25.08.2018

Od Michia CD. Megami i Kory

- Pójdę z tobą- powiadomiłem ją i od razu ruszyłem za waderą. Myślałem, że Kora w tym wypadku nas oleje i pójdzie zająć się ciekawszymi sprawami, ale pomyliłem się, bo już po chwili usłyszałem, że idzie za nami, co z niewiadomych przyczyn wywołało mój uśmiech. Ciekawska mała istotka pewnie łaknęła nowych wrażeń. Zrównała krok z nami i zdawało mi się, że jednak wie, o co w tym wszystkim chodzi. Nie odzywała się zbytnio i w miarę rozglądała. Pochyliłem się lekko i zacząłem węszyć. Chwile potem droga do celu była jasna.
- Złap go, za chwilę dołączę.- szepnąłem do Meg, która skinęła głową i ruszyła na południe.
- Kora, zostań tu, dobrze? Polowanie za szczeniaka potrafi naprawdę źle się kończyć.- Patrzyłem chwilę na nią, a na jej pyszczku dostrzegałem wyraźne "Ta jasne!"- Proszę, zrobisz to dla mnie?- Waderka wytknęła mi język i usiadła na miejscu.- Dziękuję.
  Odwróciłem się i podreptałem w stronę Megami. Kora prychnęła, ale ostatecznie nie widziałem, żeby się oddalała. Potem straciłem ją z pola widzenia, wkraczając w ślad za waderą w trochę inną część terenów.

**SKIP LATER**

Wilczyca uśmiechnięta od ucha do ucha rozkoszowała się nowo zdobytym mięskiem. Jeszcze ciepły łup był najlepszy. Sam skubnąłem troszkę. Wziąłem też jedzonko dla Kory, żeby trochę wynagrodzić jej to, że musiała zostać. Ziemia była wilgotna po krótkim, przelotnym deszczyku, a gdzieniegdzie były kałuże, bo ziemia tam była za sucha, żeby wchłonąć wodę. Właściwie oznaczało to...
 - Ej, mamy problem- Magami odwróciła moją uwagę od zbliżającej się już wiosny i zwróciła ją na coś innego, a mianowicie- Kory nie ma.
 - Co?!- Szybko pobiegłem w stronę miejsca, w którym kazałem jej czekać. Histerycznie rozglądałem się na boki. Nigdzie jej nie było. Zaraz zerwałem się biegiem w stronę oznakowaną jej zapachem. Przeraziło mnie to, że po chwili poczułem również krew.
 Co tu się stało?!
 - KORA!- zawołałem jak najgłośniej mogłem.- KORA, GDZIE JESTEŚ?!
 Nie usłyszałem odzewu z jej strony. Żadnego.- Meg, rozejrzyj się za nią.
 - Robi się.
I tak się rozdzieliliśmy. Krople krwi rozdzielały się w jednym miejscu tworząc rozwidlenie dróg. Jedną z nich wybrała Meg, a drugą ja. Szedłem w miarę szybko. Moje serce przyspieszyło gwałtownie, gdy znalazłem jakieś zwierze leżące w cieniu pod drzewem bez ruchu. Podbiegłem tam i wtedy odetchnąłem.

  To tylko dzik. I to zraniony. Delikatnie. Dobrze, skoro to jest dzik, to... Meg pewnie znalazła Korę! Ale... Kurde, ona też krwawi! Jak ten dzik jej coś zrobił to sobie tego nie wybaczę! Nie zabiera się rakich maluchów do lasu, jeśli nie zamierza się ich pilnować. Jestem okropnie nieodpowiedzialny. Powinienem tą zasadę wryć sobie na pamięć, szczególnie biorąc pod uwagę wszystko co przeżyłem razem z Sixem. Powinienem być mądrzejszy!

  Biegiem zerwałem się w stonę rozwidlenia krwawej ścieżki i ruszyłem drugim tropem. Już po chwili widziałem Meg, dość nieumiejętnie wdrapującą się na jakąś wyższą skałę.
  - Gdzie jest Kora?- spytałem, bo mimo iż czułem tu wyraźnie jej zapach, to nie widziałem jej.- Ślad tu się kończy.
  - A myślisz, że po co, geniuszu, wchodzę na tą skałę, hm? Jest na górze, nie chce zejść. Jest ranna, ale ma gdzieś co do niej mówię od kiedy tu przyszłam.- fuknęła zniecierpliwiona, a Kora jeszcze wychyliła się z góry i wytknęła jej język. Rany, jak ona nie ma podejścia do dzieci.
  - Meg, idź proszę po jakieś opatrunki- szepnąłem na spokojnie.
- Dobra, zaraz jestem.- Wadera pobiegła w stronę jaskiń. Podszedłem bliżej do skały.
- Kora?
- Jesteście głupi! Nigdzie nie zejdę!- wrzasnęła, co z niewiadomych przyczyn trochę mnie zmartwiło.
- Nic ci nie jest?- Mimo wszystko starałem się utrzymywać w miarę spokojny ton.
- ...Nic! Spadajcie!
- Megami tutaj nie ma, Kora- powiadomiłem ją, odchodząc jednak trochę dalej, by być może ją zobaczyć.-  Jesteśmy tu tylko ja i ty. Muszę wiedzieć, co się stało.
- Nic się nie stało.
- Jesteś ranna?- Waderka wychyliła się i spojrzała na mnie, po chwili rozglądając się, jakby czegoś szukając. Na przykład potwierdzenia moich słów, jakimi była obietnica, że Meg teraz z nami nie ma.
- To tylko draśnięcie- odparła z nieskrywaną niechęcią.
- Skąd ta krew?
- Jakiś kretyński dzik się przypałętał. Ja sobie siedziałam, a ten nagle wysoczył. No durnota z niego. Powinno istnieć określenie "głupi jak dzik". Oszalał i zaczął mnie ganiać jak porąbany po całym lesie. W ogóle to jakieś dziwne zwierze. Przecież od razu było wiadomo, że wygram. Phi.

 Wlazłem tam do niej na górę. Zobaczyłem średniej wielkości czerwoną kałuże. Od razu rzuciło mi się w oczy, że krew wypływa spod rękawa, który był nieskazitelnie czysty. Tą łapkę trzeba będzie oczyścić...
- Jak to się stało, Kora?
- No mówię. Dzik był głupi.
  Westchnąłem cicho. Ja chyba potem wrócę sobie do tego dzika.
- Bardzo boli?
- Trochę. - odparła waderka zaciskając zęby. No tak. Głupie pytanie.
- Mogę obejrzeć twoją łapkę?- spytałem podchodząc trochę bliżej. Ta wywróciła oczami i niechętnie mi ją podała. Krew lekko mnie ubrudziła, ale nic sobie z tego nie robiłem. Przyjrzałem się ranie.

  A raczej... Przyjrzałbym się, gdyby nie była zasłonięta przez rękaw jej pomarańczowej bluzy.
- Kora, zdejmij, proszę bluzę, muszę...
- NIE!- wrzasnęła i szybko odskoczyła do tyłu, ale chcąc spowrotem wylądować na ziemi, potknęła się. Wylądowałana ziemi, co widocznie ją zabolało.
- Kora, ostrożnie. Spokojnie, nic się nie dzieje. Chce tylko stwierdzić poważność obrażeń. I trzeba będzie jakoś założyć bandaż.- Podszedłem do niej na dwa kroki, a ona błyskawicznie wstała.
- Nie, nie trzeba! Spadaj!
- Kora...
- NIE! IDŹ SOBIE!
- Kora, mogę...- nie zdążyłem skończyć pytania, po szczeniak znowu mi przerwał.
- NIE!
  W końcu udało mi się wynegocjować, żeby podwinęła rękaw, co zrobiła z wielkim bólem serca. Co ciekawe, materiał bluzy od środka był czyściuteńki. Nie wiedziałem, jak to możliwe, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Z łapą w gruncie rzeczy nie było aż tak źle jak by się mogło wydawać.
  - Spróbuj się trochę uspokoić, Kora, dobrze? Głębokie wdechy i pełne wydechy.

  Waderka kiwnęła głową i się uspokoiła. Zniosłem ją z tamtego kamienia i dokładnie w tym samym momencie wróciła Megami. Mała warknęła na nią przy okazji wbijając mi pazury, więc poprosiłem ją o spokój.
 Poszliśmy nad jakiś strumyk i obmyliśmy i opatrzyliśmy jej łapkę. Na szczęście dalej obyło się bez większych uniedogodnień. Potem, już pod wieczór, Meg oznajmiła, że idzie do siebie do domu. Kiwnąłem głową i podzwoliłem jej na oddalenie się. Kora oczywiście złożyła Megami arcymiłe życzenia nocne, których nie zacytuję, bo nie mam w zwyczaju używać takich słów.

  Widziałem, że sama waderka również jest już zmęczona, co było zrozumiałe po dzisiejszych przeżyciach. Zaproponowałem jej, żeby przespała się u mnie, bo do sierocińca nie zamierzałem jej podrzucać. Ta nazwa brzmiała strasznie. Ta od razu zaczęła wykminiać najprzeróżniaste teorie spiskowe i przekręty, chcąc jakoś kogoś przechytrzyć, tłumacząc mi, że skoro ktoś jej pilnuje, to tylko tak, będzie mogła robić co chce, chociaż nie do końca rozumiałem, o co jej chodzi. W końcu, kiedy zrozumiałem, uspokoiłem ją jednym zdaniem.

 "Jakby ktoś pilnował tego, gdzie przebywasz, to by cię tu nie było."

Tak waderka dała się skusić na nocowanie  mnie. Wziąłem ją na swój grzbiet, co na początku komentowała jako idiotyzm, a potem po prostu to olała. Po drodze spotkaliśmy jeszcze Mauvais, z którą zamieniłem kilka słówek, między innymi dziękując jej za pomoc w prawie brata. Zdziwiło mnie gromnie, że pożegnała mnie zdaniem "Mam co do niej złe przeczucia". W czach miała konpletny odlot, to sugerowało, że doznawała czegoś w rodzaju wizji. Kora zareagowała na to dość specyficznie, chyba (co dziwne) nie chcąc obrazić wadedy. Nie sądziłem, że się tym przejęła. Już prędzej, że uważała wilczycę za zwykłą wariatkę. I tak dajej szliśmy i szliśmy, i już kilka chwil potem ta mała kulka spała w stercie mięciutkich kocyków, które ktoś mi tam przyniósł. Całą noc rozmyślałem, wpatrując się w spokojny pyszczek Kory i obserwując jej powoli podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Kiedy tylko wstało słońce wyszedłem ze swojej jaskini i skierowałem się w stronę tej Megami. Wiedziałem, że Kora nie za bardzo ją lubiła, ale ktoś musiał mi pomóc, bo sam bym sobie nie poradził. Na moje szczęście niedługo po moim przybyciu Megami wyszła na zewnątrz.
 Wydawała się być zaskoczona moją wizytą. Zmarszczyła brwi i spytała:
- Cz...Cześć. Co tu robisz? - Delikatnie przekręciła głowę.


**SKIP LATER**

-... I tak to z grubsza ma wyglądać.- skończyłem, razem z Meg wpatrując się w śpiącego szczeniaka jak w obrazek.- I jak? Pomożesz mi z nią?
- No nie wiem, nie jest za milutka. To nie będzie zbyt duży ciężar dla ciebie?

Nie chciałem odpowiadać negatywnie ani pozytywnie, bo nie byłem pewien. Z całej siły jednak wierzyłem, że uda mi się sprostać przyszłemu zadaniu. Poza tym ta mała nie była taka zła. Tylko troszeczkę wkroczyła na złą drogę.

 - Dobra, nie patrz już tak na nią. Zrobię co w mojej mocy. Poczytam coś i dam ci znać jak się adoptuje szczeniaki. Ale to ostatnie, co robię dla tego smarkacza.


<Kora? Megami? C: )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz