26.08.2018

Od Haraki C.D. Kalego „Chodzi wilczek koło drogi, nie ma nogi ani… nogi”

Przez niewielkie otwory w skale sączyło się liche światło księżyca, którego było akurat tyle, by w półmroku nie potknąć się o własne łapy. W jaskini medyków panowała prawie idealna cisza; na spółkę z równo poukładanymi przyrządami o nieznanym laikowi przeznaczeniu tworzyła iście upiorny nastrój. Nagle w mroku coś się poruszyło i otworzyły się ślepia; gdyby ktoś postanowił urządzić sobie nocny spacer salami pełnymi rannych wilków, w tej chwili sam wymagałby pewnie pomocy lekarskiej.
Szczurze wąsy zadrgały zaalarmowane, a po chwili najmniejsza z medyczek Watahy Mrocznych Skrzydeł biegła już korytarzem w kierunku wyjścia. Tu, na zewnątrz, wszystko również wydawało się trwać w lodowatym, cichym bezruchu; cierpki odór krwi - ciepłej krwi, jak zauważyła, co stanowiło iskierkę nadziei w nieszczęściu - ujawniał jednak prawdę. Oczy Haraki wypełniły się strachem na widok okrutnie spokojnego ciała, spowitego księżycowym blaskiem; po chwili jednak opanowała się. Podeszła do rannego.
* * *
Małe stworzenie niczym burza wpadło do jaskini szpitala, pazury przejechały po posadzce z przeraźliwym zgrzytem, od którego każdemu przeszłyby ciarki po grzbiecie. Haraka wparowała do pokoju, w którym dziś spała Rose. Szczurzyca wiedziała, że tamta miała dziś późny dyżur, i liczyła na to, że nie wróciła potem do domu.
- OBUDŹ SIĘ! NAGŁY WYPADEK! - wrzasnęła, wykonując nagły manewr hamowania na kołdrze wadery, co dopełniłoby z pewnością procesu wybudzania, gdyby krzyk nie zrobił tego wcześniej.
- Co!? Gdzie, jak? - zapytała medyczka, wodząc dookoła średnio przytomnym wzrokiem.
- Na zewnątrz, do jasnej cholery! Nikt poważnie ranny nie pakuje się sam do szpitala! - warknęła szczurzyca, smagając ją jednocześnie ogonem po pysku, żeby wszystkie trybiki w mózgu zaczęły chodzić poprawnie. Nie było jednak takiej potrzeby; Rose już wstawała, szykując się do wyjścia.
- Nie ma czasu! - dobiegł ją jeszcze syk Haraki, znikającej za rogiem.
Wadera rozejrzała się bezradnie po pomieszczeniu, po czym popędziła za najwyraźniej rozwścieczonym szczurem.
* * *
Czy Haraka rzeczywiście była rozwścieczona, czy też nie, nie wiedziała nawet ona sama; faktem jest jednak, że poziom jej emocji nie opadł do momentu, w którym ciało zmaltretowanego wilka nie spoczęło na stole operacyjnym. W zasadzie nie powinna w takim stanie mieć do czynienia z żadnym chorym, ale tutaj stan był wyjątkowy.
- Dobra. Wypad z baru - rzuciła do stojącej za nią wilczycy, która szykowała się do operacji, a teraz zamarła z oburzeniem w oczach.
- Nie zamierzasz chyba robić tego sama? Zwariowałaś?
- Słuchaj no. - Cierpliwość szczurzycy (jakby w ogóle taki podmiot istniał u tego stworzenia) właśnie sięgała granic. - Rany są pieruńsko poważne i ta cała twoja sraczkowata magia prędzej sprawi, że wszyscy zamienimy się w kurczaki, niż coś tu pomoże. 
- A co to niby ma do ciebie!?
- Mam sprawniejsze palce. WYNOCHA!
Tym miłym akcentem Rose zakończyła swój pobyt na sali.
Teraz Haraka mogła wreszcie spokojnie (ta.) spojrzeć na obrażenia leżącego przed nią wilka. Widok ścinał krew w żyłach. Z bolesną świadomością, że rany mogą okazać się śmiertelne, medyczka przystąpiła do pracy.
* * *
Szczurzyca rzuciła okiem na słońce, którego promienie zastąpiły blask księżyca, zdawałoby się, eony temu. Wpół do dziewiątej, oceniła, ze znużeniem padając na poduchę, która z niewiadomych przyczyn leżała obok. Przynajmniej się na coś przydała.
Zrobiła, co mogła. Teraz niech resztą zajmą się te bożki, o ile w ogóle, psiakrew, istnieją.
Zamknęła oczy. Chociaż przez szczeliny w ścianie hulał poranny wietrzyk, słońce grzało jej futro, tym przyjemniej, że miała za sobą źle przespaną noc. Wreszcie chwila rela...
- Khy, khy! - dobiegło z łóżka jednego z pacjentów. Haraka miała ochotę warknąć na niego, żeby jej nie przeszkadzał, bo bez niej nie miałby kto utrzymywać przy życiu jego kościstego zadka, ale w porę uświadomiła sobie, że nie jest w sali 'sypialnej', a operacyjnej - a oprócz niej jest tu tylko jedna osoba.
Żwawym (aczkolwiek obolałym) skokiem dostała się na stołek, umieszczony w pobliżu wezgłowia łóżka.
- O. Żyjesz.
<Kali? Do torturowania Zera marsz!>
o ile

masz jeszcze nogi, oczywiście.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz