Po paru miesiącach podróży... a raczej błąkania się po lasach,
górach i Bóg wie czego w końcu dotarłem do miejsca, w którym mógłbym się
osiedlić. Były tu sarny, króliki, roślinki i woda pitna, do której nie
można było się tak łatwo dostać w moim starym obozie. A te widoki!
Stałem teraz na klifie i lustrowałem krajobraz przede mną.
Zafascynowany, obserwowałem z góry lasy iglaste i mieszane, łąki pełne
kwiatów, odbijające światło jeziora i leniwy bieg rzeki, który przez
wąwóz skalny prowadził do... siedliska watahy wilków.
Błyskawicznie
przywarłem do ziemi, zginając nogi i napinając mięśnie. Przeklnąłem się
przez własną głupotę. Przecież to oczywiste, że w tak idealnym miejscu
ktoś musiał zamieszkać przede mną, a z moich przykrych doświadczeń
istnieje mała szansa, żeby lokatorzy byli przyjaźnie nastawieni do wilka
spoza rodziny. Mając nadzieję, że jakimś cudem nikt mnie nie widział i
cała banda wilków nie szykuje teraz uczty na mięsko z Nox'a, skuliłem
się i wsunąłem pod maskujące liście krzaczka. Wyszamotałem się z niego
tyłem, zrzuciłem z siebie liście i zacząłem rozglądać za okrężnym
przejściem obok obozowiska. Takim, żeby nie narobić sobie problemów.
Na
wszelki wypadek sięgnąłem do kieszonki po Skullcap. "To może mi uratować
życie." - szepnąłem i zażyłem lekarstwo.
Szybkim krokiem
ruszyłem drogą prowadzącą jak najdalej od nieznanej watahy. Skręcałem to
w lewo, to w prawo. W górę i w dół. Tamowałem wewnętrzne uczucie
niepewności, skupiając się na dojściu do celu. W górę i w dół.
Przeskoczyłem przez strumyk i zbiegłem z klifu. Lewo, prawo. Odwróciłem
się w stronę klifu - nie widziałem już obozowiska wilków. Odetchnąłem z
ulgą. Odwróciłem wzrok i utkwiłem go w malutkim strumyczku, który
wyglądał, jakby miał zaraz zniknąć. Położyłem się na trawie centralnie
przed nim i zamoczyłem pysk. Nagle ogarnęła mnie zniewalająca senność.
Spojrzałem w odbicie nieba w wodzie. Nawet nie zauważyłem, kiedy zrobiło
się ciemno.
Pierwsze gwiazdy pojawiły się już na niebie, a słońce
niemal całkowicie zaszło. Obróciłem się na plecy i wpatrywałem w małe,
błyszczące ogniki, których z każdą minutą było coraz więcej. Tak, jakby
ktoś szybował po niebie i je zapalał. Usłyszałem delikatny szelest liści
i poczułem czyjeś spojrzenie. Otworzyłem szerzej oczy i ujrzałem
prawdziwą gwiazdę stojącą przede mną. Zaraz... co? Skullcap chyba działa
mocniej niż zwykle, ile ja go zjadłem?
Spojrzałem prosto w
miodowe oczy Gwieździe. Zawiał wiatr, a jej ogniste włosy zafalowały
delikatnie. Poczułem słodki, miodowy zapach, którego nie czułem od
bardzo dawna. Zakręciło mi się w głowie, a obraz przed oczami rozmył
się. Po chwili usłyszałem ciepły głos i czyiś dotyk na skórze, ale nie
byłem we stanie już myśleć.
<Solara? Wyszło trochę dramatycznie, wybacz! XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz