5.06.2020

Od Kagekao

Pomimo tego, że rodzina doskonale wiedziała o moich planach, nadal trudno było mi opuścić tereny watahy. Bałem się mimo wszystko, że do czasów mojego powrotu coś mi, lub nawet im, może się stać. Właśnie. Nie wiedziałem nawet kiedy uda mi się wrócić. Droga na stare tereny nie jest przecież krótka. Muszę liczyć co najmniej parę dni, może nawet z tydzień drogi w tę i we w tę. Dodać czas poświęcony na szukanie Kazuri. Zajmie mi to gdzieś z dziesięć dni? Oczywiście patrząc optymistycznie, że przyjdę, znajdę i zaprowadzę.
Dlaczego w ogóle poświęcam się dla obcej mi wadery? Została na naszych starych terenach, które mimo wszystko dalej są w miarę bezpieczne. Nie mogę jednak wykluczyć scenariusza, że po naszym zniknięciu coś stało się na tamtych terenach. Może walnął w nie jeden wielki meteoryt? Albo ktoś omyłkowo otworzył portal do świata dinozaurów, które przejęły całkowicie nasze stare tereny? Lub, co gorsza, ktoś założył nową watahę na naszych starych terenach?
Możliwości jest wiele, z czego i tak większość z nich nie należy do kolorowych. Naprawdę nie chciałbym ponownie zobaczyć tych wielkich przerośniętych jaszczurów na sterydach. Jeden raz w ich świecie mi wystarczył bym wiedział doskonale, że nie chce już więcej widzieć ich własnymi oczami. Już nawet na samo ich wspomnienie po moim ciele przebiegają ciarki.
Podróż mijała mi dosyć spokojnie. Żadnych zagrożeń, jedynie wszechobecna cisza przerywana przez melodyjny śpiew ptaków. Teraz wszystko tu wygląda inaczej niż przedtem. Na drzewach są liście, widać zieloniutką trawę, a jeziorka nie są wcale zamarznięte. Gdybym w miarę nie zapamiętał mapy, możliwe, że nawet bym się zgubił. Dziękowałem Lii, że jednak to mi wepchnęła w łapy mapę każąc prowadzić watahę na nowe tereny.
Kiedy zaczęło zmierzchać postanowiłem znaleźć jakieś schronienie. Niestety, nie było na tych terenach żadnych gór czy pagórków, w których mógłbym znaleźć chociażby najciaśniejszą jaskinie. Drzewa były jeszcze za młode, żebym w ich korzeniach mógł znaleźć norę. Nie były jednak cienkimi patyczkami, dosięgającymi ledwo trzy metry. Mimo młodego wieku, jak na drzewo, na pewno byłyby w stanie mnie utrzymać.
Szukanie drzewa które wydawało się najmocniejsze z całego lasu zajęło mi tyle czasu, że zdążyło się już porządnie ściemnić. Ptaki przestały śpiewać już dawno śpiewać, tylko niektóre świerszcze grały dalej na swoich skrzypeczkach. Teraz powoli, powolutku, to sowy zaczynały swoją melodię.
Wszedłem na drzewo które wydawało się grube na tyle, by utrzymać moje cielsko nad ziemią. Wdrapałem się na wysokość około trzech metrów nad ziemią. Delikatnie położyłem się na gałęzi, wbijając tylne pazury w gałąź na której leżałem. Może i to nie będzie zbyt przyjemny sen, jednak mam zapewnione bezpieczeństwo, że nikt mnie stąd nie dosięgnie, a ryzyko upadku jest całkiem niskie. Zamknąłem oczy, skupiając się na jak najszybszym zapadnięciu w sen. Jutro powinienem coś upolować.

C.D.N

3 komentarze: