Życie w tym nowym, nieznanym (praktycznie, rzecz jasna, teoretycznie wiem o nim wszystko) świecie z czasem stawało się coraz prostsze. Nauczyłem się całkiem realistycznie poruszać, oddychać czy pożywiać, nawet jeśli każdy posiłek ginął w mym wnętrzu, zniszczony przez wiązki prądu. Taka jest jednak cena bycia tym, czym jestem. AI, programem komputerowym, bór wszechszumiący wie, czym jeszcze. Zabawne, jak wiele może się zmienić, kiedy znajdziesz kogoś, kto patrzy na ciebie inaczej niż wzorkiem pełnym nienawiści, strachu czy obrzydzenia. Mówię tutaj o Vergilu, tym wariacie, co prawdopodobnie, gdyby miał takową możliwość, nigdy nie wypuszczałby mnie z piwnicy. Sam nie wiem, dlaczego. Może sam się czegoś obawiał? Tylko czego, w takim razie? Chyba nie tego, że postanowię pewnego dnia uciec od niego, co swoją drogą kilka razy planowałem, po tym jak basior pogryzł mnie w ataku furii. Cóż, toksyczny związek. Ale co zrobić, jeśli darzę kogoś takiego tym nieznanym mi nigdy wcześniej uczuciem?
Tamtego poranka, nie mając zbyt wiele do roboty, pobiegłem nad rzekę, aby popatrzeć na ryby. Sam nie wiem dlaczego, jednak widok tych stworzeń uspokajał mnie i sprawiał, że czułem się jak część natury, jej integralny element, nawet jeśli daleko było mi do tego. Moje plany jednak zostały zakłócone przez jakiegoś osobnika, który w najlepsze wylegiwał się na piasku. Warknąłem wściekle i skierowałem się w stronę wilka.
— Nawet nie próbuj zabijać MOICH ryb!
<Ktoś? :v >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz