27.08.2018
Od Ignite
Leżałam pod drzewem dającym mi cień i obserwowałam pijące wodę Jelenie, które prawdopodobnie nie zdawały sobie sprawy z mojego towarzystwa. Byłam już po śniadaniu, dlatego nie czułam potrzeby zapolowania na nie. Flame jak zwykle kręcił się niedaleko, a dźwięk jego skrzydeł przecinających powietrze jedynie przeszkadzał mi w nasłuchiwaniu kroków które mogłam usłyszeć gdzieś w lesie, na wschód ode mnie. Przyznam, że Góry Pochyłe są dobrym miejscem polowań, ponieważ zaatakowana ofiara ma tu wielki problem z ucieczką. Polana jest otoczona z jednej strony wodopojem i górami, a z drugiej strony lasem, do którego raczej ciężko uciec jeśli ktoś zaatakuje dokładnie w ten sposób, w jaki zrobił to wilk którego kroki musiałam słyszeć. Wyszedł spomiędzy drzew i zakradł się od tyłu tak, że tylko ja go widziałam. Wkrótce skoczył i z łatwością zabił jedną z łań. Muszę przyznać, że to było sprytne. Nie chciałam przeszkadzać, dlatego postanowiłam zaczekać aż wilk sam do mnie podejdzie, a przynajmniej miałam nadzieję, że to zrobi.
<ktoś?>
Od Ignite CD Silver
Spojrzałam na basiora kątem oka, a mój prawy kącik warg sam powędrował w górę.
-To miejsce jest wspaniałe, napewno będę przychodzić tu o wiele częściej.- Odparłam na zadane pytanie. Rozglądałam się chłonąc niesamowity krajobraz, przez to zwiedzanie byłam coraz bardziej ciekawa pozostałych pięknych miejsc które mogły się tu znajdować.
-Jakie równie piękne miejsca moglbys mi jeszcze pokazać?- Zapytałam mając nadzieję, że basior się zgodzi.
-Cóż, mamy bardzo ładną Altanę oraz Wzgórze Lawy. - Na sam dźwięk słowa „lawa” uśmiechnęłam się szeroko.
-W takim razie poproszę na wzgórze.- Spojrzałam czy Silver nie będzie miał nic przeciwko temu, jednak nie wyglądał na niezadowolonego, albo naprawdę dobrze to ukrywał. Nie spieszyło nam się, dlatego na miejsce dotarliśmy dość późno, jako iż znajdowało się na wschodzie terenów watahy. Mimo późnej godziny i moich praktycznie samo-zamykających się oczu, poczułam przepływającą przez moje ciało ekscytację. Widok przed moimi oczami byl niesamowity, Czarne skaly, płynąca po nich śmiertelnie gorąca lawa, oraz unosząca się w powietrzu para powstała w wyniku dotyku zimna z ciepłem. Byłam dzisiaj w dobrym humorze, dlatego bez zastanowienia ruszyłam przed siebie aby nieco się rozruszać.
-Uważaj, nie chcę mieć na głowie spalenizny.- Zażartował basior, podczas gdy ja przeskakiwałam nad czerwonymi strumykami. Flame siedział niedaleko i patrzył na mnie z ciekawością, co chwila kręcąc swoim łebkiem najprawdopodobniej z niedowierzania.
-Zamierzasz tak stać?- Chciałam nieco rozruszać basiora jako iż wydał mi się całkiem przyjaźnie nastawiony, najwyżej później będę tego żałowała, ale miałam nadzieję że nie będę musiała.
<Silver?>
Od Kory C.D. Michia i Megami
Otworzyłam
oczy. Ach, dzień! Słoneczko! Co prawda niewiele go pada na miejsce, w którym
leżę, ale przynajmniej świeci.
Ziewnęłam i przewróciłam się na grzbiet. Sufit
wyglądał jakoś inaczej niż w ostatnich dniach. Gdzie ja właściwie jestem...?
Rozbudzona chęcią poznania odpowiedzi,
poderwałam się ze sterty kocyków. Swoją drogą, miła odmiana po tej skale, którą
ktoś nazwał poduchą. Rozejrzałam się po pomieszczeniu; nie było bardzo duże,
ale za to przytulne. Ze ścian spływała woda, po czym musiała wplumpywać gdzieś w
szczeliny przy podłodze, bo nie tworzyły się kałuże. Przy tej wodzie właśnie
rosło parę rzadkich, przynajmniej w moim mniemaniu, gatunków roślin, a nawet świecące
grzybki.
A, teraz sobie przypominam. To dom tego złotego
gostka. Czyli on musi być gdzieś w pobliżu!
Miękko zeskoczyłam z posłania. Nie znam planu
tej jaskini, ale nie może być trudno go znaleźć. Mam przecież nos, nie? Co
prawda okazało się, że zapach basiora unosi się wszędzie - cóż się temu dziwić,
skoro tu mieszka - ale w jednym miejscu był najsilniejszy i tam właśnie się
skierowałam. Mijałam te śmieszne strumyczki i ciekawe roślinki, aż wreszcie
stanęłam u progu czegoś, co chyba można by nazwać kuchnią. Chociaż docierało do
mnie wiele bardziej lub mniej smakowitych aromatów, to i tak w oczy najbardziej
rzucał się krzątający się po pokoju basior. Złoty gostek!
- Dzieńdoberek!
– krzyknęłam wesoło, wskakując na blat. Cudem nic się nie rozsypało ani nie
potłukło. A szkoda.
- No
cześć – odpowiedział z uśmiechem. – Dobrze spałaś?
-
Średnio. Jak ty właściwie masz na imię? – zapytałam. Pewnie kiedyś się
przedstawił, cóż, nie pamiętam, ale nie mogę go nazywać złotym przez cały czas.
Może mi przecież przyjść pozostać tu jeszcze trochę, zanim nadarzy się okazja
do ucieczki…
- Michio.
- Hmm –
zastanowiłam się, zeskakując. – Więc będę mówić na ciebie Niedźwiedź. Co tam
masz w tym garnku? –Podskoczyłam, żeby zajrzeć do naczynia, ale było za wysoko.
- Niedźwiedź?
– zaśmiał się. Meh, nie nadąża. Przecież wyraźnie zapytałam o zawartość gara, niedźwiedzie
są już przeszłością. Musiałam więc sama zapuścić żurawia.
- Mhm, mleko
– oznajmiłam obojętnie, w akompaniamencie upadających na podłogę pojemniczków,
pudełeczek, opakowań i kto wie, czego jeszcze. Kuchenną kakofonię zakończył
wreszcie worek mąki, opadając na blat z cichym pufnięciem. Na chwilę zapadła
cisza.
Ups. No
to teraz się wkurzy.
Wilk
spojrzał na mnie z niedowierzaniem, po czym westchnął.
- No to
czeka nas niezłe sprzątanie.
Nas? A
więc nie każe mi tego sprzątać samej?
To jest…
…bardzo
dziwne.
Nagle
przy wejściu do jaskini rozległy się jakieś głosy.
- Pójdę
się przywitać! – krzyknęłam, pędząc do wejścia, na wypadek, gdyby Niedźwiedź miał
zmienić zdanie co do porządków.
<Michio?
Megami?>
26.08.2018
Od Haraki C.D. Kalego „Chodzi wilczek koło drogi, nie ma nogi ani… nogi”
Przez niewielkie otwory w skale sączyło się liche światło księżyca, którego było akurat tyle, by w półmroku nie potknąć się o własne łapy. W jaskini medyków panowała prawie idealna cisza; na spółkę z równo poukładanymi przyrządami o nieznanym laikowi przeznaczeniu tworzyła iście upiorny nastrój. Nagle w mroku coś się poruszyło i otworzyły się ślepia; gdyby ktoś postanowił urządzić sobie nocny spacer salami pełnymi rannych wilków, w tej chwili sam wymagałby pewnie pomocy lekarskiej.
Szczurze wąsy zadrgały zaalarmowane, a po chwili najmniejsza z medyczek Watahy Mrocznych Skrzydeł biegła już korytarzem w kierunku wyjścia. Tu, na zewnątrz, wszystko również wydawało się trwać w lodowatym, cichym bezruchu; cierpki odór krwi - ciepłej krwi, jak zauważyła, co stanowiło iskierkę nadziei w nieszczęściu - ujawniał jednak prawdę. Oczy Haraki wypełniły się strachem na widok okrutnie spokojnego ciała, spowitego księżycowym blaskiem; po chwili jednak opanowała się. Podeszła do rannego.
- Co!? Gdzie, jak? - zapytała medyczka, wodząc dookoła średnio przytomnym wzrokiem.
- Na zewnątrz, do jasnej cholery! Nikt poważnie ranny nie pakuje się sam do szpitala! - warknęła szczurzyca, smagając ją jednocześnie ogonem po pysku, żeby wszystkie trybiki w mózgu zaczęły chodzić poprawnie. Nie było jednak takiej potrzeby; Rose już wstawała, szykując się do wyjścia.
- Nie ma czasu! - dobiegł ją jeszcze syk Haraki, znikającej za rogiem.
Wadera rozejrzała się bezradnie po pomieszczeniu, po czym popędziła za najwyraźniej rozwścieczonym szczurem.
Szczurze wąsy zadrgały zaalarmowane, a po chwili najmniejsza z medyczek Watahy Mrocznych Skrzydeł biegła już korytarzem w kierunku wyjścia. Tu, na zewnątrz, wszystko również wydawało się trwać w lodowatym, cichym bezruchu; cierpki odór krwi - ciepłej krwi, jak zauważyła, co stanowiło iskierkę nadziei w nieszczęściu - ujawniał jednak prawdę. Oczy Haraki wypełniły się strachem na widok okrutnie spokojnego ciała, spowitego księżycowym blaskiem; po chwili jednak opanowała się. Podeszła do rannego.
* * *
Małe stworzenie niczym burza wpadło do jaskini szpitala, pazury przejechały po posadzce z przeraźliwym zgrzytem, od którego każdemu przeszłyby ciarki po grzbiecie. Haraka wparowała do pokoju, w którym dziś spała Rose. Szczurzyca wiedziała, że tamta miała dziś późny dyżur, i liczyła na to, że nie wróciła potem do domu.
- OBUDŹ SIĘ! NAGŁY WYPADEK! - wrzasnęła, wykonując nagły manewr hamowania na kołdrze wadery, co dopełniłoby z pewnością procesu wybudzania, gdyby krzyk nie zrobił tego wcześniej.- Co!? Gdzie, jak? - zapytała medyczka, wodząc dookoła średnio przytomnym wzrokiem.
- Na zewnątrz, do jasnej cholery! Nikt poważnie ranny nie pakuje się sam do szpitala! - warknęła szczurzyca, smagając ją jednocześnie ogonem po pysku, żeby wszystkie trybiki w mózgu zaczęły chodzić poprawnie. Nie było jednak takiej potrzeby; Rose już wstawała, szykując się do wyjścia.
- Nie ma czasu! - dobiegł ją jeszcze syk Haraki, znikającej za rogiem.
Wadera rozejrzała się bezradnie po pomieszczeniu, po czym popędziła za najwyraźniej rozwścieczonym szczurem.
* * *
Czy Haraka rzeczywiście była rozwścieczona, czy też nie, nie wiedziała nawet ona sama; faktem jest jednak, że poziom jej emocji nie opadł do momentu, w którym ciało zmaltretowanego wilka nie spoczęło na stole operacyjnym. W zasadzie nie powinna w takim stanie mieć do czynienia z żadnym chorym, ale tutaj stan był wyjątkowy.
- Dobra. Wypad z baru - rzuciła do stojącej za nią wilczycy, która szykowała się do operacji, a teraz zamarła z oburzeniem w oczach.
- Nie zamierzasz chyba robić tego sama? Zwariowałaś?
- Słuchaj no. - Cierpliwość szczurzycy (jakby w ogóle taki podmiot istniał u tego stworzenia) właśnie sięgała granic. - Rany są pieruńsko poważne i ta cała twoja sraczkowata magia prędzej sprawi, że wszyscy zamienimy się w kurczaki, niż coś tu pomoże.
- A co to niby ma do ciebie!?
- Mam sprawniejsze palce. WYNOCHA!
Tym miłym akcentem Rose zakończyła swój pobyt na sali.
Teraz Haraka mogła wreszcie spokojnie (ta.) spojrzeć na obrażenia leżącego przed nią wilka. Widok ścinał krew w żyłach. Z bolesną świadomością, że rany mogą okazać się śmiertelne, medyczka przystąpiła do pracy.
* * *
Szczurzyca rzuciła okiem na słońce, którego promienie zastąpiły blask księżyca, zdawałoby się, eony temu. Wpół do dziewiątej, oceniła, ze znużeniem padając na poduchę, która z niewiadomych przyczyn leżała obok. Przynajmniej się na coś przydała.
Zrobiła, co mogła. Teraz niech resztą zajmą się te bożki, o ile w ogóle, psiakrew, istnieją.
Zamknęła oczy. Chociaż przez szczeliny w ścianie hulał poranny wietrzyk, słońce grzało jej futro, tym przyjemniej, że miała za sobą źle przespaną noc. Wreszcie chwila rela...
- Khy, khy! - dobiegło z łóżka jednego z pacjentów. Haraka miała ochotę warknąć na niego, żeby jej nie przeszkadzał, bo bez niej nie miałby kto utrzymywać przy życiu jego kościstego zadka, ale w porę uświadomiła sobie, że nie jest w sali 'sypialnej', a operacyjnej - a oprócz niej jest tu tylko jedna osoba.
Żwawym (aczkolwiek obolałym) skokiem dostała się na stołek, umieszczony w pobliżu wezgłowia łóżka.
- O. Żyjesz.
<Kali? Do torturowania Zera marsz!>
o ile
masz jeszcze nogi, oczywiście.
Od Silver do Ignite
Wyszedłem za dębu i zobaczyłem waderę, która opierała się o drzewo. Już chciałem się przywitać, kiedy zobaczyłem małego smoka na gałęzi. Nite popatrzyła się w tym samym kierunku co ja i uśmiechnęła się.
- Silver poznaj Fleme, mojego smoka.
- Miło cie poznać Fleme. - powiedziałem, a smok delikatnie się uśmiechnął. - Jesteś gotowa na wycieczkę?
- Jasne od czego zaczniemy?
- Tajemnica. - zachichotałem i ruszyliśmy w drogę.
*SKIP TIME*
Po dwóch godzinach mieliśmy za sobą już Góry Pochyłe i Grotę dusz, a obecnie kierowaliśmy się do Drzewa Życia. Bardzo dobrze rozmawiało mi się z Nite i miałem nadzieję, że kiedyś jeszcze to powtórzymy.
- Dlaczego akurat "Drzewo Życia"? - wyrwała mnie z rozmyśleń wadera.
- Nikt nie wie skąd się wzięła nazwa, ale niezależnie od pory roku czy dnia zawsze świeci na nie słońce.
- Musi to być niesamowite w nocy, takie magiczne.
- To prawda, często tu bywam w nocy, ale i w dzień.
- Świetna sprawa, widzę,n że ci się tutaj podoba.
- Bardzo, a tobie Nite?
[Ignite?]
Od Kalego* "Zmiana planów, czyli Zero nie będziemy tęsknić" cz.3
Bolało cholernie i jedyne co miałem w głowie, to wielkie "O KUR*A". Jakkolwiek inaczej próbowałbym to zinterpretować, wyszłoby na jedno. Zdecydowanie Bogowie mnie opuścili. Nie miałem im tego za złe, bo pewnie mieli ważniejsze sprawy do ogarnięcia niż moje skomlenie, ale mogliby chociażby sprawić, żebym miał jakieś, nawet minimalne szanse. Ja rozumiem, że ich praca może być męcząca, ale chwilka pewnie by się znalazła. Wietrzyk lekko wezbrał na sile, jakby dając mi znak, że pora na mój ostatni wdech. Jednak nie chciałem żeby był moim ostatnim. No nie w taki sposób! Rany!
Wiatr co jakiś czas zwalniał, przyspieszał i zatrzymywał się. Właściwie był okropnie zmienny co sprawiało mi piekący ból, ponieważ roznosił on ziarenka piasku z miejsca na miejsce. Na moje nieszczęście, znajdując schronienie właśnie w otwartych ranach na moich łapach. Wkurzało mnie to okropnie. Takie małe gówno było w stanie wyrządzić mi krzywdę. Chociaż nie. Bardziej ją pogłębić. Chociaż to i tak było nic w porównaniu z jedną z moich tylnych łap. "Pewnie nie będę mógł się normalnie poruszać po tym wszystkim.- Stwierdziłem w myślach- Jeśli w ogóle będę jeszcze żywy".
Na tamtą chwilę wolałem, żeby zabił mnie jad jakiegoś małego pająka. Nie wiem. Żeby drzewo się na mnie zawaliło. Albo żebym został poćwiartowany przez niedźwiedzia. No wszystko, tylko nie on. W końcu i tak miałem zginąć, nie? Mógłbym się nawet dać zmielić i doprawić tym głupim piaskiem. Serio. Taka przegrana to skaza na honorze. Pokonany przez gwałciciela? Fuj. Nester wyrzuciłby mnie do kosza, bo dusza takiego nieudacznika tylko zaśmiecałaby mu jaskinię. W ogóle już...
- Miło, że już rozmyślasz nad swoją przyszłością.- Fuck. Fuck, fuck, fuck, fuck, fuck. Nie.- Zapomniało ci się, ha?- Zero prychnął wyraźnie rozbawiony.
- ODWOŁUJE WSZYSTKO DO KUR*Y NĘDZY. ZABIJ MNIE, MIEJMY TO JUŻ Z GŁOWY.
- Haha, jaki ochoczy. Może zrobie sobie z ciebie elegancką wycieraczkę, co ty na to?- Basior przejechał mi ostrymi jak brzytwa pazurami po klatce piersiowej, ale delikatnie. Krwawiłem tylko powierzchownie, a sama rana lekko szczypała, ale była do wytrzymania.
- Co ty jesteś? Kończ to. W cholernego wampira się kur*a bawisz?!- warknąłem zniecierpliwiony.
- Racja. Chyba pora już na ciebie.- Do dopełnienia tego zdania zabrakło mi tylko szatańskiego śmiechu jako akompaniamentu do moich wrzasków i błagań, które jednak ustały, bo ból zmalał na tyle, że był względnie do zniesienia. A raczej starałem się w ostatnich chwilach swojego życia się jakoś trzymać. Szczerze mówiąc, bez łap daleko nie zajdę.
- Długo jeszcze?
- Całe wieki.
- Przez ten czas może skróciłbyś pazury.
- Nie zapędziłeś się przypadkiem?- spytał chyba nie rozumiejąc mojego zachowania. Sam dokładnie go nie rozumiałem, ale nie wszystko trzeba kumać i interpretować.
- Zobaczysz, jeszcze komuś oko wydłubiesz.- zaśmiałem się lekko histerycznie.- To nie opowiesz mi o swoich dokonaniach?
Chciałem jakoś to przyspieszyć lub spowolnić, ale nie wiedziałem, na którą stronę wyszłoby korzystniej. Szlag by to wszystko.
- A co? Taki ciekawy?- Namoistnie kiwnąłem głową twierdząco, dzięki czemu znienawidziłem każdy centymert swojego ciała.- Nie liczę. W każdym razie nie jedna wadera na moim koncie. Ale nie bój nic. Trzymam się świetnie. W przeciwieństwie do jednego szczeniaka, który bawił się ze mną dość długo. Ale nie martw się. Ja zawsze kończę to co zaczynam.
- Ty...
- Ja.
W jednej chwili wszystko stało się jasne. Proste jak słońce i jasne jak drut. Genialne rozwiązanie było pod moim nosem. A właściwie pode mną. Teraz trzeba było tylko...
Zero skamlał pode mną jak zraniony szczeniaczek. Ledwie widział, a co za tym idzie nie mógł się bronić.
- Też zawsze kończę to, co zacząłem, wiesz? Chociaż często to odwlekam.- mówiłem okropnie cicho z naciskiem na każdy jeden wyraz.- I tak będzie w tym przypadku. Będziesz cierpiał tak długo, póki w końcu nie pozwolę ci zdechnąć. Zapłacisz za wszystkie swoje grzechy, kundlu. Za KAŻDĄ cudzą krzywdę, którą wyrządziłeś. I uwierz mi. Nie wyjdziesz za kaucją. Z tego więzienia nie ma wyjścia.
- Spierd***j ode mnie, Diable!
- Nie, to ty jesteś Diabłem. Ja tylko oczyszczam cię z grzechów. Odpokutujesz W każdym razie dobranoc. Obudzisz się doświadczając wielu rodzajów bólu.
Wilk spojrzał w moje czerwone oczy i zemdlał. Najbrutalniej jak umiałem zataszczyłem go do mojej jaskini i wrzuciłem do dołu, w którym było jedzenie i woda, po czym zakryłem go ciężką paletą.
Cóż, jednak nie cztery godziny.~
Zdawało się, że moc powoli mi się kończyła. Moja iluzja, którą nałożyłem na samego siebie, by chociaż mentalnie czuć się silniej zniknęła. Spróbowałem utworzyć ją znowu, ale starczyło mi sił tylko na kilka metrów. Potem łapy odmówiły mi posłuszeństwa. Poległem przed osiągnięciem celu. Zupełnie zmęczony zemdlałem.
Cholera, a tak było blisko tej jaskini medyka!
<Haraka? Weź go ratuj. Ktoś musi torturować Zera. Napraw mu te łapki i co on tam jeszcze ma zniszczone ;-; A, i Alfo, do dywaników droga wolna!>
Wiatr co jakiś czas zwalniał, przyspieszał i zatrzymywał się. Właściwie był okropnie zmienny co sprawiało mi piekący ból, ponieważ roznosił on ziarenka piasku z miejsca na miejsce. Na moje nieszczęście, znajdując schronienie właśnie w otwartych ranach na moich łapach. Wkurzało mnie to okropnie. Takie małe gówno było w stanie wyrządzić mi krzywdę. Chociaż nie. Bardziej ją pogłębić. Chociaż to i tak było nic w porównaniu z jedną z moich tylnych łap. "Pewnie nie będę mógł się normalnie poruszać po tym wszystkim.- Stwierdziłem w myślach- Jeśli w ogóle będę jeszcze żywy".
Na tamtą chwilę wolałem, żeby zabił mnie jad jakiegoś małego pająka. Nie wiem. Żeby drzewo się na mnie zawaliło. Albo żebym został poćwiartowany przez niedźwiedzia. No wszystko, tylko nie on. W końcu i tak miałem zginąć, nie? Mógłbym się nawet dać zmielić i doprawić tym głupim piaskiem. Serio. Taka przegrana to skaza na honorze. Pokonany przez gwałciciela? Fuj. Nester wyrzuciłby mnie do kosza, bo dusza takiego nieudacznika tylko zaśmiecałaby mu jaskinię. W ogóle już...
- Miło, że już rozmyślasz nad swoją przyszłością.- Fuck. Fuck, fuck, fuck, fuck, fuck. Nie.- Zapomniało ci się, ha?- Zero prychnął wyraźnie rozbawiony.
- ODWOŁUJE WSZYSTKO DO KUR*Y NĘDZY. ZABIJ MNIE, MIEJMY TO JUŻ Z GŁOWY.
- Haha, jaki ochoczy. Może zrobie sobie z ciebie elegancką wycieraczkę, co ty na to?- Basior przejechał mi ostrymi jak brzytwa pazurami po klatce piersiowej, ale delikatnie. Krwawiłem tylko powierzchownie, a sama rana lekko szczypała, ale była do wytrzymania.
- Co ty jesteś? Kończ to. W cholernego wampira się kur*a bawisz?!- warknąłem zniecierpliwiony.
- Racja. Chyba pora już na ciebie.- Do dopełnienia tego zdania zabrakło mi tylko szatańskiego śmiechu jako akompaniamentu do moich wrzasków i błagań, które jednak ustały, bo ból zmalał na tyle, że był względnie do zniesienia. A raczej starałem się w ostatnich chwilach swojego życia się jakoś trzymać. Szczerze mówiąc, bez łap daleko nie zajdę.
- Długo jeszcze?
- Całe wieki.
- Przez ten czas może skróciłbyś pazury.
- Nie zapędziłeś się przypadkiem?- spytał chyba nie rozumiejąc mojego zachowania. Sam dokładnie go nie rozumiałem, ale nie wszystko trzeba kumać i interpretować.
- Zobaczysz, jeszcze komuś oko wydłubiesz.- zaśmiałem się lekko histerycznie.- To nie opowiesz mi o swoich dokonaniach?
Chciałem jakoś to przyspieszyć lub spowolnić, ale nie wiedziałem, na którą stronę wyszłoby korzystniej. Szlag by to wszystko.
- A co? Taki ciekawy?- Namoistnie kiwnąłem głową twierdząco, dzięki czemu znienawidziłem każdy centymert swojego ciała.- Nie liczę. W każdym razie nie jedna wadera na moim koncie. Ale nie bój nic. Trzymam się świetnie. W przeciwieństwie do jednego szczeniaka, który bawił się ze mną dość długo. Ale nie martw się. Ja zawsze kończę to co zaczynam.
- Ty...
- Ja.
W jednej chwili wszystko stało się jasne. Proste jak słońce i jasne jak drut. Genialne rozwiązanie było pod moim nosem. A właściwie pode mną. Teraz trzeba było tylko...
SKIP LATER
Zero skamlał pode mną jak zraniony szczeniaczek. Ledwie widział, a co za tym idzie nie mógł się bronić.
- Też zawsze kończę to, co zacząłem, wiesz? Chociaż często to odwlekam.- mówiłem okropnie cicho z naciskiem na każdy jeden wyraz.- I tak będzie w tym przypadku. Będziesz cierpiał tak długo, póki w końcu nie pozwolę ci zdechnąć. Zapłacisz za wszystkie swoje grzechy, kundlu. Za KAŻDĄ cudzą krzywdę, którą wyrządziłeś. I uwierz mi. Nie wyjdziesz za kaucją. Z tego więzienia nie ma wyjścia.
- Spierd***j ode mnie, Diable!
- Nie, to ty jesteś Diabłem. Ja tylko oczyszczam cię z grzechów. Odpokutujesz W każdym razie dobranoc. Obudzisz się doświadczając wielu rodzajów bólu.
Wilk spojrzał w moje czerwone oczy i zemdlał. Najbrutalniej jak umiałem zataszczyłem go do mojej jaskini i wrzuciłem do dołu, w którym było jedzenie i woda, po czym zakryłem go ciężką paletą.
Cóż, jednak nie cztery godziny.~
Zdawało się, że moc powoli mi się kończyła. Moja iluzja, którą nałożyłem na samego siebie, by chociaż mentalnie czuć się silniej zniknęła. Spróbowałem utworzyć ją znowu, ale starczyło mi sił tylko na kilka metrów. Potem łapy odmówiły mi posłuszeństwa. Poległem przed osiągnięciem celu. Zupełnie zmęczony zemdlałem.
Cholera, a tak było blisko tej jaskini medyka!
<Haraka? Weź go ratuj. Ktoś musi torturować Zera. Napraw mu te łapki i co on tam jeszcze ma zniszczone ;-; A, i Alfo, do dywaników droga wolna!>
Kaja i Nitaen dorastają!
Właściciel: Cinema ( doggi )
Imię: Kaja
Wiek: 2 lata
Płeć: wadera
Żywioł: Lokalizacja, zniewolenie, krew
Stanowisko: Zwiadowca, jednak lubi dorabiać jako wojownik.
Cechy fizyczne: Kaja jest na swój sposób urocza. Na swój sposób, zależy kto w niej co widzi. jest średniego wzrostu, sierść ma miękką ale cienką, przez co jest mało wytrzymała na zimno. Doskonała w skradaniu się, jednak charakterystyczny zapach świeżo skoszonej, lub w cieplejsze dni, suszonej trawy często zdradza jej obecność, przy nagłej zmianie kierunku wiatru. Wspinaczka nie jest dla niej utrapieniem, i chętnie lubi sobie poskakać po skałach.
Cechy charakteru: Nie zmieniła się od czasu szczeniaka. Wadera nadal jest mieszaniną sarkazmu, i dziwnego poczucia humoru. Poczucie władzy zmalało prawie do minimum. Lubi działać na własną rękę, a nie polegać na innych, albo działać w grupie, chociaż gdy jej się to opłaca, potrafi się zgrać ze społeczeństwem. Nie wtrąca się w sprawy innych, a szczególnie unika gości. Szybko wybacza, oraz przyzwyczaja się do tego, co zaszło w jej życiu. Jest realistką Kocha długie spacery, oraz towarzystwo swojego brata, który mimo swoich wad (np: żarcia słodyczy) potrafi być przyjacielski. Nie przepada za szczeniakami, jednak od czasu do czasu potrafi być opiekuńcza i się nimi zająć. Co do wybryków to już ta chęć nieco zmalała, jednak wrodziło się w niej coś innego. Tendencja do gubienia się, mimo swojej mocy. Często zapomina terenów watahy... tendencja ta powstała po pewnym przeżyciu, które miało miejsce w jej życiu. Lubi robić gliniane naczynia i figurki oraz bawić się porcelaną.
Cechy szczególne: ... Niczym. Czym niby miałaby się wyróżniać?
Lubi: Topione pianki na ogniu, i tp
Nie lubi: Bezwładnego spadania, irytujących wilków, Wątróbki, flaczków, pietruszki i zup warzywnych c: oraz wiele innych, typu: pusta pała.
Boi się: Wielu rzeczy. Między innymi drastycznej śmierci oraz bezwładnego spadania.
Moce:
1. Linki oplatające ciało, przy okazji unieruchamiając je, lub przy większym ścisku, rozciąć. Jest tylko jedna rzecz która może je zniszczyć.
2. Unieruchamianie przeciwnika (taka jak u ojca)
3. Gdy spojrzy na mapę, może zlokalizować gdzie kto się znajduje, i co obecnie robi
4. Bez patrzenia na mapę, w zasięgu 4 km może usłyszeć, lub zobaczyć/zlokalizować przeciwnika. Coś jak moc Hinaty w Naruto.
5. Tamowanie krwi w ranach
6. Zabijanie, gdy wyciągnie z osobnika całą krew.
7. Wprowadzanie do krwi zarazę, lub wyciąganie z niej bakterii.
Historia: Powiedzmy... że nic ciekawego. Urodziła się w watasze, i chyba jako jedyna miała przybraną matkę, nie ze względu śmierci. Polowała, uczyła się, zawierała nowe znajomości i odkrywała swoje moce. Jej historia to tak na prawdę długa linia niczego, więc nie ma co opisywać.
Zauroczenie: Możliwe, iż jest pewna osoba
Głos: Link
Partner: Brak
Szczeniaki: Pfe!
Rodzina: Katniss, Tata: Equel, Rodzeństwo: Nitaen, Ashley, Koiru (Przyrodnie: Tori, Tora, Seven)
Jaskinia: Link
Medalion: Link
Towarzysz: Kiseki
Inne zdjęcia: Brak
Przedmioty kupione w sklepie: -
Dodatkowe informacje: Umie grać na lirze.
Umiejętności:
: Siła: 100
: Zręczność: 50
: Wiedza: 150
: Spryt: 200
: Zwinność: 150
: Szybkość: 100
:Mana: 50
Coins: 10
Autor grafiki: TIFFASHY (DA)
Właściciel: Cinema ( doggi )
Imię: Nitaen
Wiek: 2 lata
Płeć: basior
Żywioł: Materia, Mrok, Zniewolenie
Stanowisko: Wojownik, lub też zabójca od czasu do czasu jak mu każą.
Cechy fizyczne: mniej więcej wzrostu swojej siostry. No, może ciut wyższy, ale nieznacznie. Kremowe futro pachnące biszkoptami towarzyszące w polowaniach zapewnia mu ciepło, co niestety nie przypadło jego siostrze. Ma wytrzymałe silne skrzydła zapewniające długodystansowe podróże. Dobrze zbudowane łapy przeniosą go wiele kilometrów.
Cechy charakteru: Sarkazm i głupie poczucie humoru. To się nie zmieniło, jednak to poczucie humoru z wesołego przerodziło się na czarny przez te dziwne zjawy które go nachodziły. Uśmiech stał się szorstki, i bardzo rzadko można teraz zobaczyć w nim szczerość. Zawsze trzyma się w cieniu, i patrzy na wszystkich z furią w oczach. Ogólnie to aktualnie ma wszystko i wszystkich gdzieś, jednak zamiłowanie do słodyczy nie minęło. Nadal lubi podjadać, ale już w mniejszych ilościach. Trudno do niego dotrzeć, chociaż czas buntu dawno minął. Stał się bardzo opryskliwy, i jedyną osobą z którą się czymkolwiek dzieli ( w sensie emocje, wrażenia) to jego siostra, oraz jedna ze zjaw, które za nim podąża. Unika innych wilków. Przez swoją ostrożność stara się nie tworzyć nowych więzi, z innymi, ponieważ wie, że z jego przykładem, może się to źle skończyć. Nigdy nie podejmuje pochopnych decyzji, i stąpa ostrożnie po ziemi.
Cechy szczególne: wielkie demoniczne skrzydła
Lubi: Ciszę, obecność zjaw, do których się przyzwyczaił.
Nie lubi: Obecności wielu wilków, i tp.
Boi się: Ujawnienia tajemnicy, zabicia jego rodziny i tp.
Moce:
1. Porozumiewanie się ze zjawami (martwe wilki. Dusze), innymi potworami typu demony, oraz widzenie nawet tych ledwie istniejących
2. Stworzenie z ciemnej materii różne żyjące istoty, lub martwe przedmioty.
3. Teleportacja
4. Podobnie jak moc ojca. Unieruchamianie innego wilka. Napastnik nie może się ruszać, używać swoich mocy ani mówić. Zdjąć zaklęcie może tylko ten kto ją nałożył.
5. Czarna mgła otaczająca jakąś osobę. Działa na różne sposoby, w zależności od kaprysu właściciela. Może być trująca, może być tylko gęstą zasłoną dymną przez którą łzawią oczy a wilk kasze, po czym ma zawroty głowy, lub też zamienia napastnika w potwora, lub daje niewyobrażalne cierpienie.
6. Transformacja.
7. Psychokineza.
8. Zamiana w cień. Nie można go wtedy uszkodzić, ale za to on może, poprzez naruszenie cienia napastnika. Nie lubi używać tej mocy, bo po niej jest bardzo niewyraźny psychicznie.
Historia: Z wesołego szczeniaka po basiora, którego wszystko irytuje. Urodził się w watasze, i odkąd pamięta zawsze chodził obok swojej siostry. Rodzina była po rozwodzie.... dość drastycznym, ale to raczej na niego nie wpłynęło. Tak naprawdę jego życie było nudne. Urodził się w świątyni bogów. Tak jak reszta jego rodzeństwa z pierwszego miotu.
Zauroczenie: Pffffff nie.
Głos: Link
Partner: W życiu.
Szczeniaki: Nie lubi szczeniąt. Prędzej do zabicia.
Rodzina: Katniss, Tata: Equel, Rodzeństwo: Nitaen, Ashley, Koiru (przybrane: Tora, Tori, Seven)
Jaskinia: Link
Medalion: Link
Towarzysz: Brak.... no może ta jedna upierdliwa dusza która jest zawsze przy nim.
Inne zdjęcia: Brak
Przedmioty kupione w sklepie: Brak
Dodatkowe informacje: Brak
Umiejętności:
: Siła: 200
: Zręczność: 150
: Wiedza: 100
: Spryt: 100
: Zwinność: 50
: Szybkość: 150
:Mana: 50
Coins: 10
Od Ignite CD Silver
Tej nocy śniłam o wietrze i deszczu szalejącym poza moją jaskinią, myślałam, że sen był spowodowany dźwiękami dochodzącymi z zewnątrz, dlatego wielkie było moje zdziwienie kiedy odkryłam, że pogoda była dziś wyjątkowo piękna. Od razu przypomniało mi się o spotkaniu z Silverem, który miał mnie oprowadzić po terenach. Wróciłam do jaskini aby nieco rozczesać splątaną przez sen bujną sierść na karku. Jakaś mucha denerwowała mnie co chwile siadając mi na pysku, musiała tu wlecieć i być na tyle głupia aby nie być w stanie stąd wyjść. Westchnęłam i założyłam swój naszyjnik z łapką bażanta, a następnie powolnym krokiem udałam się do wspomnianego wczoraj dębu. Mogłam usłyszeć w oddali trzepot skrzydeł Flame, smok jak zwykle nie odstępował mnie na krok. Dotarłam do naprawdę wielkiego drzewa pod którym usiadłam, a mój towarzysz zajął miejsce na jednej z gałęzi. Zamknęłam na kilka sekund oczy aby wsłuchać się w płynącą w oddali wodę. W końcu dotarł do mnie dźwięk wilczych łap stykających się z twardą ziemią i szelest liści ocierających się o sierść.
<Silver?>
25.08.2018
Od Michia CD. Megami i Kory
- Pójdę z tobą- powiadomiłem ją i od razu ruszyłem za waderą. Myślałem, że Kora w tym wypadku nas oleje i pójdzie zająć się ciekawszymi sprawami, ale pomyliłem się, bo już po chwili usłyszałem, że idzie za nami, co z niewiadomych przyczyn wywołało mój uśmiech. Ciekawska mała istotka pewnie łaknęła nowych wrażeń. Zrównała krok z nami i zdawało mi się, że jednak wie, o co w tym wszystkim chodzi. Nie odzywała się zbytnio i w miarę rozglądała. Pochyliłem się lekko i zacząłem węszyć. Chwile potem droga do celu była jasna.
- Złap go, za chwilę dołączę.- szepnąłem do Meg, która skinęła głową i ruszyła na południe.
- Kora, zostań tu, dobrze? Polowanie za szczeniaka potrafi naprawdę źle się kończyć.- Patrzyłem chwilę na nią, a na jej pyszczku dostrzegałem wyraźne "Ta jasne!"- Proszę, zrobisz to dla mnie?- Waderka wytknęła mi język i usiadła na miejscu.- Dziękuję.
Odwróciłem się i podreptałem w stronę Megami. Kora prychnęła, ale ostatecznie nie widziałem, żeby się oddalała. Potem straciłem ją z pola widzenia, wkraczając w ślad za waderą w trochę inną część terenów.
Wilczyca uśmiechnięta od ucha do ucha rozkoszowała się nowo zdobytym mięskiem. Jeszcze ciepły łup był najlepszy. Sam skubnąłem troszkę. Wziąłem też jedzonko dla Kory, żeby trochę wynagrodzić jej to, że musiała zostać. Ziemia była wilgotna po krótkim, przelotnym deszczyku, a gdzieniegdzie były kałuże, bo ziemia tam była za sucha, żeby wchłonąć wodę. Właściwie oznaczało to...
- Ej, mamy problem- Magami odwróciła moją uwagę od zbliżającej się już wiosny i zwróciła ją na coś innego, a mianowicie- Kory nie ma.
- Co?!- Szybko pobiegłem w stronę miejsca, w którym kazałem jej czekać. Histerycznie rozglądałem się na boki. Nigdzie jej nie było. Zaraz zerwałem się biegiem w stronę oznakowaną jej zapachem. Przeraziło mnie to, że po chwili poczułem również krew.
Co tu się stało?!
- KORA!- zawołałem jak najgłośniej mogłem.- KORA, GDZIE JESTEŚ?!
Nie usłyszałem odzewu z jej strony. Żadnego.- Meg, rozejrzyj się za nią.
- Robi się.
I tak się rozdzieliliśmy. Krople krwi rozdzielały się w jednym miejscu tworząc rozwidlenie dróg. Jedną z nich wybrała Meg, a drugą ja. Szedłem w miarę szybko. Moje serce przyspieszyło gwałtownie, gdy znalazłem jakieś zwierze leżące w cieniu pod drzewem bez ruchu. Podbiegłem tam i wtedy odetchnąłem.
To tylko dzik. I to zraniony. Delikatnie. Dobrze, skoro to jest dzik, to... Meg pewnie znalazła Korę! Ale... Kurde, ona też krwawi! Jak ten dzik jej coś zrobił to sobie tego nie wybaczę! Nie zabiera się rakich maluchów do lasu, jeśli nie zamierza się ich pilnować. Jestem okropnie nieodpowiedzialny. Powinienem tą zasadę wryć sobie na pamięć, szczególnie biorąc pod uwagę wszystko co przeżyłem razem z Sixem. Powinienem być mądrzejszy!
Biegiem zerwałem się w stonę rozwidlenia krwawej ścieżki i ruszyłem drugim tropem. Już po chwili widziałem Meg, dość nieumiejętnie wdrapującą się na jakąś wyższą skałę.
- Gdzie jest Kora?- spytałem, bo mimo iż czułem tu wyraźnie jej zapach, to nie widziałem jej.- Ślad tu się kończy.
- A myślisz, że po co, geniuszu, wchodzę na tą skałę, hm? Jest na górze, nie chce zejść. Jest ranna, ale ma gdzieś co do niej mówię od kiedy tu przyszłam.- fuknęła zniecierpliwiona, a Kora jeszcze wychyliła się z góry i wytknęła jej język. Rany, jak ona nie ma podejścia do dzieci.
- Meg, idź proszę po jakieś opatrunki- szepnąłem na spokojnie.
- Dobra, zaraz jestem.- Wadera pobiegła w stronę jaskiń. Podszedłem bliżej do skały.
- Kora?
- Jesteście głupi! Nigdzie nie zejdę!- wrzasnęła, co z niewiadomych przyczyn trochę mnie zmartwiło.
- Nic ci nie jest?- Mimo wszystko starałem się utrzymywać w miarę spokojny ton.
- ...Nic! Spadajcie!
- Megami tutaj nie ma, Kora- powiadomiłem ją, odchodząc jednak trochę dalej, by być może ją zobaczyć.- Jesteśmy tu tylko ja i ty. Muszę wiedzieć, co się stało.
- Nic się nie stało.
- Jesteś ranna?- Waderka wychyliła się i spojrzała na mnie, po chwili rozglądając się, jakby czegoś szukając. Na przykład potwierdzenia moich słów, jakimi była obietnica, że Meg teraz z nami nie ma.
- To tylko draśnięcie- odparła z nieskrywaną niechęcią.
- Skąd ta krew?
- Jakiś kretyński dzik się przypałętał. Ja sobie siedziałam, a ten nagle wysoczył. No durnota z niego. Powinno istnieć określenie "głupi jak dzik". Oszalał i zaczął mnie ganiać jak porąbany po całym lesie. W ogóle to jakieś dziwne zwierze. Przecież od razu było wiadomo, że wygram. Phi.
Wlazłem tam do niej na górę. Zobaczyłem średniej wielkości czerwoną kałuże. Od razu rzuciło mi się w oczy, że krew wypływa spod rękawa, który był nieskazitelnie czysty. Tą łapkę trzeba będzie oczyścić...
- Jak to się stało, Kora?
- No mówię. Dzik był głupi.
Westchnąłem cicho. Ja chyba potem wrócę sobie do tego dzika.
- Bardzo boli?
- Trochę. - odparła waderka zaciskając zęby. No tak. Głupie pytanie.
- Mogę obejrzeć twoją łapkę?- spytałem podchodząc trochę bliżej. Ta wywróciła oczami i niechętnie mi ją podała. Krew lekko mnie ubrudziła, ale nic sobie z tego nie robiłem. Przyjrzałem się ranie.
A raczej... Przyjrzałbym się, gdyby nie była zasłonięta przez rękaw jej pomarańczowej bluzy.
- Kora, zdejmij, proszę bluzę, muszę...
- NIE!- wrzasnęła i szybko odskoczyła do tyłu, ale chcąc spowrotem wylądować na ziemi, potknęła się. Wylądowałana ziemi, co widocznie ją zabolało.
- Kora, ostrożnie. Spokojnie, nic się nie dzieje. Chce tylko stwierdzić poważność obrażeń. I trzeba będzie jakoś założyć bandaż.- Podszedłem do niej na dwa kroki, a ona błyskawicznie wstała.
- Nie, nie trzeba! Spadaj!
- Kora...
- NIE! IDŹ SOBIE!
- Kora, mogę...- nie zdążyłem skończyć pytania, po szczeniak znowu mi przerwał.
- NIE!
W końcu udało mi się wynegocjować, żeby podwinęła rękaw, co zrobiła z wielkim bólem serca. Co ciekawe, materiał bluzy od środka był czyściuteńki. Nie wiedziałem, jak to możliwe, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Z łapą w gruncie rzeczy nie było aż tak źle jak by się mogło wydawać.
- Spróbuj się trochę uspokoić, Kora, dobrze? Głębokie wdechy i pełne wydechy.
Waderka kiwnęła głową i się uspokoiła. Zniosłem ją z tamtego kamienia i dokładnie w tym samym momencie wróciła Megami. Mała warknęła na nią przy okazji wbijając mi pazury, więc poprosiłem ją o spokój.
Poszliśmy nad jakiś strumyk i obmyliśmy i opatrzyliśmy jej łapkę. Na szczęście dalej obyło się bez większych uniedogodnień. Potem, już pod wieczór, Meg oznajmiła, że idzie do siebie do domu. Kiwnąłem głową i podzwoliłem jej na oddalenie się. Kora oczywiście złożyła Megami arcymiłe życzenia nocne, których nie zacytuję, bo nie mam w zwyczaju używać takich słów.
Widziałem, że sama waderka również jest już zmęczona, co było zrozumiałe po dzisiejszych przeżyciach. Zaproponowałem jej, żeby przespała się u mnie, bo do sierocińca nie zamierzałem jej podrzucać. Ta nazwa brzmiała strasznie. Ta od razu zaczęła wykminiać najprzeróżniaste teorie spiskowe i przekręty, chcąc jakoś kogoś przechytrzyć, tłumacząc mi, że skoro ktoś jej pilnuje, to tylko tak, będzie mogła robić co chce, chociaż nie do końca rozumiałem, o co jej chodzi. W końcu, kiedy zrozumiałem, uspokoiłem ją jednym zdaniem.
"Jakby ktoś pilnował tego, gdzie przebywasz, to by cię tu nie było."
Tak waderka dała się skusić na nocowanie mnie. Wziąłem ją na swój grzbiet, co na początku komentowała jako idiotyzm, a potem po prostu to olała. Po drodze spotkaliśmy jeszcze Mauvais, z którą zamieniłem kilka słówek, między innymi dziękując jej za pomoc w prawie brata. Zdziwiło mnie gromnie, że pożegnała mnie zdaniem "Mam co do niej złe przeczucia". W czach miała konpletny odlot, to sugerowało, że doznawała czegoś w rodzaju wizji. Kora zareagowała na to dość specyficznie, chyba (co dziwne) nie chcąc obrazić wadedy. Nie sądziłem, że się tym przejęła. Już prędzej, że uważała wilczycę za zwykłą wariatkę. I tak dajej szliśmy i szliśmy, i już kilka chwil potem ta mała kulka spała w stercie mięciutkich kocyków, które ktoś mi tam przyniósł. Całą noc rozmyślałem, wpatrując się w spokojny pyszczek Kory i obserwując jej powoli podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Kiedy tylko wstało słońce wyszedłem ze swojej jaskini i skierowałem się w stronę tej Megami. Wiedziałem, że Kora nie za bardzo ją lubiła, ale ktoś musiał mi pomóc, bo sam bym sobie nie poradził. Na moje szczęście niedługo po moim przybyciu Megami wyszła na zewnątrz.
Wydawała się być zaskoczona moją wizytą. Zmarszczyła brwi i spytała:
- Cz...Cześć. Co tu robisz? - Delikatnie przekręciła głowę.
-... I tak to z grubsza ma wyglądać.- skończyłem, razem z Meg wpatrując się w śpiącego szczeniaka jak w obrazek.- I jak? Pomożesz mi z nią?
- No nie wiem, nie jest za milutka. To nie będzie zbyt duży ciężar dla ciebie?
Nie chciałem odpowiadać negatywnie ani pozytywnie, bo nie byłem pewien. Z całej siły jednak wierzyłem, że uda mi się sprostać przyszłemu zadaniu. Poza tym ta mała nie była taka zła. Tylko troszeczkę wkroczyła na złą drogę.
- Dobra, nie patrz już tak na nią. Zrobię co w mojej mocy. Poczytam coś i dam ci znać jak się adoptuje szczeniaki. Ale to ostatnie, co robię dla tego smarkacza.
<Kora? Megami? C: )
- Złap go, za chwilę dołączę.- szepnąłem do Meg, która skinęła głową i ruszyła na południe.
- Kora, zostań tu, dobrze? Polowanie za szczeniaka potrafi naprawdę źle się kończyć.- Patrzyłem chwilę na nią, a na jej pyszczku dostrzegałem wyraźne "Ta jasne!"- Proszę, zrobisz to dla mnie?- Waderka wytknęła mi język i usiadła na miejscu.- Dziękuję.
Odwróciłem się i podreptałem w stronę Megami. Kora prychnęła, ale ostatecznie nie widziałem, żeby się oddalała. Potem straciłem ją z pola widzenia, wkraczając w ślad za waderą w trochę inną część terenów.
**SKIP LATER**
Wilczyca uśmiechnięta od ucha do ucha rozkoszowała się nowo zdobytym mięskiem. Jeszcze ciepły łup był najlepszy. Sam skubnąłem troszkę. Wziąłem też jedzonko dla Kory, żeby trochę wynagrodzić jej to, że musiała zostać. Ziemia była wilgotna po krótkim, przelotnym deszczyku, a gdzieniegdzie były kałuże, bo ziemia tam była za sucha, żeby wchłonąć wodę. Właściwie oznaczało to...
- Ej, mamy problem- Magami odwróciła moją uwagę od zbliżającej się już wiosny i zwróciła ją na coś innego, a mianowicie- Kory nie ma.
- Co?!- Szybko pobiegłem w stronę miejsca, w którym kazałem jej czekać. Histerycznie rozglądałem się na boki. Nigdzie jej nie było. Zaraz zerwałem się biegiem w stronę oznakowaną jej zapachem. Przeraziło mnie to, że po chwili poczułem również krew.
Co tu się stało?!
- KORA!- zawołałem jak najgłośniej mogłem.- KORA, GDZIE JESTEŚ?!
Nie usłyszałem odzewu z jej strony. Żadnego.- Meg, rozejrzyj się za nią.
- Robi się.
I tak się rozdzieliliśmy. Krople krwi rozdzielały się w jednym miejscu tworząc rozwidlenie dróg. Jedną z nich wybrała Meg, a drugą ja. Szedłem w miarę szybko. Moje serce przyspieszyło gwałtownie, gdy znalazłem jakieś zwierze leżące w cieniu pod drzewem bez ruchu. Podbiegłem tam i wtedy odetchnąłem.
To tylko dzik. I to zraniony. Delikatnie. Dobrze, skoro to jest dzik, to... Meg pewnie znalazła Korę! Ale... Kurde, ona też krwawi! Jak ten dzik jej coś zrobił to sobie tego nie wybaczę! Nie zabiera się rakich maluchów do lasu, jeśli nie zamierza się ich pilnować. Jestem okropnie nieodpowiedzialny. Powinienem tą zasadę wryć sobie na pamięć, szczególnie biorąc pod uwagę wszystko co przeżyłem razem z Sixem. Powinienem być mądrzejszy!
Biegiem zerwałem się w stonę rozwidlenia krwawej ścieżki i ruszyłem drugim tropem. Już po chwili widziałem Meg, dość nieumiejętnie wdrapującą się na jakąś wyższą skałę.
- Gdzie jest Kora?- spytałem, bo mimo iż czułem tu wyraźnie jej zapach, to nie widziałem jej.- Ślad tu się kończy.
- A myślisz, że po co, geniuszu, wchodzę na tą skałę, hm? Jest na górze, nie chce zejść. Jest ranna, ale ma gdzieś co do niej mówię od kiedy tu przyszłam.- fuknęła zniecierpliwiona, a Kora jeszcze wychyliła się z góry i wytknęła jej język. Rany, jak ona nie ma podejścia do dzieci.
- Meg, idź proszę po jakieś opatrunki- szepnąłem na spokojnie.
- Dobra, zaraz jestem.- Wadera pobiegła w stronę jaskiń. Podszedłem bliżej do skały.
- Kora?
- Jesteście głupi! Nigdzie nie zejdę!- wrzasnęła, co z niewiadomych przyczyn trochę mnie zmartwiło.
- Nic ci nie jest?- Mimo wszystko starałem się utrzymywać w miarę spokojny ton.
- ...Nic! Spadajcie!
- Megami tutaj nie ma, Kora- powiadomiłem ją, odchodząc jednak trochę dalej, by być może ją zobaczyć.- Jesteśmy tu tylko ja i ty. Muszę wiedzieć, co się stało.
- Nic się nie stało.
- Jesteś ranna?- Waderka wychyliła się i spojrzała na mnie, po chwili rozglądając się, jakby czegoś szukając. Na przykład potwierdzenia moich słów, jakimi była obietnica, że Meg teraz z nami nie ma.
- To tylko draśnięcie- odparła z nieskrywaną niechęcią.
- Skąd ta krew?
- Jakiś kretyński dzik się przypałętał. Ja sobie siedziałam, a ten nagle wysoczył. No durnota z niego. Powinno istnieć określenie "głupi jak dzik". Oszalał i zaczął mnie ganiać jak porąbany po całym lesie. W ogóle to jakieś dziwne zwierze. Przecież od razu było wiadomo, że wygram. Phi.
Wlazłem tam do niej na górę. Zobaczyłem średniej wielkości czerwoną kałuże. Od razu rzuciło mi się w oczy, że krew wypływa spod rękawa, który był nieskazitelnie czysty. Tą łapkę trzeba będzie oczyścić...
- Jak to się stało, Kora?
- No mówię. Dzik był głupi.
Westchnąłem cicho. Ja chyba potem wrócę sobie do tego dzika.
- Bardzo boli?
- Trochę. - odparła waderka zaciskając zęby. No tak. Głupie pytanie.
- Mogę obejrzeć twoją łapkę?- spytałem podchodząc trochę bliżej. Ta wywróciła oczami i niechętnie mi ją podała. Krew lekko mnie ubrudziła, ale nic sobie z tego nie robiłem. Przyjrzałem się ranie.
A raczej... Przyjrzałbym się, gdyby nie była zasłonięta przez rękaw jej pomarańczowej bluzy.
- Kora, zdejmij, proszę bluzę, muszę...
- NIE!- wrzasnęła i szybko odskoczyła do tyłu, ale chcąc spowrotem wylądować na ziemi, potknęła się. Wylądowałana ziemi, co widocznie ją zabolało.
- Kora, ostrożnie. Spokojnie, nic się nie dzieje. Chce tylko stwierdzić poważność obrażeń. I trzeba będzie jakoś założyć bandaż.- Podszedłem do niej na dwa kroki, a ona błyskawicznie wstała.
- Nie, nie trzeba! Spadaj!
- Kora...
- NIE! IDŹ SOBIE!
- Kora, mogę...- nie zdążyłem skończyć pytania, po szczeniak znowu mi przerwał.
- NIE!
W końcu udało mi się wynegocjować, żeby podwinęła rękaw, co zrobiła z wielkim bólem serca. Co ciekawe, materiał bluzy od środka był czyściuteńki. Nie wiedziałem, jak to możliwe, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Z łapą w gruncie rzeczy nie było aż tak źle jak by się mogło wydawać.
- Spróbuj się trochę uspokoić, Kora, dobrze? Głębokie wdechy i pełne wydechy.
Waderka kiwnęła głową i się uspokoiła. Zniosłem ją z tamtego kamienia i dokładnie w tym samym momencie wróciła Megami. Mała warknęła na nią przy okazji wbijając mi pazury, więc poprosiłem ją o spokój.
Poszliśmy nad jakiś strumyk i obmyliśmy i opatrzyliśmy jej łapkę. Na szczęście dalej obyło się bez większych uniedogodnień. Potem, już pod wieczór, Meg oznajmiła, że idzie do siebie do domu. Kiwnąłem głową i podzwoliłem jej na oddalenie się. Kora oczywiście złożyła Megami arcymiłe życzenia nocne, których nie zacytuję, bo nie mam w zwyczaju używać takich słów.
Widziałem, że sama waderka również jest już zmęczona, co było zrozumiałe po dzisiejszych przeżyciach. Zaproponowałem jej, żeby przespała się u mnie, bo do sierocińca nie zamierzałem jej podrzucać. Ta nazwa brzmiała strasznie. Ta od razu zaczęła wykminiać najprzeróżniaste teorie spiskowe i przekręty, chcąc jakoś kogoś przechytrzyć, tłumacząc mi, że skoro ktoś jej pilnuje, to tylko tak, będzie mogła robić co chce, chociaż nie do końca rozumiałem, o co jej chodzi. W końcu, kiedy zrozumiałem, uspokoiłem ją jednym zdaniem.
"Jakby ktoś pilnował tego, gdzie przebywasz, to by cię tu nie było."
Tak waderka dała się skusić na nocowanie mnie. Wziąłem ją na swój grzbiet, co na początku komentowała jako idiotyzm, a potem po prostu to olała. Po drodze spotkaliśmy jeszcze Mauvais, z którą zamieniłem kilka słówek, między innymi dziękując jej za pomoc w prawie brata. Zdziwiło mnie gromnie, że pożegnała mnie zdaniem "Mam co do niej złe przeczucia". W czach miała konpletny odlot, to sugerowało, że doznawała czegoś w rodzaju wizji. Kora zareagowała na to dość specyficznie, chyba (co dziwne) nie chcąc obrazić wadedy. Nie sądziłem, że się tym przejęła. Już prędzej, że uważała wilczycę za zwykłą wariatkę. I tak dajej szliśmy i szliśmy, i już kilka chwil potem ta mała kulka spała w stercie mięciutkich kocyków, które ktoś mi tam przyniósł. Całą noc rozmyślałem, wpatrując się w spokojny pyszczek Kory i obserwując jej powoli podnoszącą się i opadającą klatkę piersiową. Kiedy tylko wstało słońce wyszedłem ze swojej jaskini i skierowałem się w stronę tej Megami. Wiedziałem, że Kora nie za bardzo ją lubiła, ale ktoś musiał mi pomóc, bo sam bym sobie nie poradził. Na moje szczęście niedługo po moim przybyciu Megami wyszła na zewnątrz.
Wydawała się być zaskoczona moją wizytą. Zmarszczyła brwi i spytała:
- Cz...Cześć. Co tu robisz? - Delikatnie przekręciła głowę.
**SKIP LATER**
-... I tak to z grubsza ma wyglądać.- skończyłem, razem z Meg wpatrując się w śpiącego szczeniaka jak w obrazek.- I jak? Pomożesz mi z nią?
- No nie wiem, nie jest za milutka. To nie będzie zbyt duży ciężar dla ciebie?
Nie chciałem odpowiadać negatywnie ani pozytywnie, bo nie byłem pewien. Z całej siły jednak wierzyłem, że uda mi się sprostać przyszłemu zadaniu. Poza tym ta mała nie była taka zła. Tylko troszeczkę wkroczyła na złą drogę.
- Dobra, nie patrz już tak na nią. Zrobię co w mojej mocy. Poczytam coś i dam ci znać jak się adoptuje szczeniaki. Ale to ostatnie, co robię dla tego smarkacza.
<Kora? Megami? C: )
Od Silvera do Ignite
- Jestem Ignite, chyba się jeszcze nie znamy. - powiedziała wadera, a ja spojrzałem na nią zaciekawiony, ale z dystansem.
- Silver i rzeczywiście nie widziałem cię na tych terenach wcześniej, długo już tu jesteś?
- Silver i rzeczywiście nie widziałem cię na tych terenach wcześniej, długo już tu jesteś?
- Właściwie to od kilku dni, nie znam tutaj jeszcze nikogo i słabo orientuje się gdzie co jest. - powiedziała delikatnie się uśmiechając, a ja wpadłem na pewien pomysł.
- Mógłbym cię oprowadzić po najciekawszych miejscach, bo ja już trochę tutaj siedzę.
- Dobry pomysł.
- W takim razie spotkajmy się jutro obok tamtego dużego dębu, dobrze?
- Tak będzie okay.
- To ja będę się już zbierać, do zobaczenia.- uśmiechnąłem się lekko.
- Do zobaczenia.
Wstałem i ruszyłem w drogę do mojej jaskini, zostawiając waderę w samą. Szedłem przez las myśląc o tym co mógłbym jej pokazać. Podczas drogi obmyśliłem cały plan naszej wycieczki, bo lubię mieć wszystko zaplanowane. Przez to bardzo szybko doszedłem do celu, zjadłem coś na szybko i zasnąłem jeszcze raz analizując mój plan.
[Ignite?]
Od Ignite CD Silver
Woda spadająca ze skały opadała mi na pysk, kiedy leżałam na płyciźnie skrytej za wodospadem. Oczy miałam zamknięte, nierówno oddychałam aby nie wciągnąć płynu do płuc, a wszelkie dźwięki rejestrowałam z ciekawością. To był jeden z niewielu dni, w których decydowałam się na pełen relaks. W końcu postanowiłam jednak złapać trochę słońca, z tego powodu zajęłam miejsce na trawie tuż przy wodzie, w której bawiły się szczenięta i kilka dorosłych wilków. Pysk oparłam na grzbiecie leżącego przede mną smoka i powoli zamknęłam oczy. Szum płynącej wody oraz śmiechy młodych dawały mi poczucie bezpieczeństwa, a drzemiący przy mnie Flame mimo to nadstawiał uszu i co chwilę obejmował mnie swoim ogonem. Dotarł do mnie dźwięk pazurów zahaczających o dno oraz wynurzającego się z wody wilka dość blisko mnie.
-Przepraszam bardzo, ale ja tutaj leżałem.- Usłyszałam głos jakiegoś samca, wydał mi się przyjemny ale i zdecydowany. Kiedy spojrzałam na basiora od razu zauważyłam, że najprawdopodobniej nie toleruje sprzeciwu.
Dziś nie miałam nastroju na wpadanie w dyskusję, dlatego grzecznie się przesunęłam. Wilk położył się na swoim miejscu a wzrok wbił w rybę uciekającą przed śmiejącym się szczeniakiem próbującym ją złapać.
-Jestem Ignite, chyba się jeszcze nie znamy. - Stwierdziłam, że to idealny moment aby nawiązać jakieś znajomości, skoro nadal mi się to nie udało. Miałam nadzieję, że chociaż trochę się dogadamy.
<Silver?
Nowa wadera! Ignite
Autor grafiki: Intoi
Właściciel: SSY (howrse)
Imię: Ignite, Nite
Wiek: 2 lata 7 miesięcy
Płeć: wadera
Żywioł: czas
Stanowisko: Zwiadowca
Cechy fizyczne: Ignite jest waderą szczupłą, choć dobrze zbudowaną. Wzrostem przegania większość swoich koleżanek, a jej ciemne futro świetnie komponuje się z lasem nocom, dlatego ta nauczyła się polować późnymi godzinami. Zawsze nosi swój wisiorek z łapką bażanta, dostała go od swojej siostry zanim ta odeszła. Jest zwinna i szybka, nad swoją kondycją aktualnie pracuje.
Cechy charakteru: Ignite nie ufa przypadkowym osobom i chociaż może sprawiać takie wrażenie, nie zdradzi Ci nic istotnego dopóki nie zdobędziesz jej zaufania. Jest ostrożna jeśli chodzi o nowe rzeczy, jednak kiedy poczuje się bezpiecznie nie powstrzymuje się przed odrobiną szaleństwa. Traktuje innych tak jak oni traktują ją, jednak zawsze stara się zachować spokój i wszelkie konflikty rozwiązywać pokojowo. Ma specyficzne poczucie humoru, potrafi żartować z większości rzeczy, wie natomiast kiedy powinna ugryźć się w język, oraz z kim może pozwolić sobie na takie żarty.
Cechy szczególne: grzbiet ozdobiony ognistymi kosmykami i tak samo ogniste spojrzenie, charakterystyczny naszyjnik z łapką bażanta oraz podwójne uszy, dzięki którym ma wspaniały słuch.
Lubi: czytać książki, bawić się czasem, obserwować zachody słońca, zapach czekolady i pomarańczy, kąpiele, polowania i słuchanie otaczającego ją świata
Nie lubi: arogancji, kłamstw, zapachu heliotopu, kiedy ktoś przerywa jej polowanie, bądź zakłóca chwilę jej relaksu (kiedy czyta/nasłuchuje).
Boi się: węży, że kiedyś nadużyje mocy i spowoduje stałe zatrzymanie czasu.
Moce: zmiana w człowieka; zatrzymywanie czasu; cofanie się w czasie; przenoszenie przedmiotów lub innych wilków w czasie; zaglądanie w cudze wspomnienia, odporność na ogień,
Historia: historia Ignite nie należy do jednej z tych ciekawych, jak wojna między watahami czy śmierć obojga rodziców i samotna tułaczka po świecie. Wadera urodziła się na spokojnych terenach, gdzie dorosła stając się piękną, dojrzałą samicą. Miała lekkie problemy z kontrolowaniem swoich mocy, jednak jej starsza siostra zawsze ją wspierała i wędrowała z nią po różnych wiekach, obserwując średniowieczne spory rycerzy o rękę złotowłosych księżniczek. Kiedy jej siostra zdecydowała się opuścić rodzinne tereny zostawiła jej swój naszyjnik mówiąc, aby nigdy go nie ściągała, bo przedmiot ten przyniesie jej szczęście pod jej nieobecność, jednak Ignite sama nie została na długo w miejscu swojego urodzenia. Opuściła watahę po miesiącu od odejścia Iris, w rezultacie lądując na terenach Watahy Mrocznych Skrzydeł.
Zauroczenie: -
Głos: Link
Partner: -
Szczeniaki: -
Rodzina: matka, ojciec i starsza siostra
Jaskinia: Link
Medalion: https://img-ovh-cloud.szafa.pl/ubrania/0/010568080/1338703699.jpg
Towarzysz: Flame
Inne zdjęcia: jako człowiek: Link
Przedmioty kupione w sklepie: -
Dodatkowe informacje: przez swoje podwójne uszy, Ignite ma tak doskonały słuch, że jest w stanie usłyszeć szepty po drugiej stronie wielkiej sali na której odbywa się głośne wesele. Okulary które nosi przybierając ludzką formę są zerówkami, bowiem wadera nie skarży się na swój wzrok. Flame, jej towarzysz, uratował ją z płonącego lasu, przez co oboje są odporni na wysokie temperatury oraz płomienie.
Umiejętności:
: Siła: 80
: Zręczność:120
: Wiedza:100
: Spryt:200
: Zwinność:110
: Szybkość:90
:Mana: 100
Coins: 10
24.08.2018
Od Silvera (powracam)
Położyłem się delikatnie na miękkiej trawie obok jeziora. Ostatnie dni upalnych wakacji przyciągnęły tłumy szczeniaków. Na szczęście znalazłem miejsce gdzie spokojnie mogłem odpocząć po wykonanej pracy.
Leżałam tak z dwie godziny, aż miałem dość. Kąpiel w zimnej wodzie wydała mi się świetnym pomysłem. Jestem bardzo dobrym pływakiem, więc pływanie blisko ratownika było zbędne, Wszedłem do wody zostawiając moje miejsce z zamysłem wrócenia tu i ponownego leżenia.
Po schłodzeniu się w jeziorze, ruszyłem w stronę mojego miejsca, które jak się okazało było zajęte przez innego wilka.
- Przepraszam bardzo, ale ja tutaj leżałem. - powiedziałem i zobaczyłem jak wilk odwraca się do mnie.
[ktoś? coś?]
20.08.2018
Od Megami cd Michia/Kory
Uspokoiłam się i wybaczyłam waderce. To prawda, może trochę mnie wnerwiła, ale była nawet...śmieszna?
-Jestem Kora-odpowiedziała z radością.
-Masz jakiegoś opiekuna?-zapytał Michio.
-Nie...Chodzę własnymi drogami-dodała po chwili.
Czy to dobrze?-pomyślałam. Nie wiem. Michio spojrzał na mnie, jakby chciał mi przekazać, abym też się odezwała. Nie za bardzo wiedziałam, jak to zrobić-co powiedzieć.
-Alfa o tym wie?-nic lepszego nie przyszło mi do głowy.
-Raczej tak.
Raczej. No cóż. W sumie to nie nasza sprawa. Kora wyglądała mi na jedną z tych osób, które robią wszystko po swojemu.
-No dobrze, ja się do tego nie mieszam-powiedziałam.-Pójdę na coś zapolować.
-Pójdę z tobą-Michio potruchtał za mną. Chwilę później, zobaczyłam również Korę.
-Jestem Kora-odpowiedziała z radością.
-Masz jakiegoś opiekuna?-zapytał Michio.
-Nie...Chodzę własnymi drogami-dodała po chwili.
Czy to dobrze?-pomyślałam. Nie wiem. Michio spojrzał na mnie, jakby chciał mi przekazać, abym też się odezwała. Nie za bardzo wiedziałam, jak to zrobić-co powiedzieć.
-Alfa o tym wie?-nic lepszego nie przyszło mi do głowy.
-Raczej tak.
Raczej. No cóż. W sumie to nie nasza sprawa. Kora wyglądała mi na jedną z tych osób, które robią wszystko po swojemu.
-No dobrze, ja się do tego nie mieszam-powiedziałam.-Pójdę na coś zapolować.
-Pójdę z tobą-Michio potruchtał za mną. Chwilę później, zobaczyłam również Korę.
***Później***
-To ja chyba już wrócę do siebie-rzekłam. Zbliżał się wieczór, a ja byłam co raz bardziej zmęczona. Pożegnałam się z moimi towarzyszami i wróciłam do jaskini.
Weszłam do środka. Chwilę pokręciłam się po korytarzach, po czym ułożyłam się w moim ulubionym kącie. Zamknęłam oczy tylko na chwilkę, a gdy je otworzyłam, było jasno. Westchnęłam. Życie jest dziwne. Przed chwilą dopiero ułożyłam się na posłaniu, zamknęłam oczy i już rano.
Postanowiłam wyjść na spacer, póki jeszcze nie jest tak gorąco. Porozciągałam wszystkie mięśnie i wyszłam na zewnątrz. Przed wejściem stał... Michio. Nie ukrywałam swojego zaskoczenia. Zmarszczyłam brwi.
-Cz...Cześć. Co tu robisz?-lekko przekręciłam głowę i czekałam na odpowiedź basiora.
<Michio? Kora? Eh ten brak pomysłu...>
Weszłam do środka. Chwilę pokręciłam się po korytarzach, po czym ułożyłam się w moim ulubionym kącie. Zamknęłam oczy tylko na chwilkę, a gdy je otworzyłam, było jasno. Westchnęłam. Życie jest dziwne. Przed chwilą dopiero ułożyłam się na posłaniu, zamknęłam oczy i już rano.
Postanowiłam wyjść na spacer, póki jeszcze nie jest tak gorąco. Porozciągałam wszystkie mięśnie i wyszłam na zewnątrz. Przed wejściem stał... Michio. Nie ukrywałam swojego zaskoczenia. Zmarszczyłam brwi.
-Cz...Cześć. Co tu robisz?-lekko przekręciłam głowę i czekałam na odpowiedź basiora.
<Michio? Kora? Eh ten brak pomysłu...>
Od Mauvais CD Videtura
Udało się, ale jakoś mój zapał nie powiększył się. Pozostawał nadal taki sam, jak wcześniej. Może moc, którą uznawałam za przydatną, tak naprawdę odbiera mi radość z pomyślnego rozwoju wydarzeń?
- W takim razie... do jutra - powiedziałam na pożegnanie i odwróciłam się w przeciwnym kierunku. Ehhh, co jeszcze może się przydać podczas takiej wyprawy? Miałam dziwne wrażenie, że nie wzięłam wszystkiego i coś na pewno będzie mi potrzebne, ale jeszcze nie miałam zielonego pojęcia czym ta tajemnicza rzecz jest.
- Nie przemęczaj się, wszystko zabrałaś, Mauvais - mówiłam do siebie, wręcz obsesyjnie, jakby to miało cokolwiek zmienić. Dlaczego zawsze jak przyjdzie mi gdzieś iść, albo zrobić coś nietypowego, to przez ostatnie trzy dni jestem wręcz powiedziałabym, że szczęśliwa, a jak przyjdzie co do czego to jakoś mi się zdaje, że to co mam zrobić jest najzwyczajniejszą rzeczą na świecie? Może po prostu muszę się przespać, co z tego, że jest środek dnia, a może nawet i wcześniej.
~time skip c:~
Gdy się obudziłam, było ciemno... Czyli co, że niby zleciał mi cały dzień na jednej drzemce? Czy spotkanie z alfą było aż tak wyczerpujące? No nic, skoro już się obudziłam, a ja nie zasypiam dwa razy pod rząd, to postanowiłam, że zobaczę czy ta torba jest rzeczywiście taka wygodna, jak ją reklamowali.
- Z każdym mijającym dniem, coraz bardziej doceniam urok nocy... - mruknęłam sama do siebie, kiedy rozejrzałam się wokoło, zaraz po tym, jak przekroczyłam próg jaskini. Skoro już jestem na chodzie to może warto byłoby od razu pójść na umówione miejsce spotkania przed ekscytującą wyprawą?nie pamiętam, żeby umawiali jakiekolwiek miejsce, ale ciii, bo do wyboru było jeszcze tylko wejście do jaskini Videtura Pewnie tak będzie najlepiej.
<Vide? Spoko, nie ma przecież limitu czasu, co nie? chyba, że o czymś nie wiem>
- W takim razie... do jutra - powiedziałam na pożegnanie i odwróciłam się w przeciwnym kierunku. Ehhh, co jeszcze może się przydać podczas takiej wyprawy? Miałam dziwne wrażenie, że nie wzięłam wszystkiego i coś na pewno będzie mi potrzebne, ale jeszcze nie miałam zielonego pojęcia czym ta tajemnicza rzecz jest.
- Nie przemęczaj się, wszystko zabrałaś, Mauvais - mówiłam do siebie, wręcz obsesyjnie, jakby to miało cokolwiek zmienić. Dlaczego zawsze jak przyjdzie mi gdzieś iść, albo zrobić coś nietypowego, to przez ostatnie trzy dni jestem wręcz powiedziałabym, że szczęśliwa, a jak przyjdzie co do czego to jakoś mi się zdaje, że to co mam zrobić jest najzwyczajniejszą rzeczą na świecie? Może po prostu muszę się przespać, co z tego, że jest środek dnia, a może nawet i wcześniej.
~time skip c:~
Gdy się obudziłam, było ciemno... Czyli co, że niby zleciał mi cały dzień na jednej drzemce? Czy spotkanie z alfą było aż tak wyczerpujące? No nic, skoro już się obudziłam, a ja nie zasypiam dwa razy pod rząd, to postanowiłam, że zobaczę czy ta torba jest rzeczywiście taka wygodna, jak ją reklamowali.
- Z każdym mijającym dniem, coraz bardziej doceniam urok nocy... - mruknęłam sama do siebie, kiedy rozejrzałam się wokoło, zaraz po tym, jak przekroczyłam próg jaskini. Skoro już jestem na chodzie to może warto byłoby od razu pójść na umówione miejsce spotkania przed ekscytującą wyprawą?
<Vide? Spoko, nie ma przecież limitu czasu, co nie? chyba, że o czymś nie wiem>
19.08.2018
Od Videtura CD Mauvais
To były jedne z najbardziej stresujących sytuacji w moim życiu.
Czekałem z Mauvais na werdykt. Coś za długo alfa myśli... A co jeśli
będzie potrzebowała jakichś powodów albo, albo... Właśnie wtedy pokiwała głową. Kamień spadł mi z serca. Plan Vais zadziałał. Pożegnaliśmy się z Lią i wyszliśmy.
Gdy byliśmy już na zewnątrz jaskini. Westchnąłem z ulgą.
- Udało się! - oznajmiłem radośnie dla wadery.
- Tak, teraz tylko trzeba się spakować.
- Wyruszamy jutro w taki razię? - Mauvais spojrzała na mnie.
- Jeśli będziesz gotowy...
- Będę - powiedziałem z pewnością. Może zbyt wielką jak na mnie.
< Vais? Wybacz, że tak późno ,_, >
Gdy byliśmy już na zewnątrz jaskini. Westchnąłem z ulgą.
- Udało się! - oznajmiłem radośnie dla wadery.
- Tak, teraz tylko trzeba się spakować.
- Wyruszamy jutro w taki razię? - Mauvais spojrzała na mnie.
- Jeśli będziesz gotowy...
- Będę - powiedziałem z pewnością. Może zbyt wielką jak na mnie.
< Vais? Wybacz, że tak późno ,_, >
Od Coffe do Finna
Basior skierował to samo pytanie w moją stronę.Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć,nie chciałam kłamać.
-może kiedyś chciałabym mieć szczeniaki,ale na razie nie jestem na to gotowa.Odpowiedziała biała wadera.
-Aha rozumiem.Powiedział basior.
-Jakie masz stanowisko? Zapytał się Finn.
-Łowca,a ty? Spytałam
-Wojownik powietrzny.Odpowiedział spokojnym głosem basior
-No to trochcę pracy masz.
-no trochę pracy jest, ale alphy mają jej jeszcze więcej pracy bo dowodzą stadem.powiedział Finn
-dokładnie.Odpowiedzialna
Rozmowa przebiegała bardzo szybko.Nim się zorientowaliśmy było już całkiem ciemno,co prawda nie byłam aż tak zmęczona jak jestem zazwyczaj.
<Finn?>
17.08.2018
OD CHANEL CD. KTOŚ
Tak się cieszę z nowej watahy! Jest tyle do obejrzenia, poznania…Leżałam na trawie, przyglądając się niebu. Trawa wbijała się w moją białą sierść. Gdy wpatrywałam się w niebo, zastanawiałam się jak będzie wyglądać teraz moje życie w tej nowej watasze. Przekręciłam się na drugi bok, po czym wstałam, otrząsnęłam się i powoli ruszyłam. Gdy tak sobie szłam nie wiadomo gdzie, to spotkałam…a raczej zobaczyłam kilka mi nie znanych wilków, które rozmawiały między sobą, trochę się nawet obejrzeli ale nic tak naprawdę poza tym. Dziś słońce dawało się we znaki, więc pomyślałam żeby chwilę odpocząć na drzewie i przy okazji poobserwować innych wilków, to na razie mi się chciało robić w ten upalny dzień. Zobaczyłam całkiem dobre drzewo do odpoczywania i z dobrym widokiem na inne wilki z watahy. Podeszłam do drzewa i wspięłam się szybciutko na drzewo, ułożyłam się i lekko nawet skuliłam jak niewiniątko na gałęzi. A że gałąź była nieco ‘szczupła’, to poszerzyłam ją trochę swoją mocą. Od razu było lepiej! Jak minęło z jakieś pół godziny, to postanowiłam wreszcie zejść z drzewa, ponieważ zrobiłam się nieco głodna. Zeszłam i od razu po truchtałam bardziej w las, tam może być zwierzyna. I szłam i szłam i…szłam. Nagle zobaczyłam zająca, który był całkiem dobrym celem obiadowym! Schyliłam się i cichymi i powolnymi kroczkami szłam w kierunku obiektu. Zając jeszcze mnie nie zauważył, a byłam już naprawdę blisko. Gdy byłam już wystarczająco blisko, natychmiast podniosłam się i ruszyłam za zającem, który także ruszył jak torpeda. Byłam już tak bliziutko… i nagle CHAPS! Chwyciłam w zęby zająca… gdy już zając zszedł z tego świata, położyłam go na leśnym torfie i zaczęłam powoli jeść. Nagle usłyszałam pewne kroki. To był wilk, którego jeszcze nie znałam. Podszedł do mnie, więc podniosłam głowę.
- Hej, widzę że coś upolowałaś…Czy mogę też się poczęstować? Nie mogę znaleźć żadnej zwierzyny – Nieznany wilk zapytał się nieco nie pewnie.
- Jasne! Częstuj się. -
- Dzięki! –
-Nie ma za co!...Mam pytanie, jak się nazywasz? –
<Ktoś?>
Od Kory do kogoś
Szwendałam się samotnie leśnymi ścieżkami, czyhając na przypadkowych przechodniów i temat ich rozmowy. W ten sposób udało mi się już między innymi dowiedzieć, dlaczego w tej watasze prawie nie ma szczeniąt - wyjechały na letni obóz. Nigdy na czymś takim nie byłam, ale nazwa kojarzy mi się z zasadami, więc raczej wątpię, żeby mi się tam podobało. Tak czy siak, wychodziło na to, że nie mam z kim spędzać czasu chociaż tutejsze szczeniaki to pewnie nudziarze) i jeszcze długo nie będę miała. Co prawda podczas wędrówki samotność mi nie doskwierała, ale wtedy nie było nawet co o tym myśleć - teraz natomiast, gdy znalazłam się wśród wilków, jakieś towarzystwo zdaje się sprawą tak oczywistą, że jego brak mi przeszkadza. Grrrr.
Z innej beczki, słyszałam również coś niepokojącego o opiekunie szczeniąt. A przynajmniej zaniepokojony zdawał się wilk, który widocznie martwił się o bezpieczeństwo podopiecznych sierocińca... Pff, nie potrzebuję jego troski. Niekompetentny opiekun to dla mnie więcej wolności. Z pewnością nie może być gorszy od Jędzy z mojej poprzedniej watahy. Nie zdziwiłabym się, gdyby pewnego dnia ktoś dosypał jej cyjanku potasu do herbaty.
Dotarłam do niewielkiej polanki. Przez luźną ścianę lasu pomarańczowo prześwitywało słońce; równe, wysokie pnie wyglądały jak sztachety płotu. Zbliżała się noc, pora wracać do sierocińca. Mogłabym w zasadzie zostać i przespać się w jakiejś jamce, ale nie chciałam niepotrzebnie grabić sobie u wilków. Niewiele mogą mi zrobić, ale nie ma sensu robić sobie problemów, szczególnie, że nie widziałam jeszcze tej całej niańki dla bezdomnych.
Po swoim zapachu wróciłam w pobliże obszernej jaskini i wcisnęłam się do środka przez odkryty wcześniej otwór. Czarnego wilczka, którego widziałam tu pierwszego dnia, wciąż nie było. Odrzuciłam na bok śmierdzącą starą poduchę i umościłam się na miękkich listkach i igliwiu, które naniosłam tu jako posłanie. Skoncentrowałam się.
Ten jeden raz z radością kładłam się spać w niewoli. Miałam plan. Plan, który mógł mi pozwolić na znalezienie towarzystwa.
Położyłam głowę na łapach i zamknęłam oczy.
Wdychając przyjemnie pachnące powietrze, rozpoznałam w nim nieznajomy zapach. Odwróciłam się, by jak przez mgłę ujrzeć powoli zmierzającego w moją stronę szczeniaka. Udało się.*
<Jakiś szczeniak z obozu?>
*Dla wyjaśnienia: Jeśli Kora mocno się skupi na swoim celu, potrafi pojawić się w śnie innego śpiącego wilka. Jednak jako iż jest szczeniakiem i nie opanowała mocy do końca, nie umie trafić do snu konkretnej osoby, a jedynie określić jakąś jej cechę (np. to, że ma być basiorem). Dodatkowo ingerencja w czyjeś marzenia senne często prowadzi do pojawiania się w nich anomalii, przez co mogą stać się jeszcze dziwniejsze i bardziej poplątane niż zwyczajne sny.
Z innej beczki, słyszałam również coś niepokojącego o opiekunie szczeniąt. A przynajmniej zaniepokojony zdawał się wilk, który widocznie martwił się o bezpieczeństwo podopiecznych sierocińca... Pff, nie potrzebuję jego troski. Niekompetentny opiekun to dla mnie więcej wolności. Z pewnością nie może być gorszy od Jędzy z mojej poprzedniej watahy. Nie zdziwiłabym się, gdyby pewnego dnia ktoś dosypał jej cyjanku potasu do herbaty.
Dotarłam do niewielkiej polanki. Przez luźną ścianę lasu pomarańczowo prześwitywało słońce; równe, wysokie pnie wyglądały jak sztachety płotu. Zbliżała się noc, pora wracać do sierocińca. Mogłabym w zasadzie zostać i przespać się w jakiejś jamce, ale nie chciałam niepotrzebnie grabić sobie u wilków. Niewiele mogą mi zrobić, ale nie ma sensu robić sobie problemów, szczególnie, że nie widziałam jeszcze tej całej niańki dla bezdomnych.
Po swoim zapachu wróciłam w pobliże obszernej jaskini i wcisnęłam się do środka przez odkryty wcześniej otwór. Czarnego wilczka, którego widziałam tu pierwszego dnia, wciąż nie było. Odrzuciłam na bok śmierdzącą starą poduchę i umościłam się na miękkich listkach i igliwiu, które naniosłam tu jako posłanie. Skoncentrowałam się.
Ten jeden raz z radością kładłam się spać w niewoli. Miałam plan. Plan, który mógł mi pozwolić na znalezienie towarzystwa.
Położyłam głowę na łapach i zamknęłam oczy.
* * *
Uchyliłam powieki, pozwalając łagodnej poświacie dotrzeć do moich oczu. Powiodłam wzrokiem po otoczeniu. Sucha, ale miękka trawa łagodnie falowała na wietrze. Łączkę, na której się znalazłam, otaczały kwitnące krzewy o zabawnie powyginanych gałązkach, pod którymi ukrywało się kilka kolorowych paczuszek. Po niebie płynęły błękitne chmurki. Fajnie.Wdychając przyjemnie pachnące powietrze, rozpoznałam w nim nieznajomy zapach. Odwróciłam się, by jak przez mgłę ujrzeć powoli zmierzającego w moją stronę szczeniaka. Udało się.*
<Jakiś szczeniak z obozu?>
*Dla wyjaśnienia: Jeśli Kora mocno się skupi na swoim celu, potrafi pojawić się w śnie innego śpiącego wilka. Jednak jako iż jest szczeniakiem i nie opanowała mocy do końca, nie umie trafić do snu konkretnej osoby, a jedynie określić jakąś jej cechę (np. to, że ma być basiorem). Dodatkowo ingerencja w czyjeś marzenia senne często prowadzi do pojawiania się w nich anomalii, przez co mogą stać się jeszcze dziwniejsze i bardziej poplątane niż zwyczajne sny.
Od Kai do Ravena
Minęło już sporo czasu od tego incydentu z miśkiem, oraz zgubieniem, jednak dobrym trafem znalazł nas jakiś członek watahy i doprowadził na miejsce, gdzie dostałam wykład od rodziców, i całą masę pytań od rodzeństwa. Kiseki zaczęła się łasić, i po chwili ulokowała się na moim karku, by tam zacząć spać. Co do Ravena, rozdzieliliśmy się gdzieś przy wodospadzie, i słuch o nim zaginął. Znaczy dla mnie, bo już następnego dnia pojawił się u mnie w jaskini. Nie mam pojęcia jak zdołał się tak cicho wkraść mi do mieszkania, nie budząc rodziców ani mnie, do tego stojąc nad moim posłaniem.... chyba o 4 rano. Obudził mnie jego wzywający do powstania głos, wołający moje imię szeptem, albo szturchając mnie łapą. W końcu oblał mnie trochu wodą, ze kałuży będącej po deszczówce przed grotą. Popatrzyłam na niego z dość mocną irytacją, i burknęłam szeptem
- Co ty tu do jasnej ciasnej robisz.
- Choć. Musisz coś zobaczyć
- Teraz? O tej porze?
- A myślisz że gdyby to było w południe to bym przychodził tak wcześnie?
- No.... nie. - powoli wygramoliłam się z posłania, próbując nie obudzić śpiącego brata, którego rozwalanie się zaczęło mnie doprowadzać do szału, i szybko po cichu wymknęłam się z groty - No, to w którą stronę?
- Tędy, i szybko - mruknął szczeniak - do granicy. - Nie byłam pewna czemu idziemy w tamtą stronę, ale po jakiś 2 km ogarnęłam zapach. Jakieś inne wilki. Po kilku minutach Raven schował się za krzakami.
- Schyl się - schyliłam się. I po krótkim nasłuchiwaniu i wypatrywaniu, dostrzegłam to co miałam dostrzec.
- Co to za wilki. Nie znam ich zapachu - szepnęłam do Ravena
<Raven?>
- Co ty tu do jasnej ciasnej robisz.
- Choć. Musisz coś zobaczyć
- Teraz? O tej porze?
- A myślisz że gdyby to było w południe to bym przychodził tak wcześnie?
- No.... nie. - powoli wygramoliłam się z posłania, próbując nie obudzić śpiącego brata, którego rozwalanie się zaczęło mnie doprowadzać do szału, i szybko po cichu wymknęłam się z groty - No, to w którą stronę?
- Tędy, i szybko - mruknął szczeniak - do granicy. - Nie byłam pewna czemu idziemy w tamtą stronę, ale po jakiś 2 km ogarnęłam zapach. Jakieś inne wilki. Po kilku minutach Raven schował się za krzakami.
- Schyl się - schyliłam się. I po krótkim nasłuchiwaniu i wypatrywaniu, dostrzegłam to co miałam dostrzec.
- Co to za wilki. Nie znam ich zapachu - szepnęłam do Ravena
<Raven?>
Nowa wadera! Chanel
Autor grafiki: By Rashuu
Właściciel: HODOWCAJAMNIKA (DOGGIE GAME)
Imię: Chanel (Szanell), Chanela
Wiek: 3 lata, chociaż niektórzy biorą ją za młodszą
Płeć: Wadera
Żywioł: Światło, natura i powietrze
Stanowisko: Opiekun szczeniaków
Cechy fizyczne: Chanel jest średniej wielkości, szczupłą waderą. Ma białą i zadbaną, miękką sierść. Jej oczy są koloru złotego. Długie łapy oraz różowy nosek. Jest w miarę silna, w miarę to znaczy, nie jest jakąś nadzwyczajną silną waderą, po prostu jest normalnie silna i tyle. Jest bardzo szybka, potrafi biegać cały dzień bez nadzwyczajnego zmęczenia. Można powiedzieć że jest bardzo wysportowaną i aktywną wilczycą.
Cechy charakteru: Jest cierpliwą waderą o wielkim sercu. Nigdy nie skrzywdziłaby NIKOGO. Ale w razie jakiegoś ataku na nią lub bliskich potrafi zaatakować napastnika. Jest raczej niedostępną wilczycą i nie działają na nią żadne podrywy. Uwielbia szczeniaki i chętnie chce się nimi zajmować, zabawy z nimi to prawdziwa rozrywka! Uwielbia przebywać nad morzem, tam może się, że tak można powiedzieć wyluzować, wśród pięknych zapachów morza i piasku. Lubi się bawić i urządzać małe wyścigi ze znajomymi. Jest dobrą łowczynią, a że jest wytrzymała, może biegać przez dłuższy czas, więc jest to zaleta. Agresja raczej w niej nie występuje, tylko w razie naprawdę natrętnych basiorów czy ataków ze strony ludzi lub innych zwierząt, jak wilki z innych watah. Czy jest leniwa? Może czasami w naprawdę upalne dni, gdy pada deszcz, ona zamiast się schronić skacze i cieszy się jak mały szczeniak. Jest raczej rannym ptaszkiem i często wstaje trochę wcześniej niż inne wilki. Lubi drzewa, dba o nie i często wspina się na drzewa żeby sobie odpocząć, np. po porannym treningu lub gdy pada deszcz.
Cechy szczególne: Wcześniej wstaje niż inne wilki, posiada nieco świecące oczy i w dzień, a szczególnie w nocy.
Lubi: Odpoczywać na drzewach, deszcz, uwielbia szczeniaki, kocha naturę, morskie zapachy.
Nie lubi: Natrętnych basiorów, ludzi, nieprzyjemnych wilków.
Boi się: Ludzi, opuszczenia, śmierci.
Moce: Operowanie wiatrem, może przywołać światło we wskazane miejsce, może sprawić żeby dana roślina lub drzewo dobrze rosło, może wzniecać falę wodną.
Historia: Chanela urodziła się w pewnej watasze, była córką alf. Dobrze je się tam żyło i dorastała w bardzo dobrym towarzystwie, razem ze swoimi braćmi i rodzicami przebywała nad morzem, jej rodzeństwo wtedy się bawiło, a ona zazwyczaj była u boku rodziców, lubiła się ścigać i kopać dołki, w których cały czas jej bracia wpadali do niej. Jako szczeniak lubiła czytać książki i bawić się w różne zabawy typu chowany. Gdy nieco podrosła, była bardziej energiczna i szalona, bardzo często przebywała na łące lub nad morzem, to były jej najlepsze miejsca do przebywania. Uczyła się bardzo dobrze. Niektórych zachwycała swoimi nadzwyczajnymi , świecącymi oczami. Gdy w końcu doszła do wieku 3 lat, postanowiła opuścić rodzinną wataszkę i znaleźć nową. Uzgodniła to z rodzicami, a oni się zgodzili. Więc ruszyła w podróż, szukając tej jedynej watahy, w której może się poczuć jak w rodzinnej watasze. I znalazła taką, nazywa się Wataha Mrocznych Skrzydeł. Tak Mroczne klimaty to nie jej typ, ale to tylko nazwa. To właśnie w tej watasze poczuła się tu doskonale. I zostanie w niej prawdopodobnie do końca życia!
Zauroczenie: Zauroczyła się w kilki wilkach w tamtej watasze, no bo, to że jest niedostępna, to nie znaczy że ona nie może się zauroczyć.
Głos: Link
Partner: Nie ma, ale wciąż czeka na tego jedynego, prawdziwego partnera.
Szczeniaki: Możliwe że chciałaby, ale nie koniecznie, jeszcze za wcześnie żeby o tym myśleć.
Rodzina: Ojciec: Neuron, Matka: Coma, Bracia: Carter, Eco, Julio (Hulio)
Jaskinia: Link
Medalion: Link
Towarzysz: No nie ma xd
Inne zdjęcia: Nie ma
Przedmioty kupione w sklepie: Brak
Dodatkowe informacje: Chanel marzy często żeby założyć swoją rodzinę, jej oczy są jak dwa świecące diamenty.
Umiejętności:
Siła: 60
Zręczność: 100
Wiedza: 120
Spryt: 150
Zwinność: 140
Szybkość: 190
Mana: 40
16.08.2018
Od Mateo CD Nitaena
- Racja, toteż tego nie robię - odpowiedziałem spokojnie, otrząsając się z drobnych listków, które zdążyły przyczepić mi się do sierści. - Krzaki to przestrzeń wspólna, a wy rozmawiacie strasznie głośno.
Spojrzałem na Nitaena. Z trudem można w nim było rozpoznać tego samego szczeniaka, który - na samo wspomnienie niemal się uśmiechnąłem - jakiś czas temu wyjadał mi cukierki przy każdej wizycie. Teraz sylwetką przypominał dorosłego wilka, a chociaż wciąż był puchaty, to uwagę mocniej przyciągały duże, nietoperze skrzydła, zwieńczone niebezpiecznie wyglądającymi szponami. Jego siostra również zresztą nie przypominała małej, słodkiej kuleczki. Cóż się temu wszystkiemu dziwić; sam wyglądałem zupełnie inaczej niż dawniej. Dorastanie, bla, bla.
Zanim którykolwiek ze szczeniaków zdążył coś odpowiedzieć, zauważyłem jeszcze jedną rzecz: w pewnej odległości od brązowego kradzieja słodkości pobłyskiwała czernią cienista zjawa. Uniosłem brwi.
- Nie przeszkadzają ci one?
- Nie bardziej, niż ona - mruknął basiorek. Kaja, którą oczywiście miał na myśli, prychnęła, ale nie wyglądała na obrażoną. Zapewne często się droczyli.
- A więc musi być mocno wkurzająca. - I bez wyjaśnienia wiedziałem, że duchy muszą go dręczyć. Ten rodzaj ma to w zwyczaju. Byłem tylko zaskoczony, że do nikogo z tym nie poszedł. - Nie chciałbyś się ich pozbyć?
- A da się? - zapytał, zaskoczony.
- Może nie całkiem. Ale ograniczyć występowanie z pewnością...
* * *
- Daleko jeszcze? - usłyszałem udręczony głos rysia czerwonej wadery. Po raz piąty.
- Niespodzianka - mruknąłem, otwierając drzwi za pomocą przycisku - jesteśmy na miejscu.
Naszym oczom ukazało się niewielkie, ciemne pomieszczenie. Była w nim wykorzystana cała dostępna przestrzeń: ściany z ubitej ziemi, gdzieniegdzie straszące odsłoniętymi korzeniami, były prawie całkowicie zasłonięte przez rzędy półek. Stało na nich mnóstwo medalików, amuletów, ampułek, nieoetykietowanych fiolek z dziwacznymi substancjami i trochę przedmiotów o bliżej nieznanym przeznaczeniu. Poniżej kurzyło się kilka sztuk mebli. Przy ścianie po stronie drzwi stało niewielkie biurko, którego połowę zajmowała olbrzymia, oprawiona w niepokojącego rodzaju skórę księga.
- Rany... - szepnął Nitaen. Zaraz potem zaczął kaszleć, jak wszyscy zresztą, bo nieopatrznie otworzyłem tomiszcze zbyt gwałtownie i w powietrze wzniósł się tuman pyłu.
- Zobaczmy - mruknąłem, wertując księgę, gdy kurz opadł. Prędko znalazłem odpowiednia stronę. - To chyba to. Powiedz, czy te zjawy wyglądają w ten sposób?
Basiorek zerknął mi przez ramię i pokiwał głową. Przebiegłem wzrokiem po tekście.
- Duchy, które za tobą podążają, to dusze zmarłych, którzy boją się całkowitego przejścia na drugą stronę, lub bardzo chcą dopełnić niedokończonych spraw na tym świecie. To, co jest po śmierci... to je przyciąga, i większość przechodzi tam bez problemu; ci pragną pozostać - a do tego potrzebują powiązań z naszą stroną. Urodziłeś się z rzadkim... darem, powiedzmy, który sprawia, że dla nich jesteś czymś w rodzaju portalu. Jeśli znajdą się w twoim pobliżu, mogą przyjąć widzialną postać, a nawet - w niewielkim stopniu - ingerować w otoczenie. Łakną tego, łakną interakcji z żywymi. To zbliża ich do naszego świata. Nie można jednak w ten sposób przywrócić do życia, egzystują więc w wiecznym nieszczęściu, bezsensownym strachu, aż nie poddadzą się naturze. To, że wracają pod postacią zjaw, nie jest dobre ani dla ciebie, ani dla nich.
- Ale jak się ich pozbyć? - spytał szczeniak.
- Dobre pytanie. Będziemy musieli...
<Buhahaha, nie skończę zdania i skażę cię na wymyślanie >:) Nitaen?>
Od Jax'a do kogoś
Ah, nowa wataha, nowa rodzina, nowy dom, nowe życie… siedziałem sobie na wielkim, lekko podłużnym kamieniu, patrząc na pięknego motyla który siedział na stokrotce trzepocąc skrzydłami i rozmyślając, co tu robić? Nie znam tu nikogo(no dobra, może widziałem naszą Alfę^default smiley ^), nie mam z kim się za bardzo bawić. Nagle motyl, który siedział sobie na kwiatku wzleciał w powietrze. Pomyślałem, skoro mi się nudzi to może warto by było pogonić motylka? Więc bez dłuższego zastanowienia pobiegłem w podskokach za stworzonkiem.
-Ej! Chodź tu! Nie odlatuj! Wiem że czasami jestem straszny, ale aż tak?
Lecz, jak to zwykle się kończy gonitwa za motylem? Porażką ( przynajmniej u mnie)! Tak, małe stworzonko uciekło. I znowu się nudzę(default smiley xd)… Ale nagle ponownie coś mi do łba przyszło. Może warto by pozwiedzać teren? Fajnie jak byłoby gdyby tu była chociaż mała rzeczka, to wtedy na pewno nie nudziłbym się! Hmmm, może Alfa się nie obrazi gdy trochę pójdę pozwiedzać. Sam. Dobra idę, na pewno się nie obrazi! Poszedłem więc w las nie przejmując się niczym. Ah ale znowu nic ciekawego, tylko drzewa, drzewa. Ale czego się można spodziewać jak się dopiero weszło się w las. I tak se szedłem, szedłem, a że mamy lato, to mamy i też upały. Zmęczyłem się trochę więc położyłem się przy drzewie pod którym było całkiem chłodno, dwoma słowami- Nie najgorzej. W końcu zmusiłem się do wstania z tego miejsca i ruszyłem dalej przed siebie, nie chciałem skręcać, ponieważ jeszcze się zgubie, a to nie byłaby super sprawa. Było mi tak gorąco. A po kilku minutach po prostu byłem wykończony! Lecz później usłyszałem chlupoczący odgłos, który tak dobrze znałem! Ten odgłos był nie daleko mnie! Szedłem jak najszybciej za odgłosem, po jakichś 5 minut doszedłem! I to był strumyk wody. Ucieszyłem się jak nikt i pędem wskoczyłem do chłodnego strumyka. Poczułem ulgę, nareszcie chłodniej i zabawniej jest! Taplałem się, nurkowałem jak szalony ( default smiley xd)! Ah, kocham wodę! Byłem cały mokry i wesoły, no i się nie nudziłem, hehe. Po małej kąpieli zobaczyłem wilka który namierzał jakąś zwierzynę, polował pewnie. Postanowiłem zagadać do tego wilka.
- Hej, jak się nazywasz?
<Ktoś?>
-Ej! Chodź tu! Nie odlatuj! Wiem że czasami jestem straszny, ale aż tak?
Lecz, jak to zwykle się kończy gonitwa za motylem? Porażką ( przynajmniej u mnie)! Tak, małe stworzonko uciekło. I znowu się nudzę(default smiley xd)… Ale nagle ponownie coś mi do łba przyszło. Może warto by pozwiedzać teren? Fajnie jak byłoby gdyby tu była chociaż mała rzeczka, to wtedy na pewno nie nudziłbym się! Hmmm, może Alfa się nie obrazi gdy trochę pójdę pozwiedzać. Sam. Dobra idę, na pewno się nie obrazi! Poszedłem więc w las nie przejmując się niczym. Ah ale znowu nic ciekawego, tylko drzewa, drzewa. Ale czego się można spodziewać jak się dopiero weszło się w las. I tak se szedłem, szedłem, a że mamy lato, to mamy i też upały. Zmęczyłem się trochę więc położyłem się przy drzewie pod którym było całkiem chłodno, dwoma słowami- Nie najgorzej. W końcu zmusiłem się do wstania z tego miejsca i ruszyłem dalej przed siebie, nie chciałem skręcać, ponieważ jeszcze się zgubie, a to nie byłaby super sprawa. Było mi tak gorąco. A po kilku minutach po prostu byłem wykończony! Lecz później usłyszałem chlupoczący odgłos, który tak dobrze znałem! Ten odgłos był nie daleko mnie! Szedłem jak najszybciej za odgłosem, po jakichś 5 minut doszedłem! I to był strumyk wody. Ucieszyłem się jak nikt i pędem wskoczyłem do chłodnego strumyka. Poczułem ulgę, nareszcie chłodniej i zabawniej jest! Taplałem się, nurkowałem jak szalony ( default smiley xd)! Ah, kocham wodę! Byłem cały mokry i wesoły, no i się nie nudziłem, hehe. Po małej kąpieli zobaczyłem wilka który namierzał jakąś zwierzynę, polował pewnie. Postanowiłem zagadać do tego wilka.
- Hej, jak się nazywasz?
<Ktoś?>
15.08.2018
Od Finna Do Coffe
Przywiedziony tutaj różnymi zapachami oraz, przede wszystkim, zaproszeniem, przybyłem do altany przy wodzie razem z naszyjnikiem, który, jak się okazało, miałem wręczyć waderze. Cóż. "Misja" okazała się randką w pół ciemno. Nie żeby mi to przeszkadzało, ale mogłem wiedzieć wcześniej.
- Cześć - zaczęła biała wadera.
- Cześć - uśmiechnąłem się delikatnie i podałem samicy naszyjnik. Zaczęliśmy rozmowę na temat owego miejsca, do którego zostaliśmy przyprowadzeni, aż ze strony Coffe padło pytanie o szczeniaki.
- Wiesz... Narazie jakoś o tym nie myślałem. W każdym razie, nie wiem, czy byłbym gotowy na dzieci... Teraz. Kiedyś pewnie tak, ale teraz o tym nie myślałem - odpowiedziałem szczerze. W końcu taka była prawda, to tez dlaczego miałbym kłamać - A ty? Myślałaś o tym? - odbiłem pytanie w jej stronę. W końcu przydałoby się poznać też jej zdanie na każdy dany temat, a to, że taki nasunęła, to już nie moja wina. Ja zwyczajnie chcę wiedzieć jak najwięcej. Chyba każdy chciałby. Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła. Było pięknie. Spokojne fale na wodzie rozbijały się o skały, a zachodzące słońce odbijało się w tafli wody. W takim miejscu mógłbym siedzieć godzinami.
< Coffe? >
- Cześć - zaczęła biała wadera.
- Cześć - uśmiechnąłem się delikatnie i podałem samicy naszyjnik. Zaczęliśmy rozmowę na temat owego miejsca, do którego zostaliśmy przyprowadzeni, aż ze strony Coffe padło pytanie o szczeniaki.
- Wiesz... Narazie jakoś o tym nie myślałem. W każdym razie, nie wiem, czy byłbym gotowy na dzieci... Teraz. Kiedyś pewnie tak, ale teraz o tym nie myślałem - odpowiedziałem szczerze. W końcu taka była prawda, to tez dlaczego miałbym kłamać - A ty? Myślałaś o tym? - odbiłem pytanie w jej stronę. W końcu przydałoby się poznać też jej zdanie na każdy dany temat, a to, że taki nasunęła, to już nie moja wina. Ja zwyczajnie chcę wiedzieć jak najwięcej. Chyba każdy chciałby. Rozejrzałem się jeszcze raz dookoła. Było pięknie. Spokojne fale na wodzie rozbijały się o skały, a zachodzące słońce odbijało się w tafli wody. W takim miejscu mógłbym siedzieć godzinami.
< Coffe? >
11.08.2018
Od Kalego* ,,Cztery godziny, czyli Zero nie będziemy tęsknić" cz.2
Oddychałem głęboko. Zero klnął na mnie i przyzywał chyba każde znane sobie bóstwo, żeby zrobiło ze mną porządek. Zdawało mi się nawet, że wymienił kilka demonów, ale nie mogłem być tego pewny, nie znałem się na takich sprawach. Iluzja gałęzi zniknęła, gdy tylko przestałem się na niej skupiać. Zero, gdy ochłonął, patrzył zdziwiony na miejsce, w którym jeszcze niedawno widział potencjalne zagrożenie oraz mnie, chociaż nie byłem pewny, czy nie zalicza mnie on do kategorii zagrożenia. Potem już nie było tak kolorowo. Spojrzał na swoją pierś i z wielkim bólem wymalowanym na pysku cicho zaskomlał. Odwrócił wzrok w stronę wody, ale zaraz potem z niewiadomych przyczyn znowu zwiesił go w dół. Po czym wydał z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. Gdybym chciał go do czegoś porównać, celowałbym w granice bólu, rozpaczy czy skowytu upokorzenia.
- Ty kundlu!- wydarł się, spoglądając na swoją krwawiącą łapę. Jak ty...- Nie dane mu było dokończyć pytania, bo skoczyłem na niego ponownie, tym razem zadając mu cios pazurami na boku. Łapa mi już drętwiała. Nie dobrze. Bardzo nie dobrze.
Nawet z dotkliwie uszkodzoną łapą byłem w stanie mu uciec, zanim również zadałby mi cios. Basior jęknął z bólu, ale starał się trzymać dumną postawę.
- Ile ich było?- spytałem głosem, którym starałem się wyrazić wszystkie negatywne emocje, jakimi go darzyłem, jednak nie sądziłem, by było to możliwe. I chyba miałem rację, bo do osiągnięcia efektu, który miałem nadzieję utrzymać, zabrakło mi trochę. Może, gdybym darł się na jego zwłoki, byłoby lepiej? Chociaż może cały efekt psuł bardzo wyraźny ból w moim głosie... Superszybkie bieganie z niefunkcjonującą łapą było skrajnie bolesne.
- A co? Zazdrościsz?- Prychnął i zebrał się w sobie. Widać było, że sprawia mu to ogromną trudność, ale podbiegł w moją stronę. Zamachnął się, a jego ostre pazury przecięły powietrze ze świstem. W końcu to ja mogłem się uśmiechnąć.
- Pf, nie trafisz mnie. Jestem dla ciebie zbyt szybki.- Uwielbiałem być na z góry wygranej pozycji. Może było to nudne, ale pożyteczne. Cieszyłem się, że mimo wszystko to Zero był bardziej ranny.- Spytam jeszcze raz. Ile ich było?
- Ha! Nie umiesz do tylu liczyć.
Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową.
- Przepraszam, mówiłeś coś? Chyba ustawiłeś sobie głośność na ZERO.- zaśmiałem się za swojej kiepskiej dogryzki, a raczej z reakcji Zera, bo wyglądało na to, że strasznie się wkurzył. Dobrze. Ciśnienie jego krwi wzrosło, przez co, przy poważniejszej ranie, szybko by się wykrwawił. Śmiesznie łatwo było kogoś zamordować.
- Zero, jak ZERO LITOŚCI, pchlarzu- warknął, po czym ruszył na mnie biegiem i walił na oślep w miejscu, w którym już mnie nie było.
- Rany, chyba coś cię opętało. Wijesz się tam, jakbyś był co najmniej rybą wyjętą z wody.
- Walcz jak basior, a nie ciągle zwiewasz, kretynie! Podejdź tu i stocz prawdziwy pojedynek!- wydarł się w moją stronę.- Chyba że WYMIĘKASZ!
- Ja wymiękam?- uśmiechnąłem się.- Ja nie wymiękam. To ty chcesz ode mnie fory.
- ŻADNE FORY, ŚMIECIU! UCZCIWĄ WALKĘ! NIE ZWIEWAJ JAK PRZESTRASZONA SARENKA!
- Przestraszona sarenka?- Tym razem to ja prychnąłem.- Nawet byś mnie nie drasnął. Masz ZERO szans na wygraną.
- Tak się składa, że już drasnąłem i chyba nawet nie chcesz wiedzieć, jak okropnie to wygląda.
Momentalnie zakręciło mi się w głowie. Wcześniej starałem się brać mniejsze wdechy, by mniej czuć swoją krew, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że gwałtowne przyspieszanie i niepełne wdechy mogły się źle skończyć. I tak się właśnie skończyło, bo starczyła chwila nieuwagi, a Zero był już przy mnie i podciął mi łapy, także w tamtym momencie znajdowałem się na ziemi. Zero szybko skorzystał z tego, że nie mogę biegać, leżąc i wbił mi pazury w kolejną łapę. Ból był okropny, jednak nie taki wielki jak poprzednim razem, więc starałem się trzymać wrzask w sobie, jednak po chwili, gdy poczułem, jak coś wbija się następną moją łapę, nie mogłem już tego w sobie utrzymać.
- AAAARGH! ZOSTAW! PUŚĆ! AAAHHHHRRRR!!!- Szarpałem się, chcąc się uwolnić, jednak tylko pogarszałem swoją sytuację. Zero wbił pazury głębiej, tylko szczerząc się, podczas gdy ja już z bólu prawie traciłem przytomność. Błagałem go w myślach, żeby przestał, jednak nic się nie działo. Nie dawałem rady go z siebie zepchnąć. Był za silny. Nie potrafiłem się obronić i szczerze mówiąc, wątpiłem, czy uda mi się wydostać. Oczy zachodziły mi mgłą, by co jakiś czas powrócić z całą ostrością, co mogło oznaczać, że albo mój organizm co chwile mdlał, albo płakałem z bólu. Czułem swoją krew i krew Zera, jednak mieszały mi się one. Trudno było skupiać się na zapachu, gdy ktoś o wiele silniejszy od ciebie zdaje się, że próbuje cię pozbawić łap. Słyszałem jego głośny oddech, podczas gdy mój starałem się trzymać w ryzach.
- Zostaw! Nie wytrzymam! Puszczaj! ARGH! AŁ! DOŚĆ! Proszę! Zero... Ał! Zostaw...- błagałem coraz ciszej, wątpiąc, czy cokolwiek mi to da. Łomotanie swojego serca słyszałem głośniej niż jakiekolwiek inne dźwięki, nie licząc moich co chwilowych wrzasków, podczas prób wydostania się z opresji.
- No nie wiem. W końcu śmiesznie łatwo kogoś zamordować, prawda?
//część druga, jednak nie z dwóch, tylko... No nie wiem. Zależy od weny. Kto chce następną cześć zostawia komentarz pod tym czymś//
- Ty kundlu!- wydarł się, spoglądając na swoją krwawiącą łapę. Jak ty...- Nie dane mu było dokończyć pytania, bo skoczyłem na niego ponownie, tym razem zadając mu cios pazurami na boku. Łapa mi już drętwiała. Nie dobrze. Bardzo nie dobrze.
Nawet z dotkliwie uszkodzoną łapą byłem w stanie mu uciec, zanim również zadałby mi cios. Basior jęknął z bólu, ale starał się trzymać dumną postawę.
- Ile ich było?- spytałem głosem, którym starałem się wyrazić wszystkie negatywne emocje, jakimi go darzyłem, jednak nie sądziłem, by było to możliwe. I chyba miałem rację, bo do osiągnięcia efektu, który miałem nadzieję utrzymać, zabrakło mi trochę. Może, gdybym darł się na jego zwłoki, byłoby lepiej? Chociaż może cały efekt psuł bardzo wyraźny ból w moim głosie... Superszybkie bieganie z niefunkcjonującą łapą było skrajnie bolesne.
- A co? Zazdrościsz?- Prychnął i zebrał się w sobie. Widać było, że sprawia mu to ogromną trudność, ale podbiegł w moją stronę. Zamachnął się, a jego ostre pazury przecięły powietrze ze świstem. W końcu to ja mogłem się uśmiechnąć.
- Pf, nie trafisz mnie. Jestem dla ciebie zbyt szybki.- Uwielbiałem być na z góry wygranej pozycji. Może było to nudne, ale pożyteczne. Cieszyłem się, że mimo wszystko to Zero był bardziej ranny.- Spytam jeszcze raz. Ile ich było?
- Ha! Nie umiesz do tylu liczyć.
Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową.
- Przepraszam, mówiłeś coś? Chyba ustawiłeś sobie głośność na ZERO.- zaśmiałem się za swojej kiepskiej dogryzki, a raczej z reakcji Zera, bo wyglądało na to, że strasznie się wkurzył. Dobrze. Ciśnienie jego krwi wzrosło, przez co, przy poważniejszej ranie, szybko by się wykrwawił. Śmiesznie łatwo było kogoś zamordować.
- Zero, jak ZERO LITOŚCI, pchlarzu- warknął, po czym ruszył na mnie biegiem i walił na oślep w miejscu, w którym już mnie nie było.
- Rany, chyba coś cię opętało. Wijesz się tam, jakbyś był co najmniej rybą wyjętą z wody.
- Walcz jak basior, a nie ciągle zwiewasz, kretynie! Podejdź tu i stocz prawdziwy pojedynek!- wydarł się w moją stronę.- Chyba że WYMIĘKASZ!
- Ja wymiękam?- uśmiechnąłem się.- Ja nie wymiękam. To ty chcesz ode mnie fory.
- ŻADNE FORY, ŚMIECIU! UCZCIWĄ WALKĘ! NIE ZWIEWAJ JAK PRZESTRASZONA SARENKA!
- Przestraszona sarenka?- Tym razem to ja prychnąłem.- Nawet byś mnie nie drasnął. Masz ZERO szans na wygraną.
- Tak się składa, że już drasnąłem i chyba nawet nie chcesz wiedzieć, jak okropnie to wygląda.
Momentalnie zakręciło mi się w głowie. Wcześniej starałem się brać mniejsze wdechy, by mniej czuć swoją krew, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że gwałtowne przyspieszanie i niepełne wdechy mogły się źle skończyć. I tak się właśnie skończyło, bo starczyła chwila nieuwagi, a Zero był już przy mnie i podciął mi łapy, także w tamtym momencie znajdowałem się na ziemi. Zero szybko skorzystał z tego, że nie mogę biegać, leżąc i wbił mi pazury w kolejną łapę. Ból był okropny, jednak nie taki wielki jak poprzednim razem, więc starałem się trzymać wrzask w sobie, jednak po chwili, gdy poczułem, jak coś wbija się następną moją łapę, nie mogłem już tego w sobie utrzymać.
- AAAARGH! ZOSTAW! PUŚĆ! AAAHHHHRRRR!!!- Szarpałem się, chcąc się uwolnić, jednak tylko pogarszałem swoją sytuację. Zero wbił pazury głębiej, tylko szczerząc się, podczas gdy ja już z bólu prawie traciłem przytomność. Błagałem go w myślach, żeby przestał, jednak nic się nie działo. Nie dawałem rady go z siebie zepchnąć. Był za silny. Nie potrafiłem się obronić i szczerze mówiąc, wątpiłem, czy uda mi się wydostać. Oczy zachodziły mi mgłą, by co jakiś czas powrócić z całą ostrością, co mogło oznaczać, że albo mój organizm co chwile mdlał, albo płakałem z bólu. Czułem swoją krew i krew Zera, jednak mieszały mi się one. Trudno było skupiać się na zapachu, gdy ktoś o wiele silniejszy od ciebie zdaje się, że próbuje cię pozbawić łap. Słyszałem jego głośny oddech, podczas gdy mój starałem się trzymać w ryzach.
- Zostaw! Nie wytrzymam! Puszczaj! ARGH! AŁ! DOŚĆ! Proszę! Zero... Ał! Zostaw...- błagałem coraz ciszej, wątpiąc, czy cokolwiek mi to da. Łomotanie swojego serca słyszałem głośniej niż jakiekolwiek inne dźwięki, nie licząc moich co chwilowych wrzasków, podczas prób wydostania się z opresji.
- No nie wiem. W końcu śmiesznie łatwo kogoś zamordować, prawda?
//część druga, jednak nie z dwóch, tylko... No nie wiem. Zależy od weny. Kto chce następną cześć zostawia komentarz pod tym czymś//
Od Kalego* ,,Cztery godziny, czyli Zero nie będziemy tęsknić" cz.1
Noc była zimna, zupełnie inaczej niż się spodziewałem, ale była to miła niespodzianka po codziennych upałach. Mijałem kolejne drzewa, zmierzając w miejsce, które wskazał mi zleceniodawca. Moje zadanie było proste.
"Zabij tak, żeby bolało."
Z tym akurat nie powinno być problemu. Jednakże uprzedzono mnie, że mój nowy cel jest inny niż reszta. Niewiarygodnie szybki i silny, a do tego okropnie głupi. Z szybkością nie powinno być problemu. Nigdy zresztą nie ma. Nikt mnie nie wyprzedzi.
Nie obchodził mnie jego życiorys, ale mimo wszystko, informacje, jakie o nim zyskałem mnie obrzydziły. Gwałciciel. Najgorsze ścierwo. W dodatku opiekun szczeniąt. Nie wiem, kto musiał być na tyle niepoważny lub lekkomyślny, by dać temu typowi pracę, w której, chociażby zbliżałby się do młodych. Okropność.
Skupiłem się na odgłosie kroków i swoim oddechu. Zbliżałem się właśnie do rzeki, która miała jakąśtam swoją nazwę, ale nie słuchałem, kiedy oprowadzali mnie po watasze. Po prostu umiałem dojść tam, gdzie chciałem i to mi wystarczyło. Nazwy nie były ważne. To cud, że w ogóle pamiętałem nazwę swojej watahy.
Zero był na horyzoncie. Wpatrywał się w wolno płynącą wodę, jakby chciał zaraz do niej wejść. Miałem nadzieję, że tego nie zrobi. Zabijanie w wodzie jest trudne. Wystarczająco. Jakby nie mógł mi ułatwić całej sprawy i w tym momencie spać w swojej jaskini! Wykończyłbym go podczas snu! Ale nie! Po co ułatwić Kalemu pracę! Przecież można się szlajać po brzegach jakichś rzek! Yh, jestem zmęczony.
- Dobry wieczór.- Zero w końcu zorientował się, że ma towarzystwo i się odezwał. Posłał mi jeden ze swoich fałszywych i łgarskich uśmiechów, które pewnie uważał za rozbrajające lub seksowne, jakiekolwiek znaczenie w jego mniemaniu miały te słowa. Jeśli tak, to niewiarygodnie się mylił.
- Chciałeś chyba powiedzieć "Dobranoc".- warknąłem, wyłażąc z mojej najwyraźniej niezbyt dobrej kryjówki. Straciłem w końcu możliwość zaskoczenia przeciwnika.
- Nie jest aż tak późno. Ledwie po dwudziestej trzeciej.
- Niezupełnie o to mi chodziło.- przyznałem i powoli zacząłem do niego podchodzić. Nie cofnął się o krok.
- W takim razie, co siedzi w tej twojej łepetynce, hę? Same złe rzeczy?- zaśmiał się dźwięcznie, wkurzając mnie trochę. Szybko się ogarnąłem. Nie lubiłem się wściekać. Tym bardziej teraz. To TYLKO praca. Nie ma powodu, żeby się złościć. Jeszcze w nocy.
- Na pewno mniej złych, niż znajduje się w twojej.- Starałem się nieumiejętnie wymyślić jakąś ripostę. Miałem już rozwinąć swoją wypowiedź i rzucać mądrości na lewo i prawo, a przy tym zwyczajowo zamknąć oczy i z wyższością zacząć pouczać tych, których nie lubię, ale przerwał mi Zero. Ucieszyłem się, bo wywody w tamtym momencie zbyt wiele by mi nie pomogły.
- Czego chcesz?- spytał znudzinym tonem. Już miałem na niego skoczyć, kiedy wpadłem na lepszy pomysł. Krótka zmyłka.
- Porozmawiać?- Uśmiechnąłem się niepewnie, nie wiedząc, czy samiec kupi tą ściemę.
- Moje techniki podrywu to tajemnica.- Wyszczerzył się do mnie zwycięsko, ukazując ostre kły i swoją satysfakcję spowodowaną najprawdopodobniej podejrzeniem, że ktoś chciałby się od niego uczyć. Postanowiłem skorzystać z jego samouwielbienia.
- Rany, skąd wiedziałeś, czego od ciebie chcę? Czytasz w myślach?- spróbowałem udać zdziwionego i zszokowanego tym obrotem spraw, jak i udawać, że potrzebuję jego pomocy w sprawie jakiejś... Yh. Wadery.
- Wyglądasz na takiego.- Basior zaśmiał się kpiąco.- Poza tym, tak. Czytam w myślach, ale teraz mi się nie chcę. Dobra, zmiataj. Nie przylazłem tu, żeby gadać z takimi jak ty.
- Ale...- Musiałem kupić sobie jeszcze trochę czasu. Wyglądało na to, że mogłem jeszcze wykorzystać niespodziankę. Tylko w innej formie.
- Ale co?
- Tylko ty możesz mi pomóc!- wymyśliłem na szybko. Sam nie wierzyłem w to, co powiedziałem. A raczej w to, jak to brzmiało.
- TYLKO ja?- Zero zaśmiał się, tym razem mniej chamsko. Wciąż nie był to jednak śmiech, jaki chciałbym słyszeć. W ogóle żaden śmiech wytworzony przez struny głosowe tego degenerata nie byłby pożądanym przeze mnie dźwiękiem.- W takim razie mnie błagaj.
...Co?
- Mam cię błagać?- spojrzałem na niego, doszukując się czegoś, co utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że to, co przed chwilą powiedział to żart. Nie znalazłem jednak czegoś takiego, a po jeszcze chwili mojego milczenia, jego odpowiedź utwierdziła mnie w mojej teorii, że Zero to jeden wielki dupek.
- Dokładnie.
Westchnąłem.
- Błagam, Zero. Tylko ty możesz mi pomóc- wyrzuciłem z siebie, starając się nie przepełnić tego zdania jadem. Nie wierzyłem, że muszę się zniżać do tego poziomu, tylko z potrzeby wykonania zlecenia. Zabić go. Niespodziewanie zadać mu pierwszy cios. Pierwszy i najsilniejszy. Basior kiwnął głową i pozwolił mi do siebie podejść, najwyraźniej chcąc usłyszeć o moim "problemie". Podszedłem do niego i przeskanowałem go wzrokiem. Taka była moja taktyka. Najpierw wypatrzeć słabe strony. Przyglądałem się po kolei każdej części jego ciała. Przynajmniej od lewej strony, bo obchodzenie go naokoło nie wydawało mi się dobrym pomysłem. A przynajmniej podejrzanym.
- Więc...?- Zero odchrząknął. Odsunął się ode mnie lekko i zamrugał.- W czym mam ci pomóc?
Przyjrzałem mu się jeszcze raz.
Po chwili wydawało mi się, że właśnie odkryłem cel swojego przyszłego ataku.
- Na początku, chciałbym, żebyś wiedział, że tu wcale nie chodzi o waderę. Nie wyciągnąłem cię z błędu i za to bardzo przepraszam.- powiedziałem z lekko pochyloną głową. Mimo wszystko, w tym mimo tego, jakim ścierwem był Zero, miałem swoje zasady. Miałem być miły. Do czasu.
- To o co?- Basior uśmiechnął się kpiąco.
- Ogólnie rzecz biorąc, to o ciebie- powiedziałem, siląc się na zwyczajny ton.
- Weź może spadaj na drzewo, co? Nie jestem zainteresowany- wyrzucił z siebie z obrzydzeniem. Jednak nie większym niż to moje. Fle! Jak on w ogóle mógł pomyśleć, że ja o nim... FU!
Wyprzedził mnie, ale pozwoliłem mu na to. Potrzebowałem momentu, w którym straciłby mnie z oczu. Szybko schowałem się za jakimś wystającym z ziemi kamieniem. Pora na trochę magii.
- Gdzie idziesz?- usłyszałem swój głos, jednak wcale nie należał on do mnie. Zero spojrzał na moją kopię z lekkim skrzywieniem. Coś nie pasuje?
- A co cię to? Wracaj lepiej do domku, bo jeszcze coś ci zrobię, co?- Basior posłał mi okropnie pogardliwy uśmiech. A raczej temu drugiemu mnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że poczułem się urażony.
- Coś mi zrobisz? Spróbuj.
- Gdybym tylko chciał, to...
- Poprawka! Gdybyś mógł.
- Mogę, idioto. I tak się składa, że gdy tylko zechcę, poznam twój kolejny ruch.
Uśmiechnąłem się zwycięsko. Nie tylko ja, ale moja iluzja też.
- No spróbuj tylko.
Zero przez chwilę przyglądał się mojej iluzji w pełnym skupieniu, a po kilku minutach uśmiech zszedł z jego twarzy.
- Jak ty... Tak się nie da!
- Najwyraźniej się da!- wrzasnąłem i skoczyłem na niego z rozbiegu. Basior przewrócił się i przez chwilę nic nie kumając, zyskał dość pokaźną ranę na piersi. Krew spływała po jego futrze trochę mnie brudząc. Zero wrzasnął na całe gardło, drażniąc i strasząc okoliczne ptaki i inną zwierzynę. Spróbowałem ponownie swoich sił i wbiłem mu pazury w prawą łapę, ale nie zdążyłem w porę zauważyć, że wilk rozeznał się w sytuacji i z całej siły wgryzł się w moją tylną łapę. Bolało mnie tak, jakby przebił mi ją kłami na wylot, a wolałem nawet nie patrzeć na to, jak mogła wyglądać. Szybko wywołałem iluzję spadającej gałęzi, żeby mnie puścił i lekko się spłoszył. Z trudnością pokuśtykałem za jakieś drzewo i starałem się uspokoić. Bolało w cholerę, ale nie zamierzałem się poddawać. Musiałem wykonać swoje zlecenie. Dam radę. Muszę tylko... Ah. Jakoś to przemyśleć.
W mojej pracy nie ma czegoś takiego jak "starałem się, ale nie wyszło". Albo ty zabijesz, albo zabiją ciebie. Ewentualnie nie dostaniesz pieniędzy, na co nie mogę sobie pozwolić. Potrzebuję tej kasy. I zdobędę ją.
"Zabij tak, żeby bolało."
Z tym akurat nie powinno być problemu. Jednakże uprzedzono mnie, że mój nowy cel jest inny niż reszta. Niewiarygodnie szybki i silny, a do tego okropnie głupi. Z szybkością nie powinno być problemu. Nigdy zresztą nie ma. Nikt mnie nie wyprzedzi.
Nie obchodził mnie jego życiorys, ale mimo wszystko, informacje, jakie o nim zyskałem mnie obrzydziły. Gwałciciel. Najgorsze ścierwo. W dodatku opiekun szczeniąt. Nie wiem, kto musiał być na tyle niepoważny lub lekkomyślny, by dać temu typowi pracę, w której, chociażby zbliżałby się do młodych. Okropność.
Skupiłem się na odgłosie kroków i swoim oddechu. Zbliżałem się właśnie do rzeki, która miała jakąśtam swoją nazwę, ale nie słuchałem, kiedy oprowadzali mnie po watasze. Po prostu umiałem dojść tam, gdzie chciałem i to mi wystarczyło. Nazwy nie były ważne. To cud, że w ogóle pamiętałem nazwę swojej watahy.
Zero był na horyzoncie. Wpatrywał się w wolno płynącą wodę, jakby chciał zaraz do niej wejść. Miałem nadzieję, że tego nie zrobi. Zabijanie w wodzie jest trudne. Wystarczająco. Jakby nie mógł mi ułatwić całej sprawy i w tym momencie spać w swojej jaskini! Wykończyłbym go podczas snu! Ale nie! Po co ułatwić Kalemu pracę! Przecież można się szlajać po brzegach jakichś rzek! Yh, jestem zmęczony.
- Dobry wieczór.- Zero w końcu zorientował się, że ma towarzystwo i się odezwał. Posłał mi jeden ze swoich fałszywych i łgarskich uśmiechów, które pewnie uważał za rozbrajające lub seksowne, jakiekolwiek znaczenie w jego mniemaniu miały te słowa. Jeśli tak, to niewiarygodnie się mylił.
- Chciałeś chyba powiedzieć "Dobranoc".- warknąłem, wyłażąc z mojej najwyraźniej niezbyt dobrej kryjówki. Straciłem w końcu możliwość zaskoczenia przeciwnika.
- Nie jest aż tak późno. Ledwie po dwudziestej trzeciej.
- Niezupełnie o to mi chodziło.- przyznałem i powoli zacząłem do niego podchodzić. Nie cofnął się o krok.
- W takim razie, co siedzi w tej twojej łepetynce, hę? Same złe rzeczy?- zaśmiał się dźwięcznie, wkurzając mnie trochę. Szybko się ogarnąłem. Nie lubiłem się wściekać. Tym bardziej teraz. To TYLKO praca. Nie ma powodu, żeby się złościć. Jeszcze w nocy.
- Na pewno mniej złych, niż znajduje się w twojej.- Starałem się nieumiejętnie wymyślić jakąś ripostę. Miałem już rozwinąć swoją wypowiedź i rzucać mądrości na lewo i prawo, a przy tym zwyczajowo zamknąć oczy i z wyższością zacząć pouczać tych, których nie lubię, ale przerwał mi Zero. Ucieszyłem się, bo wywody w tamtym momencie zbyt wiele by mi nie pomogły.
- Czego chcesz?- spytał znudzinym tonem. Już miałem na niego skoczyć, kiedy wpadłem na lepszy pomysł. Krótka zmyłka.
- Porozmawiać?- Uśmiechnąłem się niepewnie, nie wiedząc, czy samiec kupi tą ściemę.
- Moje techniki podrywu to tajemnica.- Wyszczerzył się do mnie zwycięsko, ukazując ostre kły i swoją satysfakcję spowodowaną najprawdopodobniej podejrzeniem, że ktoś chciałby się od niego uczyć. Postanowiłem skorzystać z jego samouwielbienia.
- Rany, skąd wiedziałeś, czego od ciebie chcę? Czytasz w myślach?- spróbowałem udać zdziwionego i zszokowanego tym obrotem spraw, jak i udawać, że potrzebuję jego pomocy w sprawie jakiejś... Yh. Wadery.
- Wyglądasz na takiego.- Basior zaśmiał się kpiąco.- Poza tym, tak. Czytam w myślach, ale teraz mi się nie chcę. Dobra, zmiataj. Nie przylazłem tu, żeby gadać z takimi jak ty.
- Ale...- Musiałem kupić sobie jeszcze trochę czasu. Wyglądało na to, że mogłem jeszcze wykorzystać niespodziankę. Tylko w innej formie.
- Ale co?
- Tylko ty możesz mi pomóc!- wymyśliłem na szybko. Sam nie wierzyłem w to, co powiedziałem. A raczej w to, jak to brzmiało.
- TYLKO ja?- Zero zaśmiał się, tym razem mniej chamsko. Wciąż nie był to jednak śmiech, jaki chciałbym słyszeć. W ogóle żaden śmiech wytworzony przez struny głosowe tego degenerata nie byłby pożądanym przeze mnie dźwiękiem.- W takim razie mnie błagaj.
...Co?
- Mam cię błagać?- spojrzałem na niego, doszukując się czegoś, co utwierdziłoby mnie w przekonaniu, że to, co przed chwilą powiedział to żart. Nie znalazłem jednak czegoś takiego, a po jeszcze chwili mojego milczenia, jego odpowiedź utwierdziła mnie w mojej teorii, że Zero to jeden wielki dupek.
- Dokładnie.
Westchnąłem.
- Błagam, Zero. Tylko ty możesz mi pomóc- wyrzuciłem z siebie, starając się nie przepełnić tego zdania jadem. Nie wierzyłem, że muszę się zniżać do tego poziomu, tylko z potrzeby wykonania zlecenia. Zabić go. Niespodziewanie zadać mu pierwszy cios. Pierwszy i najsilniejszy. Basior kiwnął głową i pozwolił mi do siebie podejść, najwyraźniej chcąc usłyszeć o moim "problemie". Podszedłem do niego i przeskanowałem go wzrokiem. Taka była moja taktyka. Najpierw wypatrzeć słabe strony. Przyglądałem się po kolei każdej części jego ciała. Przynajmniej od lewej strony, bo obchodzenie go naokoło nie wydawało mi się dobrym pomysłem. A przynajmniej podejrzanym.
- Więc...?- Zero odchrząknął. Odsunął się ode mnie lekko i zamrugał.- W czym mam ci pomóc?
Przyjrzałem mu się jeszcze raz.
Po chwili wydawało mi się, że właśnie odkryłem cel swojego przyszłego ataku.
- Na początku, chciałbym, żebyś wiedział, że tu wcale nie chodzi o waderę. Nie wyciągnąłem cię z błędu i za to bardzo przepraszam.- powiedziałem z lekko pochyloną głową. Mimo wszystko, w tym mimo tego, jakim ścierwem był Zero, miałem swoje zasady. Miałem być miły. Do czasu.
- To o co?- Basior uśmiechnął się kpiąco.
- Ogólnie rzecz biorąc, to o ciebie- powiedziałem, siląc się na zwyczajny ton.
- Weź może spadaj na drzewo, co? Nie jestem zainteresowany- wyrzucił z siebie z obrzydzeniem. Jednak nie większym niż to moje. Fle! Jak on w ogóle mógł pomyśleć, że ja o nim... FU!
Wyprzedził mnie, ale pozwoliłem mu na to. Potrzebowałem momentu, w którym straciłby mnie z oczu. Szybko schowałem się za jakimś wystającym z ziemi kamieniem. Pora na trochę magii.
- Gdzie idziesz?- usłyszałem swój głos, jednak wcale nie należał on do mnie. Zero spojrzał na moją kopię z lekkim skrzywieniem. Coś nie pasuje?
- A co cię to? Wracaj lepiej do domku, bo jeszcze coś ci zrobię, co?- Basior posłał mi okropnie pogardliwy uśmiech. A raczej temu drugiemu mnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że poczułem się urażony.
- Coś mi zrobisz? Spróbuj.
- Gdybym tylko chciał, to...
- Poprawka! Gdybyś mógł.
- Mogę, idioto. I tak się składa, że gdy tylko zechcę, poznam twój kolejny ruch.
Uśmiechnąłem się zwycięsko. Nie tylko ja, ale moja iluzja też.
- No spróbuj tylko.
Zero przez chwilę przyglądał się mojej iluzji w pełnym skupieniu, a po kilku minutach uśmiech zszedł z jego twarzy.
- Jak ty... Tak się nie da!
- Najwyraźniej się da!- wrzasnąłem i skoczyłem na niego z rozbiegu. Basior przewrócił się i przez chwilę nic nie kumając, zyskał dość pokaźną ranę na piersi. Krew spływała po jego futrze trochę mnie brudząc. Zero wrzasnął na całe gardło, drażniąc i strasząc okoliczne ptaki i inną zwierzynę. Spróbowałem ponownie swoich sił i wbiłem mu pazury w prawą łapę, ale nie zdążyłem w porę zauważyć, że wilk rozeznał się w sytuacji i z całej siły wgryzł się w moją tylną łapę. Bolało mnie tak, jakby przebił mi ją kłami na wylot, a wolałem nawet nie patrzeć na to, jak mogła wyglądać. Szybko wywołałem iluzję spadającej gałęzi, żeby mnie puścił i lekko się spłoszył. Z trudnością pokuśtykałem za jakieś drzewo i starałem się uspokoić. Bolało w cholerę, ale nie zamierzałem się poddawać. Musiałem wykonać swoje zlecenie. Dam radę. Muszę tylko... Ah. Jakoś to przemyśleć.
W mojej pracy nie ma czegoś takiego jak "starałem się, ale nie wyszło". Albo ty zabijesz, albo zabiją ciebie. Ewentualnie nie dostaniesz pieniędzy, na co nie mogę sobie pozwolić. Potrzebuję tej kasy. I zdobędę ją.
Zero, daje ci maksymalnie cztery godziny.
//oto część pierwsza z nie wiem ilu.
Może dwóch.//
Od Michia CD. Kory
Six wyszedł, zostawiając mnie z przemyśleniami. Znalazł gdzieś wśród przyniesionych wcześniej rupieci mapę terenów i poszedł zwiedzać nowe terytorium. Po stosunkowo krótkim czasie stwierdziłem, że świeże powietrze w sumie dobrze mi zrobi. Zbyt długie przygniatanie się negatywnymi myślami jest męczące, a co najmniej uciążliwe. Okropnie trudno jest jednak powiedzieć sobie "żyj dalej" jeśli chodzi o śmierć. Nester nigdy nie malował mi się jako wzór wszelkich cnót, ale zabieranie do siebie dobrych, porządnych wilków bez uprzedzenia czy ich zgody było okropne.
Wracając... Wyszedłem z jaskini. Pokręciłem się trochę i pochodziłem w różne strony, aż w końcu trafiłem do lasu. Las jak każdy inny, jednak tą część już kojarzyłem. Uśmiechnąłem się lekko i kontynuowałem swoją wędrówkę. I chodziłem tak sobie, dopóki nie poczułem nowego, dość wyraźnego tropu jakiegoś wilka i nie usłyszałem głosu wadery.
- Hej!- Podniosłem na nią wzrok. Odwzajemniłem uśmiech, jakim mnie obdarzyła i odezwałem się:
- Witam... Coś się stało?- spytałem trochę niepewnie. Nie za dobrze znałem waderę. Pamiętałem tylko jej imię z tego, jak ktoś nas sobie wcześniej przedstawił.
- Nie- odpowiedziała i usiadła obok mnie.-Po prostu szukam wilka, który mógłby mi trochę potowarzyszyć.
- Mhm...
I tak skończyliśmy na spacerze. W końcu zatrzymaliśmy się nad jeziorem.
- Lubię tą plażę. Może odpoczniemy chwilę? - zaproponowała wadera, już prawie sadowiąc się na piasku, ale...
- Hakuna matata!- wrzasnął ktoś dalej, przez co o mało nie dostałem zawału. Chwilę potem byłem już mokry, a co gorsza, Meg też. I zdawało się, że niezbyt jej to pasuje. Stałem tak cały mokry, nie wiedząc czy się śmiać, czy otrząsać z wody. Miałem już jakoś reagować, ale wyprzedził mnie kolejny plusk. Spojrzałem w stronę szczeniaka w wodzie, prawdopodobnie ... całego zajścia. Megami posłała jej najpierw spojrzenie pełne zaskoczenia, a potem takie karcące. Nie zniechęciło to jednak małej rozrabiaki, ponieważ wyszła z wody, otrzepała się szybko i szybko zmieniła mimikę twarzy z uśmiechu w zaskoczoną minkę małego aniołka.
- No co się pani tak patrzy?- zaczęła urażonym głosikiem kogoś, kto nawet nigdy nie słyszał o czymś takim jak złe zachowanie, a na pewno już nie został o takowe posądzony.- Musiałam się ochłodzić.
Meg wyglądała na zdrowo wkurzoną, a gdy tylko znowu zerknąłem na waderkę na ułamek sekundy i zobaczyłem jej pewny siebie i złośliwy uśmieszek, skierowany w stronę Megami. Potem znowu zastąpiła go minka aniołka.
Meg z głośnym westchnieniem otrzepała się, a ja dalej stałem tak mokry i nie wiedziałem co zrobić.
Po chwili wybrałem śmiech.
Ani waderka odziana w pomarańczową bluzę, ani Meg chyba nie rozumiały, z czego się śmiałem. Ja sam dokładnie nie wiedziałem. Może bawiła mnie zaistniała sytuacja? Może udająca aniołka złośliwa, ale na swój sposób także urocza waderka? Może po prostu widok mokrej, wkurzonej Meg? A może po prostu musiałem jakkolwiek odreagować po ostatnich wydarzeniach? Najwyraźniej nie było to ważne. Po chwili i Megami i nasza nowo poznana mała diablica zawtórowały mi. Śmialiśmy się tak chwilę. Dość długą. Gdy już skończyliśmy, odszedłem trochę dalej od Meg i otrząsnąłem się z wody. Nasz mały zamachowiec jeszcze wytknął jej język, co tym razem przyjęła na spokojnie, odpowiadając pobłażliwym śmiechem.
- Hej, podejdziesz?- spytałem, chcąc być może poznać jej imię. Właśnie... Czy ona przypadkiem nie powinna być w towarzystwie kogoś dorosłego?- Jestem Michio, a to jest Megami- przedstawiłem nas na szybko.- A ty?
Meg przybliżyła się, najwyraźniej też chcąc poznać imię waderki. Skinęła jej głową. Uśmiechnąłem się troszkę, chcąc pokazać brak złych zamiarów z naszej strony, jednak chyba nie było to potrzebne. Mała wydawała się dość pewna siebie.
<Meg? Kora? Hehe, Misio tymczasem kończy z depresją. >
Wracając... Wyszedłem z jaskini. Pokręciłem się trochę i pochodziłem w różne strony, aż w końcu trafiłem do lasu. Las jak każdy inny, jednak tą część już kojarzyłem. Uśmiechnąłem się lekko i kontynuowałem swoją wędrówkę. I chodziłem tak sobie, dopóki nie poczułem nowego, dość wyraźnego tropu jakiegoś wilka i nie usłyszałem głosu wadery.
- Hej!- Podniosłem na nią wzrok. Odwzajemniłem uśmiech, jakim mnie obdarzyła i odezwałem się:
- Witam... Coś się stało?- spytałem trochę niepewnie. Nie za dobrze znałem waderę. Pamiętałem tylko jej imię z tego, jak ktoś nas sobie wcześniej przedstawił.
- Nie- odpowiedziała i usiadła obok mnie.-Po prostu szukam wilka, który mógłby mi trochę potowarzyszyć.
- Mhm...
I tak skończyliśmy na spacerze. W końcu zatrzymaliśmy się nad jeziorem.
- Lubię tą plażę. Może odpoczniemy chwilę? - zaproponowała wadera, już prawie sadowiąc się na piasku, ale...
- Hakuna matata!- wrzasnął ktoś dalej, przez co o mało nie dostałem zawału. Chwilę potem byłem już mokry, a co gorsza, Meg też. I zdawało się, że niezbyt jej to pasuje. Stałem tak cały mokry, nie wiedząc czy się śmiać, czy otrząsać z wody. Miałem już jakoś reagować, ale wyprzedził mnie kolejny plusk. Spojrzałem w stronę szczeniaka w wodzie, prawdopodobnie ... całego zajścia. Megami posłała jej najpierw spojrzenie pełne zaskoczenia, a potem takie karcące. Nie zniechęciło to jednak małej rozrabiaki, ponieważ wyszła z wody, otrzepała się szybko i szybko zmieniła mimikę twarzy z uśmiechu w zaskoczoną minkę małego aniołka.
- No co się pani tak patrzy?- zaczęła urażonym głosikiem kogoś, kto nawet nigdy nie słyszał o czymś takim jak złe zachowanie, a na pewno już nie został o takowe posądzony.- Musiałam się ochłodzić.
Meg wyglądała na zdrowo wkurzoną, a gdy tylko znowu zerknąłem na waderkę na ułamek sekundy i zobaczyłem jej pewny siebie i złośliwy uśmieszek, skierowany w stronę Megami. Potem znowu zastąpiła go minka aniołka.
Meg z głośnym westchnieniem otrzepała się, a ja dalej stałem tak mokry i nie wiedziałem co zrobić.
Po chwili wybrałem śmiech.
Ani waderka odziana w pomarańczową bluzę, ani Meg chyba nie rozumiały, z czego się śmiałem. Ja sam dokładnie nie wiedziałem. Może bawiła mnie zaistniała sytuacja? Może udająca aniołka złośliwa, ale na swój sposób także urocza waderka? Może po prostu widok mokrej, wkurzonej Meg? A może po prostu musiałem jakkolwiek odreagować po ostatnich wydarzeniach? Najwyraźniej nie było to ważne. Po chwili i Megami i nasza nowo poznana mała diablica zawtórowały mi. Śmialiśmy się tak chwilę. Dość długą. Gdy już skończyliśmy, odszedłem trochę dalej od Meg i otrząsnąłem się z wody. Nasz mały zamachowiec jeszcze wytknął jej język, co tym razem przyjęła na spokojnie, odpowiadając pobłażliwym śmiechem.
- Hej, podejdziesz?- spytałem, chcąc być może poznać jej imię. Właśnie... Czy ona przypadkiem nie powinna być w towarzystwie kogoś dorosłego?- Jestem Michio, a to jest Megami- przedstawiłem nas na szybko.- A ty?
Meg przybliżyła się, najwyraźniej też chcąc poznać imię waderki. Skinęła jej głową. Uśmiechnąłem się troszkę, chcąc pokazać brak złych zamiarów z naszej strony, jednak chyba nie było to potrzebne. Mała wydawała się dość pewna siebie.
<Meg? Kora? Hehe, Misio tymczasem kończy z depresją. >
10.08.2018
Od Kory CD Megami
Mijał właśnie pierwszy dzień, odkąd te bakłażany zabrały mnie do sierocińca. Zupełnie bezpodstawnie, przecież nie jestem sierotą, nie? Pokazali mi jakąś starą poduchę (po dłuższym zastanawianiu się wykoncypowałam, że życzą sobie, żebym tam spała - mowy nie ma!), napomknęli, że lekcje zaczynają się na ósmą i poszli. Phi, czy oni naprawdę są tacy głupi, że oczekują, że pójdę do jakiejś durnej szkoły?
Zdążyłam się już zaznajomić z moim aktualnym więzieniem. Jaskinia jak jaskinia, ma trochę dziur w ścianach, ale ogólnie git. Nawet chciałabym tu mieszkać, gdyby nie kazali mi tu być. Ten mały psychologiczny szczegół zmienia wiele i obrzydził mi już wiele nowych miejsc. Wracając jednak do tej klitki, wczoraj zauważyłam w jej rogu czarnego szczeniaka. Chyba był tutaj jedynym szczeniakiem prócz mnie. Dzisiaj jednak nie zastałam go na posłaniu, a precyzyjniej, nie widziałam go nigdzie. Czyli stąd zapewne można wyjść... Nie to, żebym nie zamierzała tego zrobić tak czy siak. Po prostu fakt, że mogę opuścić tę zapyziałą grotę bez uszczerbku, wiele ułatwiał.
Pełna mimowolnej ostrożności - jakaś część mnie nie chciała tak łatwo uwierzyć w możliwość wychodzenia z tego bunkra o dowolnej porze - podkradłam się do najbliższego wyjścia. Podobno był tu jakiś opiekun, którego miałam słuchać... I co jeszcze? Być grzeczna? Pfff, nie ma szans.
Zero irytujących dorosłych na pokładzie. Droga wolna. Pora się zbierać.
Przecisnęłam się na zewnątrz, pomknęłam w krzaki i przeciągnęłam z rozkoszą. Czas obejrzeć terytorium tej całej Watahy Mrocznych Skrzydeł. Muszę się przecież przygotować do ucieczki. Przemyślałam to wczoraj; teoretycznie mogłabym zwiać nawet teraz, skoro nikt mnie nie pilnował, jednak byłam głodna i niewypoczęta. Skoro mnie tu przyciągnęli, pewnie im na mnie zależy, a zatem będą o mnie dbać... W nosie miałabym ich opiekę, ale trzeba wykorzystywać okazje. Podczas tułaczki nigdy nie wiadomo, kiedy uda się zdobyć pożywienie.
Trzymając się cienia i wydeptanych przez zwierzęta ścieżek, ruszyłam w nieznane. Wszędzie unosił się zapach obcych wilków. I zwierzyny, mnóstwa zwierzyny. Oblizałam pysk.
Mój wzrok przyciągnął jasny błysk. To tafla strumienia, odbijająca promienie porannego słońca. Z zaciekawieniem podeszłam bliżej. Na pewnej głębokości widać było przemieszczające się sylwetki ryb, poniżej falowały wodorosty. Przypomniało mi się, jak w rodzinnej watasze ta napuszona Lejla piszczała za każdym razem, kiedy wrzucałam ją do jeziorka. Nie dostawałam deseru, ale należało jej się; była arogancką krową. Na dnie tego jeziorka glony wyglądały podobnie. Nie wiem, dlaczego tak bardzo jej się to nie podobało; przecież są miękkie niczym listki dębu na wiosnę.
Przez szum wiatru przebił się jakiś szelest na granicy słyszalności. Oho, wilki. Hałas narósł, zawęszyłam. Tak, dwoje dorosłych, basior i wadera. Może zakochani? Pewnie przyszli na spacer, ha! Mogę trochę im go umilić.
Czym prędzej, a jednak zachowując niezbędną ciszę, udałam się na rekonesans. Łatwo znalazłam drzewo - sędziwą wierzbę - które spełniało wszystkie moje wymagania. Rosło nad wodą, tuż obok piaszczystej łachy, gałęzie miało nisko, a na dodatek jego pień wygodnie się przechylał. Z uśmiechem wspindraczyłam się na upatrzoną gałąź. Teraz pozostawało tylko chwilę zaczekać.
Już po chwili wilki pojawiły się w zasięgu wzroku.
- Lubię tą plażę. Może odpoczniemy chwilę? - zaproponowała wadera, już prawie sadowiąc się na piasku. Ideolo...
- Hakuna matata! - wrzasnęłam, wykonując swój popisowy skok na bombę. Trafiłam w taflę, posyłając w powietrze olbrzymią ilość wody. W ułamku sekundy strumyk zamknął sie nade mną; otoczyły mnie spłoszone ryby, po czym miękko opadłam na roślinną poduchę. Najchętniej bym stąd nie wychodziła, ale muszę przecież zobaczyć efekt na buźkach tych spacerowiczów. A, no i jeszcze powietrza tu za bardzo nie ma.
Wystawiłam głowę ponad powierzchnię. Jak ślicznie wyglądają, przemoknięci do ostatniej nitki! Roześmiałam się, a raczej spróbowałam, bo spomiędzy moich warg wydostał się raczej rozbawiony bulgot, co tylko poprawiło mi nastrój.
Niestety, zwróciło też na mnie uwagę wadery. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem i naganą w oczach, ale to, że wyglądała jak zmokła kura, wcale nie pomagało mi w przyjęciu tego na poważnie. Nie przejmując się zbytnio, wylazłam na brzeg i otrzepałam się. Bluza będzie trochę schnąć, ale trudno.
- No co się pani tak patrzy? Musiałam się ochłodzić - powiedziałam głosem urażonej niewinności, odsyłając waderze buńczuczne spojrzenie.
<Michio? Megami? ¯\_(ツ)_/¯>
Zdążyłam się już zaznajomić z moim aktualnym więzieniem. Jaskinia jak jaskinia, ma trochę dziur w ścianach, ale ogólnie git. Nawet chciałabym tu mieszkać, gdyby nie kazali mi tu być. Ten mały psychologiczny szczegół zmienia wiele i obrzydził mi już wiele nowych miejsc. Wracając jednak do tej klitki, wczoraj zauważyłam w jej rogu czarnego szczeniaka. Chyba był tutaj jedynym szczeniakiem prócz mnie. Dzisiaj jednak nie zastałam go na posłaniu, a precyzyjniej, nie widziałam go nigdzie. Czyli stąd zapewne można wyjść... Nie to, żebym nie zamierzała tego zrobić tak czy siak. Po prostu fakt, że mogę opuścić tę zapyziałą grotę bez uszczerbku, wiele ułatwiał.
Pełna mimowolnej ostrożności - jakaś część mnie nie chciała tak łatwo uwierzyć w możliwość wychodzenia z tego bunkra o dowolnej porze - podkradłam się do najbliższego wyjścia. Podobno był tu jakiś opiekun, którego miałam słuchać... I co jeszcze? Być grzeczna? Pfff, nie ma szans.
Zero irytujących dorosłych na pokładzie. Droga wolna. Pora się zbierać.
Przecisnęłam się na zewnątrz, pomknęłam w krzaki i przeciągnęłam z rozkoszą. Czas obejrzeć terytorium tej całej Watahy Mrocznych Skrzydeł. Muszę się przecież przygotować do ucieczki. Przemyślałam to wczoraj; teoretycznie mogłabym zwiać nawet teraz, skoro nikt mnie nie pilnował, jednak byłam głodna i niewypoczęta. Skoro mnie tu przyciągnęli, pewnie im na mnie zależy, a zatem będą o mnie dbać... W nosie miałabym ich opiekę, ale trzeba wykorzystywać okazje. Podczas tułaczki nigdy nie wiadomo, kiedy uda się zdobyć pożywienie.
Trzymając się cienia i wydeptanych przez zwierzęta ścieżek, ruszyłam w nieznane. Wszędzie unosił się zapach obcych wilków. I zwierzyny, mnóstwa zwierzyny. Oblizałam pysk.
Mój wzrok przyciągnął jasny błysk. To tafla strumienia, odbijająca promienie porannego słońca. Z zaciekawieniem podeszłam bliżej. Na pewnej głębokości widać było przemieszczające się sylwetki ryb, poniżej falowały wodorosty. Przypomniało mi się, jak w rodzinnej watasze ta napuszona Lejla piszczała za każdym razem, kiedy wrzucałam ją do jeziorka. Nie dostawałam deseru, ale należało jej się; była arogancką krową. Na dnie tego jeziorka glony wyglądały podobnie. Nie wiem, dlaczego tak bardzo jej się to nie podobało; przecież są miękkie niczym listki dębu na wiosnę.
Przez szum wiatru przebił się jakiś szelest na granicy słyszalności. Oho, wilki. Hałas narósł, zawęszyłam. Tak, dwoje dorosłych, basior i wadera. Może zakochani? Pewnie przyszli na spacer, ha! Mogę trochę im go umilić.
Czym prędzej, a jednak zachowując niezbędną ciszę, udałam się na rekonesans. Łatwo znalazłam drzewo - sędziwą wierzbę - które spełniało wszystkie moje wymagania. Rosło nad wodą, tuż obok piaszczystej łachy, gałęzie miało nisko, a na dodatek jego pień wygodnie się przechylał. Z uśmiechem wspindraczyłam się na upatrzoną gałąź. Teraz pozostawało tylko chwilę zaczekać.
Już po chwili wilki pojawiły się w zasięgu wzroku.
- Lubię tą plażę. Może odpoczniemy chwilę? - zaproponowała wadera, już prawie sadowiąc się na piasku. Ideolo...
- Hakuna matata! - wrzasnęłam, wykonując swój popisowy skok na bombę. Trafiłam w taflę, posyłając w powietrze olbrzymią ilość wody. W ułamku sekundy strumyk zamknął sie nade mną; otoczyły mnie spłoszone ryby, po czym miękko opadłam na roślinną poduchę. Najchętniej bym stąd nie wychodziła, ale muszę przecież zobaczyć efekt na buźkach tych spacerowiczów. A, no i jeszcze powietrza tu za bardzo nie ma.
Wystawiłam głowę ponad powierzchnię. Jak ślicznie wyglądają, przemoknięci do ostatniej nitki! Roześmiałam się, a raczej spróbowałam, bo spomiędzy moich warg wydostał się raczej rozbawiony bulgot, co tylko poprawiło mi nastrój.
Niestety, zwróciło też na mnie uwagę wadery. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem i naganą w oczach, ale to, że wyglądała jak zmokła kura, wcale nie pomagało mi w przyjęciu tego na poważnie. Nie przejmując się zbytnio, wylazłam na brzeg i otrzepałam się. Bluza będzie trochę schnąć, ale trudno.
- No co się pani tak patrzy? Musiałam się ochłodzić - powiedziałam głosem urażonej niewinności, odsyłając waderze buńczuczne spojrzenie.
<Michio? Megami? ¯\_(ツ)_/¯>
Od Megami do Michio
Kolejny dzień spędzałam w górach. Na szczycie nie było tak ciepło i właśnie taki klimat mi odpowiadał. Westchnęłam. Kolejny dzień w górach-kolejny dzień w samotności. Zaczynało mnie to nudzić. Raven znalazł sobie przyjaciół w swoim wieku, więc od jakiegoś czasu nie miałam już żadnego towarzystwa.
Pora to zmienić-pomyślałam i podniosłam się z ziemi. Przez chwilę stałam przy urwisku aby jeszcze przez te ostatnie chwile mojej wyprawy w to miejsce poczuć wiatr między futrem. Pożegnałam się ze swoimi ulubionymi terenami i powoli, ostrożnie zeszłam na dół. [...]
Potruchtałam w stronę lasu i zaczęłam szukać innych wilków. Zatrzymałam się i rozejrzałam. Mój wzrok zatrzymał się na złotym basiorze, Michio. No dobrze. Wokół nie było nikogo innego, więc uśmiechnęłam się i podeszłam do wilka.
-Hej!-powiedziałam z radością.
-Witam...-rzekł Michio.-Coś się stało?
-Nie-odpowiedziałam, siadając obok.-Po prostu szukam wilka, który mógłby mi trochę potowarzyszyć.
-Mhm-mruknął. Basior przez chwilę nic nie mówił.-W sumie i tak nie mam lepszego zajęcia...Gdzie lubisz spędzać czas?
-Właśnie wróciłam z mojego ulubionego miejsca i dzisiaj już nie chce mi się tam wracać. Jeśli chcesz, to możemy pospacerować przy jakimś jeziorze lub rzece.
<Wiem ;-; króóóótkie i trochę nudne ;-; Michio? Może ktoś inny?>
Pora to zmienić-pomyślałam i podniosłam się z ziemi. Przez chwilę stałam przy urwisku aby jeszcze przez te ostatnie chwile mojej wyprawy w to miejsce poczuć wiatr między futrem. Pożegnałam się ze swoimi ulubionymi terenami i powoli, ostrożnie zeszłam na dół. [...]
Potruchtałam w stronę lasu i zaczęłam szukać innych wilków. Zatrzymałam się i rozejrzałam. Mój wzrok zatrzymał się na złotym basiorze, Michio. No dobrze. Wokół nie było nikogo innego, więc uśmiechnęłam się i podeszłam do wilka.
-Hej!-powiedziałam z radością.
-Witam...-rzekł Michio.-Coś się stało?
-Nie-odpowiedziałam, siadając obok.-Po prostu szukam wilka, który mógłby mi trochę potowarzyszyć.
-Mhm-mruknął. Basior przez chwilę nic nie mówił.-W sumie i tak nie mam lepszego zajęcia...Gdzie lubisz spędzać czas?
-Właśnie wróciłam z mojego ulubionego miejsca i dzisiaj już nie chce mi się tam wracać. Jeśli chcesz, to możemy pospacerować przy jakimś jeziorze lub rzece.
<Wiem ;-; króóóótkie i trochę nudne ;-; Michio? Może ktoś inny?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)