- SASUKE!- krzyknęłam- Nic ci nie jest?! Jesteś cały?!
- Tak, tak…- odpowiedział.
- Całe szczęście. - odparłam z ulgą. Wtedy podleciał do nas Sokar.
- Dziękuję ci z całego serca. Nawet nie wiesz jak bardzo jestem ci wdzięczna.- skierowałam słowa w jego stronę.
- To nic takiego.- odpowiedział- Ale może będziemy już wracać? Robi się naprawdę ciemno.
- Racja. Sasuke, dasz radę polecieć?- zapytałam feniksa.
- Raczej tak. Ale nie za długo. Jestem strasznie zmęczony.
- Nie ma sprawy. Wskakuj na skrzydło.- usiadłam na gałęzi prostując skrzydło, by mój przyjaciel zmniejszył się, i wszedł po nim na grzbiet.
Razem polecieliśmy w stronę sierocińca. Lot minął raczej bez większych komplikacji. Stosunkowo szybko wróciliśmy, po czym Sokar niepostrzeżenie, nie budząc nikogo, wrócił do swojego legowiska, a ja z kompanem na naszą ulubioną półkę. Zanim zasnęłam, błagałam, by nie spotkać we śnie tej przerażającej postaci. Na szczęści nie tym razem.
<NASTĘPNEGO DNIA>
Ponownie wstałam wcześnie i tak jak ostatnio, udałam się na polowanie. Raczej bez większego wysiłku udało mi się zdobyć trzy, całkiem spore zające. Złapałam je za uszy i poleciałam schować w tajemnej skrytce. Jednego spokojnie skonsumowałam, po czym wróciłam pobawić się z Sasuke. Czuł się znacznie lepiej niż wczoraj. Uformowałam niewielką kulę ognia, którą wzajemnie do siebie odbijaliśmy. Czasami udawało mi się zmienić barwę ognia z pomarańczowego, na czerwony, niebieski i zielony. Z góry widziałam, że wszystkie szczeniaki już wstały. Tylko Allen jeszcze spał, ale zaraz przyszła Nashi, obudziła go i poszli się razem bawić. Nagle czyjaś łapa dotknęła mojego ramienia. Odruchowo obróciłam się, odbijając przy tym kulę w górę, zamiast do Sasuke. Roztrzaskała się o sufit delikatnie go uszkadzając. Z góry spadło kilka drobnych kamyczków. Nie zwróciłam na to zbytnio uwagi. Za mną stał Sokar. Dalej trzymając mnie za ramię spoglądał w górę:
- Przepraszam- powiedział.
- To nic. Sakuke kiedyś odbił tak jedną i dlatego jest tu ta dziura.- skinęłam w kierunku dziury, którą wylatywałam z sierocińca.
- O rany, musiała być ogromna!- stwierdził.
- Nie. Była takiej wielkości jak tamta. Ale nie umiałam wtedy robić kul z czystego ognia, więc zaklęłam ją wokoło kamienia. No i ten kamień chyba eksplodował- zaczęłam się głośno śmiać, a Sokar razem ze mną.
- Co powiesz na szybki wypad na jagody?- zaproponował.
- W sumie czemu nie. Chodźmy.
Wylecieliśmy razem z sierocińca i skręciliśmy w stronę pola. Sasuke poleciał za nami. Szłam pomału w głąb jagodowej puszczy, zjadając po kolei słodkie owoce. Trzymałam się blisko ściany. Nagle nie poczułam pod łapą gruntu. Przechyliłam się i wpadłam w swego rodzaju tunel, który wypluł mnie w ślicznej, błyszczącej, kryształowej jaskini. Usłyszałam z góry krzyki Sokara:
- Kiomi!!! Gdzie jesteś? Odezwij się!
- Jestem tutaj! W dole!- wtedy zobaczyłam nosek basiora wściubiony u wlotu tunelu.- Idziesz do mnie? Tu jest naprawdę bardzo pięknie!
- Nic mi nie będzie?- zapytał, dbając o swoje bezpieczeństwo.
- Nie, spokojnie.
- A jak wyjdziemy?- zapytał.
- Wylecimy. Przecież masz skrzydła. To idziesz?
- Jasne!
Pięć sekund potem był już na dole. Powiedział:
- Wow! Tu serio jest przepięknie.- odparł zachwycony widokiem.- Mam do ciebie małe pytanie.
- Słucham cię.
<Sokar?
Przepraszam, że tak strasznie późno>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz