Otworzyłam
oczy. Ach, dzień! Słoneczko! Co prawda niewiele go pada na miejsce, w którym
leżę, ale przynajmniej świeci.
Ziewnęłam i przewróciłam się na grzbiet. Sufit
wyglądał jakoś inaczej niż w ostatnich dniach. Gdzie ja właściwie jestem...?
Rozbudzona chęcią poznania odpowiedzi,
poderwałam się ze sterty kocyków. Swoją drogą, miła odmiana po tej skale, którą
ktoś nazwał poduchą. Rozejrzałam się po pomieszczeniu; nie było bardzo duże,
ale za to przytulne. Ze ścian spływała woda, po czym musiała wplumpywać gdzieś w
szczeliny przy podłodze, bo nie tworzyły się kałuże. Przy tej wodzie właśnie
rosło parę rzadkich, przynajmniej w moim mniemaniu, gatunków roślin, a nawet świecące
grzybki.
A, teraz sobie przypominam. To dom tego złotego
gostka. Czyli on musi być gdzieś w pobliżu!
Miękko zeskoczyłam z posłania. Nie znam planu
tej jaskini, ale nie może być trudno go znaleźć. Mam przecież nos, nie? Co
prawda okazało się, że zapach basiora unosi się wszędzie - cóż się temu dziwić,
skoro tu mieszka - ale w jednym miejscu był najsilniejszy i tam właśnie się
skierowałam. Mijałam te śmieszne strumyczki i ciekawe roślinki, aż wreszcie
stanęłam u progu czegoś, co chyba można by nazwać kuchnią. Chociaż docierało do
mnie wiele bardziej lub mniej smakowitych aromatów, to i tak w oczy najbardziej
rzucał się krzątający się po pokoju basior. Złoty gostek!
- Dzieńdoberek!
– krzyknęłam wesoło, wskakując na blat. Cudem nic się nie rozsypało ani nie
potłukło. A szkoda.
- No
cześć – odpowiedział z uśmiechem. – Dobrze spałaś?
-
Średnio. Jak ty właściwie masz na imię? – zapytałam. Pewnie kiedyś się
przedstawił, cóż, nie pamiętam, ale nie mogę go nazywać złotym przez cały czas.
Może mi przecież przyjść pozostać tu jeszcze trochę, zanim nadarzy się okazja
do ucieczki…
- Michio.
- Hmm –
zastanowiłam się, zeskakując. – Więc będę mówić na ciebie Niedźwiedź. Co tam
masz w tym garnku? –Podskoczyłam, żeby zajrzeć do naczynia, ale było za wysoko.
- Niedźwiedź?
– zaśmiał się. Meh, nie nadąża. Przecież wyraźnie zapytałam o zawartość gara, niedźwiedzie
są już przeszłością. Musiałam więc sama zapuścić żurawia.
- Mhm, mleko
– oznajmiłam obojętnie, w akompaniamencie upadających na podłogę pojemniczków,
pudełeczek, opakowań i kto wie, czego jeszcze. Kuchenną kakofonię zakończył
wreszcie worek mąki, opadając na blat z cichym pufnięciem. Na chwilę zapadła
cisza.
Ups. No
to teraz się wkurzy.
Wilk
spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym westchnął.
- No to
czeka nas niezłe sprzątanie.
Nas? A
więc nie każe mi tego sprzątać samej?
To jest…
…bardzo
dziwne.
Nagle
przy wejściu do jaskini rozległy się jakieś głosy.
- Pójdę
się przywitać! – krzyknęłam, pędząc do wejścia, na wypadek, gdyby Niedźwiedź miał
zmienić zdanie co do porządków.
<Michio?
Megami?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz