12.06.2020

Od Stormy "Święto Miodu- Dzień pierwszy"

Jako iż dzisiaj miało się zacząć święto miodu, dzień wcześniej postanowiłam, iż cały mój dzień przyspieszę i zacznę go od samej północy. Z tego powodu poprzedniego dnia do południa ciężko pracowałam aby być zmęczona, dłużej polowałam i nawet udałam się do Rose poprosić o jakiś eliksir na sen, który miła wadera postanowiła mi dać. Tak oto położyłam się spać tuż po wspólnym obiedzie z moją kochaną Pełnią. Mogłam spać spokojnie, gdyż ufałam wilczycy, a ta obiecała mi, że będzie grzeczna. Gdy mój budzik mnie obudził (konkretnie dość skomplikowany mechanizm składający się z a la klepsydry, wagi wahadłowej oraz wiaderka z wodą) udałam się jeszcze mokra na patrol, a perzy okazji rozglądałam się już nad jakimiś dzikimi gniazdami pszczół. na moje szczęście znalazłam cztery bez większego problemu. Postanowiłam, że po patrolu udam się na drobne polowanie na jakiegoś nocnego zwierza, a następnie  udam się po jakieś wiaderka, kosze i słoiki na miód. Nie byłam zbyt doświadczonym wilkiem jeśli chodzi o zbieranie miodu. Myślałam, że skoro jest ciemno, bo jeszcze jako tako była noc, to pszczoły mnie nie zauważą i pozwolą zabrać sobie miód. Niestety już po próbie zabrania jednego z plastrów miodu z wiszącego gniazda pszczoły postanowiły mnie ukarać. Tak oto w wyniku walki z pszczołami niechcący zniszczyłam całe gniazdo. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Oprócz mnóstwa żądeł i ukąszeń miałam cztery razy więcej miodu niż chciałam zabrać pszczołom. Użerałam się z tym ulem, a raczej jego mieszkańcami do świtu, po czym ukryłam się w rzece. Gdy rój pszczół się znudził i chyba poleciał budować nowe gniazdo udałam się po jakąś maść do Rose, gdy medyczka mnie zobaczyła z trudem powstrzymywała śmiech, ale podała mi duży słoik maści, gdyż z moich wyjaśnień sytuacji dowiedziała się, że przede mną jeszcze trzy takie "walki". Zanim jednak udałam się do drugiego gniazda pszczół poleciałam się do edukować w bibliotece. Po piętnastu minutach studiowania słabości pszczół poleciałam to przetestować. Zanim jednak zbliżyłam się do owadów rozpaliłam ogień i zapaliłam koniec dłuższej gałęzi. podstawiłam ją na kilka minut pod ulem. Pszczoły miały jakieś zamieszanie, po wyczuciu dymu który podsycałam podpalając kępkę mokrych liści. Po dłuższej chwili zgasiłam wszelki ogień jaki roznieciłam i postanowiłam zabrać plastry miodu. Pszczoły owszem latały wkoło mnie i chyba próbowały mnie żądlić, ale tym razem jednak prawie żadnej się to nie udało. Zabrałam im tylko jedną czwartą gniazda, aby się na mnie za bardzo nie gniewały i poleciałam dalej. W pozostałych dwóch przypadkach postąpiłam tak samo. poszło to całkiem szybko i jeszcze przed dziesiąta byłam już nad rzeką, gdzie przygotowałam miejsce do odwirowywania miodu. skonstruowanie wirówki zajęło mi dobre pół godziny jednak mój trud się opłacił, gdyż po tym czasie chwilę zajęło mi wirowanie i jedna z dziewięciu części na jakie podzieliłam plastry miodu była już odwirowana, a wosk ładnie się topił. Do południa miałam już 10,5 l miodu w słoikach półlitrowych. oczywiście część miodu zmarnowała się w trakcie mojego pierwszego podejścia do zebrania miodu od pszczół, ale mówi się trudno. Gdyby nie moja głupota miałabym zdecydowanie mniej tego płynnego złota. Gdy nastał wieczór zalałam formy do świec. Zrobiłam ich koło dwudziestu. Zadowolona ze swoich osiągnięć pozbierałam wszystko, posprzątałam i zaniosłam do domu, gdzie zrobiłam sobie herbatę i upiekłam chleb, aby następnie zjeść sobie kanapki z miodem w towarzystwie Pełni, która śmiała się, gdy opowiadałam jej o moich dzisiejszych zajęciach. Teraz całkiem miło się o tym mówiło i nawet śmiałam się razem z waderką z moich poczynań. Co za dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz