5.06.2020

Od Tsumi do Vespre

Przez chwilę dostałam zawału, nie wiedząc co się dzieje, potem chwila paniki a na końcu ulga. Nie jestem pewna, co bym zrobiła, gdyby Vespre tam został. Co bym powiedziała jego mamie?
,,Przepraszam, ale pański syn został zamarynowany w pitnym miodzie"? Hah, nie. Okrążyłam tą dziurę w podłodze, ostrożnie stawiając łapy. Wylecenie z zamkniętej przestrzeni, do tego z głębokiej cieczy jest trudne. Serio. A Vespre o ile mi wiadomo nie jest kaczką ani łabędziem. Chociaż... kto wie? Może w tej marynacie byłby smaczny. W końcu znalazłam odpowiednio stabilny i wystający kawałek drewna.
- Chodź tu. Dasz radę tędy wyjść? - gdy szczeniak był już na miejscu i jedną łapą dotknął prawilnego podłoża, drugą  nadal mając na beczce, chwyciłam go krótkotrwale za kark, pomagając wyjść na powierzchnię. Smak tego czegoś na jego sierści był dla mnie jakąś nowością. No, teraz przynajmniej nie tylko ja wyglądałam jak kura po deszczu. Szczeniak zamarł w miejscu z wpół rozłożonymi skrzydłami i rozkraczonymi łapami, z kamienną miną, pozwalając by ciecz barwy niczym pocytryniona herbata, spływała z jego sierści i kapała sobie na podłogę. Mlasnęłam językiem.
- Tak. Powinieneś wejść pod wodospad. Właśnie tak. - Basior zgromił mnie wzrokiem, po czym zrobił coś niewybaczalnego. A mianowicie postanowił się otrzepać. Czymże sobie zasłużyłam na to skaranie Boskie, powiedzcie mi. Po chwili wszystko było brudne i najprawdopodobniej klejące (tak drogie dzieci, cukier się klei), Vespre tylko lekko wilgotny z zadowoleniem na pysku, a czułam się jakby mnie właśnie obsrał gołąb.
- Teraz przynajmniej nie wejdę do zimnej wody sam - burknął, po czym skierował się do wyjścia. No, wątpię żeby ktoś tu wbił, więc to raczej bezpieczna kryjówka. A do miodu wrócimy potem. A co do wejścia w dół wodospadu... (strumień spadającej wody by nas zmiótł z powierzchni ziemi. Woda na dole była bardziej logicznym wyjściem), postanowiłam że sobie poszybuję w dół. Pod koniec, gdy byłam już blisko wody, jednak nadal rozpędzona, zaorałam łapami przez chwilę w taflę wody, hamując skrzydłami, by po chwili stanąć na brzegu i czekać na mojego towarzysza w niedoli. Jednak, to nie było najciekawsze. Co zatem było? Vespre co jakiś czas szybował sobie z większych wysokości, by ich nie omijać naokoło i o ile to szybowanie wychodziło mu dobrze, to o chodzeniu już nie mogę tego powiedzieć. Serio. Miałam wrażenie że jego łapy zamieniają się w galaretę. Gdy w końcu dotarł na miejsce, spojrzał na mnie lekko sennym wzrokiem.
- Co ci -spytałam

<Vespre?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz