18.03.2017

Od Melpomeny do Iwo


Kiedy basior odleciał rozejrzałam się dookoła i upewniwszy się, że nikt nie patrzy, zagrzebałam w ziemi bursztyn. Teraz to zapewne ja wyjdę na niedowiarka, ale wolałam robić rzeczy po swojemu. Nawet, jeśli kamienie nie utworzą trwałej, ochronnej bariery, przynajmniej dodadzą nam trochę szczęścia, a ich obecność pozwoli mi spokojniej spać w nocy.
Skalna grań była spokojna. Daleki wiatr huczał, przetaczając po skażonym terenie kłęby dymu. Moje nozdrza wypełniała cierpka, nieprzyjemna woń. Westchnęłam i pogrzebałam w torbie. Wyciągnęłam kiść zasuszonego bzu i wpięłam we włosy, w pobliżu ucha. Co prawda smród stał się od tego ledwie odrobinkę mniej wyczuwalny, ale lepsze to, niż nic.
Ruszyłam w drogę powrotną. Ogromne, majestatyczne granie wkrótce rozbrzmiały echem moich - już nie do końca tak majestatycznych - przekleństw.
Ścieżka wiła się wokół strzelistych szczytów. Maleńkie kamyczki, spychane przez moje łapy, spadały w najeżoną ostrymi zębami stalagmitów przepaść. Otchłań była niepokojąco podobna do ogromnej, przerażającej paszczy i niczym paszcz, zdawała się tylko czekać, aż i ja się w nią osunę, aby móc rozerwać moje kościste ciało na krwawe strzępy. Starałam się z całych moich sił nie spoglądać w dół, ale panorama, która roztaczała się dookoła również nie nastrajała optymistycznie. Nigdzie nie było lasu - tylko szare monumenty, strzelające pod niebo, szare, z delikatnym muśnięciem chorobliwej żółci, niczym skóra trupa.
Co za wesołe skojarzenia. Pogratulować wyobraźni.
W gruncie rzeczy, ta bezkresna przestrzeń, wypełniona kamieniami i szarymi wąwozami odrobinę mnie niepokoiła. Nigdzie nie widziałam lasu - co oznaczało, że musiałam się od niego solidnie oddalić. Czy się zgubiłam? Czy już po wieki będę się błąkać po tych bezkresnych, wymarłych pustkowiach.
Klaustrofobia i agorafobia w jednym? Idziesz na rekord, dziewczyno. Może czas wziąć się w garść?
Aby uniknąć nasilającego się dyskomfortu psychicznego, wlepiłam wzrok z ścieżkę przede mną. Prawdopodobnie właśnie dzięki temu udało mi się dostrzec podejrzany ruch kamienia pod moją łapą. Mały kamyczek drgnął i spadł w przepaść. Problem w tym, że go nie dotykałam. Rozejrzałam się z niepokojem dookoła, zaciskając łapę na bursztynowym medalionie.
Nagle kamienny odłamek o kształcie zaostrzonego rysika wzniósł się w powietrze, podleciał do jednej ze skał o nieco bardziej płaskiej powierzchni i zaczął ryć w jej powierzchni.
Tego było dla mnie zbyt wiele.
Sięgnęłam do torby i wyjęłam wisiorek Wszystkowidzącego Oka. Zawieszka wykonana była z naładowanego energią Księżyca żelaza, miała kształt oka z dziurą w miejscu źrenicy. Uniosłam ją tak, aby móc patrzeć przez dziurę w źrenicy i wyszeptałam:
Przyzywam Wszechwidzące Oko
Aby rozedrzeć niebo wysoko
Ujawnij to, co zakazane
Wzrokiem śmiertelnych niedostrzegane.
Spojrzałam przez dziurę w talizmanie. Nic nie zobaczyłam. Gdybym nie była wcześniej zaniepokojona, teraz bym zaczęła. Zaklęcie Wszystkowidzącego Oka powinno pozwolić mi zobaczyć to, czego nie mogłabym dostrzec własnym, wadliwym, śmiertelnym wzrokiem. W innych okolicznościach uznałabym, że nic tam nie ma, ale zwykłe obserwacje temu przeczyły -kamienny rysik nadal unosił się i nadal mozolnie grawerował słowa na powierzchni skały. Oznaczało to dwie rzeczy: czymkolwiek była ta istota, nie była normalnym duchem - przynajmniej nie w powszechnie rozumianym sensie. Po drugie, musiało być dużo potężniejsze ode mnie, skoro było w stanie skryć się przed zasięgiem mojej magii.
Zostało mi ostatnie rozwiązanie. Skupiłam się, przymknęłam powieki, po czym otwarłam je ponownie - lśniące złotem od mocy. Teraz mogłam widzieć aury. Rzadko używałam tej zdolności - kolory aur otaczających wilki dezorientowały, męczyły, zlewały się ze sobą i na dłuższą metę doprowadzały do migreny. Teraz jednak nikogo innego nie było w pobliżu - tylko ja i tajemnicza istota. jej aura była blada, jasna, pudrowo różowa. Wiem, to zaskakujący kolor, jak na tajemniczy, potężny byt z zaświatów, ale być może kryło się za tym głębsze znaczenie. Róż, po odrzuceniu pierwszych, najbardziej nasuwających się na myśl skojarzeń może symbolizować słabość fizyczną.  Kto wie, być może ta istota wcale nie była aż tak groźna?
Nagle aura zniknęła. Potrząsnęłam głową, usiłując przegnać plamki spod powiek. "Wyłączyłam" widzenie aury i spojrzałam na skalną ścianę, której stworzenie użyło jako tablicy.
Pochyłym, drżącym, topornym pismem było na niej wyrżnięte: "Pomóż mi"
*****************************************************************************************
- Iwo! Iwo! - wrzeszczałam, przemierzając główną polanę watahy. Basior odwrócił się z zaskoczeniem. Kąciki jego pyska drgnęły - nie wiem, jak interpretować taki gest, ale to chyba było zadowolenie? Sympatia? A może po prostu swędział go nos?
- O, hej Mel. Już myśleliśmy, że zabiłaś się w górach.
- Musisz iść ze mną! - wykrzyknęłam rozgorączkowana, ignorując jego uwagę.
- Czekaj, czekaj... - nie zdążył nic powiedzieć, bo pociągnęłam go za łapę, w kierunku mojej jaskini. - Mel?
Coś tam jeszcze gadał, ale byłam zbyt zaaferowana, aby go wysłuchać. Usiłowałam zawlec go w kierunku wejścia do groty -bez większego skutku, bo co taka drobna, wątła wadera może zdziałać w takiej sytuacji?
- No ruszże się, kobyło jedna... - mruknęłam pod nosem.
- Ło, ło, ło, spokojnie. - oświadczył, delikatnie, acz stanowczo wysuwając łapę z mojego uchwytu. - Wytłumaczysz mi, o co właściwie chodzi? Bo zaraz zacznę podejrzewać, że chcesz po prostu zaciągnąć mnie w jakieś ustronne miejsce w niecnych celach.
Zmarszczyłam brwi, niepewna, czy powinnam doszukiwać się w tej wypowiedzi drugiego dna. Ostatecznie zdecydowałam że wykład o demiromantyczności zostawię sobie na kiedy indziej. Chwalmy dzień.
- Widziałam to coś! To, co chciałeś mi pokazać!
- Widziałaś?
- No, nie do końca iw tym właśnie rzecz. - przyznałam. - Ale przeżyłam bliskie spotkanie trzeciego stopnia. Słuchaj, postój tu przez chwilę, ok?
Odbiegłam, nie czekając na reakcję basiora, tylko po to, aby po chwili wrócić, taszcząc ogromny, oprawiony w skórę tom - jeden z pięciu, które dostałam od poprzedniej mistrzyni. Na okładce złotymi literami wytłoczono tytuł: "Kompendium istot paranormalnych". Szacowny wolumin był ciężki jak cholera, ale za to zawierał spis większości gatunków potworów,duchów,demonów i innych tego rodzaju uroczych stworzeń - od banshee, wysłanniczek śmierci, aż po złośliwe chochliki i wróżki.
- Spójrz na tę książkę - poleciłam. - i powiedz, czy coś tutaj wydaje ci się znajome.
Basior pochylił się niepewnie nad poplamionymi stronami...

<Iwo? Wiem, że przydługawe, ale mam wenę>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz