27.03.2017

Nowy towarzysz cz.1: Jajo - Mel

- Mel! Mela! Melpomena, szamanka Watahy Mrocznych Skrzydeł!!! Słyszysz, co do ciebie mówię?
Lekko zdezorientowana, odwróciłam się w kierunku źródła namolnego głosu, który wyrwał mnie z mojego własnego, wewnętrznego świata. Mój wzrok natychmiast natrafił na Lię, której fioletowa aura władzy automatycznie przyciągała uwagę, nawet, gdy nie była bezpośrednio widoczna.
- Tak, Lia? - spytałam nerwowo. Lia była alphą, co oznaczało, że nie miała za wiele czasu na przyjacielskie pogaduszki. Skoro chciała ze mna rozmawiać, to sprawa musiała być naprawdę poważna. - Co się stało? Czy wszyscy przeżyli?
Zatrzymała się, unosząc brew w zdezorientowaniu, po czym nagle wybuchnęła śmiechem. Teraz to ja byłam zdziwiona. Słyszałam już coś o sadyzmie, ale doprawdy...
- Nie, nie... - usiłowała mnie tym czasem uspokoić wadera, dusząc się ze śmiechu. - Nic się nie stało. Wszyscy są cali i zdrowi.
- Jesteś pewna? - upewniłam się.
- Tak, tak, chodzi o coś zupełnie innego. - wyjaśniła.
- To po co mnie straszysz... - mruknęłam pod nosem.
- Mam ci coś do przekazania. Pamiętasz ten mały konkursik, tak ze dwa dni temu?
Zmarszczyłam brwi. Ostatnio działo się tyle, że mogłam zapomnieć, co właściwie działo się dwa dni temu. Tak, bo bliższym zastanowieniu się, coś tam było...
- I co w związku z nim?
- Zajęłaś drugie miejsce! Muszę wręczyć ci nagrodę!
- Czy przypadkiem nie było tylko trzech miejsc do zajęcia? - spytałam podejrzliwie. Nie, żebym miała jakiś problem z otrzymywaniem nagród, ale wzięcie pod uwagę tego maleńkiego szczegółu pomogłoby chyba ustawić moje osiągnięcia we właściwej perspektywie.
- Nieistotne! - odparła wadera wesoło, wręczając mi maleńką, poręczną, ściśle obwiązaną rzemykiem sakiewkę. - Nie, nie otwieraj tego tutaj!  wrzasnęła panicznie, gdy spróbowałam rozplątać węzeł. - To proszek oślepiający. Myślę, że może ci się przydać. Masz tu porcje, które powinny wystarczyć akurat na jedenaście użyć.
- Dzięki. - mruknęłam bez specjalnego entuzjazmu, choć muszę przyznać, że doceniałam podarunek - szczególnie po ostatnich przeżyciach z mieszańcami. - To bardzo miłe.
- I jeszcze jedno...- Lia zdawała się nagle dość zdenerwowana. Pocierała nerwowo łapy i odgarniała włosy za ucho.
- O co chodzi? - spytałam czujnie.
Wadera nie odpowiedziała, tylko popchnęła w moją stronę obły, złoty przedmiot, opleciony ozdobną siateczką pulsujących żyłek.
- Co to jest?
Trąciłam przedmiot nosem. Dziwnie pachniał - trochę, jak palone wapno, zmieszane z odrobią krwi. Ciężko mi było to opisać.
- Emm... Mel... - Lia nie chciała spojrzeć mi w oczy. - To jest jajo.
Zmarszczyłam brwi.
- Jajo? Mam z niego zrobić jajecznicę? Będzie miała jakiś szczególny wpływ na mój organizm?
- Nie do końca. - chyba zaszokowała ją nieco moja interpretacja podarunku. - To magiczne jajo. Zapłodnione.
Nagle wszystkie elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce i nie do końca spodobał mi się obraz, jaki się z nich wyłaniał.
- To będzie towarzysz? - aż usiadłam z wrażenia. - Ojapierdziu... Naprawdę nie było komu innemu tego wcisnąć?
- Nie podoba ci się?
Pokręciłam głową.
- Nie... Ależ skąd... - wykrztusiłam. - Mam tylko nadzieję, że to będzie coś małego...
*******************************************************************************************************
Gdy dumnie wmaszerowałam do jaskini, tocząc po ziemi ogromne, złote jajo, z półki skalnej, gdzie nie docierał blask wszechobecnych świec zeskoczył Khoshekh. Oblizał się łakomie, wpatrzony w skorupę. Widoczne miał nadzieję na apetyczny posiłek.
- Nie zaśliń się, kolego. - rzuciłam zjadliwie. - To nie jest żarcie, tylko nowy mieszkaniec naszej jaskini.
Przekrzywił głowę w geście ciekawości. To było do niego podobne - porozumiewać się za pomocą pantomimy, jakby zapomniał w gębie tego swojego błękitnego, świecącego języka.
- Lia nam to dała. Za kilka dni powinno się z tego wykluć... coś.
Przybrał pełną zdegustowania minę i znacząco wypluł kłębek połyskującej fioletem sierści. Nie mogłam go winić.
Usiadłam, nakrywając łeb łapami i zastanawiając się, w co ja się właściwie pakuję.
- Okej, Khoshekh, pomożesz mi zbudować temu czemuś gniazdo. I nie próbuj się wymigać! - dodałam, widząc wyraz niezadowolenia na jego pyszczku. - Albo będziesz dziś nocował na zewnątrz.
Prawda i tak jest taka, że będzie nocował, gdzie mu się żywnie spodoba, ale chyba zrozumiał, że wyjątkowo lepiej się ze mną nie kłócić, bo zniknął, tylko po to, by po chwili pojawić się z maleńką gałązką, pokrytą wrażliwymi,ledwo co rozwiniętymi pączkami.
*******************************************************************************************************************
Rozejrzałam się po jednym z pomieszczeń mojej jaskini, zaadaptowanym na pokój nowego towarzystwa. W centrum znajdowało się prowizoryczne gniazdo, sklecone z badyli, suchych traw, śmierdzących ziół z moich zbiorów, oraz piór okazyjnie gubionych przez przelatujące ptaki - chociaż co do tych ostatnich, to nie miałam pewności, skąd Khoshekh je wziął. Całkiem możliwe, że gdybym poszukała w okolicznych zaroślach, znalazłabym kilka oskubanych, ptasich kadłubków.
Dookoła sytuacja nie miała się wiele lepiej. Nie miałam bladego pojęcia, jak urządza się pomieszczenia szczenięce - nigdy w życiu nie planowałam mieć potomstwa. Orientowałam się jednak coś tam, że maluchy lubią jasne, pastelowe kolory. Tak więc pomieszczenie zostało oświetlone świecami z perłowobiałego wosku - umieszczonymi odpowiednio wysoko, aby nowowyklute stworzenie ich nie zniszczyło ( i może, żeby się nie oparzyło, ale to kwestia drugorzędna ) - oraz udekorowane gałązkami wiśni, zaklętymi tak, aby kwitnąć cały rok. Miałam nadzieje, że mój przyszły towarzysz to doceni, bo trudno wykonać wiecznie żywą roślinę, a ja zużyłam cały swój zapas.  We wnękę skalną wstawiłam zgrabnie zamaskowane kadzidełko z kojącym, melisowym wkładem. Ha! Melisa pali melisę. Hazaki byłaby zachwycona.
Złożona, skomplikowana siateczka żyłek na jajku pulsowała lekko i miałam dziwaczne wrażenie, że z każdym skurczem robi się ono odrobinkę większe. Modliłam się cichutko, aby nie wykluło się z niego jakieś ogromne bydle. Biorąc pod uwagę jego rozmiar (a przecież wciąż rośnie!) pewnie nie miałam co na to liczyć, ale nadzieję można mieć. Wciąż delikatnie łudziłam się, że może to tylko gruba skorupa, spod której wkrótce wyjrzy coś maleńkiego, poręcznego, coś , co będzie można nosić na grzbiecie i trzymać w skalnej szczelinie.
Widzicie, dzieci, tak właśnie niszczy się sobie plany na życie. Miałam mniej - więcej pomysł, jak to wszystko ma wyglądać, tym czasem okazało się, że wszelkie moje wyobrażenia już niedługo legną w gruzach, roztrzaskane wraz z roztrzaskaną wapienną powierzchnią jaja.
Nie ma co, wesoło jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz