli, ale przez ten krótki czas swojego życia zdołał sprawić, że nie jestem w stanie wyobrazić sobie życia bez niego. Ah, czy naprawdę się starzeje i zaczynam zachowywać się jak typowe matki? Gdzie ta stara ja, pustelniczka, tolerująca jedynie obecność swoich opiekunów?
Rozmyślałam ten cały czas mimo, że wyszłam by się od tego wszystkiego na chwilę odciągnąć. Nawet się nie spostrzegłam, kiedy zauważyłam kątem oka jakąś postać. Zwróciłam głowę w jej stronę. Niedaleko mnie stało nieznane mi szczenię. Zgubiło się?
– Hej, jestem Zahira. Jesteś tu nowa? – zapytałam uważnie przyglądając się wilczkowi.
Muszę być przyjazna, jeżeli okaże się, że zgubiło się i nie może odnaleźć swojej mamy, to ja będę musiała zaprowadzić ją do pałacu. Od czasu zniknięcia Mazikeen i Velganosa wszystkie obowiązki rady zostały na mojej głowie. No, może jest jeszcze Fluffy, ale musi się jeszcze trochę poduczyć w obowiązkach rady. Lepiej, żeby ten szczeniak się mnie nie bał, gdybym musiała spędzić z nim całą drogę do pałacu.
– Tak jestem nowa i nazywam się Maillo – odpowiedziała. – Wiesz może gdzie znaleźć nauczyciela latania, bo nie miałam okazji nauczyć się latać.
Kamień z serca.
– Wiesz co mogę dać ci wskazówkę brzmi ona tak: siedzi przed tobą – odpowiedziałam trochę nieskładnie. Waderka zamyśliła się na chwilę.
– Masz teraz czas, żeby mnie poduczyć? – spytała, po jej oczach było widać, że bardzo zależy jej na tych lekcjach.
Może i powinna zacząć uczyć się z resztą szczeniaków, ale co szkodzi dać jej krótkie korepetycje z latania?
– Okej – zgodziłam się, wstając spod drzewa. Rozciągnęłam się i otrzepałam skrzydła z liści. – Nigdy nie próbowałaś latać?
– Nie mogłam. – Pokręciła głową.
– Możesz rozłożyć swoje skrzydła?
Podeszłam bliżej niej, żeby się bardziej jej przyjrzeć. Zanim zacznę w ogóle ją uczyć, powinnam rozeznać się czy jej skrzydła są w ogóle na tyle silne, by utrzymać szczenię nad ziemią. Dopiero z tej odległości mogłam zauważyć sterówki na jej ogonie. Przynajmniej nad manewrami będziemy mieć łatwiej.
Waderka rozłożyła swoje skrzydła.
– Trzymaj tak chwilę – powiedziałam, podchodząc jeszcze bliżej.
Mięśnie szczenięcia na szczęście nie zanikły, ale nie wyglądały na zbyt mocne. Zobaczymy czy utrzyma skrzydła w takiej pozycji przez jeszcze chwilę. Jeżeli zaczną drżeć, zanim zaczniemy latać będę musiała ćwiczyć z nią mięśnie skrzydeł. Jeśli okażą się silne, może zabiorę ją już do Jaskini Patrolów? Tylko będę musiała znaleźć najpierw tam taki spadek, żebym albo zdążyła złapać ją zanim walnie o ziemię, albo taki pod którym będzie mieć miękkie i bezpieczne lądowanie.
<Maillo? Przepraszam, że na początku tak zanudzałam o jej synie>
27.05.2020
Od Vespre cd Tsumi
Dopiero po paru, jak nie parunastu dniach powróciłem do normalności. Nie wiele pamiętam z wcześniejszego okresu – jedynie przeszywający, paranoiczny strach oraz przewlekłe bóle w klatce piersiowej. Tak jakby ktoś wlewał mi miliony igieł do układu oddechowego, a ja w strachu przed następną falą tortur próbowałem nie pozwolić mu zbliżyć się do siebie za żadną cenę. Wszystko jednak wydawało się tak nierealne, jakbym tylko śnił. Na początku nawet tak myślałem, dopóki mama i Rose nie wytłumaczyły mi co tak właściwie się stało. Podobno zacząłem histeryzować i mówić jakieś bzdety, a na końcu dostałem ataku duszności. Gdyby nie Tsumi, która znalazła mnie ledwo przytomnego w lesie, bardzo możliwe, że skończyłbym uduszony w jakimś rowie.
Od wader dowiedziałem się, że mam astmę. Na początku w ogóle nie zdawałem sobie sprawy co to tak właściwie jest – pierwszy raz słyszałem taką nazwę. Mimo tego odczuwałem lekki niepokój, jakby przeczuwając, że nie jest to wcale dobra wiadomość. Miałem rację – ze względu na astmę co jakiś czas będę musiał zażywać lekarstwa, inaczej mogę nawet umrzeć. Byłoby jednak za wesoło gdyby tylko na tym się skończyło. Rose powiedziała mi coś, co zaniepokoiło nie tylko moją mamę, ale także i mnie. Jest bardzo prawdopodobne, że jestem chory na jakąś nieznaną chorobę. Możliwe, że to właśnie przez nią zareagowałem na cukier tak, jak przed paroma dniami. Z powodu ryzyka nawrotu dolegliwości muszę jak na razie ograniczyć wszelki cukier i tego typu słodkie rzeczy. Jeżeli nic mi wtedy nie będzie, nie będę mógł już więcej jeść słodkich rzeczy. Zioła które podała mi Rose nie są przecież tak łatwo dostępne, a tylko one, jak na razie, były w stanie pozbawić mnie halucynacji i bezsenności.
Mając dość już tego rozmyślania i analizowania informacji wstałem. Podobno spałem cały dzień, co mogłem wyczuć w zbolałych kościach. Rozciągnąłem się ziewając przy okazji. Słabym i wolnym krokiem ruszyłem do miejsca, w którym powinna znajdować się moja mama. Mamusia nie może ciągle przy mnie leżeć, a jako, że w końcu mogę się poruszać, lepiej by było gdybym to ja poszedł do rodzicielki. W pewien sposób chodzenie po tak długim bezruchu było przyjemne, kojące lekki ból stawów.
Po jakiś paru minutach znalazłem mamusie. Robiła coś z Tsumi. Jak ja dawno nie widziałem tej waderki. Nie dało się ukryć mojego lekko machającego ogonka. W końcu drugi szczeniak! Tak bardzo chciałbym spędzić trochę czasu z kimś około mojego wieku. Towarzystwo dorosłych, szczególnie teraz, jest trochę przybijające. Może poprzez rozmowę z nią mógłbym zapomnieć o moich chorobach.
– Tsumi! – zawołałem podchodząc do niej. – Co robiiisz?
– Już wstałeś? – zapytała mama głosem, który można by rozumieć jako „idź do łóżka”.
<Tsumi? XD nie mam pomysłu>
Od wader dowiedziałem się, że mam astmę. Na początku w ogóle nie zdawałem sobie sprawy co to tak właściwie jest – pierwszy raz słyszałem taką nazwę. Mimo tego odczuwałem lekki niepokój, jakby przeczuwając, że nie jest to wcale dobra wiadomość. Miałem rację – ze względu na astmę co jakiś czas będę musiał zażywać lekarstwa, inaczej mogę nawet umrzeć. Byłoby jednak za wesoło gdyby tylko na tym się skończyło. Rose powiedziała mi coś, co zaniepokoiło nie tylko moją mamę, ale także i mnie. Jest bardzo prawdopodobne, że jestem chory na jakąś nieznaną chorobę. Możliwe, że to właśnie przez nią zareagowałem na cukier tak, jak przed paroma dniami. Z powodu ryzyka nawrotu dolegliwości muszę jak na razie ograniczyć wszelki cukier i tego typu słodkie rzeczy. Jeżeli nic mi wtedy nie będzie, nie będę mógł już więcej jeść słodkich rzeczy. Zioła które podała mi Rose nie są przecież tak łatwo dostępne, a tylko one, jak na razie, były w stanie pozbawić mnie halucynacji i bezsenności.
Mając dość już tego rozmyślania i analizowania informacji wstałem. Podobno spałem cały dzień, co mogłem wyczuć w zbolałych kościach. Rozciągnąłem się ziewając przy okazji. Słabym i wolnym krokiem ruszyłem do miejsca, w którym powinna znajdować się moja mama. Mamusia nie może ciągle przy mnie leżeć, a jako, że w końcu mogę się poruszać, lepiej by było gdybym to ja poszedł do rodzicielki. W pewien sposób chodzenie po tak długim bezruchu było przyjemne, kojące lekki ból stawów.
Po jakiś paru minutach znalazłem mamusie. Robiła coś z Tsumi. Jak ja dawno nie widziałem tej waderki. Nie dało się ukryć mojego lekko machającego ogonka. W końcu drugi szczeniak! Tak bardzo chciałbym spędzić trochę czasu z kimś około mojego wieku. Towarzystwo dorosłych, szczególnie teraz, jest trochę przybijające. Może poprzez rozmowę z nią mógłbym zapomnieć o moich chorobach.
– Tsumi! – zawołałem podchodząc do niej. – Co robiiisz?
– Już wstałeś? – zapytała mama głosem, który można by rozumieć jako „idź do łóżka”.
<Tsumi? XD nie mam pomysłu>
26.05.2020
Od Tsumi do Nashi
Patrzyłam przez chwilę na waderę, przetwarzając zaległe informacje. Gdy odwiedzałam Vespre by wciskać mu pączki i inne moje produkty, przy okazji sprawdzając czy są zdatne do użycia (hah, wybacz) widziałam ją kilka razy. Nashi. Ma rodzeństwo. Z tego co mówili mi opiekunowie sierocińca, wilki wtajemniczone oraz moi dwaj opiekunowie, ich matką jest jakaś wadera spoza watahy, a ojcem Bóg. Nie miałam pojęcia czy o tym już im ktoś powiedział, ale jeśli nie, to nie powinnam się mieszać. Poza tym, nie to było teraz najważniejsze. Woda wezbrała na sile, a ja uśmiechnęłam się zamykając oczy, tworząc minę ukrywającą wiele innych, mieszanych uczuć. Tak. To była beznadziejna sytuacja.
- Może cieplejsza, ale na pewno nie mniej mokra - powiedziałam, próbując zagłuszyć dudniący deszcz, przy okazji gramoląc się na brzeg. Gdy ogarnęłam, iż łatwo się poślizgnąć, machnęłam nieco skrzydłami, by wylądować na błotnistym brzegu. Spojrzałam bykiem na Kiri, która udawała że nie wie o co chodzi. - Eto... naszło cię na spacer w środku deszczu? - spytałam, wyciągając kota za kark, spod liści.
- Jeszcze chwilę temu była ładna pogoda - odpowiedziała lekko, patrząc rozbawiona na całe przedstawienie.
- Chwilę temu, były już chmury które idealnie odzwierciedlały charakter jednego z moich opiekunów- powiedziałam, gdy Kiri już i tak była ubłocona i mokra, więc teraz siedziała na zewnątrz, pozwalając by deszcz moczył jej futro, patrząc apatycznie i bez wyrazu w ziemię. Jak ona nienawidziła wody - Będziemy tak stać w deszczu?
- Do sierocińca jest trochę daleko
- Wystarczy go przeczekać w jaskini - odparłam lekko - na początku nie chciałam tam nawet łapy postawić, jednak aktualnie nie ma innego wyjścia, a nie chce mi się moknąć w deszczu, a potem dostawać reprymendę od Rose czy opiekunów. - Samica zgodziła się, nic nie mówiąc, tylko kiwnęła krótko głową. Po krótkim biegu (musiałam podlatywać, albowiem moje słabo rozwinięte mięśnie źle znosiły biegi długodystansowe), ukazał się naszym oczom rozległy, płaski teren z płatami lasu, otoczony szpiczastymi górami. Zaraz obok była jaskinia, w której mieszkało kilka wilków.
< Nashi?>
Łagodna część gór śnieżnych się kłania
- Może cieplejsza, ale na pewno nie mniej mokra - powiedziałam, próbując zagłuszyć dudniący deszcz, przy okazji gramoląc się na brzeg. Gdy ogarnęłam, iż łatwo się poślizgnąć, machnęłam nieco skrzydłami, by wylądować na błotnistym brzegu. Spojrzałam bykiem na Kiri, która udawała że nie wie o co chodzi. - Eto... naszło cię na spacer w środku deszczu? - spytałam, wyciągając kota za kark, spod liści.
- Jeszcze chwilę temu była ładna pogoda - odpowiedziała lekko, patrząc rozbawiona na całe przedstawienie.
- Chwilę temu, były już chmury które idealnie odzwierciedlały charakter jednego z moich opiekunów- powiedziałam, gdy Kiri już i tak była ubłocona i mokra, więc teraz siedziała na zewnątrz, pozwalając by deszcz moczył jej futro, patrząc apatycznie i bez wyrazu w ziemię. Jak ona nienawidziła wody - Będziemy tak stać w deszczu?
- Do sierocińca jest trochę daleko
- Wystarczy go przeczekać w jaskini - odparłam lekko - na początku nie chciałam tam nawet łapy postawić, jednak aktualnie nie ma innego wyjścia, a nie chce mi się moknąć w deszczu, a potem dostawać reprymendę od Rose czy opiekunów. - Samica zgodziła się, nic nie mówiąc, tylko kiwnęła krótko głową. Po krótkim biegu (musiałam podlatywać, albowiem moje słabo rozwinięte mięśnie źle znosiły biegi długodystansowe), ukazał się naszym oczom rozległy, płaski teren z płatami lasu, otoczony szpiczastymi górami. Zaraz obok była jaskinia, w której mieszkało kilka wilków.
< Nashi?>
Łagodna część gór śnieżnych się kłania
Od Tsuriego do Eve
Patrzyłem na duszka, który wyczyniał dziwne rzeczy, próbując strzepać z siebie wodę, która sama z siebie również parowała. Czy to w ogóle fizycznie/logicznie możliwe?
- Polowanie na ducha wydaje się fajne. Gorzej będzie jak cała hołota wpadnie do składzika Rose - mówiąc to podszedłem do łasicy i wyciągnąłem łapę, by jej dotknąć. Jedyne co jednak udało mi się zebrać, to wilgoć z jej nienamacalnego futra. Serio, czy to w ogóle logicznie/fizycznie możliwe? Czy ja za dużo myślę? .... Przestań myśleć. Gdy pomyślałem o niemyśleniu, przypomniało mi się dziwne zachowanie wadery oraz fakt, iż w gruncie rzeczy o tym teraz nie myśli. Uśmiechnąłem się mimowolnie przez ten fakt sam do siebie.
- Stało się coś? - samica przekręciła lekko głowę
- Nie, nic - odpowiedziałem radośnie. - Wracamy?
- Nie koniecznie musimy za nią biegać wewnątrz budynku - zagadnęła, w drodze powrotnej. - Mamy jeszcze całą jaskinię, wypełnioną po brzegi piaskiem.
- Będzie po niej trudno biegać - zamyśliłem się przez chwilę.
- Tym lepiej dla Lux - Tu wadera popatrzyła gdzieś w bok, z uroczym demonicznym uśmieszkiem. Niestety nie dane mi było wiedzieć, jaką minę do tego przybrał duch, gdyż woda już wyschła i nawet nie wiedziałem gdzie się aktualnie znajduje. Wolałem nie spaść wraz z wodospadem w dół obok pałacu, by potem moje zwłoki podpłynęły ładnie pod sierociniec, więc zgodnie wybraliśmy łagodną ścieżkę prowadzącą okrężną drogą przez las. I tu mój dobry nastrój się skończył. Przez mój grzbiet, pod włos, przebiegł jakby ciepły wiatr, doprowadzając do przejścia ciarek. Obejrzałem się mimowolnie, sprawdzając źródło niepokoju. Pustka. Zmarszczyłem brwi, po czym skarciłem się w myślach, zwracając moją głowę na właściwy tor. Po kroku, moje ciało napotkało przeszkodę.
- Ał. Co jest - spytałem Eve, która nagle się zatrzymała, wpatrując w jeden punkt. Podążyłem za nią wzrokiem, jednak nic nie zauważyłem. Jej oczy były jednak zmieszane, chociaż w przeciwieństwie do niej, miałem wrażenie, iż moje futro wystrzeli w powietrze jak igły tej dziwnej odmiany jeża, o której czytałem. - Widzisz coś... tak? - podsumowałem, gdy zdałem sobie sprawę, iż moja reakcja była spowodowana pewnie przez coś niewidocznego dla moich oczu.
<Eve?>
- Polowanie na ducha wydaje się fajne. Gorzej będzie jak cała hołota wpadnie do składzika Rose - mówiąc to podszedłem do łasicy i wyciągnąłem łapę, by jej dotknąć. Jedyne co jednak udało mi się zebrać, to wilgoć z jej nienamacalnego futra. Serio, czy to w ogóle logicznie/fizycznie możliwe? Czy ja za dużo myślę? .... Przestań myśleć. Gdy pomyślałem o niemyśleniu, przypomniało mi się dziwne zachowanie wadery oraz fakt, iż w gruncie rzeczy o tym teraz nie myśli. Uśmiechnąłem się mimowolnie przez ten fakt sam do siebie.
- Stało się coś? - samica przekręciła lekko głowę
- Nie, nic - odpowiedziałem radośnie. - Wracamy?
- Nie koniecznie musimy za nią biegać wewnątrz budynku - zagadnęła, w drodze powrotnej. - Mamy jeszcze całą jaskinię, wypełnioną po brzegi piaskiem.
- Będzie po niej trudno biegać - zamyśliłem się przez chwilę.
- Tym lepiej dla Lux - Tu wadera popatrzyła gdzieś w bok, z uroczym demonicznym uśmieszkiem. Niestety nie dane mi było wiedzieć, jaką minę do tego przybrał duch, gdyż woda już wyschła i nawet nie wiedziałem gdzie się aktualnie znajduje. Wolałem nie spaść wraz z wodospadem w dół obok pałacu, by potem moje zwłoki podpłynęły ładnie pod sierociniec, więc zgodnie wybraliśmy łagodną ścieżkę prowadzącą okrężną drogą przez las. I tu mój dobry nastrój się skończył. Przez mój grzbiet, pod włos, przebiegł jakby ciepły wiatr, doprowadzając do przejścia ciarek. Obejrzałem się mimowolnie, sprawdzając źródło niepokoju. Pustka. Zmarszczyłem brwi, po czym skarciłem się w myślach, zwracając moją głowę na właściwy tor. Po kroku, moje ciało napotkało przeszkodę.
- Ał. Co jest - spytałem Eve, która nagle się zatrzymała, wpatrując w jeden punkt. Podążyłem za nią wzrokiem, jednak nic nie zauważyłem. Jej oczy były jednak zmieszane, chociaż w przeciwieństwie do niej, miałem wrażenie, iż moje futro wystrzeli w powietrze jak igły tej dziwnej odmiany jeża, o której czytałem. - Widzisz coś... tak? - podsumowałem, gdy zdałem sobie sprawę, iż moja reakcja była spowodowana pewnie przez coś niewidocznego dla moich oczu.
<Eve?>
Od Maillo do Zahiry
Postanowiłam zwiedzić tereny, udałam się na północ. Szłam podziwiając tereny, które zdobyła lub odziedziczyła alfa. Po chwili poczułam, że jestem głodna. Po jakichś dwóch minutach węszenia poczułam królika, więc przyczaiłam się w trawie. Gdy podkradłam się na odpowiednią odległość skoczyłam. Udało się, właśnie skończyłam jeść królika i chciałam ruszać w dalszą drogę, gdy zobaczyłam swoje odbicie w tafli wody. Od razu wybuchnęłam szczerym śmiechem. Mój pyszczek był cały we krwi i wyglądałam jakbym miała jakąś maskę w dodatku maiłam na niej piach i źdźbła trawy. Po umyciu pyszczka udałam się w dalszą drogę. Po dłuższej chwili doszłam do dużego i wyglądającego na stare drzewa obok niego. siedziała wadera o jasnobrązowym futrze, miała skrzydła. Podeszłam do niej, po chwili zwróciła na mnie uwagę. Miała piękne długie futro i jasnobrązowe, duże oczy.
- Hej, jestem Zahira. Jesteś tu nowa?- zapytała przyglądając mi się.
- Tak jestem nowa i nazywam się Maillo.- odpowiedziałam- Wiesz może gdzie znaleźć nauczyciela latania, bo nie miałam okazji nauczyć się latać.
- Wiesz co mogę ci dać wskazówkę brzmi ona tak: siedzi przed tobą- powiedziała. Przyglądałam się się jej i zatopiłam się w rzece myśli.
Masz teraz czas, żeby mnie pouczyć?-spytałam. Czekałam na jej odpowiedź zniecierpliwiona. Myślała chwilę, a potem powiedziała…
<Zahira?>
- Hej, jestem Zahira. Jesteś tu nowa?- zapytała przyglądając mi się.
- Tak jestem nowa i nazywam się Maillo.- odpowiedziałam- Wiesz może gdzie znaleźć nauczyciela latania, bo nie miałam okazji nauczyć się latać.
- Wiesz co mogę ci dać wskazówkę brzmi ona tak: siedzi przed tobą- powiedziała. Przyglądałam się się jej i zatopiłam się w rzece myśli.
Masz teraz czas, żeby mnie pouczyć?-spytałam. Czekałam na jej odpowiedź zniecierpliwiona. Myślała chwilę, a potem powiedziała…
<Zahira?>
25.05.2020
Od Pełni cd Allena
-Znam fajne miejsce.-powiedziałam. Zastanawiałam się, dlaczego Hax ufa Kennemu, ale porzuciłam te rozmyślania na później. Szliśmy dłuższą chwilę w ciszy, po chwili Allen się odezwał.
-Czy ktoś poza tobą je zna?-spytał. Myślałam chwilę nad dobrą odpowiedzią na pytanie.
-Nie wiem, ale chyba nie. Przysięgnij, że nikomu go nie zdradzisz.-powiedziałam.
-Doobra.-powiedział, ale i tak chciałam mieć pewność, więc zwolniłam kroku i powiedziałam Kennemu.
-Jeżeli przyjdzie tutaj z jakimś innym wilkiem masz mi to powiedzieć dobra?-spytałam.
-Dobrze.-powiedział. A ja zadowolona podbiegłam, żeby dogonić Allena.
-Będziesz zachwycony moim jeziorkiem.-powiedziałam. Za późno ugryzłam się w język pomyślałam.
-Wkońcu wiem coś więcej-powiedział z żywym entuzjazmem. Po chwili doszliśmy do wejścia do jaskini.
-Śmiało wchodźcie.-ponagliłam ich. Wejście było obrośnięte pnączmi, które teraz miały różnokolorowe kwiaty. Były czerwone, różowe, białe, niebieski, fioletowe, czarne i żółte. Wszytkie pięknie pachniały.
Gdy przeszliśmy przez tunel naszym oczom ukazał się piękny widok. W dole było jezioro, a w sklepienu były dziury przez, które wpadało światło słoneczne. Jakinia była ogromna, a pośrodku rosło stare drzewo.
-Ale super-powiedział Allen.-Jak ty to znalazłaś?-spytał ciągle patrząc na jezioro, które mieniło się kolorami tęczy. Haxowi też musiało się spodobać, bo wyglądał na szczęśliwego.
-Wybrałam się parę dni temu na spacer i zobaczyłam jaskinię.-odpowiedziłam wymijająco.
-Fajne-powiedział Kenny. Cieszyłam się, że spodobało się im, po chwili krzyknęłam.
-Ścigamy się do drzewa!-i wzbiłam się w powietrze leciałam najszybciej jak umiałam umijając stalagnaty.
-Pierwszy-krzyknął Kenny, który najwyrażniej też chciał się ścigać. Potem ja wylądowałam, po mnie Hax i Allen wpłynęli na wyspę. Byli mokrzy, ale szczęśliwi.
-To nie fair.-krzyknął Allen-Ja nie mam skrzydeł, ani mocy zmieniania się w zwierzęta.
<Allen?>
23.05.2020
Od Allena cd Nashi
-Na pewno tego chcesz?- upewniłem się a Nashi odpowiedziała twierdząco
Po tym skierowaliśmy się do jej pokoju poszukać rzemyka na którym mogłaby zawiesić jaszczurkę. Nie spodziewałem się że tak jej się spodoba. Byłem szczęśliwy. Nashi przeszukiwała wszystkie miejsca w których mógłby się znaleźć rzemyk, jednak nic nie znalazła. Udaliśmy się więc do mojego pokoju by sprawdzić czy przez przypadek ja nie posiadam takiej rzeczy. Przeszukałem każdą szafkę, Hax rozkopał łóżko i powywalał parę rzeczy, ale u mnie też nic. Popytaliśmy też innych, ale nikt nie miał. Jak jakaś rzecz jest potrzebna to nigdy jej nie ma. Założę się że jak już jakimś cudem uda nam się wygrzebać rzemyk, to nagle się okaże że jednak ja albo Nashi mieliśmy w pokojach i to w dużej ilości.
-Mam pomysł... - powiedziałem i upewniając się że wadera idzie za mną ruszyłem w stronę wyjścia
-Ale nie wolno nam wychodzić bez opiekuna - powiedziała Nashi gdy chciałem wyjść na zewnątrz
Nagle usłyszałem chrząknięcie i za nami stanął Kenny. Tak... on zawsze się pojawia kiedy go potrzebujemy.
-Skąd wiedziałeś, że będę chciał wyjść?-zapytałem zdziwiony
-Widzę przyszłość-odpowiedział, a ja i Nashi zrobiliśmy "aha"
Zapytaliśmy się basiora czy nie mógł by z nami wyjść bo potrzebujemy znaleźć coś podobnego do rzemyka. Ten zgodził się i nawet powiedział, że wie gdzie takich rzeczy szukać. Uradowani ruszyliśmy za nim. Droga była spokojna. Kilka razy tylko ja i Nashi zaczęliśmy grać w berka, czy też chowaliśmy się przed Kennym żeby zrobić mu na złość. W końcu jednak do porządku przywołał nas ryk indorpatora i resztę drogi szliśmy grzecznie, chichrając się co jakiś czas z byle czego. W końcu dotarliśmy do jaskini, którą już znałem. Byłem tu wcześniej. Stąd miałem złoto na jaszczurkę. Tym razem Kenny zaprosił nas do środka i niepewnie weszliśmy. W środku było niesamowicie. Pełno jakiś świecących przedmiotów jak maski czy buteleczki z świecącymi pyłami. Podczas tego jak się rozglądałem podeszła do nas wadera. Kiedy odchrząknęła spojrzałem na nią. Była bardzo szczupła i wyglądała trochę strasznie.
-Co cię sprowadza tym razem?-zapytała basiora
-Rzemyk.
Wadera przez chwilę patrzała na niego zdziwiona. Spojrzała na nas po czym uśmiechnęła się i podeszła do jakiejś szafki. Wyciągnęła parę rzemyków o różnych kolorach i omijając Kennego wręczyła je Nashi. Po tym podziękowaliśmy i wyszliśmy z jaskini.
-Kto to był?- zapytałem
-Vi, szamanka. Jeśli szukacie jakiś dziwnych rzeczy to możecie do niej przychodzić. Ona ma dużo takich przedmiotów. I też chętnie pomaga. - uśmiechnął się
Droga powrotna zajęła nam o wiele mniej czasu. Może dla tego że szliśmy grzecznie w stronę sierocińca, a nie wygłupialiśmy się jak przedtem. Po dotarciu na miejsce zapytałem się Nashi co tak dokładnie potrzeba do zrobienia medalionu. Wadera przez chwilę myślała po czym powiedziała:
-Książki
Udaliśmy się więc po książkę i kiedy Nashi ją otwierała by sprawdzić czy jeszcze czegoś potrzeba zapytałem:
-Jesteś tego w stu procentach pewna?
<Nashi?>
Po tym skierowaliśmy się do jej pokoju poszukać rzemyka na którym mogłaby zawiesić jaszczurkę. Nie spodziewałem się że tak jej się spodoba. Byłem szczęśliwy. Nashi przeszukiwała wszystkie miejsca w których mógłby się znaleźć rzemyk, jednak nic nie znalazła. Udaliśmy się więc do mojego pokoju by sprawdzić czy przez przypadek ja nie posiadam takiej rzeczy. Przeszukałem każdą szafkę, Hax rozkopał łóżko i powywalał parę rzeczy, ale u mnie też nic. Popytaliśmy też innych, ale nikt nie miał. Jak jakaś rzecz jest potrzebna to nigdy jej nie ma. Założę się że jak już jakimś cudem uda nam się wygrzebać rzemyk, to nagle się okaże że jednak ja albo Nashi mieliśmy w pokojach i to w dużej ilości.
-Mam pomysł... - powiedziałem i upewniając się że wadera idzie za mną ruszyłem w stronę wyjścia
-Ale nie wolno nam wychodzić bez opiekuna - powiedziała Nashi gdy chciałem wyjść na zewnątrz
Nagle usłyszałem chrząknięcie i za nami stanął Kenny. Tak... on zawsze się pojawia kiedy go potrzebujemy.
-Skąd wiedziałeś, że będę chciał wyjść?-zapytałem zdziwiony
-Widzę przyszłość-odpowiedział, a ja i Nashi zrobiliśmy "aha"
Zapytaliśmy się basiora czy nie mógł by z nami wyjść bo potrzebujemy znaleźć coś podobnego do rzemyka. Ten zgodził się i nawet powiedział, że wie gdzie takich rzeczy szukać. Uradowani ruszyliśmy za nim. Droga była spokojna. Kilka razy tylko ja i Nashi zaczęliśmy grać w berka, czy też chowaliśmy się przed Kennym żeby zrobić mu na złość. W końcu jednak do porządku przywołał nas ryk indorpatora i resztę drogi szliśmy grzecznie, chichrając się co jakiś czas z byle czego. W końcu dotarliśmy do jaskini, którą już znałem. Byłem tu wcześniej. Stąd miałem złoto na jaszczurkę. Tym razem Kenny zaprosił nas do środka i niepewnie weszliśmy. W środku było niesamowicie. Pełno jakiś świecących przedmiotów jak maski czy buteleczki z świecącymi pyłami. Podczas tego jak się rozglądałem podeszła do nas wadera. Kiedy odchrząknęła spojrzałem na nią. Była bardzo szczupła i wyglądała trochę strasznie.
-Co cię sprowadza tym razem?-zapytała basiora
-Rzemyk.
Wadera przez chwilę patrzała na niego zdziwiona. Spojrzała na nas po czym uśmiechnęła się i podeszła do jakiejś szafki. Wyciągnęła parę rzemyków o różnych kolorach i omijając Kennego wręczyła je Nashi. Po tym podziękowaliśmy i wyszliśmy z jaskini.
-Kto to był?- zapytałem
-Vi, szamanka. Jeśli szukacie jakiś dziwnych rzeczy to możecie do niej przychodzić. Ona ma dużo takich przedmiotów. I też chętnie pomaga. - uśmiechnął się
Droga powrotna zajęła nam o wiele mniej czasu. Może dla tego że szliśmy grzecznie w stronę sierocińca, a nie wygłupialiśmy się jak przedtem. Po dotarciu na miejsce zapytałem się Nashi co tak dokładnie potrzeba do zrobienia medalionu. Wadera przez chwilę myślała po czym powiedziała:
-Książki
Udaliśmy się więc po książkę i kiedy Nashi ją otwierała by sprawdzić czy jeszcze czegoś potrzeba zapytałem:
-Jesteś tego w stu procentach pewna?
<Nashi?>
Od Allena cd Pełnia
Rankiem do sierocińca przyszedł Kenny. Musiał załatwić jeszcze parę spraw i gdy tylko je zakończył podbiegłem do niego i przywitałem się. Poprosiłem go czy mógłby pomóc mi w ćwiczeniach. Ten zgodził się i wyszliśmy z budynku. Po krótkiej chwili dogonił nas Hax, który zawarczał.
-Przepraszam, już nie wyjdę nigdzie nie mówiąc ci. Ale wiedziałem że się zorientujesz i się dołączysz - uśmiechnąłem się i towarzysz najwidoczniej zadowolony moimi słowami zamruczał cicho
Kiedy doszliśmy do jeziora Kenny nawet nie dał mi zadać pytania o to co będziemy robić, tylko od razu zamienił się w rudzika. Przyglądałem się mu przez chwilę nie mając pojęcia o co mu chodzi. Mój towarzysz najwidoczniej zrozumiał o co chodziło basiorowi bo powoli podszedł do niego i kiedy próbował go pacnąć łapą rudzik szybko się przesunął.
-Mam cię złapać?- zapytałem, a ptak zaczął świergotać i podskakiwać
Tak więc zabrałem się do roboty. Z początku bałem się że skrzywdzę go, ale po krótkiej chwili okazało się że w ogóle nie mogę go złapać! Tak więc próbowałem złapać go na każdy sposób. Skakaniem, zasadzką, pomocą towarzysza, a nawet udawałem że coś mi się stało. Nie udało mi się złapać Kennego ani razu. Kiedy miałem się już poddać ptak podleciał do mnie i instynktownie odwróciłem się. To sprawiło że mój ogon się "obudził" i zaatakował rudzika. Ptak wylądował na ziemi, a ja podbiegłem do niego.
-Coś ci się stało? Przepraszam! - zawołałem i przypatrywałem się ptakowi
Nagle usłyszałem warczenie Haxa.
- To było niebezpieczne, mogliby nam przydzielić strażnika na stałe- usłyszałem znajomy głos.
- Czy ten ptak cię niepokoi?- zapytała po chwili wadera. Nie odwracałem jednak wzroku od ptaka. Na całe szczęście po tym jak wadera zadała to pytanie Kenny przemienił się z powrotem w wilka i uśmiechnął się.
- Kto to jest?
-Kenny- przedstawił się wilk po czym spojrzał na mnie - Nic mi nie jest, nie musisz się martwić.
Odetchnąłem z ulgą i chciałem podejść do Pełni, ale Hax mi przeszkodził. Spiorunowałem jaszczura wzrokiem jednak ten nic sobie z tego nie zrobił. Basior zaczął się śmiać i stanął koło indoraptora. Ten spojrzał na niego zdziwiony i odsunął się troszkę. Wykorzystałem ten moment i znalazłem się trochę bliżej Strażniczki.
-Ciesze się że nic ci się nie stało. I... już się to nie powtórzy - obiecałem - To może chcesz się przejść?
Wadera pokiwała głową i ruszyliśmy przed siebie... Za mną szedł indoraptor powarkując od czasu do czasu i Kenny. Zauważyłem jak strażniczka co chwilę się odwraca i spogląda na idące za nami postacie.
-Hax ufa Kennemu dlatego jest grzeczny - wyszczerzyłem się - A jeśli chodzi o Kennego to musi tu z nami być i nas pilnować.
-Dlaczego?
-To długa historia... Gdzie chcesz iść - zmieniłem temat
<Pełnia?>
-Przepraszam, już nie wyjdę nigdzie nie mówiąc ci. Ale wiedziałem że się zorientujesz i się dołączysz - uśmiechnąłem się i towarzysz najwidoczniej zadowolony moimi słowami zamruczał cicho
Kiedy doszliśmy do jeziora Kenny nawet nie dał mi zadać pytania o to co będziemy robić, tylko od razu zamienił się w rudzika. Przyglądałem się mu przez chwilę nie mając pojęcia o co mu chodzi. Mój towarzysz najwidoczniej zrozumiał o co chodziło basiorowi bo powoli podszedł do niego i kiedy próbował go pacnąć łapą rudzik szybko się przesunął.
-Mam cię złapać?- zapytałem, a ptak zaczął świergotać i podskakiwać
Tak więc zabrałem się do roboty. Z początku bałem się że skrzywdzę go, ale po krótkiej chwili okazało się że w ogóle nie mogę go złapać! Tak więc próbowałem złapać go na każdy sposób. Skakaniem, zasadzką, pomocą towarzysza, a nawet udawałem że coś mi się stało. Nie udało mi się złapać Kennego ani razu. Kiedy miałem się już poddać ptak podleciał do mnie i instynktownie odwróciłem się. To sprawiło że mój ogon się "obudził" i zaatakował rudzika. Ptak wylądował na ziemi, a ja podbiegłem do niego.
-Coś ci się stało? Przepraszam! - zawołałem i przypatrywałem się ptakowi
Nagle usłyszałem warczenie Haxa.
- To było niebezpieczne, mogliby nam przydzielić strażnika na stałe- usłyszałem znajomy głos.
- Czy ten ptak cię niepokoi?- zapytała po chwili wadera. Nie odwracałem jednak wzroku od ptaka. Na całe szczęście po tym jak wadera zadała to pytanie Kenny przemienił się z powrotem w wilka i uśmiechnął się.
- Kto to jest?
-Kenny- przedstawił się wilk po czym spojrzał na mnie - Nic mi nie jest, nie musisz się martwić.
Odetchnąłem z ulgą i chciałem podejść do Pełni, ale Hax mi przeszkodził. Spiorunowałem jaszczura wzrokiem jednak ten nic sobie z tego nie zrobił. Basior zaczął się śmiać i stanął koło indoraptora. Ten spojrzał na niego zdziwiony i odsunął się troszkę. Wykorzystałem ten moment i znalazłem się trochę bliżej Strażniczki.
-Ciesze się że nic ci się nie stało. I... już się to nie powtórzy - obiecałem - To może chcesz się przejść?
Wadera pokiwała głową i ruszyliśmy przed siebie... Za mną szedł indoraptor powarkując od czasu do czasu i Kenny. Zauważyłem jak strażniczka co chwilę się odwraca i spogląda na idące za nami postacie.
-Hax ufa Kennemu dlatego jest grzeczny - wyszczerzyłem się - A jeśli chodzi o Kennego to musi tu z nami być i nas pilnować.
-Dlaczego?
-To długa historia... Gdzie chcesz iść - zmieniłem temat
<Pełnia?>
od Nashi cd Tsumi
Po kilku dniach opiekunka pozwoliła mi i Allenowi wychodzić samemu. kazała jednak meldować nam każde wyjście i robiła obchody nocne, jakbyśmy postanowili się wyślizgnąć przez okno. Korzystałam z okazji iż świeciło słonko i wyszłam na spacer, jednak pogoda szybko się zmieniła i zaczęło lać. Szłam akurat w kierunku łąki górskiej, aby pozbierać kwiaty. Przechodziłam akurat niedaleko rzeki, gdy usłyszałam plusk. Ostrożnie zmierzałam w tamtym kierunku, a gdy byłam prawie na miejscu zatrzymałam się w krzakach i szukałam źródła dźwięku. Gdy zobaczyłam naszą Alfę w rzece zaśmiałam się mimowolnie i wyszłam z ukrycia. Skrzydlata wadera z początku całą swoją uwagę skupiała na jakimś liściu albo raczej na tym, co siedziało pod nim. Spojrzała na mnie dopiero, gdy się odezwałam
-Podobno w czasie deszczu woda jest cieplejsza...- zaczęłam czekając na jakąś konkretną reakcję ze strony niebieskawej wadery. W między czasie zdałam sobie sprawę, że deszcz jest trochę jak śnieg, co mi się spodobało.
-Podobno w czasie deszczu woda jest cieplejsza...- zaczęłam czekając na jakąś konkretną reakcję ze strony niebieskawej wadery. W między czasie zdałam sobie sprawę, że deszcz jest trochę jak śnieg, co mi się spodobało.
<Tsumi?>
Dwa wątki jednym wilkiem to chyba nie jest dużo :3
Od Eve CD Tsuri
Wpatrywałam się w płatki kwiatów które, powoli opadały na taflę wody. Niektóre tańczyły w powietrzu dzięki lekkiemu wietrzykowi, a inne płynęły z nurtem rzeki. Pogoda była piękna, na niebie było widać kilka chmur, ale na razie nie zbierało się na deszcz. Tsuri z wyjątkową energią wskoczył na pobliską jabłoń i położył się na jednej z gałęzi. Ja natomiast postanowiłam podejść do wody. Skacząc po kamieniach dostałam się na jeden większy, gdzie położyłam się i grzałam na słońcu. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w szum wody. niedaleko był niewielki wodospadzik, który wydawał swój charakterystyczny dźwięk, który zawsze mnie uspokajał. Było przyjemnie, nie zwracaliśmy uwagi na czas. Jednak nic nie trwa wiecznie, a błogi spokój jakiego dawno nie miałam przerwał nie kto inny jak Lux.
-Wstawaj leniu! Co ty widzisz takiego w leżeniu i grzaniu się na skałach jak jakiś kot? Słyszysz mnie Eve?! Wstawaj!- wydałam z siebie pomruk niezadowolenia i odwróciłam się na drugi bok starając się ignorować podirytowany głos łasiczki. Po jakiś piętnastu minutach poddałam się i to nie dlatego, że irytował mnie jej głos, tylko dlatego, że zwierzo-duch postanowił mi zacząć krzyczeć do uszu. Czasami ta moja zdolność jest męcząca. Ileż można?! słysząc głośne "Wstawaj leniu śmierdzący" w moich biednych uszach otworzyłam oczy i poderwałam się do siadu przez co z rozmachu wpadłam do wody z głośnym pluskiem. Gdy wynurzyłam się (musiałam stać na dwóch łapach aby mieć stabilne podłoże) ignorując Tsuriego, który zeskoczył z drzewa i zmierzał do mnie ochrzaniłam ducha
-LUX! Jeśli jeszcze raz mnie będziesz zaczepiać w ten sposób to obiecuję Ci, że w końcu zaklnę Cię w jakimś przedmiocie i nie wypuszczę, choćbyś mnie przeklęła! -Zabijałam łasiczkę wzrokiem tak, że duch się wyraźnie przeraził i lewitował skulony nad skałą z której spadłam. Jak się okazało Tsuri stał na kamieniu obok i patrzył na mnie ze wzrokiem wyrażającym brak zrozumienia tego, co się właśnie stało
-Wszystko w porządku? Pomóc Ci wyjść?- spytał po chwili
-Tak, wszystko dobrze, tylko mój duch sobie nagrabił- powiedziałam dalej zabijając łasiczkę wzrokiem
-Aha... - Wyszłam z wody i otrzepałam się ochlapując tym samym łasiczkę, która pokryła się cieczą i tym samym ukazał część siebie. Wyraz pyska Tsuriego był cudny, aż poprawił mi się humor i fakt iż byłam mokra nie przeszkadzał mi już tak bardzo. Dlaczego nie pomyślałam o tym by rzucić na nią jakiś koc? Inne szczeniaki miały by stracha albo frajdę, a ja w końcu miałabym frajdę. Taaaak ogarnę to jeszcze dzisiaj. urządzę im polowanie na ducha. Ha Ha! Lux moja zemsta będzie słodka!
-Zaskoczony co? -zaśmiałam się- Ta wredota, którą teraz widzisz to Lux, zwierzo-duch i mój towarzysz. -złość na łasiczkę mi częściowo przeszła, a cieplutkie słoneczko sprawiło, że po kilku minutach moje futerko było już prawie suche. Badałam Tsuriego wzrokiem. basior nadal wpatrywała się w łasiczkę, której ewidentnie spodobało się, że zwraca na siebie uwagę kogoś innego niż mnie.
-Co byś powiedział na małe "polowanie na ducha" u nas w sierocińcu?- Czekałam napalona już na mój pomysł, a przy okazji zupełnie zapomniałam o dziwnych, mrocznych siłach, które mnie jeszcze tak niedawno nękały.
-Zaskoczony co? -zaśmiałam się- Ta wredota, którą teraz widzisz to Lux, zwierzo-duch i mój towarzysz. -złość na łasiczkę mi częściowo przeszła, a cieplutkie słoneczko sprawiło, że po kilku minutach moje futerko było już prawie suche. Badałam Tsuriego wzrokiem. basior nadal wpatrywała się w łasiczkę, której ewidentnie spodobało się, że zwraca na siebie uwagę kogoś innego niż mnie.
-Co byś powiedział na małe "polowanie na ducha" u nas w sierocińcu?- Czekałam napalona już na mój pomysł, a przy okazji zupełnie zapomniałam o dziwnych, mrocznych siłach, które mnie jeszcze tak niedawno nękały.
<Tsuri?>
Wybacz, że tak długo
21.05.2020
Od Tsumi do... kogoś.
Siedziałam obtoczona kotami ze wszystkich stron na balkonie, o wieczornej porze dnia, próbując zrobić sobie kocią czapkę z uszami. Taką puchatą białą. Akurat idealną na lato, by zaparzyć w niej sobie mój mało używany mózg.
- Tsumi...
- Tak? - odwróciłam pysk pełen żarcia w stronę Yoru, który patrzył na mnie skwaszony
- Te chrupki są przeterminowane. - Popatrzyłam na niego przez chwilę z lagiem mózgu
- No tak. Nie wiem co to niby zmienia ale tak. - odwróciłam wzrok by popatrzeć na Marcela - Widzisz, on też je.
- To jest inny gatunek wybiegający myślami poza naszą strefę rozumowania. Nie zwracaj na niego uwagi.
- Skończyłam! - Uśmiechnęłam się, ignorując uwagi ciemnego kocura - Voilà! - Podniosłam czapkę do góry, po czym założyłam ją sobie na głowę. Miała dwa zwisające oklapłe cosie, a u góry uszka z kocią minką. Nie ukrywam faktu, iż była trochu za duża, przez co zasłaniała mi oczy. Podniosłam łapą nieco to futro do góry, by czapka mi nie zasłaniała widoku.
*jakoś następny dzień*
Kichnęłam, wydmuchując z nosa przy okazji jakieś dziwne śmiecie.
- Boli mnie, że to istnieje - burknęłam patrząc, jak biały śmieć odlatuje w powietrzu. Kiri w tym czasie biegała wszędzie dookoła, wzniecając więcej tego białego dzieła szatana, by latało w powietrzu i zabierało miejsce powietrzu. Łąka polna to świetne miejsce na polowanie i ganianie za niezydentyfikowanymi przedmiotami, ale jak te wciskają ci się do nosa, już nie jest fajnie. Byłam tu aktualnie sama, nie licząc Kiri i zbliżającej się ulewy. W sumie to zdążyłabym wrócić do pałacu albo chociaż do sierocińca wstąpić, jeśli mój mózg odblokowałby się nieco wcześniej, albo w ogóle nie odpływał w siną dal, podczas gdy patrzyłam w jeden punkt. Westchnęłam cicho. No nic. Po prostu zejdę na niższy teren (omińmy fakt że gdybym się postarała to dotarłabym do jakiejś jaskini przed ulewą. Poddanie się to aktualnie jedyny wygodny wybór). Po chwili byłam już z pastelową kotką przy zejściu z góry, szybując lekko w dół, z lekko stromego wzniesienia. Moje samozadowolenie zniknęło z chwilą, gdy stanęłam na śliskim, mokrym kamieniu, przez co wylądowałam w rzece w chwili, gdy lunął deszcz. Siedziałam tak chwilę z kamienną miną, podczas gdy Kiri schroniła się pod liśćmi, patrząc na mnie dziwnie. No tak. To było do przewidzenia.
<Ktoś chce zobaczyć jak Tsumiś marnotrawna siedzi w rzece i nie wie co zrobić ze swoim życiem?>
- Tsumi...
- Tak? - odwróciłam pysk pełen żarcia w stronę Yoru, który patrzył na mnie skwaszony
- Te chrupki są przeterminowane. - Popatrzyłam na niego przez chwilę z lagiem mózgu
- No tak. Nie wiem co to niby zmienia ale tak. - odwróciłam wzrok by popatrzeć na Marcela - Widzisz, on też je.
- To jest inny gatunek wybiegający myślami poza naszą strefę rozumowania. Nie zwracaj na niego uwagi.
- Skończyłam! - Uśmiechnęłam się, ignorując uwagi ciemnego kocura - Voilà! - Podniosłam czapkę do góry, po czym założyłam ją sobie na głowę. Miała dwa zwisające oklapłe cosie, a u góry uszka z kocią minką. Nie ukrywam faktu, iż była trochu za duża, przez co zasłaniała mi oczy. Podniosłam łapą nieco to futro do góry, by czapka mi nie zasłaniała widoku.
*jakoś następny dzień*
Kichnęłam, wydmuchując z nosa przy okazji jakieś dziwne śmiecie.
- Boli mnie, że to istnieje - burknęłam patrząc, jak biały śmieć odlatuje w powietrzu. Kiri w tym czasie biegała wszędzie dookoła, wzniecając więcej tego białego dzieła szatana, by latało w powietrzu i zabierało miejsce powietrzu. Łąka polna to świetne miejsce na polowanie i ganianie za niezydentyfikowanymi przedmiotami, ale jak te wciskają ci się do nosa, już nie jest fajnie. Byłam tu aktualnie sama, nie licząc Kiri i zbliżającej się ulewy. W sumie to zdążyłabym wrócić do pałacu albo chociaż do sierocińca wstąpić, jeśli mój mózg odblokowałby się nieco wcześniej, albo w ogóle nie odpływał w siną dal, podczas gdy patrzyłam w jeden punkt. Westchnęłam cicho. No nic. Po prostu zejdę na niższy teren (omińmy fakt że gdybym się postarała to dotarłabym do jakiejś jaskini przed ulewą. Poddanie się to aktualnie jedyny wygodny wybór). Po chwili byłam już z pastelową kotką przy zejściu z góry, szybując lekko w dół, z lekko stromego wzniesienia. Moje samozadowolenie zniknęło z chwilą, gdy stanęłam na śliskim, mokrym kamieniu, przez co wylądowałam w rzece w chwili, gdy lunął deszcz. Siedziałam tak chwilę z kamienną miną, podczas gdy Kiri schroniła się pod liśćmi, patrząc na mnie dziwnie. No tak. To było do przewidzenia.
<Ktoś chce zobaczyć jak Tsumiś marnotrawna siedzi w rzece i nie wie co zrobić ze swoim życiem?>
Od Nashi CD Allen- A gdyby tak...
Wyznanie Allena było dla mnie szokiem. Nie przypuszczałam, że mój przyjaciel tyle w życiu przeszedł. Wyjaśniało to jego znajomość walki, wyjątkowy wygląd, czy też zdolności. Współczułam mu. Nie wyobrażam sobie nawet jak wyglądały eksperymenty. To musiało być straszne. mimo bolesnych wspomnień basior otworzył się przede mną, przez co czułam, że nasza przyjaźń jest wyjątkowa. Gdy Allen wyszedł leżałam jeszcze długo myśląc o wszystkich wydarzeniach, jakie mnie w życiu spotkały. Po raz kolejny stwierdziłam, że przyjaźń z Allenem to dar, i że poznanie basiora miało jakiś głębszy sens. Nim się obejrzałam było już dawno po zachodzie słońca. W świetle księżyca połyskiwała złota figurka jaszczurki, którą dostałam od Allena. Wpatrywałam się w refleksy na złocie, które odpowiadały ułożeniu gwiazd na niebie. Zamiast wpatrywać się w niebo, jak to zwykle miałam w zwyczaju, wpatrywałam się w gwiazdy na figurce. Oczy mi się już kleiły, wiedziałam, że w każdej chwili mogę zasnąć. dzisiaj jednak miałam spokój ducha i z miłym uczuciem w sercu, zasypiając patrzyłam jeszcze na prezencik. W pewnym momencie miałam wrażenie, że zobaczyłam spadającą gwiazdę, ta z kolei zaczęła krążyć nad jaszczurką.
Gdy obudziłam się następnego dnia nie miałam pojęcia, czy gwiazda mi się przyśniła, czy faktycznie ją widziałam, ale wpadłam na pomysł, jak sprawić, aby figurka zawsze była przy mnie. Nie wiedziałam jednak, czy jest to do końca możliwe. Chciałabym aby figurka była moim medalionem. Jaszczurka na pewno by na tym nie ucierpiała, wymyśliłam, że mogę przywiązać rzemyk do np. ogona jaszczurki i powiesić go sobie jako naszyjnik. W ten sposób na pewno bym jej nie zgubiła.
Jeszcze przed obiadem Rose mnie przebadała i stwierdziła, że mogę już wrócić do siebie. Uradowana postanowiłam poszukać więcej informacji o medalionach. w tym celu oznajmiłam swój cel Kennemu, którego spotkałam na korytarzu. Basior zaprowadził mnie do biblioteki, gdzie pomógł mi znaleźć książki o tematyce, jaka mnie interesowała. Wypożyczyłam 15 książek i wróciłam do siebie. Położyłam się na parapecie, podrażniłam się z Księciuniem i zaczęłam czytać, mając pod łapką złotą jaszczurkę. Gdy byłam w połowie pierwszego rozdziału drzwi do pokoju się otworzyły, a zza nich usłyszałam głosy Eve i Allena
-Mówiłam Ci już przecież, że jest tutaj- powiedziała z lekka zirytowana wadera.
-Przecież jej tu nie ma, byłem tu dosłownie 5 minut temu i... O hej Nashi- powiedział Allen. granatowo-fioletowa wadera tylko przewróciła oczami i wyszła rzucając na odchodne:
-Ja zawsze mam rację!- cicho się zaśmiałam, patrząc na minę mojego przyjaciela, który ciągle wpatrywał się w miejsce, w którym stała wcześniej wadera. Zeskoczyłam z parapetu zrzucając przy tym dwie z książek, które poleciały w stronę basiora.
-Hej Allen, przepraszam za bałagan.
-Nie, nic nie szkodzi- miałam zamiar podnieść obie książki, jednak Allen ruchem łapy powstrzymał mnie przed tym
-"Medaliony i jak je zdobyć", "Zasady tworzenia medalionu" hmm... po co Ci te książki?- spytał
-Myślałam nad tym, czy mogłabym mieć prezent od Ciebie jako medalion. Co o tym myślisz?
Gdy obudziłam się następnego dnia nie miałam pojęcia, czy gwiazda mi się przyśniła, czy faktycznie ją widziałam, ale wpadłam na pomysł, jak sprawić, aby figurka zawsze była przy mnie. Nie wiedziałam jednak, czy jest to do końca możliwe. Chciałabym aby figurka była moim medalionem. Jaszczurka na pewno by na tym nie ucierpiała, wymyśliłam, że mogę przywiązać rzemyk do np. ogona jaszczurki i powiesić go sobie jako naszyjnik. W ten sposób na pewno bym jej nie zgubiła.
Jeszcze przed obiadem Rose mnie przebadała i stwierdziła, że mogę już wrócić do siebie. Uradowana postanowiłam poszukać więcej informacji o medalionach. w tym celu oznajmiłam swój cel Kennemu, którego spotkałam na korytarzu. Basior zaprowadził mnie do biblioteki, gdzie pomógł mi znaleźć książki o tematyce, jaka mnie interesowała. Wypożyczyłam 15 książek i wróciłam do siebie. Położyłam się na parapecie, podrażniłam się z Księciuniem i zaczęłam czytać, mając pod łapką złotą jaszczurkę. Gdy byłam w połowie pierwszego rozdziału drzwi do pokoju się otworzyły, a zza nich usłyszałam głosy Eve i Allena
-Mówiłam Ci już przecież, że jest tutaj- powiedziała z lekka zirytowana wadera.
-Przecież jej tu nie ma, byłem tu dosłownie 5 minut temu i... O hej Nashi- powiedział Allen. granatowo-fioletowa wadera tylko przewróciła oczami i wyszła rzucając na odchodne:
-Ja zawsze mam rację!- cicho się zaśmiałam, patrząc na minę mojego przyjaciela, który ciągle wpatrywał się w miejsce, w którym stała wcześniej wadera. Zeskoczyłam z parapetu zrzucając przy tym dwie z książek, które poleciały w stronę basiora.
-Hej Allen, przepraszam za bałagan.
-Nie, nic nie szkodzi- miałam zamiar podnieść obie książki, jednak Allen ruchem łapy powstrzymał mnie przed tym
-"Medaliony i jak je zdobyć", "Zasady tworzenia medalionu" hmm... po co Ci te książki?- spytał
-Myślałam nad tym, czy mogłabym mieć prezent od Ciebie jako medalion. Co o tym myślisz?
<Allen?>
Maillo
Właściciel: czarnyduszek7@gmail.com
Imię: Maillo
Wiek: Rok i 2 miesiące (nie może dorosnąć)
Płeć: wadera
Cechy fizyczne: Jest bardzo szybka i zwinna. Dzięki pazurom przypominającym kocie potrafi wchodzić na drzewa. Nie jest zbyt silna za to bardzo wytrzymała. Ma skrzydła. Sterówki na ogonie ułatwiają wykonywanie trudnych manewrów.
Cechy charakteru: Mimo wypełnionego strachem dzieciństwa zachowała pogodę ducha. Dla obcych może się wydawać chłodna i zdystansowana, jednak po bliższym poznaniu jest miła. Jest bardzo ciekawska. Uwielbia się przekomarzać z Alax.
Cechy szczególne: Nietypowy wzór pod oczami.
Lubi: Noce w towarzystwie Alax, zabawy szczególnie lubi w chowanego i berka, wodę
Nie lubi: Nudy
Boi się: Ludzi, klatek, igieł
Historia: Dwa miesiące po ucieczce Allena naukowcy wznowili projekt tajnej broni. Postanowili nie
dopuścić do zaprzyjaźnienia się szczeniaka z innym zwierzęciem. Tym razem wadera miała skrzydła.
Została poddana testom udoskonalającym wiele cech. Potem przechodziła rożne treningi. Naukowcy
postanowili uniemożliwić jej latanie i zakładali jej na skrzydła gumowe zatrzaski. Jednak pewnego dnia zawiodła elektrownia zasilająca budynek i Maillo udało się wyważyć drzwi klatki, dzięki testom potrafiła widzieć w ciemności tak jak, by widziała w ciągu dnia. Potrafiła bezszelestnie chodzić. Z łatwością przemykała obok prawie nic nie widzących w ciemnościach ludzi. Niestety brama do lasu była zamknięta, a wadera nie miała okazji nauczyć się latać. Obok tej bramy stały klatki, prawie wszystkie były puste w ostatniej znalazła toruka, powiedziała, że uwolni ją jeśli ta obieca jej pomóc. Po chwili się dogadały i Maillo wskoczyła na grzbiet toruka. Gdy były już w lesie wader odetchnęła z ulgą. Zatrzymały się nad strumieniem, by się napić. Toruk powiedział, że nazywa się Alax, a Maillo również się przedstawiła. Po paru dniach zaprzyjaźniły się ze sobą. Alax zaczęła traktować waderę jak własne dziecko. Maillo trochę z tego powodu marudziła jednak potem dała sobie z tym spokój. Od tego czasu Alax nie odstępuje wadery na krok i potrafi zaatakować każdego jeśli uzna, że jest podejrzany. Pewnego dnia weszła na drzewo i zobaczyła inne wilki. Po długim proszeniu Alax, udały się w tamtą stronę.
Zauroczenie: -
Głos: szczenięcy
Rodzina: Nie ma
Jaskinia: Sierociniec
Towarzysz: Alax
Dodatkowe informacje: Potrafi stać się całkowicie czarna.
Umie zmienić Alax w tatuaż na przedniej łapie, ale towarzysz tego nie lubi.
Chętnie odpisze na opowiadania :3
Coins: 5
20.05.2020
Od Pełni CD Allena
Unosząc się nad drzewami próbowałam określić co wywołało szelest. Po chwili poczułam zapach wilka, ale nie należał on do Allena. Zobaczyłam rozbłysk niebieskiego światła, a potem sylwetkę wilka. Zrozumiałam, że to strażnik nocny. Zanurkowałam najciszej jak potrafiłam pomiędzy drzewa.
- Allen, to strażnik nocny szybko do sierocińca-powiedziałam szeptem. Basior słysząc to wskoczył na indoraptora i tyle ich widziałam. Postanowiłam odwrócić uwagę strażnika. Specjalnie stanęłam na gałąź, a ona trzasnęła pod moją łapą. Chwilę później usłyszawszy ciche skradanie, przycisnęłam jak najbardziej skrzydła do boków i zaczęłam uciekać w stronę przeciwną niż do sierocińca. Upewniwszy się, że wilk mnie goni zaczęłam kluczyć pomiędzy drzewami co chwilę błyskając wzorami. Jednak wilk okazał się szybszy. Słyszałam oddech coraz bliżej siebie, gdy usłyszałam, że strażnik skoczył rozłożyłam skrzydła i wzbiłam się w powietrze. Usłyszałam za sobą ciężkie lądowanie. Właśnie leciałam do sierocińca, gdy nagle czymś dostałam. Zrobiło mi się czarno przed oczami i zdążyłam tylko wylądować na drzewie, a zapadła całkowita ciemność. Obudziłam się jakoś przed południem leżałam na drzewie, a głowa i noga okropnie mnie bolały. Zobaczyłam dziwną strzałkę wystającą mi z nogi, gdy ją wyjęłam postanowiłam schować ją w swoim drzewie, gdzie stworzyłam coś na kształt domku. Właśnie schodziłam, gdy zobaczyłam, że zbliża się do mnie wadera. Widziałam ją już wcześniej i chyba nazywała się Kiara, rozmawiała wtedy z alfą o tym, które tereny podczas nocy ma patrolować. Wtedy to do mnie dotarło W NOCY. Pośpiesznie wzbiłam się w powietrze, nie uciekałam po prostu zarządziłam taktyczny odwrót. Postanowiłam poszukać Allena. Zobaczyłam go obok jeziorka. Wylądowałam obok zachowując bezpieczny odstęp od Haxa, a ten gad nawet nie zwrócił na mnie uwagi dopiero, gdy podeszłam bliżej zawarczał.
- To było niebezpieczne, mogliby nam przydzielić strażnika na stałe- powiedziałam. Zobaczyłam jego spojrzenie, które spoglądało na rudzika.
- Czy ten ptak cię niepokoi?- zapytałam. Chwilę potem ptak pomimo tego, że
powinien zostać ptakiem zmienił się w wilka.
- Kto to jest?-zapytałam, patrząc na basiora, który właśnie się uśmiechał...
Subskrybuj:
Posty (Atom)