10.08.2018

Od Kory CD Megami

Mijał właśnie pierwszy dzień, odkąd te bakłażany zabrały mnie do sierocińca. Zupełnie bezpodstawnie, przecież nie jestem sierotą, nie? Pokazali mi jakąś starą poduchę (po dłuższym zastanawianiu się wykoncypowałam, że życzą sobie, żebym tam spała - mowy nie ma!), napomknęli, że lekcje zaczynają się na ósmą i poszli. Phi, czy oni naprawdę są tacy głupi, że oczekują, że pójdę do jakiejś durnej szkoły?
Zdążyłam się już zaznajomić z moim aktualnym więzieniem. Jaskinia jak jaskinia, ma trochę dziur w ścianach, ale ogólnie git. Nawet chciałabym tu mieszkać, gdyby nie kazali mi tu być. Ten mały psychologiczny szczegół zmienia wiele i obrzydził mi już wiele nowych miejsc. Wracając jednak do tej klitki, wczoraj zauważyłam w jej rogu czarnego szczeniaka. Chyba był tutaj jedynym szczeniakiem prócz mnie. Dzisiaj jednak nie zastałam go na posłaniu, a precyzyjniej, nie widziałam go nigdzie. Czyli stąd zapewne można wyjść... Nie to, żebym nie zamierzała tego zrobić tak czy siak. Po prostu fakt, że mogę opuścić tę zapyziałą grotę bez uszczerbku, wiele ułatwiał.
Pełna mimowolnej ostrożności - jakaś część mnie nie chciała tak łatwo uwierzyć w możliwość wychodzenia z tego bunkra o dowolnej porze - podkradłam się do najbliższego wyjścia. Podobno był tu jakiś opiekun, którego miałam słuchać... I co jeszcze? Być grzeczna? Pfff, nie ma szans.
Zero irytujących dorosłych na pokładzie. Droga wolna. Pora się zbierać.
Przecisnęłam się na zewnątrz, pomknęłam w krzaki i przeciągnęłam z rozkoszą. Czas obejrzeć terytorium tej całej Watahy Mrocznych Skrzydeł. Muszę się przecież przygotować do ucieczki. Przemyślałam to wczoraj; teoretycznie mogłabym zwiać nawet teraz, skoro nikt mnie nie pilnował, jednak byłam głodna i niewypoczęta. Skoro mnie tu przyciągnęli, pewnie im na mnie zależy, a zatem będą o mnie dbać... W nosie miałabym ich opiekę, ale trzeba wykorzystywać okazje. Podczas tułaczki nigdy nie wiadomo, kiedy uda się zdobyć pożywienie.
Trzymając się cienia i wydeptanych przez zwierzęta ścieżek, ruszyłam w nieznane. Wszędzie unosił się zapach obcych wilków. I zwierzyny, mnóstwa zwierzyny. Oblizałam pysk.
Mój wzrok przyciągnął jasny błysk. To tafla strumienia, odbijająca promienie porannego słońca. Z zaciekawieniem podeszłam bliżej. Na pewnej głębokości widać było przemieszczające się sylwetki ryb, poniżej falowały wodorosty. Przypomniało mi się, jak w rodzinnej watasze ta napuszona Lejla piszczała za każdym razem, kiedy wrzucałam ją do jeziorka. Nie dostawałam deseru, ale należało jej się; była arogancką krową. Na dnie tego jeziorka glony wyglądały podobnie. Nie wiem, dlaczego tak bardzo jej się to nie podobało; przecież są miękkie niczym listki dębu na wiosnę.
Przez szum wiatru przebił się jakiś szelest na granicy słyszalności. Oho, wilki. Hałas narósł, zawęszyłam. Tak, dwoje dorosłych, basior i wadera. Może zakochani? Pewnie przyszli na spacer, ha! Mogę trochę im go umilić.
Czym prędzej, a jednak zachowując niezbędną ciszę, udałam się na rekonesans. Łatwo znalazłam drzewo - sędziwą wierzbę - które spełniało wszystkie moje wymagania. Rosło nad wodą, tuż obok piaszczystej łachy, gałęzie miało nisko, a na dodatek jego pień wygodnie się przechylał. Z uśmiechem wspindraczyłam się na upatrzoną gałąź. Teraz pozostawało tylko chwilę zaczekać.
Już po chwili wilki pojawiły się w zasięgu wzroku.
- Lubię tą plażę. Może odpoczniemy chwilę? - zaproponowała wadera, już prawie sadowiąc się na piasku. Ideolo...
- Hakuna matata! - wrzasnęłam, wykonując swój popisowy skok na bombę. Trafiłam w taflę, posyłając w powietrze olbrzymią ilość wody. W ułamku sekundy strumyk zamknął sie nade mną; otoczyły mnie spłoszone ryby, po czym miękko opadłam na roślinną poduchę. Najchętniej bym stąd nie wychodziła, ale muszę przecież zobaczyć efekt na buźkach tych spacerowiczów. A, no i jeszcze powietrza tu za bardzo nie ma.
Wystawiłam głowę ponad powierzchnię. Jak ślicznie wyglądają, przemoknięci do ostatniej nitki! Roześmiałam się, a raczej spróbowałam, bo spomiędzy moich warg wydostał się raczej rozbawiony bulgot, co tylko poprawiło mi nastrój.
Niestety, zwróciło też na mnie uwagę wadery. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem i naganą w oczach, ale to, że wyglądała jak zmokła kura, wcale nie pomagało mi w przyjęciu tego na poważnie. Nie przejmując się zbytnio, wylazłam na brzeg i otrzepałam się. Bluza będzie trochę schnąć, ale trudno.
- No co się pani tak patrzy? Musiałam się ochłodzić - powiedziałam głosem urażonej niewinności, odsyłając waderze buńczuczne spojrzenie.
<Michio? Megami? ¯\_(ツ)_/¯>



2 komentarze: